Samotnia
Lily Evans niemal wcale nie różniła się od pokojów zwyczajnych, mugolskich
nastolatek. Do jasnych ścian przylegało parę mebli, w tym pękata szafa i lekko
rozklekotane biurko, na którym obecnie porozwalane były liczne tomiska o
niespotykanych tytułach. „Standardowa Księga Zaklęć – Poziom 7”, „Transmutacja dla
zaawansowanych”, czy „Quidditch przez wieki” z pewnością wiele by nie
powiedziały dziewięćdziesięciu procent zapytanych o to przechodniów.
Lily w tej
chwili jednak nie zastanawiała się nad tym, że różni się od tak dużej grupy
ludności z całego świata. Ta rudowłosa dziewczyna o intensywnie zielonych
oczach miała o wiele ciekawsze powody do rozmyślań. Kalendarz przyszpilony do
ściany zwiastował nieomylnie, że już dzisiaj, za kilka godzin, wróci do
Hogwartu po bardzo długiej przerwie świątecznej. Wróci, by zdać
owutemy, ostatecznie pożegnać się ze swoim dzieciństwem i wkroczyć na nową
drogę życia, zwaną po prostu dorosłością.
Wskazówki
budzika, ustawionego na komodzie przy jej łóżku, dawały jej do zrozumienia, iż
jest dopiero piąta rano. Lily jednak nie miała zamiaru spożytkować tych paru
godzin, dając upust swemu zmęczeniu. O nie!
Dziewczyna
podniosła się z łóżka, przeciągnęła leniwie, chcąc pozbyć się senności, po
czym, najciszej, jak to było możliwe, wyciągnęła spod biurka swój
wysłużony kufer, który wraz ze swoją właścicielką od pierwszej klasy
odbywał podróż z i do Hogwartu. Następnie zaczęła zbierać z biurka wszystkie
swoje książki, kawałki pergaminu, kałamarz oraz różne inne akcesoria, mniej lub
bardziej potrzebne jej do nauki. Gdy udało jej się już domknąć wieko kufra, co
przyszło jej z niemałym trudem, a do wyjazdu wciąż pozostawało jeszcze kilka
godzin, Lily zapaliła nocną lampkę, po czym sięgnęła do szuflady, wyjmując z
niej małe, kartonowe pudełko, wypełnione ruchomymi fotografiami.
Na pierwszej
z nich widniała Alice – dziewczyna o krótkich, brązowych włosach i oczach tej
samej barwy. Leżała na łóżku w dormitorium dziewcząt, przeglądając opasłe
tomisko „Historii Hogwartu”. Emily siedziała obok niej, trzymając w ręku gazetę
„Czarownica” i robiąc minę, jak gdyby uważała się za równą największym uczonym
tego świata. Było oczywiste, że po prostu papuguje zachowanie Alice z właściwym
sobie wdziękiem.
- Kochane
przyjaciółki... - przemknęło Lily przez myśl.
Wtedy
jednak jeszcze nie wiedziała, że każda z nich musi zmagać się z przeciwnościami
losu, przy których jej zmartwienia wydawały się być prozaiczne, płytkie i
bezsensowne. Nie miała pojęcia, że Alice nigdy nie miała kochającej rodziny, a
państwo Larsson byli śmierciożercami. Historia siostry Emily również była jej
obca.
Dotknęła
opuszkami palców brzegów fotografii. Obie przyjaciółki spojrzały na nią z
uśmiechem. Po policzku Lily pociekła pojedyncza łza. Jak to możliwe, że przez
te wszystkie lata widziała tylko swoje problemy i swoje nieszczęścia?
Pamiętała, jak niejednokrotnie żaliła się Emily, że nie potrafi już dłużej
znosić zachowania Jamesa. Ta wtedy wydymała dziwnie usta, zupełnie, jak gdyby
chciała wykrzyczeć jej w twarz, że istnieją o wiele gorsze rzeczy na świecie od
wiecznie odrzucanego przez nią chłopaka.
Właściwie
tylko przypadek zadecydował o tym, by przyjaciółki uchyliły przed nią rąbka
swoich tajemnic, mimo iż wielokrotnie mówiły, że mają do Evans bezgraniczne
zaufanie.
Lily
energicznie otarła łzę palcem wskazującym, po czym przyjrzała się kolejnemu
zdjęciu. Musiało być zrobione bardzo dawno temu. Na pierwszym planie znajdował
się młody chłopak, w którym zielonooka natychmiast rozpoznała jedenastoletniego
Jamesa. Rogacz właśnie pociągnął ją za włosy. Dojrzała na twarzy swego młodszego
„ja”, wyraz bezgranicznego oburzenia i złości. Była pewna, że w chwilę po tym
incydencie, powiedziała coś w stylu: „Daj mi wreszcie spokój Potter! Mówiłam
ci, że jesteś idiotą?"
Mimowolnie
parsknęła śmiechem. Teraz, kiedy ten „idiota” był już najważniejszym mężczyzną
w jej życiu, nie była w stanie sobie wyobrazić, jak to się stało, że przez tyle
lat go nie znosiła. Relacje między nimi zmieniły się znacznie od piątej klasy,
gdy James zaczął starać się zdobywać jej serce w inny sposób, a mianowicie – poprzez
zazdrość. Pamiętała dokładnie wszystkie dziewczyny Rogacza, gotowe walczyć o
jego serce, gdyby ten dał im chociaż cień nadziei na to, że może jednak któraś
stanie się kiedyś dla niego kimś więcej niż pocieszycielką po Lilianne Evans.
Nigdy jednak nie dostały takiej szansy, więc prędzej czy później sobie
odpuszczały. Wprawdzie James już w młodszych klasach umawiał się z innymi
dziewczynami, jednak jakoś wcześniej Lily wcale to nie przeszkadzało, być może
dlatego, że jednocześnie ciągle usiłował umówić się na randkę właśnie z nią.
Kolejne
zdjęcie przedstawiało śliczną dziewczynę o bardzo ciemnych, brązowych włosach i
oczach o ciekawym odcieniu, na granicy błękitu i fioletu. Na jej twarzy jak
zwykle malował się promienny uśmiech, pełen optymizmu i wiary w lepsze jutro.
Courtney Connors, bo to właśnie ona widniała na fotografii, opierała głowę o
ramię wysokiego, przystojnego chłopaka.
-
Michael... - przemknęło Lilianne przez myśl. - Jak mogłeś?
Mimowolnie
przypomniała sobie zdarzenie ze swoich urodzin, kiedy to Courtney z takim
spokojem opowiadała jej o swym ostatnim spotkaniu z byłym ukochanym, zupełnie
tak, jak gdyby godziła się z faktem, że Michael Danniels już do niej nie
należy. Lily nie mieściło się w głowie, jak ten wrażliwy, pełen uroku chłopak
mógł tak po prostu dać się uwieść jakiejś Francuzce...
Kolejne
zdjęcia przedstawiały na przemian Huncwotów, Emily w objęciach Syriusza, czy
Alice z Remusem, kiedy tych dwoje pałało jeszcze do siebie uczuciem. Przewagę
fotek stanowił jednak wizerunek szukającego Gryffindoru o urzekających
orzechowych oczach i pewnym siebie uśmiechu. Na niektórych fotografiach, tym
razem nieruchomych, widniała Petunia, Lynn i Warner Evans, Sophie i Grace. Lily
znalazła również jedną, przedstawiające swoją nastoletnią babcię.
Kiedy tak
wzrok dziewczyny błądził po twarzach bliskich jej osób, rąbek słońca powoli
zaczął ukazywać się nad horyzontem, rozjaśniając niebo swoim blaskiem.
Evans po
raz kolejny spojrzała na tarczę zegara. Była siódma. Dziewczyna schowała
zdjęcia na swoje miejsce i jak na skrzydłach zbiegła ze schodów. Wparowała do
sypialni ojca, po czym zaczęła potrząsać za jego ramię.
- Tato,
obudź się!
- Tak,
panno Gayles, raport z posiedzenia na jutro... - wychrypiał sennie Warner
Evans, zanurzając twarz głębiej w poduszkę.
-
Tatooo... - powiedziała Lily przeciągle. – Wiesz, co dzisiaj jest?
- Panno
Gayles, wiem, że pojutrze wychodzi pani za mąż, ale czy to ja ustalałem datę?
Swoją drogą, co za niedorzeczność brać ślub w środku tygodnia...
- Dziś
jest poniedziałek - nie dawała za wygraną dziewczyna, ponownie potrząsając
ramieniem ojca.
- Tak,
panno Gayles. Znam dni tygodnia, dziękuję.
- TATO! -
zniecierpliwiła się. – To ja Lilianne... Lily... Lilusia... Promyczek...
Poskutkowało.
Warner Evans otworzył jedno oko, po czym przymknął je ponownie.
- Znowu
się zaczyna - bąknął z rezygnacją. – Kochanie, wiem, że ci się tutaj nudzi, ale
postaraj się jakoś sobą zająć. Powinienem był ci kupić zwierzątko trzy lata
temu, tak jak prosiłaś... Byłby przynajmniej spokój.
- Już
siódma! - żachnęła się Lily.
- Tym
bardziej pozwól mi się wyspać. Do pracy idę dopiero na trzecią po południu.
Miej litość, Promyczku.
Dziewczyna
wzięła głęboki oddech, po czym odparła spokojnie.
- Chciałam
ci tylko powiedzieć, że dzisiaj twoja córka wraca do Hogwartu, a twoim
obowiązkiem jest odwiezienie mnie na dworzec, no i.... zrobienie śniadania.
Pan Evans
odwrócił nieco głowę, tak, że w polu jego widzenia znalazł się kalendarz. Gdy
upewnił się, że podane przez córkę informacje są w pełni prawdziwe, podniósł
się na łokciach, po czym, spojrzawszy na Lily z pobłażaniem, odparł:
-
Promyczku... Ile razy mówiłem ci, żeby od razu przechodzić do rzeczy?
*
Kiedy
zegar wybił godzinę dziesiątą, Lily w mało wylewny sposób pożegnała się z
Petunią, po czym, przy pomocy ojca, wtaszczyła swój kufer do wnętrza samochodu.
- To cześć
- powiedziała w stronę siostry, która właśnie zajęta była patrzeniem z
niesmakiem na Laurel, oczyszczającą swoje piórka przy pomocy zgrabnego dziobka.
Lilianne pogłaskała sówkę delikatnie, po czym weszła do wnętrza pojazdu pana
Evansa.
- Dobrze
się odżywiaj, nie wychodź ze szkoły wieczorem, odzywaj się z szacunkiem do
nauczycieli, karm Laurel, pierz skarpety i...
- Tato...
- mruknęła Lily błagalnie. – Potrafię dać sobie radę, nie musisz się o mnie
martwić.
- Taki
nawyk - odparł z uśmiechem.
Pół
godziny później znajdowali się już na Dworcu King's Cross. Lily stanęła na
palcach i czule cmoknęła ojca w policzek, po czym położyła kufer na wózku i
przeszła przez barierkę oddzielającą peron dziewiąty od dziesiątego.
- Witamy z
powrotem, Lily... - powiedziała, uśmiechając się od ucha do ucha, starając się
wyłowić wśród morza hogwarckich uczniów swoje przyjaciółki. Gdy przepchała się
do wnętrza pociągu, zaczęła ciekawie rozglądać się po przedziałach, z nadzieją,
że zobaczy jakąś znajomą twarz.
Nagle coś
ciężkiego zwaliło się na nią niespodziewanie, przygważdżając Evans do ziemi.
- Lily!
Nareszcie! - usłyszała wesoły głos, który należeć mógł tylko do jednej osoby...
- Cześć,
Em... - odparła ciężko, z trudem podnosząc się z podłogi. – Jak tam święta? -
zapytała, otrzepując rękaw z kurzu. Twarz przyjaciółki wykrzywił niezbyt
zachęcający grymas.
- W
porządku - bąknęła. – Rodzice początkowo nie chcieli mi uwierzyć... Dopiero,
kiedy pokazałam im list od Meredith, dali wiarę - wskazała ręką na wolny
przedział, do którego natychmiast wtaszczyły swoje kufry. – Chcieli ją
odwiedzić w Azkabanie, ale nie otrzymali pozwolenia - zakończyła cierpko,
wyjmując pogięty egzemplarz „Czarownicy”. - A co u ciebie?
- James
odwiedził mnie w Wigilię - powiedziała Lily, znacząco się rumieniąc. – A
Sylwestra spędziłam z Grace. Gdzie Courtney?
- W
przedziale ze swoimi koleżankami z Ravenclawu - odparła Emily znad gazety. –
Rozmawia z Bernice McLay. Jak było z Jamesem?
- Miło -
bąknęła Lily lakonicznie.
Jakoś nie
zależało jej na tym, by podzielić się z Norton szczegółami dotyczącymi swojej
ostatniej rozmowy z chłopakiem. Emily jednak specjalnie się tym nie przejęła.
Była zbyt zajęta czytaniem artykułu o najnowszych metodach podrywu, by
zauważyć, że przyjaciółka stara się coś przed nią zataić. Z drugiej strony,
Lily była szczerze zdumiona jej zachowaniem.
Oczekiwała,
że dziewczyna będzie smutna, przygaszona, a o rozmowie z rodzicami będzie
opowiadać z płaczem lub gniewem. Emily jednak sprawiała wrażenie, jakby cała ta
sprawa związana z Meredith spłynęła po niej jak zimny prysznic, nie
pozostawiając po sobie najmniejszego śladu.
- Jak się
czujesz? - zapytała Lily, patrząc na nią uważnie. Norton złożyła gazetę i cicho
westchnęła.
-
Normalnie. Wiesz, trochę się rozkleiłam pod wpływem tego wszystkiego, ale już
jest w porządku. ONA sobie na TO zasłużyła...
- To twoja
siostra.
- Przecież
wiem. Tylko co ja mam na to poradzić? Nie mogę tego cofnąć, więc zostaje
pogodzenie się z rzeczywistością. Myślałaś, że przepłaczę całą naszą podróż? -
zapytała, unosząc brew.
- Nie, ale
myślałam, że...
- Wiem, co
myślałaś. Ale Emily Gale Norton nie zamierza płakać. A już zwłaszcza nie przez
nią.
Lily
westchnęła cichutko i nie powiedziała już nic więcej.
*
-
Nareszcie! - zawołał uradowany James, chwytając ukochaną w objęcia i nie
zważając na to, że przygląda mu się właśnie połowa szkoły, pocałował czule
swoją wybrankę.
- Opanuj
się, Rogaczu. Demoralizujesz pierwszaków - wtrącił żartobliwie Syriusz, choć i
on nie mógł się powstrzymać przed powitaniem Emily w podobny sposób.
- I tak
demoralizuje ich, popisując się. - wtrącił cierpko Remus, patrząc z troską na
Petera, który właśnie strzepywał śnieg z czubka swego nosa.
Glizdogon
nie miał możliwości spędzenia podróży w przedziale razem z Emily i Lily, gdyż,
w całej swojej niezdarności, zgubił się w pociągu, a następnie nadział na
grupkę Ślizgonów, którzy chętnie postanowili mu zademonstrować nowe zaklęcia
obezwładniające. Oczywiście, on miał być ich celem.
- To
jak? Idziemy? - zapytała Courtney, kiedy wreszcie zakończyła swą bardzo długą
rozmowę z Bernice McLay.
- Jasne -
odparł James, po czym pociągnął Lily w kierunku Wielkiej Sali.
Nie dane
im było jednak długo cieszyć się swoim szczęściem...