poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Horacy


         "Horacy Slughorn nic nie zmienił się przez te wszystkie lata. Zrozumiałam to już na pierwszej lekcji, zaledwie weszliśmy do jego klasy. Mężczyzna usiadł za wysoką katedrą i, mierząc nas wszystkich zaciekawionym spojrzeniem, powiedział:
          - Witam was, moi drodzy. Ile to już lat minęło, odkąd postawiłem wam "O" z eliksiru pomniejszającego? - zapytał z rozczuleniem. Kątem oka dostrzegłam, że niektórzy uczniowie wymienili między sobą ponure uśmiechy. Nawet do tej pory niewielu z nas opanowało sposób przygotowania owej szczęsnej mikstury. Slughorn jednak zrezygnował z przypominania nam wszystkich naszych niepowodzeń i skupił się na sprawdzaniu listy obecności.
          - Już zapomniałem, że może być taki denerwujący... - mruknął cicho James.
          Gdy sprawy organizacyjne wreszcie zostały załatwione, Slughorn podniósł się z miejsca niechętnie i szarpnął krótko różdżką. Na zakurzonej tablicy pojawiły się ingrediencje potrzebne do przygotowania jednego z eliksirów.
          - Wywar Żywej Śmierci... - powiedział nauczyciel konspiracyjnym szeptem. - Wierząc w kompetencje Prisscilli, przypuszczam, że przerobiła już z wami ten eliksir. Jest to jednak bardzo ważny specyfik i umiejętność przyrządzenia go może być wysoko punktowana w czasie zdawania owutemów, więc powinniście to i owo powtórzyć. Zatem do roboty.
          Uczniowie pochylili się nad kociołkami i zabrali do pracy. Fakt, że już wcześniej udało mi się przygotować Wywar Żywej Śmierci bez zarzutu, okazał się niezmiernie pomocny.
          Kiedy profesor przechadzał się między ławkami, patrzył na mnie z aprobatą i co jakiś czas chwalił efekty mojej pracy, co nieco mnie dekoncentrowało. Chociaż lubiłam naszego nauczyciela, irytowało mnie to, że nie traktował wszystkich swoich uczniów jednakowo.
         - Panie Pettigrew, eliksir od czasu do czasu wypadałoby zamieszać... - mruknął półgębkiem, kiedy wywar Glizdogona zaczął śmierdzieć zgniłymi jajkami.
          Peter bąknął coś cichutko, a Slughorn postawił przy jego nazwisku dużą literkę "O".
          - Powinieneś być bardziej skoncentrowany - mruknęła Alice, jeszcze bardziej pogarszając samopoczucie przyjaciela.
          Po lekcji, kiedy wszyscy uczniowie zbierali się do opuszczenia pracowni, Slughorn poprosił mnie na słówko. Zaczekał, aż pozostali wyjdą, po czym oznajmił:
          - Lily... Lily... Nawet nie wiesz, jak bardzo brakowało mi w Portugalii takich zdolnych uczniów jak ty.
          - Dziękuję... - odparłam onieśmielona.
          - Masz intuicję, naprawdę wspaniałą intuicję... - kontynuował nauczyciel, nie zwracając uwagi na moje zakłopotanie - ...a to nieczęsto się zdarza.
          - Chyba trochę mnie pan przecenia - odważyłam się zasugerować. Nie wydawało mi się, abym była lepsza w eliksirach od Remusa czy Alice, więc miałam wrażenie, że nie zasłużyłam na wszystkie te pochwały.
          - Jak zwykle skromna i urocza - podsumował mnie Slughorn, uśmiechając się do mnie serdecznie. - Wciąż podtrzymuję, że idealnie nadawałabyś się do Slytherinu.
          - Myślę, że oboje wiemy, że pasuję tylko do Gryffindoru - stwierdziłam z przekonaniem, odwzajemniając uśmiech nauczyciela.
          Slughorn nie wyglądał na zadowolonego z mojej odpowiedzi.
          - Skromna, ale i zadziorna... - podsumował, wzdychając - No dobrze, Lily, idealna Gryfonko, możesz już iść.
          - Do widzenia - odparłam grzecznie, po czym odwróciłam się na pięcie i opuściłam pracownię, czując coś w rodzaju satysfakcji."

*
         - Idziesz, Lily? - mruknął James z nutką zniecierpliwienia.
       - Już! - odkrzyknęła dziewczyna, stawiając w pamiętniku ostatnią kropkę. Następnie pochyliła się w stronę swego kufra i umieściła wartościową książeczkę na samym jego spodzie, zaraz za zimowymi swetrami.
       To uczyniwszy, poprawiła przed lustrem włosy i jak na skrzydłach zbiegła ze schodów. W pokoju wspólnym, tak jak się spodziewała, dostrzegła Jamesa, opartego z wdziękiem o ścianę.
          - Cześć - powiedział, oplatając ramionami talię dziewczyny.
          Lily spojrzała na niego figlarnie, po czym, wyswobodziwszy się, zapytała:
          - To co? Idziemy?
         - Właściwie zmieniłem zdanie. Możemy tu zostać - odpowiedział Rogacz z szelmowskim uśmiechem.   Evans uniosła lekko rudą brew, po czym chwyciła chłopaka za nadgarstek.
          - Miał być spacer.
       Potter westchnął z rezygnacją, po czym pozwolił zaprowadzić się na błonia. Nie żałował. Okolice zamku wyglądały wręcz bajecznie, otulone śnieżnym futerkiem, co w połączeniu  z gwiaździstym niebem w tle, stanowiło coś niewiarygodnie pięknego.
          Po chwili poczuł, jak główka Lily opiera się o jego ramię.
          - James... Co z nami będzie po owutemach? - zapytała nieswoim, pełnym napięcia głosem.
         Chłopak poruszył się niespokojnie i spojrzał na nią ze zdziwieniem.
          - Jak to: „co będzie”? Nic się nie zmieni - odpowiedział z przekonaniem.
          - No... ale... nie będziemy widywać się codziennie.
       - Żaden problem  - odparł spokojnie. - Będziemy się przecież i tak często spotykać. Ja odwiedzę  ciebie, ty mnie...
       Przed Lily stanęła nagle perspektywa poznania Potterów.  Bądź co bądź, była jednak szlamą, co rodzicom Rogacza mogło nie odpowiadać.
        James najwidoczniej wyczuł jej strach i zwątpienie, bo po chwili objął ją i, przyciągając do siebie, spojrzał wymownie w jej zielone, wyraziste oczy.
        - Nawet o tym nie myśl... - powiedział łagodnie, jakby penetrował jej umysł, po czym złożył na wargach oszołomionej Lily czuły pocałunek. Gdy dziewczyna poczuła ciepło bijące od Jamesa, była już pewna, że obojętnie co by się nie działo, ze wszystkim sobie poradzi, jeżeli będzie z nią Rogacz.

1 komentarz:

  1. pierwsza zaraz idę czytać notkę. Twój blog jest super. W onecie kiedyś komentowałam jako : LE a później jako Julka - i nazwa mojego bloga. ^^
    Na blogspot jestem jako Rika-chan. Zapraszam na mojego bloga. ^^

    OdpowiedzUsuń