czwartek, 9 sierpnia 2012

Rogacz, powrót do domu i zaskoczenie


Po tym, jak już udało mi się uporać z sumami, miałam wrażenie, że czas zaczął biec znacznie szybciej niż do tej pory. Już tylko jeden dzień dzielił mnie od wakacji i powrotu do świata mugoli. Nie musiałam już się uczyć ani odrabiać prac domowych i bardzo źle znosiłam fakt, że nie mam czym się zająć. Podczas gdy Alice i Emily spędzały sporą część czasu ze swoimi chłopakami, ja siedziałam w dormitorium i myślałam o... Potterze. Z żalem stwierdziłam, że incydent nad jeziorem już dawno przestał mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie, choć wciąż zdawałam sobie sprawę, że James zachował się skandalicznie. Jeszcze rok wcześniej, ilekroć Potter zrobił coś głupiego, to co najwyżej patrzyłam na niego zdegustowana, ale nie zajmował on moich myśli dłużej niż kilka minut. A teraz? Bez względu na to, co się działo, James stale siedział w mojej głowie, nie pozwalając mi się na niczym skupić. Po raz pierwszy z ulgą myślałam o nadchodzących wakacjach, licząc na to, że przez dwa miesiące znowu nabiorę do Pottera zdrowego dystansu. To było aż niesamowite, jak bardzo na mnie działał...
Podczas ostatniego śniadania, Wielka Sala ozdobiona była barwami Gryffindoru. Nasz dom zdobył także Puchar Quidditcha, co było w dużej mierze zasługą Jamesa Pottera. Wściekłe miny Ślizgonów mówiły same za siebie. W tym roku Slytherin zajmował ostatnie miejsce w tabeli, po raz pierwszy od dwudziestu lat, tak w każdym razie powiedziała nam bardzo zadowolona z tego faktu profesor McGonagall.
Gdy profesor Dumbledore wstał, aby wygłosić swoją pożegnalną mowę, w całej Wielkiej Sali natychmiast zapanowała cisza. Każdy uczeń chciał się dowiedzieć, w jakich okolicznościach Gillian i McKenntly stracili posady.
- Drodzy uczniowie... - przemówił dyrektor, uśmiechając się dobrotliwie - Za nami kolejny rok nauki w Hogwarcie. Chciałem przede wszystkim życzyć wam miłych i udanych wakacji...
- Z Petunią to niemożliwe. - szepnęłam do Alice, która spojrzała na mnie ze współczuciem.
- Biorąc pod uwagę ostatnie, znane wam już wydarzenia - kontynuował Dumbledore - ...w przyszłym roku będziecie mieli nowych nauczycieli eliksirów i obrony przed czarną magią. A teraz życzę wam smacznego.
Po Wielkiej Sali przepłynęły szepty rozczarowania. Liczyliśmy wszyscy na to, że dowiemy się czegoś więcej o tym, co spotka naszych byłych profesorów.
- I to już wszystko? - marudził Syriusz Black, nie kryjąc zawodu - Powinien powiedzieć nam prawdę, nie jesteśmy już dziećmi.
- Tak... Mamy prawo wiedzieć o tym, co się dzieje poza Hogwartem. - poparł go gorliwie Peter, a że wypowiedział swoją kwestię z pełnymi ustami, obryzgał uczniów siedzących naprzeciw niego resztami jedzenia, co wszyscy skwitowali zdegustowanymi minami.
Po śniadaniu poszłam z Emily i Alice do dormitorium, aby dokończyć pakowanie. Oczywiście, musiałam wysłuchać ich zmartwień, co to one poczną bez swoich ukochanych. Mdliło mnie od tego, chociaż starałam się tego nie okazywać. Naprawdę cieszyło mnie to, że moje przyjaciółki są szczęśliwe, ale nie miałabym nic przeciwko, gdyby tak się z tym nie obnosiły, bo w jakiś sposób czułam się od nich gorsza...
Gdy już się spakowałam, poszłam na samotny spacer po błoniach. Postanowiłam odwiedzić Hagrida. W tym roku szkolnym rzadko do niego zaglądałam, a nie chciałam, by poczuł się przeze mnie zaniedbywany. Kiedy zapukałam do jego chatki, odpowiedziała mi jedynie cisza. Najwidoczniej spotkam przyjaciela dopiero we wrześniu.
Nieoczekiwanie dla samej siebie, zamiast wrócić w takim wypadku do zamku, skierowałam swoje kroki w kierunku Zakazanego Lasu. Poczułam silną potrzebę, by zobaczyć polanę ze skałą w kształcie serca, na którą Huncwoci zabrali nas w Walentynki. To tam James wsunął mi na palec pierścionek, którego wprawdzie nie nosiłam, ale traktowałam jak cenny skarb. Miałam wrażenie, że jeśli znów zobaczę to miejsce, będę w stanie jakoś uporządkować swoje uczucia i wreszcie uwolnić się od myśli o Potterze. Nie byłam wprawdzie pewna, czy uda mi się trafić na polanę, skoro byłam tam zaledwie raz w życiu, ale nogi same mnie poniosły, tak jakby sterowała mną jakaś niewidzialna siła.
I faktycznie, bez większych problemów, udało mi się odszukać polanę. Szybko się jednak odsunęłam, gdy zauważyłam, że na skałce w kształcie serca siedział James Potter. Co on tutaj robił? Czyżby i on poczuł to samo co ja i też chciał uporządkować swoje uczucia?
Przyjrzałam mu się... Wyglądał na przygnębionego. Lekko się garbił i wpatrywał się w kawałek papieru, który był chyba jakimś zdjęciem. Spotkanie z Potterem sam na sam w miejscu, w którym spędziliśmy Walentynki, było ostatnią rzeczą, na którą miałam ochotę, więc postanowiłam jak najszybciej odejść. Niestety, zahaczyłam rękawem swojej szaty o krzak i kiedy próbowałam się oswobodzić, narobiłam hałasu.
James od razu mnie zauważył. Szybko poderwał się z miejsca, chowając zdjęcie do kieszeni.
- Co tu robisz, Evans? - zapytał, przyglądając mi się z zaciekawieniem.
- Tak jakoś... chciałam tu przyjść - mruknęłam pod nosem, uwalniając w końcu rękaw.
- I bez problemu tu trafiłaś? - był wyraźnie zaskoczony.
- Tak... Dziwne, co? Pójdę już sobie - odparłam, czując, jak na policzki występują mi rumieńce. Że co? Dlaczego rumieniłam się w obecności Jamesa Pottera?
Nie zdążyłam jednak ani nigdzie odejść, ani odpowiedzieć sobie na powyższe pytanie, bo poczułam, jak James chwyta mnie za łokieć, zmuszając tym samym, bym się odwróciła. Gdy to zrobiłam, bez żadnego wstępu, pochylił się nade mną, przyciągnął mnie do siebie tak mocno, jak jeszcze nikt do tej pory, po czym, najzwyczajniej w świecie, mnie pocałował.
Nie było to jednak owo szybkie, krótkie zetknięcie ust, które miało miejsce na początku roku szkolnego i od którego sprawy między nami zaczęły się komplikować. Wtedy byłam w stanie od razu się od niego odsunąć, a teraz jakaś dziwna, nieznana mi siła, kazała mi trwać w jego ramionach choćby i do końca świata. James obejmował miękkimi wargami moje usta, penetrując językiem ich wnętrze. Przez moje ciało raz po raz przechodziły dreszcze, a moje ręce objęły Pottera jeszcze mocniej. Nie myślałam o tym, że całuję właśnie kogoś, kogo uważam za zarozumiałego palanta i kogo nawet nie lubię. Pragnęłam jedynie czuć smak jego warg i go zapamiętać.
Po dłuższej chwili, James delikatnie odsunął mnie od siebie, przyglądając mi się uważnie. Dopiero wtedy byłam w stanie zacząć normalnie myśleć.
Pocałowałam Pottera.
Podobało mi się to, że pocałowałam Pottera.
Za żadne skarby świata nie chciałam, aby skończył się mój pocałunek z Potterem.
Ale przecież ja nawet nie lubię Pottera!
I właśnie wtedy poczułam strach.
W ogóle nie znałam samej siebie, nie umiałam się kontrolować ani pojąć tego, co się właśnie stało. Lily Evans nigdy, przenigdy nie pozwoliłaby się pocałować Potterowi i nigdy by jej się taki pocałunek nie spodobał. Co się ze mną dzieje? Przecież James jest taki sam jak kiedyś. Miałam tego próbkę nad jeziorem, po sumach. Więc jak to się stało, że potrafię teraz myśleć tylko o nim?
Ogarnęła mnie panika. Zawsze umiałam nad sobą panować, ale teraz, w Lily Evans, która stała roztrzęsiona przed Potterem, za nic nie mogłam odnaleźć siebie.
Odepchnęłam od siebie Jamesa tak gwałtownie, że stracił równowagę i się przewrócił.
- Nigdy... więcej... tego... nie rób - wychrypiałam, po czym uciekłam stamtąd najszybciej, jak byłam w stanie, czując, jak ogarnia mnie mieszanina złości, wstydu, bezsilności i dziwacznej, nieuzasadnionej euforii...

*

- Cholibka, Lily, co się stało? - zapytał zdumiony Hagrid, gdy z impetem uderzyłam w jego brzuch, odbiłam się od niego niczym piłka od ściany i wylądowałam na trawie.
- Hagrid! - zawołałam, po czym podniosłam się z ziemi i dyskretnie wytarłam oczy, które, nie wiedzieć kiedy, zdążyły już wypełnić się łzami.
- Ty płaczesz? - zauważył mój przyjaciel, teraz już zaniepokojony nie na żarty.
Zabrał mnie do swojej chatki i podał mi herbatę w sporym wiaderku, które służyło mu za filiżankę.
- O co chodzi? - spytał ostrożnie, gdy upiłam już łyk herbaty i nieco się uspokoiłam.
Cóż, Hagrid nie był odpowiednią osobą, by zwierzać mu się z problemów z chłopakami. Wydukałam więc tylko, że jest mi smutno, ponieważ na dwa miesiące rozstaję się z Hogwartem. Nie wyglądał na przekonanego, ale najwidoczniej zrozumiał, że nie powinien drążyć tego tematu.
Zostałam u niego, dopóki w pełni się nie uspokoiłam, po czym wróciłam do zamku uważając, by przypadkiem nie nadziać się gdzieś na Jamesa.

*

Humoru nie miałam już do końca dnia. W trakcie podróży niewiele się odzywałam. Nie powiedziałam Alice i Emily o tym, co się zdarzyło na polanie. Miałam mętlik w głowie i wciąż nie umiałam uporządkować swoich uczuć.
Gdy pociąg już się zatrzymał, obiecałam przyjaciółkom, że będę do nich często pisać i przeszłam przez barierkę. Znalazłam się na mugolskim dworcu King's Cross między peronem dziewiątym a dziesiątym. Szybko wyszukałam wzrokiem mojego ojca, przywitałam się z nim, zmuszając się do uśmiechu, po czym razem pojechaliśmy do domu.
- Lily, nareszcie jesteś! - zawołała moja mama, obejmując mnie z radością - Chodź skarbie, obiad już gotowy.
Gdy weszłam do domowej kuchni, od razu natknęłam się na moją siostrunię, ze znudzeniem wpatrzoną w ceratę zdobiącą stół.
- Cześć - powiedziała chłodno, nawet na mnie nie patrząc.
- Cześć - odpowiedziałam równie obojętnym tonem. Chociaż zazwyczaj starałam się być dla Petunii milsza, dzisiaj byłam tak rozchwiana, że nawet było mi to na rękę, że siostra nie okazuje mi uwagi.
Podczas obiadu cierpliwie odpowiadałam na pytania rodziców odnośnie Hogwartu, choć marzyłam tylko o tym, by zamknąć się już w swoim pokoju i przemyśleć po raz nie wiem już który, wszystko, co zdarzyło się dziś pomiędzy mną i Jamesem. Liczyłam na to, że gdy zjem, będę mogła wreszcie zostać sama, ale kiedy właśnie opróżniłam już swój talerz, Petunia zapytała, niby od niechcenia:
- Mamo, to którego jest ten wyjazd?
- Dziesiątego lipca, skarbie.
- Jaki wyjazd? - zapytałam, spoglądając na siostrę.
- Na obóz... - odparła Petunia.
Mimo złego humoru parsknęłam śmiechem. Nie wyobrażałam sobie mojej siostry na łonie natury.
- Och, Lily... nie śmiej się. - skarciła mnie mama - Poza tym, ty też jedziesz...

Wkraczam do akcji!


James stał naprzeciwko mnie, patrząc na mnie z uśmiechem, który sprawił, że całe moje ciało ogarnęło zagadkowe ciepło. Przypomniałam sobie to, co powiedziała mi Courtney. Obiecałam jej, że będę się starała nie patrzeć na Pottera przez pryzmat jego wad. To jednak nie zmieniało faktu, że nie mogłam się z nim umówić i dać mu fałszywej nadziei, skoro nie byłam nim zainteresowana. A nawet jeśli ostatnimi czasy dość często gościł w mojej głowie, to nie był to jeszcze powód, by się z nim umawiać.
- Nie ma mowy - odparłam zdecydowanie, ale uśmiechnęłam się delikatnie, by wiedział, że nie jestem względem niego wrogo nastawiona (oczywiście do czasu, aż znowu narobi kolejnych głupstw).
Gdy znalazłam się już w swoim dormitorium, zaczęłam poważnie zastanawiać się nad tym, co tak właściwie dzieje się teraz między mną a Jamesem Potterem. Bo, że coś się dzieje - nie miałam wątpliwości.
Dlaczego ucieszyłam się, kiedy Courtney mi powiedziała, że nie jest już z Potterem i że myśli on o mnie inaczej niż o innych dziewczynach? Dlaczego się z nią spotkałam, by powtórzyła mi to osobiście?
Zupełnie nie rozumiałam, co się ze mną działo. Chcąc zająć się czymś innym, niż tylko rozpamiętywaniem uśmiechu Jamesa, gdy zaproponował mi kolejną randkę, napisałam list do swoich rodziców.

Drodzy Mamo i Tato
Przepraszam, że tak dawno nie pisałam, ale wiecie, że będę zdawać sumy. U mnie wszystko w porządku, chociaż mam dużo nauki. Wszystko Wam opowiem, kiedy wrócę do domu. Nie martwcie się o mnie i trzymajcie kciuki.
Pozdrowienia dla Petunii.

                                   Lily

Wiem, że był to bardzo krótki list, ale mimo szczerych chęci nie umiałam sklecić niczego bardziej osobistego. Poszłam do sowiarni i przekazałam go Laurel, która z cichym pohukiwaniem wyleciała przez jedno z okien wraz z moją przesyłką.
Po powrocie do dormitorium zastałam Alice całą w skowronkach. Choć zazwyczaj siedziała na łóżku otoczona podręcznikami i kawałkami pergaminów, teraz wirowała po całym pokoju z szerokim uśmiechem.
- Z czego się tak cieszysz? - zapytałam, podejrzewając, że dziewczyna padła ofiarą wyjątkowo silnego zaklęcia rozweselającego.
- Lily! - odezwała się Alice śpiewnym tonem - Remus... Remus....
- Remus co?
- REMUS CHCE SIĘ ZE MNĄ SPOTYKAĆ! – zawołała. - Czy to nie cudownie?
- Naprawdę? Gratuluję - odparłam szczerze, przytulając ją mocno do siebie. Uwadze Alice nie uszło jednak, że zrobiłam się smutna.
- Lily, co się stało? - zapytała zdumiona.
- To nic takiego... - odparłam, nie patrząc jej w oczy. Byłam zawstydzona, że pozwoliłam sobie na okazanie smutku. Gdy jednak Alice uparcie zaczęła ciągnąć mnie za język, wydukałam speszona. - Bo wiesz... Ja oczywiście cieszę się bardzo twoim szczęściem... Tak samo cieszy mnie, że Emily pogodziła się z Blackiem... Po prostu... Jakoś tak... Wygląda na to, że jestem jedyną osobą, która została całkiem sama - zakończyłam. Wyrażenie swoich myśli na głos jeszcze bardziej pogorszyło moje samopoczucie. Alice chyba to wyczuła.
- Oj, Lily... Przecież James Potter za tobą szaleje i ciągle zaprasza cię na randki. Nie wmówisz mi, że jest ci obojętny, więc naprawdę nie rozumiem, dlaczego go odtrącasz.
- Nic nie rozumiesz.. - odparłam, nieco zirytowana faktem, że dla Alice wszystko wydaje się takie proste. Owszem, czasami czułam w środku coś dziwnego, serce biło mi szybciej i miałam skurcze w żołądku... Wszystko to łączyło się jakoś z Jamesem Potterem, ale mimo to byłam pewna (lub raczej starałam się być pewna), że odrzucanie jego zalotów jest jedynym wyjściem.
Zasłoniłam kotary swojego łóżka uniemożliwiając dalszą konwersację. Alice zacmokała z niezadowoleniem, po czym opuściła dormitorium.
- Musisz wziąć się wreszcie w garść, idiotko! - mówiłam sama do siebie - Nie zachowuj się jak dziecko.
Aby nie myśleć już o Jamesie, wzięłam książkę do opieki nad magicznymi stworzeniami i zaczęłam się uczyć. Od  tamtego czasu każdy dzień wyglądał tak samo. Jedyną ucieczką od myśli o Potterze była dla mnie nauka. W ten sposób minęły mi dwa tygodnie i nastał czas zdawania sumów.
Najlepiej poszło mi chyba z zaklęciami i transmutacją. Z obrony przed czarną magią też nie powinnam mieć złego stopnia. Jeżeli chodzi o wróżbiarstwo, to raczej nie oczekuję większych rewelacji... To samo tyczy się historii magii. Jeżeli zaś idzie o eliksiry, to spodziewam się dobrej oceny, mimo iż Gillian cały czas patrzył na mnie złowrogo... Aż ciarki mnie przechodzą, kiedy przypomnę sobie ten jego wzrok...

Po egzaminie z obrony przed czarną magią stało się jednak coś, co sprawiło, że siłą rzeczy nie tylko musiałam zacząć znów myśleć o Jamesie Potterze, ale i się do niego odezwać.
Gdy wszyscy uczniowie opuścili salę egzaminacyjną, udali się na błonia. Wśród nich byłam oczywiście ja, Emily i Alice. Zajęłyśmy miejsca nad jeziorem, komentując to, jak odpowiedziałyśmy na poszczególne pytania.
- Wiesz, Lily... - zaczęła Emily rozmarzonym głosem.  - Ja już nie mogę doczekać się wakacji... Po tym roku czuję się strasznie wypompowana. Ale z drugiej strony... nie będę widywała codziennie Syriusza...
- Jakoś wytrzymasz - odparłam szorstko. Szczerze mówiąc, zazdrościłam Emily. Jej rodzice byli czarodziejami czystej krwi, więc nawet jeśli nie będzie spędzać dużo czasu z Blackiem, to jednak nie utknie na pełne dwa miesiące w mugolskim świecie i cały czas będzie miała kontakt z magią.
Odpowiedziało mi smutne westchnienie przyjaciółki.
- Emily, nie martw się... Ja też mam za kim tęsknić - odezwała się Alice.
Przez następne kilka minut słuchałam tylko westchnień moich przyjaciółek i ich wypowiedzi na temat tęsknoty za Syriuszem i Remusem. Bardzo mnie to nudziło, więc rozejrzałam się po błoniach. Tak jak się tego spodziewałam, wszyscy uczniowie byli zrelaksowani, a na ich twarzach odmalowywała się ulga. Instynktownie wyszukałam wzrokiem Huncwotów. Gdy jednak zobaczyłam, czym się zajmowali, zerwałam się na równe nogi i, ignorując pytające spojrzenia przyjaciółek, ruszyłam w ich kierunku.*
- Zostawcie go! - zawołałam, mierząc morderczym wzrokiem Huncwotów skupionych wokół leżącego na ziemi Severusa Snape'a, który dusił się bańkami mydlanymi.
- Co jest, Evans? - zapytał James, jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, co robił.
- Zostawcie go. Co on wam zrobił?
- No wiesz... - odparł powoli - ...to raczej kwestia tego, że on istnieje... jeśli wiesz, co mam na myśli...
Byłam nie na żarty zniesmaczona jego zachowaniem. Powiedziałam mu, co o nim myślę i odrzuciłam kolejną propozycję randki. W międzyczasie zaklęcie rzucone na Snape'a przestało działać i Ślizgon zaatakował Jamesa. Potter zareagował jednak błyskawicznie i rzucił na Severusa zaklęcie, które sprawiło, że zawisł do góry nogami. Wszyscy uczniowie zgromadzeni na błoniach mieli okazję zobaczyć jego chude nogi i bieliznę...
Choć wiedziałam, że James zachował się skandalicznie, z trudem powstrzymałam wybuch śmiechu. Starając się nie patrzeć w stronę Snape'a, kazałam Potterowi cofnąć swoje zaklęcie. Gdy jednak to zrobił, do znęcania się nad Severusem przystąpił Syriusz. Straciłam cierpliwość i wyciągnęłam różdżkę. James niechętnie cofnął zaklęcie.
- Masz szczęście, że Evans tu była, Smarkerusie... - mruknął niezadowolony.
- Nie potrzebuję pomocy tej małej, brudnej szlamy! - warknął Ślizgon.
- Świetnie... W przyszłości nie będę sobie tobą zawracać głowy. I na twoim miejscu wyprałabym gacie, Smarkerusie - odparłam, czując jednak bolesny ucisk w klatce piersiowej. "Szlama" była najbardziej podłym określeniem czarodzieja pochodzącego z mugolskiej rodziny i bardzo mnie zabolało, że zostałam tak nazwana. Chociaż Snape szczerze nienawidził Huncwotów, do mnie zawsze odzywał się normalnie i nigdy nie okazywał mi żadnej niechęci...
- Przeproś ją! - ryknął James, ponownie celując różdżką w Severusa.
- Nie zmuszaj go, żeby mnie przepraszał! - odparłam, wciąż wrogo patrząc na Pottera i starając się zapomnieć o tym, co przed chwilą usłyszałam z ust Snape'a - Jesteś taki sam jak on.
- Co? Ja NIGDY bym cię nie nazwał... sama wiesz jak!
- Targasz sobie włosy, żeby wyglądać tak, jakbyś dopiero co zsiadł ze swojej miotły, popisujesz się tym głupim zniczem, chodzisz po korytarzach i miotasz zaklęcia na każdego, kto cię uraził, żeby pokazać, co potrafisz... Dziwię się, że twoja miotła może w ogóle wystartować z tobą i z twoim wielkim, napuszonym łbem. MDLI mnie na twój widok.
To rzekłszy, odeszłam, nie zwracając uwagi na wołającego mnie, wyraźnie zszokowanego Jamesa.

*

Dawno już nie byłam tak wściekła. I pomyśleć, że jeszcze godzinę wcześniej zazdrościłam Emily i Alice, że spotykały się z Huncwotami, a ja byłam sama i dopuszczałam do głowy myśl, by kiedyś dać Potterowi szansę. To przekraczało ludzkie pojęcie! Przecież Black i Lupin byli tacy sami jak on! Jeden miotał zaklęciami, drugi przyglądał się temu i nie reagował. Jak ja mogłam być tak głupia, by zazdrościć przyjaciółkom TAKICH chłopaków? To ja już wolę być sama, niż związać się z kimś, kto nie potrafi szanować drugiego człowieka...
W dodatku zostałam nazwana szlamą... I to przez kogo? Przez Severusa Snape'a, którego zawsze starałam się bronić i któremu nigdy nie zrobiłam nic złego...
Idąc korytarzem i mamrocząc gniewnie pod nosem, zauważyłam nagle wychodzących zza rogu Gilliana i McKenntly'ego. Żywo o czymś dyskutowali.
Schowałam się za stojącą przy ścianie zbroją, z ulgą stwierdziwszy, że mężczyźni zamknęli się w gabinecie Gilliana. Choć wciąż byłam wzburzona sceną nad jeziorem, uznałam, że to wielka szansa, aby w końcu sprawdzić swoje przypuszczenia. Nie udało mi się jednak nawet ruszyć z miejsca, bo ze środka pomieszczenia, w którym zniknęli profesorowie, dobiegł mnie głośny huk przewracanych mebli. Gdyby nie fakt, że większość uczniów wypoczywała na błoniach, w ciągu minuty zebrałoby się tu pewnie z pół szkoły.
Nasłuchiwałam przez dłuższą chwilę, ale zza drzwi nie dobiegł już żaden dźwięk. Z duszą na ramieniu przysunęłam się bliżej, z nadzieją, że uda mi się cokolwiek podsłuchać, ale odskoczyłam jak oparzona, bo drzwi gwałtownie się otworzyły, a stanął w nich...
- Pro-profesor Dumbledore! - wydukałam, patrząc z niedowierzaniem na dyrektora szkoły. Szybko jednak przypomniałam sobie powód, dla którego znalazłam się w tym miejscu i szybko powiedziałam - Panie profesorze, Gillian i McKenntly... Oni chyba... To znaczy... Ja kiedyś podsłuchałam, jak mówili o spotkaniu z Czarnym Panem, ale nie miałam dowodów... Wydawało mi się, że oni... Że oni są...
- Spokojnie, panno Evans, już po wszystkim - odparł dyrektor, uśmiechając się do mnie. Ostrożnie zerknęłam do pomieszczenia i zauważyłam, że Gillian i McKenntly leżą bez czucia na ziemi wokół porozwalanych mebli.
- Czy oni...? - zaczęłam.
- Są tylko oszołomieni - odpowiedział Dumbledore - Radzę pani lepiej wrócić do pokoju wspólnego, za chwilę pojawi się tutaj ktoś z Ministerstwa Magii - dodał, patrząc na mnie uważnie.
- Więc pan o nich wiedział? - zapytałam niepewnie.
- Oczywiście. McKenntly od dawna wzbudzał moje podejrzenia. Trochę więcej czasu zajęło mi rozszyfrowanie Gilliana.
- Jeśli pan wiedział, to dlaczego pozwalał im pan pracować w Hogwarcie? - w głowie mi się nie mieściło, by dyrektor mógł postąpić tak nieostrożnie.
- Osobiście dbałem przez cały czas, by nic nie groziło moim uczniom - odparł Dumbledore.
- Ale to nadal nie wyjaśnia, dlaczego...
- Boże, Albusie, co tu się stało? - zapytała zszokowana profesor McGonagall. Nawet nie zauważyłam, kiedy pojawiła się na korytarzu.
- Tak jak się tego spodziewaliśmy, Minerwo, wszystko się dzisiaj skończyło - oznajmił tajemniczo Dumbledore, nawet na mnie nie patrząc - Panno Evans, chyba czekają panią jeszcze jakieś sumy. Może warto się trochę do nich przygotować?
Nie rozumiałam, dlaczego Dumbledore dopiero teraz uporał się ze śmierciożercami. Nie rozumiałam, co robili oni w naszej szkole. Nie rozumiałam, dlaczego McGonagall, wtajemniczona w sekrety dyrektora, w żaden sposób nie zareagowała. Zrozumiałam jednak aluzję ukrytą w pytaniu profesora i posłusznie opuściłam korytarz.
Już godzinę później cała szkoła wiedziała o tym, że Gillian i McKenntly zostali zabrani przez pracowników Ministerstwa Magii. Jakimś cudem wszyscy dowiedzieli się też, że byłam świadkiem pojedynku Dumbledore'a z byłymi nauczycielami (co nie było do końca prawdą, ponieważ jedynie SŁYSZAŁAM odgłosy walki).
Wbrew swojej woli, znalazłam się w centrum uwagi i uczniowie wręcz ustawiali się do mnie w kolejkach, by wysłuchać mojej relacji na temat tego, co zdarzyło się w gabinecie Gilliana. Za każdym razem odpowiadałam, że zjawiłam się tam w chwili, w której już dawno było po pojedynku i nie wiem, dlaczego do niego w ogóle doszło, ale to nie powstrzymywało moich kolegów i koleżanek przed zadawaniem mi dalszych pytań.
Gdy tego wieczoru uporałam się już ze wszystkimi wścibskimi uczniami, postanowiłam jak najszybciej się położyć. W pokoju wspólnym zaczepił mnie jednak James Potter.
- Gratulacje, Evans. Cała szkoła uważa cię za bohaterkę - powiedział, szczerząc do mnie zęby. Najwidoczniej już zapomniał o incydencie nad jeziorem. Ja za to wciąż miałam przed oczyma wiszącego do góry nogami Snape'a i mściwy uśmiech Pottera.
- Dzięki - odparłam chłodno - Nie zrobiłam niczego niezwykłego. Po prostu akurat trafiłam na Dumbledore'a... Co do tamtego, to...
- Och, to już nieaktualne - odparł James, machając lekceważąco ręką, po czym odszedł.
Przez chwilę stałam jak wryta, zastanawiając się, o co mu chodziło. Miałam zamiar porozmawiać z nim o zdarzeniu nad jeziorem i przekonać, by dał spokój Snape'owi. Co mogło być w tym nieaktualnego?
Nagle doznałam jednak olśnienia... James nie miał na myśli Severusa, tylko... propozycję randki. Wyszło na to, że to ON odmówił MNIE... Że to JA poprosiłam POTTERA o randkę... ŻE CO???
- Potter, ja cię kiedyś ukatrupię! - warknęłam wściekła, zamykając się w dormitorum.
***
* - myślę, że wszyscy o tym wiecie, ale wypada zaznaczyć, że scena nad jeziorem pochodzi z 5 tomu HP, "Harry Potter i Zakon Feniksa" :)

Courtney


Usiadłam na łóżku z wrażenia. Nigdy wcześniej nie widziałam tego charakteru pisma, ale podpis pod listem świadczył, że nadawcą jest... Courtney?! Niby dlaczego dziewczyna Pottera miałaby do mnie pisać? Czyżby zauważyła, że w moim zachowaniu względem Jamesa coś się zmieniło i chciała to wyjaśnić? Może wyczuła, że z powodu jej chłopaka w moich myślach panuje chaos i jej się to nie podobało?
Nieco wystraszona, zaczęłam czytać:

Droga Lily
Mój list na pewno bardzo Cię zdziwił. Nie mogę tak po prostu do Ciebie podejść i porozmawiać, bo po pierwsze: James by się o tym dowiedział, a po drugie: nie wiem, jak byś na to zareagowała.
Chciałabym Ci jednak powiedzieć coś bardzo ważnego. Wiem, że możesz być do mnie wrogo nastawiona, ale posłuchaj. Jemu naprawdę bardzo na Tobie zależy. Mówi o Tobie zawsze w taki sposób, że nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Jesteśmy przyjaciółmi od wielu lat i widzę więcej niż inni. Wiem, że masz o nim złe zdanie, że uważasz go za palanta, który potrafi się tylko popisywać i znęcać nad innymi, ale to naprawdę dobry chłopak, który świata poza Tobą nie widzi. Po tym jak go odrzuciłaś, zdecydowaliśmy się spróbować być ze sobą, ale i ja, i on czujemy, że nic z tego nie będzie i nie jesteśmy już razem. James wciąż jednak pozostaje dla mnie ważnym przyjacielem i nie chcę być powodem Waszych nieporozumień. Mam nadzieję, że odkryjesz w nim te dobre cechy i dasz mu szansę.

                                                                 Courtney Connors


Wpatrywałam się w list bardzo długo. Przeczytałam go chyba z dziesięć razy. Znałam już jego treść na pamięć, ale nadal nie mogłam tego wszystkiego pojąć. Courtney, już po naszym pierwszym spotkaniu, wydawała mi się miłą i sympatyczną dziewczyną, ale nie spodziewałam się po niej czegoś takiego. Musiała być naprawdę wierną przyjaciółką, skoro tak bardzo troszczyła się o szczęście Pottera.
Potter... No właśnie.
To, co napisała o jego uczuciach względem mnie, trochę mnie zdziwiło. Owszem, byłam świadoma faktu, że mu się podobam. W końcu od kilku lat próbował mnie namówić na randkę i lubił popisywać się w moim towarzystwie. Zawsze jednak wydawało mi się, że jego sympatia wynika po prostu z tego, że byłam prawdopodobnie jedyną dziewczyną w szkole, która nie piała z zachwytu na jego widok. Mało tego, dawałam mu jasno do zrozumienia, że go nie lubię. Byłam pewna, że traktuje mnie tylko jak wyzwanie, dlatego nigdy nie brałam pod uwagę możliwości odpowiedzenia na jego zaloty. Courtney jednak pisała, że naprawdę mu na mnie zależy i... że mówi o mnie z czułością. On? James Potter?
Zupełnie zapomniałam o swoim wzburzeniu spowodowanym spotkaniem w męskim dormitorium. To, co napisała mi Courtney sprawiło, że chciałam wiedzieć więcej. Tak, po raz pierwszy naprawdę chciałam z kimś porozmawiać o Jamesie Potterze. To było dla mnie bardzo dziwne, że zaledwie jeden list był w stanie wzbudzić we mnie takie zainteresowanie.
Zapisałam szybko krótką wiadomość:

Spotkajmy się dziś na błoniach o 15:00
                                  
                                               Lily Evans

Następnie pobiegłam do sowiarni i przypięłam liścik do nóżki mojej sowy, Laurel. Pogłaskałam ją po główce i powiedziałam pieszczotliwie:
- Laurel, przekaż ten liścik Courtney jutro, w Wielkiej Sali, dobrze?
Odpowiedziało mi cichutkie gruchanie.
Wróciłam do dormitorium. Emily i Alice nadal nie wróciły. Byłam ciekawa, co działo się w męskiej sypialni po moim wyjściu, ale byłam już tak zmęczona, że szybko położyłam się spać i natychmiast zasnęłam.

*

Tej nocy nikt nie mącił mojego snu. Obudziłam się wypoczęta i rześka. Gdy rozejrzałam się po dormitorium, zauważyłam, że dziewczyny jeszcze spały. Umyłam się, ubrałam i zeszłam do pokoju wspólnego. Usiadłam w fotelu przed kominkiem i zaczęłam się zastanawiać nad czymś, co wczoraj nie przyszło mi do głowy.
W jaki sposób list Courtney znalazł się w moim dormitorium? Była przecież Krukonką, więc nie miała dostępu do naszego pokoju wspólnego...
Nagle usłyszałam, jak drzwi dormitorium chłopców się otworzyły. Spojrzałam niespokojnie w tamtym kierunku w obawie, że ujrzę w nich Jamesa Pottera, ale na szczęście - zobaczyłam naszego prefekta, Remusa Lupina. Poczułam dużą ulgę i przywitałam go pogodnym uśmiechem.
- Słuchaj, Lily.... Jeśli chodzi o wczorajsze... - zaczął Remus, podchodząc do mnie.
- Och, nie wracajmy już do tego. - przerwałam mu - Popełniłyśmy błąd, więc mieliście prawo być na nas źli. Ale... Co działo się po tym, jak wyszłam?
- Emily i Syriusz się pogodzili - odparł Lupin z uśmiechem.
- Naprawdę?
- Tak. Syriusz przyznał, że nie powinien był jej urządzać scen, a Ellen wykorzystał, żeby wzbudzić w Emily zazdrość... - przerwał na moment, jakby zastanawiał się, czy powinien powiedzieć coś jeszcze - Lily... Czy Alice... Czy Alice coś ci o mnie mówiła? - zapytał, niby mimochodem.
- Że jej unikasz... - odparłam, uśmiechając się pod nosem. Poczułam, że trafia mi się okazja do wysondowania jego uczuć względem Larssonówny, więc postanowiłam pociągnąć dłużej ten wątek - Dlaczego taki jesteś?
Remus przez chwilę sprawiał wrażenie, jakby nie zamierzał mi odpowiedzieć. Przygryzł nerwowo wargę i wpatrzył się w swoje stopy.
- Przepraszam, nie musisz mówić, jeśli nie chcesz - powiedziałam szybko.
- Syriusz i James mi powiedzieli, że widziałaś, jak ćwiczyli swoje transmutacje - zaczął niepewnie - Kiedy ich o to spytałaś, to...
- Wyjaśnili mi, że zmieniają się w zwierzęta, by dotrzymywać ci towarzystwa w czasie pełni - uzupełniłam. Spojrzał na mnie uważnie, jakby obawiał się, że zacznę krzyczeć albo odsunę się od niego ze wstrętem - Mam nadzieję, że nigdy nie będziesz uważać, że jesteś gorszy od innych - powiedziałam szczerze - Prawdę mówiąc, już wcześniej miałam podejrzenia, dlaczego tak regularnie opuszczasz zajęcia. To nie twoja wina, że jesteś chory i nikt z nas nie zamierza z tego powodu się od ciebie odsuwać. Alice również - dodałam, akcentując wyraźnie dwa ostatnie słowa.
Remus drgnął niespokojnie na dźwięk jej imienia, więc wyjaśniłam mu z uśmiechem:
- Myślę, że Alice zorientowała się o wiele szybciej niż ja. Nie sądzę jednak, by jej to przeszkadzało. Przez większość miesiąca możesz żyć normalnie, więc nie powinieneś odsuwać od siebie tych, na których ci zależy. Unikając Alice, sprawiasz jej tylko przykrość - dodałam. Zauważyłam, że lekko się zarumienił.
Postanowiłam, że najlepiej będzie, jeśli zostawię go teraz samego, więc uśmiechnęłam się do niego raz jeszcze i zeszłam na śniadanie do Wielkiej Sali. Mimowolnie zerknęłam w kierunku stołu Krukonów i wypatrzyłam tam Courtney. Byłam bardzo ciekawa, czy zgodzi się ze mną spotkać. Następnie powiodłam wzrokiem w stronę stołu nauczycielskiego. Na widok Gilliana i McKenntly'ego żywo o czymś dyskutujących, poczułam, jak tracę apetyt. Minęło już tyle czasu, a wciąż ani nie umiałam znaleźć żadnych dowodów świadczących o winie nauczycieli, ani też nie wydarzyło się nic, co mogłoby ich oczyścić z zarzutów. Wielokrotnie przechodziłam obok ich gabinetów, wytężając słuch, jednak ani razu nie udało mi się już podsłuchać niczego, o czym mogłabym donieść Albusowi Dumbledore'owi.
W chwilę potem nadleciały jednak sowy z pocztą, więc ponownie zerknęłam w kierunku Krukonów. Wyszukałam wzrokiem Laurel, która podleciała prosto do Courtney, zrzucając na jej talerz mój list. Miałam wrażenie, że dziewczyna lekko się uśmiechnęła, gdy zapoznała się już z jego treścią. To podniosło mnie nieco na duchu.
Reszta dnia minęła bez większych rewelacji. Syriusz i Emily, jak na pogodzoną parę przystało, znowu spędzali ze sobą dużo czasu, często się całując. Remus wziął sobie widać do serca moją radę, bo przestał unikać Alice, a nawet kilka razy do niej zagadał. Tylko ja i James nie mogliśmy się ze sobą porozumieć. Gdy zobaczyłam, jak wchodzi do Wielkiej Sali na śniadanie, szybko wpatrzyłam się w zawartość swojego talerza. On jednak skierował się bezpośrednio do Blacka i nie zwracał uwagi na moje istnienie. Nasze spojrzenia spotkały się tylko raz, podczas lekcji obrony przed czarną magią. Miałam wtedy dziwne uczucie, jakby przez moje ciało przebiegł prąd. James jednak szybko się wtedy odwrócił, a ja starałam się już więcej o tym nie myśleć, chociaż zbliżająca się perspektywa rozmowy z Courtney sprawiała, że Potter, chcąc nie chcąc, gościł w mojej głowie nieustannie.
Po lekcjach poszłam na błonia. Usiadłam sobie w cieniu rozłożystego klonu i czekałam na przyjście Courtney, nerwowo wygładzając nieistniejące zagięcia swojej szaty. Chociaż pomysł ze spotkaniem narodził się w mojej głowie, czułam się bardzo niepewnie. Wiedziałam, że głównym tematem naszej rozmowy będzie James Potter i z jednej strony się tego obawiałam, z drugiej zaś, nie mogłam się doczekać, kiedy dowiem się o nim czegoś więcej.
Courtney nie dała na siebie zbyt długo czekać. Zjawiła się po kilku minutach, posyłając mi pokrzepiający uśmiech, zupełnie jakby wyczuwała moje zdenerwowanie i niepewność.
- Cześć - przywitałam się grzecznie. - Zaskoczył mnie twój list.
- Pomyślałam sobie, że taki sposób komunikacji będzie dla ciebie najdogodniejszy - odpowiedziała Courtney, wciąż się uśmiechając. - Nie byłam pewna, jak byś zareagowała na spotkanie w cztery oczy.
- Chciałam cię zapytać... - zaczęłam - Czy James i ty...
- Już dawno zerwaliśmy. - odparła spokojnie - Ale jesteśmy od dawna przyjaciółmi i wciąż mamy ze sobą równie dobry kontakt jak wcześniej.
- Nie kochasz go? - odważyłam się zapytać. Ta kwestia w jakiś sposób dręczyła mnie bardziej niż pozostałe. Courtney sprawiała wrażenie bardzo miłej osoby i nie chciałam, by z mojego powodu przeżyła jakiś zawód miłosny.
- Nie - odpowiedziała Courtney pewnie. - Zaczęliśmy ze sobą chodzić po tym, jak potraktowałaś Jamesa w Walentynki. To był raczej eksperyment niż nagły przypływ uczucia - zażartowała.
Poczułam do niej sympatię. Stopniowo zaczynałam się odprężać.
- Wiesz, Lily – zaczęła. - Jest tak, jak napisałam w liście. Jamesowi naprawdę bardzo na tobie zależy i byłabym szczęśliwa, gdyby się wam udało - oznajmiła - Naprawdę do siebie pasujecie.
Mimo woli zrobiłam się czerwona na twarzy.
- Dziękuję ci... za twoją szczerość - wymamrotałam - To miło z twojej strony, że tak troszczysz się o szczęście Jamesa, ale ja... ja go nie kocham. Owszem, są momenty, kiedy wydaje mi się, że trochę dojrzał, ale zaraz potem...
- Każdy ma swoje słabości, ale zdaję sobie sprawę, jak bardzo James może cię drażnić - odpowiedziała Courtney spokojnie. Sprawiała wrażenie, jakby rozumiała moje uczucia lepiej niż ja sama - On jest po części taki z twojego powodu, Lily. Kiedy jesteś w pobliżu, stara się wydać ci się fajniejszy, dlatego się popisuje. A że ciebie to irytuje, to już inna sprawa. Nie licząc tej odrobiny zarozumiałości, James jest naprawdę w porządku i myślę, że mogłabyś mu zaufać, a dałby ci szczęście.
- Ja... - zaczęłam, ale mi przerwała.
- Do niczego się nie zmuszaj - odparła spokojnie - Po prostu, patrząc na Jamesa, staraj się dostrzegać w nim kogoś innego niż tylko napuszonego kretyna - dodała, zupełnie jakby czytała mi w myślach - Kiedy zmienisz do niego nastawienie, zaczniesz zauważać cechy, które mogłabyś polubić. A wtedy polubisz i Jamesa.
- Tyle mogę zrobić - odpowiedziałam, uśmiechając się lekko. Wprawdzie nie wydawało mi się, żeby łatwo przyszło mi myślenie o Potterze w pozytywny sposób, ale naprawdę polubiłam Courtney i nie chciałam jej zawieść.
Przy okazji, coś mi się przypomniało.
- Courtney... A jak twój list znalazł się w moim dormitorium? - zapytałam.
- Och, mam swoje sposoby... - odparła, robiąc tajemniczą minę.
Rozmawiałyśmy jeszcze przez jakiś czas. Courtney opowiadała mi o swoich rodzicach, planach po ukończeniu Hogwartu i o najciekawszych anegdotkach z życia Jamesa, o których wiedziała jako jego przyjaciółka. Nie sądziłam, że tak miło spędzę z nią czas.
Gdy pożegnałyśmy się w pokojowych nastrojach, weszłam do pokoju wspólnego. Mój wzrok natychmiast wyłowił Huncwotów spośród innych Gryfonów. James właśnie zaśmiał się z czegoś, co powiedział Peter Pettigrew.
Gdy tak na niego patrzyłam, przypomniało mi się wszystko to, co usłyszałam od Courtney. Czy faktycznie James Potter był dobrym człowiekiem? Czy potrafiłabym myśleć o nim bez niechęci? Czy dziwne emocje towarzyszące mi od niedawna za każdym razem, kiedy znalazł się blisko mnie świadczyły o tym, że już zaczynam zmieniać o nim zdanie? Tego nie wiedziałam.
Gdy oderwałam wzrok od Huncwotów, ruszyłam w kierunku dormitorium dziewcząt. Zanim jednak udało mi się wejść na schody, usłyszałam za swoimi plecami znajome:
- Evans, umówisz się ze mną?

Kłótnia i list


Stałyśmy jak skamieniałe, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. Chłopcy patrzyli na nas z mieszaniną złości i zniecierpliwienia.
- Czekamy na wyjaśnienia - ponaglał Syriusz, marszcząc brwi - Co robicie w naszym dormitorium o północy?
Zastanawiałam się, czy powiedzieć chłopcom prawdę, czy wymyślić coś na poczekaniu. Uznałam, że prawda będzie jednak lepsza, bo wątpiłam, by Huncwoci dali wiarę jakiejkolwiek wymówce. Wystąpiłam więc krok do przodu i z duszą na ramieniu powiedziałam:
- Nie przyszłyśmy tutaj bez powodu. Wasze... - omiotłam spojrzeniem kolorowe czupryny chłopców, szukając dla nich właściwego określenia - ...fryzurki to nasza sprawka. Chciałyśmy was teraz odczarować.
- A co ja wam niby zrobiłem? - zapytał poirytowany Sam, którego najwidoczniej błękitna trwała doprowadzała do obłędu.
- Ty akurat nic - odparła Emily, rzucając Syriuszowi mściwe spojrzenie. - Tylko tak jakoś wyszło, że musiałyśmy zaczarować także i ciebie. Nie gniewaj się na nas, Sam. - to mówiąc, wyciągnęła różdżkę, mruknęła pod nosem skomplikowane zaklęcie i włosy Sama wróciły do poprzedniego stanu.
Identyczne zaklęcie rzuciła po chwili także na Petera. Chłopak natychmiast złapał się za głowę, z ulgą stwierdziwszy, że jego włosy są już normalnej długości.
- A teraz zostawcie nas samych. - rzekła Emily, patrząc na odczarowanych chłopców.
Ci z niechęcią ruszyli w kierunku pokoju wspólnego, zatrzaskując głośno drzwi.
- No, a co z nami? - zapytał James zniecierpliwiony.
Emily, nie spuszczając wzroku z Syriusza, powiedziała:
- Was też odczarujemy, ale najpierw musimy chyba porozmawiać.
- Niby o czym? - wtrącił się, po raz pierwszy, Remus.
- Właśnie. O czym mam z tobą rozmawiać? Sama powiedziałaś, że już nic cię nie obchodzę. - mruknął Syriusz.
- Masz rację.... W takim razie niepotrzebnie zawracam sobie tobą głowę. Możesz nosić te swoje blond loczki do końca życia, jeżeli nie chcesz mnie wysłuchać. - odparła Emily przebiegle.
- No to mów... - zgodził się łaskawie Syriusz, wzruszając ramionami. Zauważyłam jednak, że uważnie przygląda się Nortonównie.
- Posłuchaj, Black! Jestem na ciebie wściekła za to, co zrobiłeś w bibliotece! - oznajmiła Emily podniesionym tonem. Najwidoczniej tylko czekała na odpowiedni moment, by teraz wybuchnąć - Nie jestem twoją własnością i mam prawo rozmawiać, z kim chcę. Nie miałeś prawa tak mnie potraktować.
- Teraz ty mnie posłuchaj! - warknął rozdrażniony Black. - Po pierwsze, to każdy chłopak by tak zareagował. Dobrze widziałaś, jak twój "kolega" ślini się na twój widok, a mimo to go zwodziłaś. Kto jak kto, ale ja na pewno nie pozwolę robić z siebie idioty - Emily już otworzyła usta, by coś mu odpowiedzieć, ale nie dopuścił jej do głosu - A po drugie, nawet jeśli byłaś zła i zazdrosna, to nie powód, żeby rzucać na mnie jakieś idiotyczne zaklęcia. Po prostu przyznaj, że chodziło ci o Ellen i po sprawie - dodał, dobitnie akcentując imię szóstoklasistki.
- WIĘC TY MASZ PRAWO FLIRTOWAĆ SOBIE Z KIM POPADNIE, A JA NIE MOGĘ SIĘ NAWET ODEZWAĆ DO INNEGO CHŁOPAKA? - Emily już nad sobą nie panowała. Czując, że rozmowa schodzi na zły tor, postanowiłam ją przerwać:
- Uspokójcie się. Tak nie można... - zaczęłam niepewnie - Oboje popełniliście błąd, ale przecież można to wszystko naprawić, jeśli tylko spokojnie ze sobą porozmawiacie.
- Z nią się tak nie da, Evans. - warknął Syriusz.
- Przestańcie! - Remus był najwidoczniej równie poirytowany jak ja - Porozmawiajmy jak cywilizowani ludzie. Po pierwsze, dlaczego rzuciłyście na nas zaklęcie?
- Ta rozmowa nie ma sensu… - odezwała się Alice. W obecności Lupina traciła całą swoją odwagę. Wpatrzyła się w czubki swoich butów, tylko czekając na moment, w którym będzie mogła schronić się w naszym dormitorium, z daleka od wzroku Remusa.
- Dlaczego niby nie ma sensu? - zapytał James, równie zły jak pozostali - Dla mnie ma. Chcę wiedzieć, w czym zawiniłem, że mam zielone włosy.
- To miał być zwykły dowcip...i tyle. - skłamałam. Nie mogłam przecież przyznać, że Emily była szalenie zazdrosna o Ellen, Alice frustrował fakt, że Remus nie zwraca na nią uwagi, a ja... A ja co? Chciałam się odegrać za wszystkie problemy, których Potter przysporzył mi w tym roku szkolnym i... I w jakiś sposób przeszkadzała mi obecność Courtney w jego życiu.
Nie, szczera rozmowa z Huncwotami zupełnie nie wchodziła w rachubę. Westchnęłam zrezygnowana, machnęłam różdżką i włosy chłopców wróciły do poprzedniego stanu. Miałam nadzieję, że to im wystarczy i odwróciłam się w kierunku wyjścia z dormitorium. Nie zdążyłam jednak nawet przejść dwóch kroków, a poczułam rękę Pottera na swoim ramieniu.
- A pani dokąd się wybiera, co? - zapytał - Jeszcze nie skończyliśmy....
- Owszem, skończyliśmy. Jesteś już odczarowany, więc daj mi spokój.
- O nie... Musimy sobie jeszcze coś wyjaśnić. DLACZEGO to zrobiłaś?
- Już mówiłam! To miał być tylko dowcip, nic więcej. Puść mnie! - warknęłam poirytowana, próbując się oswobodzić. James był jednak znacznie silniejszy ode mnie i moje szamotanie się nic nie dało.
Rozejrzałam się po dormitorium, by ze złością zauważyć, że żadna z przyjaciółek nie ma zamiaru obronić mnie przed Potterem. Emily i Black skakali sobie do oczu, co chwilę się przekrzykując, Remus spoglądał wyczekująco na Alice, która jednak nie miała zamiaru ani odwzajemnić jego spojrzenia, ani się nawet odezwać, z kolei uścisk Jamesa nie słabł, a ja miałam coraz mniej siły, by próbować mu się wyrwać.
Poirytowana i sfrustrowana do granic możliwości, krzyknęłam tak głośno, że wszystko się uspokoiło. Potter, nieco wystraszony, puścił moją rękę, Emily i Syriusz przestali się kłócić, a Remus i Alice wpatrzyli się na mnie z napięciem. Poczułam lekkie zakłopotanie, bo nie lubiłam być w centrum uwagi, zwłaszcza w tak absurdalnych sytuacjach, jak teraz. Odchrząknęłam jednak i spróbowałam się odezwać.
- To wszystko jest takie głupie! Wy robicie kawały połowie szkoły i jakoś nikt nigdy nie dociekał, dlaczego. Udało nam się was skołować, więc po prostu miejcie na tyle honoru, by się do tego przed sobą przyznać. Może się trochę zagalopowałyśmy, ale same przyszłyśmy do was, żeby to naprawić, więc doceńcie to i dajcie nam już spokój!
Kiedy skończyłam, wszyscy wciąż bacznie mi się przyglądali. Byłam już jednak tak wściekła, że za nic na świecie nie chciałam kontynuować tej idiotycznej dyskusji. Odwróciłam się na pięcie i, zanim ktokolwiek zdążył mnie zatrzymać, opuściłam dormitorium chłopców, przebiegłam przez pokój wspólny i wspięłam się po schodach do żeńskiej sypialni.
Gdy wreszcie zostałam już sama, moje napięcie nieco opadło, choć wciąż miałam przed oczyma urażony wzrok Jamesa Pottera. Dlaczego on zawsze potrafi wywoływać we mnie tak silne emocje? Dlaczego cały czas czuję się przez niego niepewnie? Co się ze mną dzieje?
Prowadząc tak dialog z samą sobą i próbując znaleźć odpowiedzi na mnożące się w mojej głowie pytania, kątem oka dostrzegłam kawałek pergaminu, leżący na komodzie. Gdy po niego sięgnęłam, dostrzegłam, że jest to list, skierowany do mnie. Zamarłam z wrażenia, gdy przeczytałam, kto jest jego autorem...

Dowcip i jego konsekwencje


Tak jak podejrzewałam, następnego dnia obudziły mnie wrzaski, dochodzące z dormitorium chłopców. W pierwszej chwili nie wiedziałam, co się dzieje, dopiero po krzyku Glizdogona przypomniałam sobie sytuację z wczorajszego dnia. Alice i Emily także się obudziły, wymieniając między sobą porozumiewawcze uśmiechy.
Zanim zeszłyśmy do pokoju wspólnego, uzgodniłyśmy, że dowcip zostanie naszą tajemnicą i odczarujemy chłopców, gdy już pójdą spać. Dzięki temu nie zostałybyśmy zdemaskowane.
Ubrałyśmy szlafroki i zeszłyśmy na dół. To, co zobaczyłam, przekraczało moje najśmielsze oczekiwania co do skuteczności zaklęcia.
Syriusz Black, bożyszcze Hogwartu, zawsze męski i nonszalancki - miał na głowie blond loczki. Remus, spokojny i zdystansowany wzorowy uczeń stał się posiadaczem tęczowego irokeza, a wiecznie rozczochrane włosy Pottera, nie dość, że były zielonkawe, to jeszcze stały się przylizane i tłuste, co bardzo przypominało fryzurę najgorszego wroga Jamesa - Severusa Snape'a.
Nie mogłyśmy powstrzymać śmiechu, podobnie jak reszta Gryfonów. Tym razem Huncwoci wcale nie byli zadowoleni z faktu, że znaleźli się w centrum zainteresowania.
Najgorzej jednak było z Peterem. Jego czupryna wydłużyła się o jakieś dwie stopy i stała się różowa jak guma do żucia. Najtrudniej mu było także znosić reakcje otoczenia, skoro nawet i z normalną fryzurą często bywał obiektem kpin.
Mimo, że chłopcy usiłowali odczarować włosy, mrucząc gorączkowo wszystkie znane im zaklęcia, nic z tego nie wychodziło. Musieli w takim stanie pójść na lekcje.
Z czymś w rodzaju mściwej satysfakcji wyobraziłam sobie minę Courtney na widok swego chłopaka w nieco "ulepszonej" wersji. Zaraz jednak zganiłam się w duchu za takie myśli. W końcu relacje Pottera i jego dziewczyny nic mnie nie obchodziły.
Pierwszą lekcją tego dnia była transmutacja. Profesor McGonagall usiadła przy biurku i zaczęła sprawdzać obecność. Gdy jej wzrok napotkał fryzury Huncwotów, warknęła:
- Co to ma znaczyć, panowie? Nie wyszła wam jakaś transmutacja?
- Nie, pani profesor. - odparł spokojnie James, uśmiechając się do McGonagall - Po prostu chcieliśmy wyglądać dzisiaj nieco inaczej. Tak dla odmiany - dodał, ku uciesze reszty uczniów.
Właściwie nie dziwiłam się, że skomentował całą tę sytuację w taki właśnie sposób. Gdyby ktoś się dowiedział, że słynni Huncwoci padli ofiarą żartu i nie umieją sobie poradzić z jego konsekwencjami, to zarówno Potter, jak i jego przyjaciele - straciliby autorytet.
Profesor McGonagall nie komentowała więcej fryzur chłopców. Nie mogła się jednak powstrzymać, by czasami nie spojrzeć na nich z dezaprobatą.
Następną lekcją była historia magii. Profesor Binns oczywiście niczego nie zauważył. Był zbyt zajęty zanudzaniem nas powstaniem trolli przeciwko wampirom... Gdyby nie fakt, że wciąż byłam podekscytowana fryzurami chłopaków, to na pewno bym zasnęła.
Dopiero później rozpętała się prawdziwa wojna. Po historii magii zeszliśmy na dół do lochów. Czekały nas dwie godziny eliksirów. Ślizgoni nie oszczędzali Huncwotom komentarzy na temat ich nowego wizerunku. Zrobiło mi się ich trochę żal. Nie pomyślałam o tym, że ktoś może z nich szydzić.
Gdy profesor Gillian wszedł do klasy, uśmiechnął się złośliwie i powiedział:
- No, no, no... Widzę, że pan Potter, Black, Lupin i Pettigrew zmieniają wizerunek z nicponi na klasowych klaunów. - szydził Gillian - Ale nie pomyślałbym, że również pan Glorsson (chodzi o Sama, którego także zaczarowałyśmy. Miał zrobioną trwałą, a jego włosy były błękitne) również upodobał sobie styl pajaca.
Ślizgoni parsknęli śmiechem. W tej chwili naprawdę żałowałam, że naraziłyśmy chłopaków na takie upokorzenie. Okazało się jednak, że nic nie zmąci pewności siebie Pottera i Blacka.
- Spokojnie, panie profesorze - odparł Syriusz, uśmiechając się złośliwie - Jeśli ma się urok osobisty, to można do woli eksperymentować ze swoim wyglądem. Prawda, moje panie? - zapytał, szczerząc zęby do damskiej części sali. Odpowiedziało mu zbiorowe westchnienie bezkrytycznego zachwytu. Nawet Ślizgonki pozostawały pod urokiem Blacka. Kątem oka dostrzegłam, że Emily zacisnęła ze złości pięści pod pulpitem.
Po skończonych lekcjach, które naprawdę były dla Huncwotów i Sama istną udręką, mimo że próbowali obrócić całą sprawę w żart, poszliśmy wszyscy do pokoju wspólnego. Usiadłam z Emily i Alice jak najdalej od reszty. Widocznie one także miały wyrzuty sumienia, bo przestały już się uśmiechać.
- Słuchajcie.... - zaczęła Alice. - Chyba trochę przesadziłyśmy z naszym żartem... Powinnyśmy jak najszybciej ich odczarować, bo naprawdę nas znienawidzą.
- Też tak myślę... – odparłam. - Szkoda, że sami nie mogą się odczarować. Zaoszczędziliby nam problemu... Emily, wszystko w porządku? - zapytałam, zauważywszy, że Nortonówna jest wpatrzona w odległy koniec pokoju wspólnego.
Chyba nic nie było w porządku. Moja przyjaciółka była właśnie świadkiem, jak Syriusz flirtował sobie z  tą całą Ellen, której widocznie nie przeszkadzały jego blond loczki. Zanim zdążyłyśmy zareagować, Emily wstała i poszła w ich stronę. Stanęła naprzeciwko Blacka i wymierzyła mu policzek.
- Zwariowałaś?! - syknął Syriusz oszołomiony, masując sobie obolałe miejsce - Co cię napadło, Norton?
- Nic - odpowiedziała Emily zupełnie spokojnym tonem - Chciałam tylko, żebyś miał po mnie jakąś pamiątkę.
Reszta Gryfonów, którzy byli świadkami tej sceny, wybuchnęła śmiechem. 
- Przyznaj się, że jesteś po prostu zazdrosna. - powiedział Syriusz, uśmiechając się złośliwie.
- Nie jestem - odparła Emily. - Nie warto się tobą przejmować... blondynie.
Odwróciła się na pięcie i poszła do dormitorium. Przez chwilę w pokoju wspólnym panowała grobowa cisza. Jeszcze nigdy żadna dziewczyna nie potraktowała w taki sposób Syriusza Blacka. On sam chyba też był w szoku. Zauważyłam jednak, że kiedy spojrzał w kierunku schodów, wiodących do żeńskiego dormitorium, uśmiechnął się pod nosem, tak jakby cała ta sytuacja, wbrew pozorom, mu się spodobała.
- Czyżby naprawdę mu na niej zależało? - przemknęło mi przez myśl.
Wymieniłam porozumiewawcze spojrzenie z Alice i też postanowiłyśmy opuścić szybko pokój wspólny. Kiedy jednak zbierałam się do odejścia, usłyszałam za sobą czyjś głos.
- Evans, pogadamy?
Nie musiałam się nawet odwracać, by wiedzieć, że stał za mną James. Alice szepnęła mi na ucho, że sama zajmie się Emily, więc powlokłam się za Potterem w kierunku kominka i usiadłam na jednym z wysłużonych foteli. Przez głowę przemknęła mi myśl, że James wygląda nieźle nawet z zielonymi włosami, ale szybko ją od siebie odsunęłam.
- Wiesz, Evans – zaczął. - Syriusz jest moim najlepszym kumplem i myślę, że na Norton zależy mu bardziej niż na innych dziewczynach.
- Jakoś tego nie okazuje - odparłam chłodno. W innej części pokoju wspólnego Black wciąż jeszcze flirtował z Ellen - W każdym razie przesadził z tą swoją sceną zazdrości w bibliotece.
- To normalna reakcja faceta - bronił przyjaciela Potter - Zresztą, każdy wie, że ten cały Craig ślini się do Norton - dodał. Kiedy jednak zauważył, że ten argument niezbyt mnie przekonuje, zapytał po prostu - Myślisz, że oni się zejdą?
- Nie wiem... Musieliby sobie wszystko szczerze wyjaśnić - odparłam dyplomatycznie, po czym dodałam, że muszę odrobić lekcje i czmychnęłam do pokoju wspólnego. Miałam nadzieję, że kiedy opowiem Emily o tym, co usłyszałam od Jamesa, przynajmniej trochę poprawi się jej humor.
Tak jak się umówiłyśmy, kiedy nadeszła noc i uznałyśmy, że Huncwoci już zasnęli, wymknęłyśmy się ze swojej sypialni i zakradłyśmy się do dormitorium chłopców. Postanowiłyśmy wreszcie ich odczarować. Nawet jeśli nie lubię Jamesa Pottera, nie chcę, by musiał znosić z mojego powodu więcej docinków.
Gdy jednak przekroczyłyśmy próg sypialni chłopców, pomieszczenie zostało nagle oświetlone. Naszym oczom ukazali się lokatorzy dormitorium. Każdy z nich trzymał w gotowości różdżkę.
- No proszę, co za niespodzianka - odezwał się James - Zdaje mi się, że musicie nam coś wyjaśnić...

Za naszą niespełnioną miłość...


Notkę dedykuję moim znajomym z chatu a w szczególności Kasi (Otori).
***
Ostatnimi czasy spałam coraz krócej. Gdy któregoś wieczoru postawiłam ostatnią kropkę w wypracowaniu na transmutację, z prawdziwą ulgą położyłam się do łóżka, nie jedząc wcześniej nawet kolacji.
Wrzaski, dochodzące z pokoju wspólnego, nie pozwoliły mi jednak długo pospać. Do dormitorium wbiegła Emily, demonstracyjnie trzaskając drzwiami. Zerwałam się na równe nogi i zapytałam zaspanym głosem:
- Co się dzieeeje?
Odpowiedział mi donośny płacz przyjaciółki. Po omacku odnalazłam drogę do łóżka Emily, usiadłam koło niej i powtórzyłam swoje pytanie. Odpowiedziała mi przerywanym głosem:
- Z- Zerwaliśmy z Syriuszem! – łkała. - Bo Craig Anders rozmawiał ze mną w bibliotece! To niesprawiedliwe! Syriusz urządził mi okropną scenę... Ja nic mu nie mówię, gdy uśmiecha się do tych wszystkich panienek, które sikają z wrażenia na jego widok, a on zachowuje się jak ostatni palant...
- Wiesz, to, że jest zazdrosny, świadczy o tym, że mu na tobie zależy - usiłowałam ją pocieszyć, licząc na to, że Emily szybko się uspokoi, a ja będę mogła wrócić do łóżka.
- Ale, Lily... Ty nic nie rozumiesz. On od dawna szukał pretekstu, żeby ze mną zerwać... - mruknęła - To w końcu Syriusz Black, największy Casanova Hogwartu. To byłoby wręcz dziwne, jakby miał być wierny jednej dziewczynie, skoro może mieć każdą inną. Teraz pewnie zacznie chodzić z tą Ellen z szóstego roku... Wiedziałam, że lubi starsze od siebie! - to powiedziawszy, rozbeczała się na dobre.
Kiedy bezskutecznie usiłowałam ją pocieszyć, tracąc wreszcie nadzieję, że uda mi się wyspać, do dormitorium weszła Alice, która również wyglądała, jakby zaraz miała się rozpłakać.
- Co się dzieje? - zapytałam, patrząc na nią z uwagą. Doszłam do wniosku, że jeśli mam być już pocieszycielką, najlepiej będzie zająć się jednego dnia obydwoma przyjaciółkami.
Alice spojrzała na mnie ostrożnie, jakby zastanawiała się, czy może mi zaufać, po czym wydukała:
- Chyba zakochałam się w Remusie... Ale bez wzajemności. On cały czas mnie unika.
To jakiś obłęd... Żadnej z nas nie układa się w miłości. Skoro jednak nadeszła pora zwierzeń, wspomniałam, niby mimochodem, o swojej ostatniej rozmowie z Jamesem. I chociaż powtarzałam raz za razem, że nic mnie nie obchodzi fakt, że Potter ma dziewczynę i, że bardzo ulżyło mi z tego powodu, Emily i Alice poczuły się w obowiązku do dodania mi otuchy, co (wbrew pozorom) faktycznie jakoś mi pomogło.
Na rozmowach o Huncwotach zeszło nam pół nocy. Jakimś niewytłumaczalnym sposobem zupełnie minęła mi senność. W pewnej chwili Emily zaproponowała:
- Wiecie co? Chodźmy do kuchni po piwo kremowe. Nie ma lepszego lekarstwa na smutek.
- Ono nawet nie jest mocne. - skwitowała pomysł Alice - Ale faktycznie... Trochę rozrywki nam nie zaszkodzi... - dodała po chwili zastanowienia.
Spojrzałyśmy na nią zdziwione. Alice zawsze odznaczała się rozsądkiem. Musiała być bardzo przybita, skoro przystała na ten pomysł.
Ubrałyśmy szlafroki i opuściłyśmy dormitorium. W pokoju wspólnym nie było nikogo. Musiałyśmy jednak bardzo uważać, aby nie nadziać się przypadkiem na Filcha, albo któregoś z nauczycieli. Wreszcie znalazłyśmy się przed wejściem do kuchni. Znajdował się tam obraz, przedstawiający owoce. Wystarczyło tylko połaskotać gruszkę i mogłyśmy wejść do kuchni.
Zobaczyłyśmy ze sto skrzatów domowych, uwijających się przy najróżniejszych pracach. Niektóre zmywały naczynia, inne szorowały podłogę, a jeszcze inne przygotowywały jedzenie, które zapewne miało być naszym jutrzejszym śniadaniem. 
Gdy tylko nas zobaczyły, zaczęły się kłaniać i pytać, czego sobie życzymy.
- Poprosimy o sześć kufli piwa kremowego. - odważyła się powiedzieć Emily.
Skrzaty posłusznie przyniosły to, o co prosiłyśmy. Były bardzo uprzejme.
- Czy panienki życzą sobie czegoś jeszcze? - zapytał jeden z nich.
- Może herbaty lub ciasteczek? - zaproponował drugi.
- A może kanapek?
Poczułam burczenie w brzuchu. W końcu nie jadłam nawet kolacji. Zabrałyśmy piwo i kanapki, i wróciłyśmy do dormitorium. Miałyśmy dużo szczęścia, że nie nadziałyśmy się na żadnego z profesorów ani na wścibską kotkę woźnego.
Usiadłyśmy na łóżku Emily i wzniosłyśmy toast kremowym piwem:
- Za naszą niespełnioną miłość... - zawołały chórem moje przyjaciółki. Sama nie byłam w nikim zakochana, ale posłusznie uniosłam kufel z piwem w górę.
Nasze współlokatorki groźnie mruknęły ze swoich łóżek, żebyśmy wreszcie były cicho, ale wkrótce naszych uszu dobiegły ich pochrapywania, więc nie musiałyśmy się już nimi przejmować.
Wypiłyśmy kremowe piwa i zjadłyśmy kanapki. Naprawdę dobrze się bawiłam i oderwałam się od ponurych myśli, które męczyły mnie od jakiegoś czasu. W pewnej chwili przyszedł mi jednak do głowy pewien pomysł.
- Dziewczyny, a może by tak spłatać Huncwotom figla? - zaproponowałam.
- Świetny pomysł! - ucieszyła się Alice. - Jestem za.
Widocznie piwo kremowe naprawdę uderzyło jej do głowy... Musi mieć naprawdę słabą głowę. W każdym razie - mój pomysł został zaakceptowany.
Alice, jako ekspert od podręczników na kolejne lata naszej edukacji, znalazła zaklęcie zmieniające kolor włosów, które bardzo się nam spodobało. Zakradłyśmy się cichcem do męskiego dormitorium i niemal natychmiast usłyszałyśmy głos Petera Pettigrew:
- Mamusiu... zgubiłem misiaczka... - mruczał przez sen.
Z trudem powstrzymałyśmy śmiech. Ten Peter naprawdę jest strasznie dziecinny... W międzyczasie udało mi się znaleźć łóżko Jamesa. Potter spał spokojnie, leżąc na wznak. Pochyliłam się nad nim i wyszeptałam zaklęcie. Emily i Alice zrobiły to samo z Blackiem i Lupinem. Na wszelki wypadek zaczarowałyśmy także włosy Petera i Sama, który zajmował z Huncwotami dormitorium. Nie chciałyśmy wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń. 
Gdy wróciłam już do swojego dormitorium i położyłam się do łóżka, ponownie poczułam, jak ogarnia mnie senność. W ostatnim czasie wydarzyło się zdecydowanie zbyt wiele. Byłam bardzo ciekawa, jak Huncwoci będą prezentować się z nowymi fryzurami, ale tego miałam się dowiedzieć dopiero nazajutrz. Póki co, zamknęłam oczy i odpłynęłam w krainę snów.

Porady zawodowe i nowa dziewczyna Pottera


          Mijały kolejne tygodnie, a ja uświadomiłam sobie, że coraz bardziej zbliżały się sumy. Nawet Huncwoci zaczęli poważniej traktować naukę i od czasu do czasu zdarzało mi się ich widywać w bibliotece. Remus rzetelnie czytał wszystkie podręczniki, Peter próbował robić to, co on, ale przeważnie albo zasypiał, albo gubił się w co bardziej skomplikowanych fragmentach, z kolei Potter i Black jedynie wyrywkowo przeglądali pojedyncze zagadnienia.
Nie miałam wolnego czasu. Bez przerwy tylko lekcje, prace domowe i nauka. Myślałam, że dostanę świra. Nie licząc posiłków w Wielkiej Sali i nocy w dormitorium, cały swój czas spędzałam albo na lekcjach, albo w bibliotece.
Na dodatek, profesor McGonagall chciała nas wszystkich widzieć na spotkaniach, dotyczących naszej przyszłości. Ja byłam umówiona na czwartek o piątej po południu. Długo myślałam nad tym, kim chciałabym zostać. Niedawne wydarzenia w szkole upewniły mnie w fakcie, że chcę być aurorem. Zdobyłam już jako takie doświadczenie w tych sprawach, śledząc poczynania Gilliana i McKenntly'ego. Uznałam, że to jest właśnie moje powołanie. Chciałam być potrzebna społeczeństwu, które mnie do siebie przyjęło, chociaż pochodziłam z rodziny mugoli. I chciałam też chronić takich jak ja przed atakami śmierciożerców, którzy uważali czarodziejów podobnych do mnie za gorszą kategorię ludzi.
Alice chciała pracować w Ministerstwie Magii, a Emily w Szpitalu Świętego Munga. Każda z nas inaczej wyobrażała sobie swoją przyszłość. Dopiero czas miał zrewidować, czy uda nam się zrealizować nasze zamierzenia. Byłam jednak dobrej myśli.
Nadszedł wreszcie dzień moich porad zawodowych. Zapukałam do drzwi gabinetu profesor McGonagall, punktualnie o piątej wiedząc, że opiekunka Gryffindoru nie toleruje żadnych spóźnień.
- Proszę - usłyszałam chłodny głos profesorki.
Weszłam do gabinetu i usiadłam naprzeciw biurka McGonagall.
- Lilianne Evans... - mruczała pod nosem psorka. - Tak... Więc jak wyobrażasz sobie swoją przyszłość?
            - Chcę zostać aurorem - odpowiedziałam.
- Aurorem? - zapytała Minerwa, unosząc cienkie brwi i notując sobie coś na kawałku pergaminu. - Cóż... na to trzeba dosyć wysokich kwalifikacji. Niezbędna będzie transmutacja, obrona przed czarną magią, zaklęcia i eliksiry. Z każdego z tych przedmiotów musisz otrzymać przynajmniej "powyżej oczekiwań" podczas zdawania sumów. - mówiąc to wręczyła mi kolorową broszurkę, która dotyczyła pracy aurorów dla Ministerstwa Magii.
Wbrew przypuszczeniom, to spotkanie było bardzo krótkie. Obawiałam się, że pani profesor będzie chciała znać powody mojej decyzji lub będzie się starała nakierować moje myśli na inny zawód, ale nic takiego nie miało miejsca. Gdy opuściłam gabinet McGonagall, odetchnęłam z ulgą i ruszyłam raźnym krokiem w kierunku pokoju wspólnego. W połowie drogi usłyszałam jednak dwa głosy, w jednym z nich rozpoznając natychmiast Pottera.
Faktycznie, zaraz za rogiem stał James z jakąś ładną Krukonką. Mimo woli zaczęłam się przysłuchiwać ich rozmowie.
- Tak, ja też tak uważam. - mówiła ta dziewczyna - Nie sądzę jednak, że praca aurora będzie ci odpowiadać...
- Coś takiego, Potter ma takie same plany, jak ja... - pomyślałam sobie.
- Właśnie to chcę robić. Nie zamierzam zmieniać zdania. - odparł James zdecydowanym tonem.
Nagle zrobiło się cicho. Wychyliłam się za róg korytarza i zobaczyłam, jak Potter całuje się z tą dziewczyną. Początkowo miałam zamiar odejść, jak najszybciej, ale coś mnie podkusiło, by zwrócić na siebie uwagę Jamesa. Musiałabym nadużyć drogi, chcąc ich ominąć, a nie zamierzałam do tego dopuścić. Właściwie, jaka to różnica, czy Potter się z kimś całuje, czy nie? Skoro otwarcie wyznałam mu, że go nie lubię, to nie powinnam dawać mu powodów, by myślał inaczej.
Jak gdyby nigdy nic, zaczęłam iść korytarzem. James oderwał się na chwilę od swojej Krukonki i spojrzał na mnie w dziwny sposób. Stanęłam przed nimi i się przywitałam.
- O, cześć.
- Cześć, Evans... - odparł nieco zaskoczony moim widokiem. Szybko się jednak opamiętał. Uśmiechnął się i przyciągnął do siebie Krukonkę - To jest Courtney, moja dziewczyna.
- Cześć, jestem Lily. - powiedziałam przyjaznym tonem i uśmiechnęłam się do niej.
Potter nie wyglądał na zadowolonego. Cóż, nie tak dawno temu usiłował mi wmówić, że boję się swoich uczuć i nie potrafię się przyznać, że mi na nim zależy. Jego hipoteza zupełnie straciła teraz wiarygodność.
Zamieniłam jeszcze parę zdań z Courtney, która naprawdę wydała mi się bardzo sympatyczna i ruszyłam w kierunku pokoju wspólnego. Gdy już się tam znalazłam, opowiedziałam Emily i Alice o poradach zawodowych. Nie wspominałam im jednak o spotkaniu z Jamesem i Courtney. Znowu zaczęłyby mnie męczyć i wygadywać bzdury o tym, że ja i Potter jesteśmy dla siebie stworzeni. O ile jeszcze do Emily byłam przyzwyczajona, o tyle drażniło mnie bardzo, że Alice również zaczęła tak sądzić. Nie mam pojęcia, na jakiej podstawie...
Poszłam do dormitorium i zaczęłam się zastanawiać nad spotkaniem z Jamesem i jego dziewczyną. Chociaż Courtney, w przeciwieństwie do poprzedniej dziewczyny Pottera - Natashy - wydawała mi się znacznie milszą osobą, to i tak, w jakiś trudny do wytłumaczenia sposób, źle się czułam z faktem, że James znowu sobie kogoś znalazł. To prawdopodobnie dlatego, że przez kilka ostatnich lat cały czas zabiegał tylko o mnie, a teraz się to skończy i atmosfera między nami znowu ulegnie zmianie. Powoli zaczynało mnie to już męczyć. Przez ten jeden rok częściej myślałam o Jamesie Potterze niż o czymkolwiek innym. Czułam się z tym wyjątkowo nieswojo.
Aby oderwać się od tych rozważań, zabrałam się za odrabianie pracy domowej z eliksirów. Wyciągnęłam z torby książkę i pergamin, ale nigdzie nie mogłam znaleźć swoich notatek z zajęć.
Zeszłam do pokoju wspólnego, aby zapytać Alice, czy pożyczy mi swoje. Zawsze notowała pieczołowicie każde słowo nauczycieli, więc mogłam być pewna, że znajdę w nich wszystkie potrzebne mi informacje. Niestety, nigdzie jej nie zastałam, za to nadziałam się na Pottera, który właśnie wrócił ze swojej schadzki.
Myślałam, że po prostu minie mnie bez słowa, jak ostatnimi czasy miał w zwyczaju, ale nieoczekiwanie zapytał:
- Evans, możemy znowu normalnie ze sobą rozmawiać? Jak kolega z koleżanką?
Zatkało mnie. Przez chwilę nic nie mówiłam. Wreszcie odezwałam się niepewnie:
- Myślałam, że się na mnie gniewasz... O Walentynki...
- Gniewałem się, ale już mi przeszło - odparł, a jego prawa ręka powędrowała w kierunku włosów, robiąc na nich jeszcze większy bałagan - Jestem teraz z Courtney i nie powinienem mieć już do ciebie żalu - dodał, lekko się przy tym uśmiechając.
Trudno mi było nazwać uczucia, które wezbrały w tej chwili w moim sercu. Fakt, że Potter znów normalnie się do mnie odzywa i, co więcej, nie będzie już zabiegać o moje względy, powinien mnie bardzo ucieszyć, ale... ani trochę nie byłam zadowolona z takiego obrotu sprawy. Wbrew wszelkiej logice, było mi bardzo przykro i coś ukłuło mnie lekko w okolicy serca.
- No widzisz? - odparłam, starając się przywołać na twarz uśmiech - Miałam rację od początku. Cieszę się, że jesteś szczęśliwy - dodałam.
To powiedziawszy, odwróciłam się na pięcie i wróciłam do dormitorium. Zupełnie zapomniałam o notatkach z eliksirów. Usiadłam na łóżku i poczułam, że zbiera mi się na płacz. Właściwie dlaczego?
- Potter wreszcie się od ciebie odczepi. Zawsze o tym marzyłaś - powtarzał jakiś głosik w mojej głowie. W tym samym czasie odezwał się jednak drugi:
- On już do ciebie nie należy, ma inną.
Wróciłam myślami do Walentynek, zastanawiając się, co by się stało, gdybym pozwoliła mu się wtedy pocałować. Może byłabym wtedy na miejscu Courtney? Może to mnie powiedziałby, że chce zostać aurorem i może to mnie całowałby na korytarzu kilka godzin wcześniej?
- NIE! - powiedziałam sobie zdecydowanie. Przecież ja nigdy tego nie chciałam. James Potter jest tylko zapatrzonym w siebie palantem, który irytuje mnie na każdym kroku. Nigdy nie mogłabym zostać jego dziewczyną, nigdy nie umiałabym go pokochać, skoro nawet nie jestem w stanie go polubić. Ostatnie wydarzenia sprawiły, że zaczęłam odkrywać w Potterze jakieś zalety, ale to nadal ten sam nieznośny i zapatrzony w siebie chłopak. Znalazł dziewczynę, więc nie będzie już zwracać na mnie uwagi. A jeśli nie będzie zwracać na mnie uwagi, nie dojdzie między nami do żadnych nieporozumień. A jeśli nie dojdzie między nami do żadnych nieporozumień, będę go sobie mogła dalej w spokoju nie lubić. A nie lubiąc go, znowu będę szczęśliwa.
Z jakiegoś powodu jednak - w tamtym momencie - nie czułam się szczęśliwa. Ani odrobinę.

Postawa Jamesa


- Lily, żyjesz? - usłyszałam nad sobą czyjś głos. Należał do Emily. Powoli otworzyłam oczy i dostrzegłam nad sobą jej zmartwioną twarz - Myślałam... że już po tobie.
- Chyba tak... - odparłam. Dopiero teraz zauważyłam, że leżę w skrzydle szpitalnym. Obok Emily stała Alice, która również wpatrywała się we mnie z troską. - Co się stało? - zapytałam. Głowa bolała mnie tak bardzo, że nawet nie próbowałam na własną rękę czegokolwiek sobie przypominać.
Emily, która upewniła się już, że tak szybko się mnie nie pozbędzie, postanowiła nie rezygnować z połajanki za to, co zrobiłam.
- Jak to co? Co ci do głowy strzeliło, żeby iść do Zakazanego Lasu?! Myślałam, że jesteś rozsądna. Nie mogę uwierzyć, że zachowałaś się tak nieodpowiedzialnie!
Mimo woli parsknęłam chichotem. Emily dosłownie mi matkowała. Wyglądała przy tym bardzo zabawnie, opierając dłonie na biodrach i próbując nadać swojej twarzy surowy wyraz. W odpowiedzi na moje rozbawienie spojrzała na mnie z wyrzutem, ale zaraz potem przytuliła mnie mocno i powiedziała roztrzęsionym głosem:
- No... ale grunt, że nic ci nie jest.
- Ale co się dokładnie stało? - zapytałam, gdy już zdołałam wyswobodzić się z objęć przyjaciółki. Jak przez mgłę pamiętałam wpatrujące się we mnie złowrogie, zółte ślepia.
- Pobiegłaś do Zakazanego Lasu. Tam nadziałaś się na hipogryfa, który uciekł Hagridowi i zemdlałaś. - odpowiedziała Alice rzeczowym tonem.
- A kto mnie tu przyniósł?
- James.... - odparła Alice, taktownie udając, że nie zauważa mojego zakłopotania - Gdy zobaczył, gdzie biegniesz, poleciał za tobą. Znalazł cię już nieprzytomną. Wyczarował niewidzialne nosze i zabrał cię do skrzydła szpitalnego.
Dziwnie się poczułam. Dopiero teraz przypomniała mi się kłótnia z Potterem. Mimo, że sprawiłam mu przykrość, ruszył mi na pomoc. Może naprawdę źle go oceniłam?
- Musisz tu zostać jeszcze przez jeden dzień na obserwacji. - powiedziała Emily, gdy już nieco oswoiłam się z faktem, że to Potter mnie ocalił - My musimy już iść. Zaraz zaczną się eliksiry. Gillian byłby zachwycony, gdyby mógł odjąć Gryffindorowi punkty za nasze spóźnienie - dodała niechętnie.
Gdy przyjaciółki już poszły, zaczęłam się zastanawiać nad tym, jak powinnam się zachować. Wiedziałam, że powinnam podziękować Potterowi za to, co dla mnie zrobił. To nie podlegało żadnej dyskusji. Byłam jednak pewna, że wciąż jest na mnie zły, więc zmartwiłam się, że nie zechce mnie nawet wysłuchać i uniesie się honorem.
Przypomniałam sobie wszystko, co James mi wtedy powiedział. Czyżbym naprawdę była wystraszoną dziewczynką, która nie potrafi zdać sobie sprawy ze swoich uczuć? A może to tylko on tak sobie tłumaczy fakt, że wciąż go odrzucam? Jedno było pewne - mój stosunek do Pottera stopniowo zaczął się zmieniać, nie wiedziałam jednak, w jakim kierunku pójdą te zmiany. Póki co - były one jedynie źródłem kłopotów i nieporozumień, których na pewno bym sobie nie życzyła.
Po południu, następnego dnia, pani Pomfrey powiedziała mi, że mogę już opuścić skrzydło szpitalne. Bardzo się z tego ucieszyłam. Nie minęło nawet dziesięć minut, a już stałam przed portretem Grubej Damy.
- Hasło? - zapytała.
- Korzeń mandragory. - odparłam.
- Niestety nie. Wczoraj hasło zostało zmienione. - odpowiedziała Gruba Dama.
- Nie znam nowego hasła. Byłam w skrzydle szpitalnym. A zresztą, przecież mnie znasz! Wiesz, że chodzę do Gryffindoru.
- Nie wpuszczę cię bez hasła.
Stałam tak ładnych parę minut, usiłując przekonać Grubą Damę, ale na próżno. Nagle odezwał się za mną głos.
- Srebrny blask.
Gruba Dama odsunęła się, ukazując przejście do pokoju wspólnego. Nie musiałam odwracać głowy, żeby wiedzieć, kto podał portretowi poprawne hasło.
James Potter.
Zbierając w sobie całą odwagę, odwróciłam się do niego i uśmiechnęłam niepewnie.
- Cześć... Chciałam ci podziękować za pomoc...
- W porządku. - odparł James chłodnym tonem, który niestety, mnie nie zaskoczył. Widocznie nadal chował do mnie urazę.
- Naprawdę jestem ci bardzo wdzięczna. - dodałam po chwili, w zakłopotaniu splatając ze sobą palce.
- W porządku. - powtórzył James, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem.
Bez słowa poszedł w kierunku Huncwotów.
A ja - stałam nadal w drzwiach pokoju wspólnego, czując dziwne ukłucie w sercu...

I znowu wszystko się sypie...


Notkę dedykuję moim znajomym z ploga, gdzie zaczynałam pisać o Lily. Zawsze będę o Was pamiętać. Dziękuję, że czytacie moje notki. Pozdrawiam Was serdecznie, a w szczególności blog14tki, sloneczko, anarchistmagdę i martaofelię.
***
James stał tak blisko mnie, że dosłownie hipnotyzował mnie wzrokiem. Jakaś część mnie chciała wciąż stać w miejscu i pozwolić mu na pocałunek, ale szybko stłumiłam w sobie tę potrzebę. Chciałam być uczciwa i względem siebie samej i, przede wszystkim, względem Jamesa Pottera. Za nic nie mogłam dopuścić, by powtórzyła się sytuacja z naszego spotkania na początku roku.
Odsunęłam się od niego zdecydowanym ruchem, a po chwili, chcąc okazać mu wdzięczność za cały dzisiejszy dzień, cmoknęłam go przyjacielsko w policzek.
- Dziękuję.
Miałam już zamiar odejść, gdy usłyszałam, jak mnie zawołał.
- Lily...
Odwróciłam się. Po raz pierwszy nazwał mnie po imieniu. Przywykłam już do faktu, że zawsze zwracał się do mnie per "Evans", dlatego bardzo mnie to zaskoczyło. Co więcej, moje imię w jego ustach brzmiało dziwnie miękko i ciepło, co zupełnie mi nie pasowało do tego zarozumiałego i napuszonego chłopaka.
- Coś się zmieniło... - powiedział poważnym tonem - Zachowujesz się inaczej. Czasem mam wrażenie, że coś między nami jest, ale ty po chwili znowu zachowujesz się tak samo jak zawsze. Więc jak to jest?
Spojrzałam w jego orzechowe oczy, które po raz kolejny wydały mi się nieprzeciętnie ładne i cicho westchnęłam.
- Ty też jesteś jakiś inny - odparłam - Czasem mam wrażenie, że mogłabym cię polubić... polubić jak przyjaciela - dodałam, aby była między nami jasność - Jesteś zarozumiały i się popisujesz. Nie lubię takiego ciebie, ale czasami zauważam też w tobie dobre rzeczy i chcę wtedy być dla ciebie miła. To wszystko.
- Czyżby? - zapytał - Bo miałem wrażenie, że chciałaś mnie pocałować.
Przygryzłam nerwowo wargę i przez chwilę się nie odzywałam. Faktycznie,  trudno było mi odeprzeć ten argument.
- Wydawało ci się - odparłam po chwili wahania - Po prostu byłam ci wdzięczna za dzisiejszy dzień i tak jakoś to wyszło.
- Tak jakoś to wyszło? - zapytał ironicznie. Zauważyłam, że stopniowo narasta w nim irytacja - Jakoś nigdy wcześniej nie pozwalałaś na takie sytuacje, a teraz zdarzają się one coraz częściej. Przyznaj się, Evans, podobam ci się i zwyczajnie boisz się to okazać?
- Mylisz się. - odparłam chłodno.
Nie spodobał mi się zarówno ton jego głosu, jak i fakt, że znów zwrócił się do mnie po nazwisku. Urok Walentynek minął bezpowrotnie i miałam teraz przed oczyma tego samego Jamesa Pottera, którego od lat starałam się unikać - To ty coś sobie wyobrażasz. Dla mnie zawsze przede wszystkim jesteś tym samym, zarozumiałym i napuszonym facetem, któremu się wydaje, że każda dziewczyna musi się w nim kochać - dodałam, mając nadzieję, że da mi spokój.
- Ach, tak? - powiedział James, nie ukrywając złości - A ty jesteś niby taka wspaniała? Wzorowa uczennica, zawsze pilnie się uczy, broni Smarkerusa - wyliczał z drwiną - A tak naprawdę jesteś wystraszoną dziewczynką, która nie umie sama przed sobą przyznać się do swoich uczuć, co?
- To skoro jestem taka okropna, to może dasz sobie ze mną spokój? - zaproponowałam. Nawet nie zwróciłam uwagi na to, że bardzo podniosłam głos.
- Dzięki za radę, Evans. Obiecuję z niej skorzystać - odparł Potter.
Następnie każde z nas, wściekłe i dotknięte do żywego, ruszyło w inną stronę. James skierował się w stronę Hogwartu, a ja... w kierunku Zakazanego Lasu. Do tej pory nie potrafię zrozumieć, co takiego przyciągało mnie w tamto miejsce, które zresztą kilka godzin wcześniej odwiedziłam po raz pierwszy. Może to przez to, że James zadrwił z faktu, że jestem wzorową uczennicą? Może to właśnie z jego powodu chciałam złamać regulamin? Nie wiem...
Pamiętam jedynie, że byłam bardzo zła i chciałam zostać sama. Szłam coraz szybciej i nawet się nie zorientowałam, kiedy zaczęłam biec. W pewnej chwili poczułam pojedynczą łzę, spływającą po moim policzku, której istnienia też nie potrafiłam wytłumaczyć.
W pewnej chwili, biegnąc na oślep pomiędzy drzewami, zahaczyłam o wystający konar i runęłam jak długa na ziemię. Poczułam ostry ból w kostce. Próbowałam ją rozmasować, ale w niczym mi to nie pomogło. Z pozycji siedzącej rozejrzałam się wokół siebie. Było bardzo ciemno. Widziałam jedynie zarysy drzew, których gałęzie poruszały się pod wpływem wiatru. W pewnej chwili usłyszałam za sobą jakiś szelest. Spróbowałam się podnieść, ale nie byłam w stanie utrzymać ciężaru ciała na zranionej nodze. Zobaczyłam przed sobą parę żółtych, złowrogich ślepi, które stawały się coraz większe, jakby ich właściciel się do mnie zbliżał. Wydałam z siebie zduszony okrzyk, choć byłam świadoma, że nikt mnie tu nie usłyszy. Po chwili dostrzegłam przed sobą zarysy wielkiej postaci, usłyszałam czyjeś wołanie, po czym wszystko nagle ucichło...