niedziela, 12 sierpnia 2012

Wielka szczęściara


Siedziałam sztywno w miejscu, wlepiając w Jamesa świdrujące spojrzenie i popijając czekoladę z porcelanowego, wyszczerbionego nieco kubka. Rogacz, speszony, patrzył gdzieś w bok, opuszkami palców stukając nierytmicznie po blacie stołu. Nie kwapił się specjalnie do wyjaśnień. Wreszcie, zdenerwowana już ponad ludzką miarę, odłożyłam kubek (a właściwie niemal cisnęłam nim o stół) i wstałam, nie odrywając od Jamesa wzroku.
- Powiesz mi wreszcie? - zapytałam zniecierpliwiona. Fakt, że chłopak tak bardzo odkładał moment wyznania mi prawdy, coraz bardziej mnie niepokoił. James powoli odstawił swój kubek, poczochrał sobie włosy, jak to miał w zwyczaju i powiedział spokojnie:
- Usiądź.
Gdy ponownie zajęłam już miejsce w fotelu, tym razem to James wstał i zaczął przechadzać się po Pokoju Życzeń, unikając mojego wzroku. Wreszcie zatrzymał się, usiadł i powiedział:
- To było pod koniec sierpnia... - zaczął, jakby nauczył się swojej kwestii na pamięć – Dostałem się na Pokątną, żeby kupić atrament, bo już mi się kończył...
- Akurat - przemknęło mi przez myśl, ale skupiłam się na jego opowiadaniu.
- Kupiłem ten atrament i w drodze powrotnej trafiłem przez przypadek...
- Już ja znam te jego przypadki - pomyślałam, a kąciki moich ust zadrgały lekko. Rogacz kontynuował:
- Trafiłem przez przypadek na Ulicę Śmiertelnego Nokturnu. Pomyślałem sobie, że skoro już tu jestem, mógłbym rozejrzeć się, co ciekawego tam mają. No i zajrzałem do jednego takiego sklepu, prowadzonego przez jakąś starą wieszczkę. Otwierając drzwi, przewróciłem niechcący jakąś szklaną kulkę. Ta wieszczka omal nie dostała szału. Powiedziała, że muszę teraz coś od niej kupić. I od razu wpadła mi w oko ta myślodsiewnia. Kiedy już wyciągałem pieniądze z kieszeni, wieszczka powiedziała, że u niej płaci się w nieco inny sposób...
- To znaczy? - zapytałam zaniepokojona. Nie mogłam się powstrzymać od tego pytania. James przełknął głośno ślinę i pokazał mi wierzch swojej ręki, na której widoczna była niewielka, wąska blizna. Dziw, że wcześniej nie zwróciłam na nią uwagi.
- Postawiła przede mną jakąś szklaną fiolkę i powiedziała, że jeżeli chcę dostać myślodsiewnię, muszę dać jej swoją krew.
- Co? - zawołałam, zrywając się z fotela – I ty się na to zgodziłeś?
James kiwnął głową i spuścił ją ze skruchą.
- Zwariowałeś? - kontynuowałam, coraz bardziej podnosząc głos – Po co jej ta krew? Możesz mieć przez to duże kłopoty! Kto wie, co ona… - nagle umilkłam, coś sobie uświadamiając.
Rogacz niespokojnie podniósł głowę i wlepił we mnie orzechowe oczy. Spojrzałam na niego podejrzliwie i zapytałam, siląc się na spokój:
– Po co kupiłeś myślodsiewnię? Przecież nie dla mnie, więc po co?
- Dla ciebie, Lily - odparł Potter z niezachwianą pewnością w głosie. – To naprawdę miał być prezent na twoje urodziny, przyrzekam. Kupiłem ją, jeśli można to tak ująć i schowałem. A potem straciłem poczucie czasu i przypomniałem sobie o niej dopiero wtedy, gdy Emily wpadła do nas, wołając, że dziś masz urodziny.
- Dlaczego nie chciałeś mi o tym wcześniej powiedzieć? - zapytałam, nieco już spokojniej. Ponownie zajęłam miejsce na krześle i wypiłam resztę czekolady (już wcale nie gorącej) z wyszczerbionego kubeczka.
- Bałem się, że zareagujesz tak, jak zareagowałaś - powiedział James, już nieco pewniejszym głosem. Uśmiechnęłam się lekko i wtarabaniłam się na jego kolana.
- Po prostu się o ciebie martwię - szepnęłam, zanurzając rękę w jego czarnej czuprynie – Boję się, że zrobisz jakieś głupstwo, za które będziesz później odpowiedzialny.
- Liluś... - odparł uspokajającym tonem Rogacz, oplatając mnie w talii. – Ja tylko wyglądam na takiego lekkoducha, ale naprawdę myślę, zanim coś zrobię. Ale wiesz, że dla ciebie jestem gotów na wszystko - dodał, a jego ręka zaczęła delikatnie wodzić po moich plecach.
Poczułam falę gorąca i dreszcze, przenikające przez całe moje ciało. Uśmiechnęłam się lekko, dając chłopakowi w ten sposób do zrozumienia, że już się na niego nie gniewam. Skwapliwie skorzystał z mojej wyrozumiałości i zbliżył swoje usta do moich warg. Mimowolnie przymknęłam oczy, czując jego ciepły oddech na swojej twarzy. Jego język delikatnie obrysował kontur moich ust, a dłonie silniej przyciągnęły mnie do siebie. Ufnie przylgnęłam do niego wargami i, zanim poddałam się urokowi chwili, przez moją głowę zdążyła jeszcze przemknąć jedna, szybka myśl.
- Lily Evans, jesteś niezwykłą szczęściarą…

*

            - I jak? - zapytała Alice, wychodząc z łazienki i wlokąc po podłodze pasek swojego wełnianego szlafroka. Usadowiła się na łóżku, przyglądając mi się bacznie.
- Co jak? - odparłam pytaniem na pytanie, odruchowo wodząc palcem po swoich ustach, które tak niedawno jeszcze całował James.
- Jak było? - spytała Larsson zaciekawiona. Wzruszyłam ramionami i zaczęłam bawić się guzikami swojego ulubionego, rozwleczonego nieco, wełnianego swetra.
- Normalnie - odparłam, a na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, który sprawił, że Alice nie potrzebowała już żadnych dodatkowych wyjaśnień. Od czasu do czasu przyglądała mi się tylko ukradkiem i kiwała z rozbawieniem głową.
- Alice... - zaczęłam nagle, patrząc w sufit. Przyjaciółka oderwała się na chwilę od rozczesywania włosów i spojrzała na mnie wyczekująco. Nieznacznie podniosłam się na łóżku i, opierając na łokciach, zapytałam – Co z tobą i Remusem?
- A co ma być? - odparła chłodno Larsson, a z jej twarzy zniknęły ostatnie ślady wesołości. – To już skończone. Bezpowrotnie. A zresztą, to i tak od początku było bez sensu. Ja i Remus za bardzo się różnimy...
- Wcale nie - odparłam szybko. – Kiedy byliście razem, wydawało mi się, że świetnie do siebie pasujecie, podobnie zresztą jak Syriusz i Emily. Kiedy nie byłam jeszcze z Jamesem, zazdrościłam wam tego, że macie kogoś, kto was kocha i zrobiłby dla was wszystko. Kogoś, do kogo możecie się przytulić, pocałować... – wyznałam, rumieniąc się lekko.
- W moim przypadku nie było czego zazdrościć – stwierdziła chłodno Alice, choć odniosłam wrażenie, że w jej oczach błysnął cień żalu - Zrozum, Lily, z tego już nic nie będzie. Czasami ludzie są ze sobą bardzo długo i wydaje im się, że tak już będzie zawsze, ale pewnego dnia odkrywają, że są zupełnie obcymi sobie osobami, które nie mają ze sobą tak wiele wspólnego, jak im się na początku wydawało. Trzeba się z tym po prostu pogodzić i żyć dalej, zamiast na siłę męczyć się w związku bez przyszłości.
Westchnęłam cicho i przestałam się bawić guzikiem swetra. To, co powiedziała Alice, wydało mi się boleśnie prawdziwe. Czułam, że zdarzenie we Wrzeszczącej Chacie w jakiś sposób zmieni relacje między moją przyjaciółką i Remusem, ale nigdy nie brałam na poważnie możliwości, że ta para ostatecznie się rozstanie.
- Rozumiesz mnie, Lily? - spytała Alice cicho.
W milczeniu pokiwałam głową. Nie zdążyłam jednak dodać nic ponadto, bo do naszego dormitorium tanecznym krokiem wbiegła Emily, nucąc pod nosem jakąś wesołą melodyjkę.
- On jest wspaniały... – szepnęła, padając z wdziękiem na swoje łóżko.
- Też mi nowina - burknęła Alice, przyglądając się Emily krytycznie.
- A ciebie co ugryzło? - zapytała Norton, podnosząc się na łokciach.
- Nic - odparła Alice. - Zresztą, co taki lekkoduch jak ty może o tym wiedzieć? Nawet notatek porządnie nie zrobisz!
- Ale za to przygotowałam eliksir fatum! Nawet Madson była zdziwiona - odgryzła się Emily, pokazując Alice język.
- Raz się trafiło ślepej kurze ziarno i będzie się tym szczycić do końca życia - wymamrotała Larsson, bardziej do swojej poduszki, niż do Em.
- Chciałaś powiedzieć, raz okazałam się lepsza od ciebie i przez to do końca życia nie zaznasz spokoju!
- Chyba śnisz… Uważaj, żebyś się nie załamała, jeśli ten eliksir okaże się twoim ostatnim życiowym sukcesem.
- To ty się nie załamuj, jeśli mój sukces będzie dla ciebie początkiem pasma porażek!
Przyglądałam się tej scence nie kryjąc rozbawienia. Alice i Emily przekomarzały się ze sobą zawsze, ilekroć nadarzyła się ku temu okazja.
W tamtym momencie, gdy je obserwowałam, uświadomiłam sobie, że szczęście człowieka składa się właśnie z takich zwyczajnych, pełnych ciepła chwil i sztuka polega na tym, by je docenić, bo to właśnie w nich kryje się cały czar i wyjątkowość ludzkiego życia. Nie warto tęsknić za czymś wzniosłym i niedostępnym, bo można przegapić to, co naprawdę jest piękne i godne zapamiętania.
- Lilianne Evans zaczyna chyba dorastać… - pomyślałam, uśmiechając się delikatnie.

Odrobina zaufania


Dni wolne od zajęć wydawały mi się tym przyjemniejsze, im bliższa była perspektywa zdawania owutemów. Po rozmowie z profesor Madson nabrałam przekonania, że mój sen nijak ma się do przyszłości, więc przestałam się tym zadręczać, zamiast tego skupiając się na urokach niedzieli.
Światło sączyło się przez okna do naszego dormitorium, napawając mnie radością i chęcią do życia. Leżałam na brzuchu, przeglądając od niechcenia ostatni numer „Czarownicy”, Emily bez przerwy pokonywała dystans pomiędzy dormitorium a łazienką, przynosząc coraz to nowe łaszki i błyskotki, zaś Alice siedziała na podłodze wśród porozkładanych książek i usiłowała przygotowywać się do owutemów, jednak żwawy sprint Nortonówny skutecznie jej to udaremniał.
- Mogłabyś przestać? - zapytała rozdrażniona, spoglądając na przyjaciółkę ze złością znad opasłego podręcznika do transmutacji.
- Nie za bardzo - stwierdziła Emily przekornie, malując usta krzykliwą szminką i demonstrując przed lustrem dzióbek.
- Próbuję się uczyć - warknęła Alice, wertując nerwowymi ruchami książkę.
- Zaraz dam ci wolną rękę - mruknęła Emily, przymierzając czerwoną (o wiele za krótką) sukienkę i poprawiając ręką fryzurę – W skali od jeden do dziesięciu, na ile wyglądam? - zapytała, okręcając się z gracją wokół własnej osi.
- Dziesięć - stwierdziłam, obdarzając przyjaciółkę nieuważnym spojrzeniem, po czym przeniosłam wzrok na artykuł „Co zrobić, gdy twój chłopak coś przed tobą ukrywa?” Zabawne, jak bardzo "Czarownica" jest teraz na czasie...
- Zero - burknęła Alice złośliwie.
Emily cmoknęła z niezadowoleniem, pokazała jej język i szybko narzuciła na ramiona ciemny płaszcz, aby nikt poza Syriuszem Blackiem nie miał możliwości przyjrzenia się atutom jej sylwetki, które czerwona kreacja bardzo wyraźnie eksponowała.
- Nie widziałaś Jamesa? - zapytałam z nadzieją, zanim Em zdążyła opuścić dormitorium.
- Nie – odparła nieuważnie, po czym zbiegła z gracją ze schodów.
Alice prychnęła pogardliwie i ponownie przeniosła swój wzrok na zawartość książki. Po jakimś czasie jednak odezwała się do mnie niepewnie:
- Co cię gryzie, Lily?
- Dlaczego coś miałoby mnie gryźć? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Bo od pewnego czasu czytasz spis treści - stwierdziła Alice i spojrzała na mnie niespokojnie.
Odłożyłam „Czarownicę” i usiadłam na podłodze w siadzie skrzyżnym.
- Tak jakoś... - odparłam smętnie, wpatrując się w swoje stopy.
- To znaczy? - dociekała Alice. Zabawne, pogodziłyśmy się zaledwie wczoraj, a ona znowu wydusza ze mnie moje obawy i tajemnice. Miałam wrażenie, że swoją troską w jakiś sposób próbuje zatrzeć niemiłe wspomnienia kilku ostatnich tygodni, podczas których w ogóle ze sobą nie rozmawiałyśmy. Tak bardzo jednak tęskniłam za jej towarzystwem, że nie miałam za złe tej jej dociekliwości.
- Bo wiesz... – zaczęłam. – Może to i głupie, ale... chciałabym wiedzieć, skąd James ma myślodsiewnię.
- I na tym polega cały twój problem? - zapytała Larsson zdziwiona. Najwidoczniej zupełnie nie zdawała sobie sprawy z powagi sytuacji.
- Nie chciał mi tego powiedzieć - dodałam takim tonem, jakby to miało jej wyjaśnić sedno mojego zmartwienia. Alice uśmiechnęła się w dziwny sposób. Ni to pobłażanie, ni to ironia igrała w kącikach jej ust.
- Lily, Lily, Lily... – westchnęła. – Odrobina zaufania. James jest w porządku i mogę cię zapewnić, że nie musi dla ciebie kraść.
- To dlaczego nie chciał mi powiedzieć, skąd ją ma? - zapytałam, nie dając za wygraną. Alice potrząsnęła głową i odgarnęła z czoła pasmo krótkich, orzechowych włosów. - Obiecał, że powie mi dzisiaj, a cały dzień mnie unika - dodałam, utwierdzając się w przekonaniu, że Rogacz naprawdę coś przede mną ukrywa.
- Jesteś przewrażliwiona. - stwierdziła Alice i najzupełniej w świecie powróciła do nauki.
Prychnęłam ze złością i zeszłam na dół do pokoju wspólnego. Sama nie wiedziałam, dlaczego uwaga Alice tak bardzo mnie zirytowała. Czyżbym naprawdę przejmowała się tylko na zapas? Czemu w takim razie miałam wrażenie, że James nie zdobył myślodsiewni w całkowicie legalny sposób?
Cóż, jedynym sposobem na pozbycie się wątpliwości była otwarta rozmowa z chłopakiem. Skierowałam się więc prosto do dormitorium chłopców.
- Jest James? – zapytałam, gdy otworzył mi Glizdogon. Chłopak pokręcił jednak przecząco głową.
- Jest na boisku. Ćwiczy.
- Dziś trening quidditcha? – zdziwiłam się. Nie przypominałam sobie, by James mi o nim wspominał.
- Nie, ćwiczy sam - odparł Peter.
Wróciłam do sypialni dziewcząt, wzięłam swój płaszcz i, nie reagując na zdziwioną minę Alice, pobiegłam prosto na stadion quidditcha. Choć wiał zimny wiatr i brnęłam w śniegu po kolana, dzielnie dotarłam do celu swojej wędrówki. Zadarłam wysoko głowę i ujrzałam jakieś sześćdziesiąt stóp nad sobą, mały, poruszający się między pętlami punkcik, który na mój widok niemal od razu zmniejszył swoją wysokość. Po jakimś czasie mogłam już rozróżnić rozczochrane, czarne włosy, długi nos i pełne czaru orzechowe oczy Jamesa.
- Cześć! - zawołał chłopak zadowolony, po czym wylądował i obdarzył mnie czułym, rozgrzewającym pocałunkiem. Smak jego ust niemal zupełnie wybił mi z głowy powód, dla którego opuściłam ciepłe i przytulne dormitorium.
- Musimy chyba pogadać – stwierdziłam stanowczo, gdy udało mi się już oderwać od jego miękkich warg.
- O czym? - zdziwił się James.
- O myślodsiewni. Nadal nie wiem, skąd ją masz.
Przez twarz Rogacza przemknął ledwo zauważalny grymas niezadowolenia. Bez słowa wziął mnie za rękę i pociągnął w stronę zamku.
- Co robisz?
- Chyba nie chcesz rozmawiać tutaj? – zapytał, przewracając oczami.
Faktycznie, na błoniach było bardzo zimno i wietrznie. Dopiero słowa Jamesa uświadomiły mi, że zdążyłam już nieźle zmarznąć. Pozwoliłam więc zaprowadzić mu się do Hogwartu, a konkretniej, do Pokoju Życzeń, w którym czekały już na nas dwa kubki gorącej czekolady i miękkie fotele.
- No to zamieniam się w słuch – oznajmiłam, spoglądając na Jamesa wyczekująco.

Eliksir fatum


Rano obudziłam się z okropnym bólem głowy. Przeciągnęłam się leniwie i niechętnie wyplątałam z pościeli. Gdy odsłoniłam kotary, moim oczom ukazała się Emily, gorączkowo szukająca czegoś po całym dormitorium.
- Coś się stało? - zapytałam, przyglądając się wysiłkom przyjaciółki, która właśnie używała zaklęcia lewitacji, aby zobaczyć, czy jej zguba nie znajduje się przypadkiem za skromnym umeblowaniem sypialni. Norton odgarnęła z czoła niesforne pasma jasnych włosów, których najwidoczniej nie miała okazji jeszcze uczesać, ani nawet związać, i odparła grobowym tonem:
- Nie ma.
- Czego nie ma? - zapytałam, śledząc bacznie ruchy przyjaciółki. Emily opadła bezwładnie na stojące obok okna krzesło i powiedziała zdenerwowana:
- Nie ma mojego eliksiru pewności.
- Czego? - zapytałam zbita z tropu.
- Wiesz... Pamiętasz, kiedy ostatnim razem Madson przyłapała mnie na pisaniu liścików do Syriusza? Za karę miałam zrobić dla niej ten eliksir. Zajęło mi to kilka dni. Wczoraj, przed pójściem spać, położyłam go tutaj, na szafce,a teraz go nie ma.
Nieco się stropiłam. Rzuciłam zdenerwowanej Emily ukradkowe spojrzenie i zapytałam nieśmiało:
- Em... Czy ten twój eliksir był może… w zwykłej szklance?
- Tak, widziałaś go? – zapytała z nadzieją Nortonówna.
- Widziałam – przytaknęłam. – Można to tak ująć…
- To znaczy? 
- Przed pójściem spać, bardzo chciało mi się pić. Nie wiedziałam, że to twoja kara... to znaczy twój eliksir i...
- I wypiłaś? - odgadła przyjaciółka, wzdychając ciężko.
- Przepraszam. Naprawdę wyglądał i smakował jak woda… Nie miałam pojęcia, że to może być ci potrzebne… - odparłam ze skruchą, po czym podałam jej szklankę, leżącą tuż przy moim łóżku. Na jej dnie było jeszcze trochę przezroczystego płynu. - Myślisz, że tyle jej wystarczy? - zapytałam, podając Emily naczynie.
- Musi – stwierdziła krótko przyjaciółka.
- Naprawdę mi przykro…
- Nic się nie stało - odparła Nortonówna, przyglądając się pod światło zawartości szklanki. - Naprawdę się nie gniewam - dodała na widok mojej miny – Pójdziesz ze mną do profesor Madson? Muszę wiedzieć, czy tyle eliksiru jej wystarczy, czy muszę robić go od nowa.
- Jasne - odparłam. Przynajmniej tyle mogłam zrobić dla poszkodowanej przyjaciółki.
Całe szczęście, że Emily nie przejmowała się tak bardzo swoimi ocenami, bo w przeciwnym razie nasza przyjaźń mogłaby zostać wystawiona na bardzo ciężką próbę. Wolałam nie myśleć, co by się stało, gdyby cała ta sytuacja dotyczyła nadwrażliwej Alice. Nortonówna jednak nie zamierzała prawić mi kazań (zresztą nie była w tym specjalnie dobra) na temat picia cudzych zadań domowych.
Po śniadaniu w Wielkiej Sali udałam się wraz ze zdenerwowaną już nieco Emily do gabinetu profesor Madson.
- Proszę - powiedziała nauczycielka, gdy moja przyjaciółka zastukała w drzwi pięścią.
- Dzień dobry - przywitałyśmy się niepewnie.
Prisscilla Madson siedziała w fotelu i patrzyła na nas znad dużego, mahoniowego biurka. Jej lewa ręka spoczywała na blacie, prawa zaś bawiła się wiecznym piórem. Psorka dała nam znak ręką, abyśmy zajęły miejsca naprzeciwko niej.
- O co chodzi? - zapytała chłodno.
Emily wyjęła zza pazuchy fiolkę,do której przelała resztkę eliksiru, po czym postawiła ją przed nauczycielką i wydukała:
- Kazała mi pani przygotować eliksir pewności, ale... ale przez przypadek jego część... spora część została wypita przez Lily.
Madson bez słowa wzięła do ręki fiolkę i przyjrzała się jej zawartości. Po oględzinach wylała kroplę specyfiku na swój palec i powąchała go.
- Sama to zrobiłaś? - zapytała, patrząc na Emily z rosnącym zainteresowaniem. Speszona przyjaciółka pokiwała twierdząco głową. Profesor Madson niespodziewanie zwróciła się do mnie:
- Ty to wypiłaś?
- Tak - odparłam, nie bardzo wiedząc, czemu ma służyć to pytanie.
- Śniło ci się coś? - zapytała nauczycielka żywo.
W mojej pamięci stanął obraz domu, płaczącego dziecka i jego matki... Ciało Jamesa… Zielone światło… Voldemort i chłopiec…
- Wszystko w porządku? - zapytała Madson z troską.
Jej głos wyrwał mnie z zamyślenia. Kobieta uśmiechnęła się do mnie krzepiąco i machnęła zręcznie różdżką, a w moich rękach pojawił się kubek z ciepłą, ciemnobrązową, parującą substancją.
- Wypij. Dobrze ci zrobi - poradziła.
Rzeczywiście. Już po pierwszym łyku poczułam przyjemną falę ciepła płynącą przez moje gardło aż do samego żołądka. Prisscilla Madson spojrzała na mnie z troską.
- To jak? - zapytała ponownie – Śniło ci się coś?
- Taaak... - odparłam niechętnie.
Nie chciałam nikomu opowiadać o tym, co zobaczyłam i miałam nadzieję, że Madson nie będzie wypytywać mnie o szczegóły. To było zbyt osobiste doznanie, bym była w stanie komukolwiek o nim opowiedzieć.
- Czy to było coś złego? - drążyła temat nauczycielka. Potwierdziłam krótkim ruchem głowy, dając jej tym samym delikatnie do zrozumienia, że nie zamierzam omawiać z nią szczegółów swego snu. Emily przyjrzała mi się szczerze zdumiona. Nauczycielka zwróciła się teraz do niej. – Norton, przez przypadek udało ci się przygotować bardzo rzadki eliksir fatum, nazywany czasem również wywarem wizji.
Emily zrobiła ogłupiałą minę. Owszem, z zajęć prowadzonych przez Madson była całkiem niezła, ale raczej nigdy nie przejawiała specjalnych zdolności w tym kierunku. Zwłaszcza, jeśli chodziło o bardziej skomplikowane mikstury.
- Czy ten sen był wizją? - zapytałam i na chwilę wstrzymałam oddech.
- Owszem... - odparła kobieta – W pewnym sensie.
- Spełni się? - chciałam wiedzieć.
- Panno Evans... Tego typu eliksiry mają niepojęte nawet dla nauczycieli właściwości. Mikstura, którą jakimś cudem zrobiła twoja przyjaciółka, nosi nazwę eliksiru fatum, ponieważ zawsze dotyczy rzeczy złych. W obrazowy sposób ukazuje nasze najbardziej utajone obawy i lęki, o których sami często nie mamy bladego pojęcia. To, co spotkało cię wczorajszej nocy, jest tylko ostrzeżeniem, odzwierciedleniem twego umysłu i wcale nie oznacza, że był to sen proroczy.
- Jest pani pewna? - zapytałam, czując ogromną ulgę. Profesor Madson uśmiechnęła się lekko i powiedziała:
- Wypij do końca.
Posłusznie opróżniłam zawartość kubeczka.
- Panno Norton, Gryffindor otrzymuje 20 punktów za pani osiągnięcie - oznajmiła nauczycielka. - A teraz już idźcie. Mam dużo pracy.
Stanęłyśmy przy drzwiach. Emily wyszła bez zastanowienia, ale ja odwróciłam się jeszcze.
- Pani profesor... Czy to się na pewno nie spełni?
- Do widzenia, panno Evans. - powiedziała Madson już swoim zwyczajnym, nieco oschłym głosem i w delikatny sposób wyprosiła mnie ze swego gabinetu.

Zdarzenie, które zmieniło mój świat


Spojrzałam na Jamesa ze szczerym zdumieniem. Powoli, ale z rosnącym zaciekawieniem, zabrałam się za otwieranie paczki. Jej zawartość bardzo mnie zdziwiła. Była to bowiem jakaś...
- Miska? - zapytałam z nutą rozczarowania w głosie.
- Jaka tam miska! - oburzył się James.
- Więc, eee... do czego TO służy? - spytałam, wciąż nie bardzo znając przeznaczenie tajemniczego przedmiotu.
- Do odcedzania myśli - odparł Rogacz.
- Słucham? - zapytałam, pewna, że źle go zrozumiałam.
- To myślodsiewnia – pouczył mnie James. - Możesz do niej schować swoje myśli, a potem je przeglądać – dodał, nie kryjąc satysfakcji.
Spojrzałam na niego jak na wariata.
- No, nie patrz tak... – żachnął się.
- Skąd to masz? - zapytałam nieco podejrzliwie. – Przecież nie pamiętaliście o moich urodzinach, więc jak to się u ciebie znalazło?
- Długa historia - odparł Potter wymijająco.
- Chętnie wysłucham - nie dawałam za wygraną.
- Dobrze, ale jutro. Dziś jest już bardzo późno... a właściwie wcześnie - oznajmił James, patrząc na wskazówki zegara. Dochodziło wpół do trzeciej w nocy.
Bardzo niechętnie przystałam na jego propozycję. Po wysłuchaniu paru instrukcji, jak obchodzić się z myślodsiewnią, która cały czas pozostawała dla mnie dziwaczną miską, wróciłam wraz z Emily i Alice do naszego dormitorium. Dziewczyny zasnęły natychmiast, gdy tylko znalazły się w swoich łóżkach, w czym upewniły mnie ich cichutkie pochrapywania, zaś ja postanowiłam rozpracować zasadę działania urodzinowego prezentu.
Zgodnie z instrukcjami Jamesa, przyłożyłam różdżkę do skroni. Po chwili na jej koniuszku pojawiła się srebrzysta substancja, podobna nieco do pajęczyny. Przytknęłam magiczny patyczek do powierzchni miski wypełnionej jakimś nieznanym mi specyfikiem. Po krótkiej chwili zawartość myślodsiewni zaczęła wirować. Gdy się zatrzymała, moim oczom ukazał się niezwykły widok. Na powierzchni urodzinowego prezentu (albo raczej wewnątrz niego) uformowały się jakieś dziwaczne, ciasno przylegające do siebie domki, wzdłuż których przebiegała szeroka ulica. Dźgnęłam zawartość miski różdżką i poczułam szarpnięcie, pociągające mnie w jej stronę. Ani się obejrzałam, jak znalazłam się wewnątrz tajemniczego przedmiotu.
Moim oczom powtórnie ukazały się rzędy dziwacznych domków, z wywieszonymi na nich różnorakimi szyldami, których wcześniej nie miałam możliwości przeczytać. Szybko zdałam sobie sprawę, że znajduję się na Ulicy Pokątnej, choć jeszcze kilka sekund wcześniej siedziałam na swoim łóżku w dormitorium dziewcząt!
- Czyżby to był świstoklik? - zastanowiłam się na głos, rozglądając się dookoła.
Nigdy wcześniej nie spotkało mnie coś równie niesamowitego. Niewyjaśniona teleportacja na Ulicę Pokątną była jednak niczym w porównaniu z tym, co ujrzałam po chwili. Między zmierzającymi w różnych kierunkach czarodziejami przeciskała się jakaś dziewczynka, przypominająca nieco przestraszoną sarenkę. Jej intensywnie zielone oczy wyglądały trwożliwie zza miedzianej grzywki, wodząc po szyldach sklepów. Instynktownie pobiegłam za nią. Zdziwiło mnie to, że nie potrąciłam żadnego z przechodniów, sunąc w przestrzeni jak we mgle. Nikt nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi, co sprawiło, że natychmiast przypomniałam sobie koszmar, który śnił mi się zaledwie kilka godzin wcześniej, przez co dostałam gęsiej skórki. Szybko więc odrzuciłam od siebie to porównanie, ponownie skupiając się na idącej przede mną dziewczynce. Mała wreszcie zatrzymała się przed sklepem pana Ollivandera, dzięki czemu miałam okazję przyjrzeć się jej bliżej i ostatecznie pozbyć się wątpliwości.
-To przecież ja... - szepnął jakiś głosik w mojej głowie. - Więc James nie kłamał... Naprawdę oglądam sobie własne wspomnienie…
Moja młodsza wersja westchnęła ciężko i z duszą na ramieniu przekroczyła próg sklepu pana Ollivandera. Mężczyzna zmierzył ją, a właściwie mnie, przeszywającym spojrzeniem.
- Pierwszy raz do Hogwartu? - odgadł bezbłędnie.
Mała Lily pokiwała twierdząco głową, nie bardzo mogąc się zdobyć na powiedzenie czegoś inteligentnego. Dobrze pamiętałam, jak bardzo byłam w tamtym momencie zestresowana. Szczerze żałowałam, że nie mam w swojej rodzinie żadnego czarodzieja, który mógłby mi towarzyszyć. Pracownik Ministerstwa Magii, oddelegowany, by zaprowadzić mnie na Pokątną, czekał na mnie w Dziurawym Kotle, zaś wszystkie sprawunki musiałam załatwić sama.
Ollivander zaczął krzątać się po sklepie, przynosząc po chwili miarkę krawiecką. Zaczął odmierzać odległość od nadgarstka Lily do łokcia, od ramienia do podłogi i jeszcze wiele innych. Po paru minutach tych zabiegów, zaczął przynosić coraz bardziej speszonej dziewczynce podłużne pudełka.
- Wypróbuj - powiedział Ollivander, podając małej Lily pierwszą z różdżek. - Jedenaście cali, smocze serce, bardzo praktyczna.
Moje młodsze „ja” stało jak kołek, nie bardzo wiedząc, co ma zrobić z drewnianym patyczkiem.
- No, machnij - zniecierpliwił się sprzedawca. Ledwo jednak Lily uniosła rękę do góry, wyrwał jej różdżkę z ręki i oznajmił z przekonaniem. – Ta się nie nadaje.
Zaczął jej podawać coraz to nowe „patyczki”, jednak zawsze dochodził do wniosku, że ów sprzęt nie jest odpowiedni dla nieco już zdezorientowanej Lily. Po kilkudziesięciu podobnych próbach moja młodsza wersja była już bliska płaczu i niemal z rezygnacją sięgnęła po kolejną różdżkę, którą podał jej Ollivander.
- Dziesięć i ćwierć cala, wierzba, znakomita do rzucania uroków – oznajmił, przyglądając się z zaciekawieniem reakcji dziewczynki.
Lily chwyciła podaną jej różdżkę i, obserwując ją, sama niemal poczułam w prawej dłoni to zagadkowe ciepło, które rozeszło się teraz wzdłuż ręki mojej młodszej wersji. Dziewczynce szerzej otworzyły się oczy, jakby i ona poczuła, że wreszcie trafiła na różdżkę, która się dla niej nadaje. Machnęła nią z entuzjazmem, co doprowadziło do tego, że stos pudeł z wypróbowanymi już „patyczkami” zwalił się na chłopca, który właśnie wszedł do sklepu.
- Ojej! - zawołała Lily przerażona, po czym razem z panem Ollivanderem podbiegli do poszkodowanego. Sprzedawca machnął krótko różdżką, a pudła powróciły na swoje miejsce. Czarnowłosy chłopak o orzechowych oczach podniósł się z podłogi, wciąż nieco oszołomiony. - Przepraszam... - wydukała mała Lilianne, pomagając mu wstać.
- Nic się nie stało - odparł i przyjrzał się dziewczynce z uśmiechem. - Jestem James Potter - oznajmił z błyskiem w oku, podając zdezorientowanej rówieśniczce rękę.
- Lily Evans... - przedstawiła się, a jej twarz zalał płomienny rumieniec.
- Pierwszy raz do Hogwartu? - zapytał James, przyglądając się jej szacie, którą kupiła wcześniej u Madame Malkin. Moje młodsze „ja” żarliwie pokiwało rudą głową.
- Ekhem - chrząknął pan Ollivander znacząco, aby przypomnieć dzieciom o swoim istnieniu.
Lily, nieco speszona, zapłaciła za różdżkę, krótko pożegnała się z nowo poznanym kolegą i wyszła ze sklepu W tym momencie obrazy zaczęły się ze sobą zlewać. W chwilę później zdałam sobie sprawę, że znalazłam się znowu na łóżku w dormitorium dziewcząt. Na mojej twarzy zagościł lekki uśmiech na samo wspomnienie widzianych w myślodsiewni zdarzeń.
To było niesamowite uczucie zobaczyć jedenastoletnią wersję siebie i Jamesa. Czułam się tak, jakbym oglądała program telewizyjny z sobą w roli głównej. Dostałam naprawdę wyjątkowy prezent…
Ostrożnie odłożyłam myślodsiewnię i z błogim westchnieniem zapadłam się w miękkie poduszki, dziękując Bogu, że jest niedziela i mogę sobie dłużej pospać. W innym wypadku na pewno nie udałoby mi się wstać na lekcje.

Mądrości panny Connors


Dźwięk deszczu na zewnątrz stopniowo ukoił moje nerwy. Wzięłam kilka głębokich oddechów i postanowiłam ponownie spróbować zasnąć. Gdy jednak przyłożyłam głowę do poduszki, usłyszałam hałas dochodzący prawdopodobnie z pokoju wspólnego.
Z trudem odnalazłam w ciemnościach swój szlafrok i, potykając się bez przerwy o porozrzucane książki i kosmetyczki moich współlokatorek, znalazłam się przy drzwiach. Ostrożnie zeszłam ze schodów i gdy tylko znalazłam się w pokoju wspólnym, ze wszystkich stron buchnęły kolorowe światła, a głosy moich przyjaciół krzyknęły wesoło:
- Niespodzianka!       
Gdy moje oczy przywykły nieco do jaskrawego oświetlenia, zauważyłam, że w pokoju wspólnym znajdowały się same najbliższe mi osoby: Emily, Syriusz, Courtney, Remus, Peter, obowiązkowo James i...
- Alice? - zapytałam, patrząc na dziewczynę z niedowierzaniem.
Larsson pokiwała twierdząco głową, po czym uwiesiła się mojego ramienia i jako pierwsza zaczęła składać mi życzenia, przepraszając bez przerwy za swoje wcześniejsze zachowanie. Ten gest był najpiękniejszym prezentem, jaki tylko mogłam sobie wyobrazić. Świadomość faktu, że znów będę mogła normalnie rozmawiać z Alice sprawił, że smutek, gromadzący się w moim sercu od samego rana, błyskawicznie zniknął, ustępując miejsca najprawdziwszej radości.
- Jak mogliście przez cały dzień tak udawać? – zapytałam z mieszaniną podziwu i wyrzutu, przyglądając się po kolei wszystkim zgromadzonym.
Moi przyjaciele rzucili mi nieco zawstydzone spojrzenia, co ostudziło trochę mój entuzjazm. Emily wystąpiła krok do przodu i powiedziała:
- Lily... Byliśmy takimi egoistami... Każdy z nas myślał tylko o sobie. No, Courtney o Michaelu – dodała nieco śmielej, patrząc z rozbawieniem na poczerwieniałą nagle Krukonkę. – My... My naprawdę zapomnieliśmy o twoich urodzinach – wyznała, zwieszając z pokorą głowę.
- Jak to? - zapytałam, nie kryjąc zdumienia. Poczułam, jak część radości z dzisiejszej niespodzianki ulatnia się ze mnie jak powietrze z przebitego balonu.
- No... Wiesz... - plątała się w odpowiedzi Emily. – Kiedy wróciłam z Hogsmeade, zapytałam cię o swoją pracę domową, a ty powiedziałaś, że ją wyrzuciłaś.
- Co to ma z tym wspólnego? - zadałam kolejne pytanie, nadal niczego nie pojmując.
- Gdy poszłaś do łazienki, znalazłam swoje notatki w koszu, ale… - tu ściszyła nieco głos - ...znalazłam też coś jeszcze - to mówiąc, wyciągnęła z kieszeni szaty pogniecioną kartkę z kalendarza, z zakreśloną datą 15 listopada. Teraz zaczęłam kojarzyć fakty. - Gdyby nie to...  - kontynuowała Emily, coraz bardziej zawstydzona - ...zapomnielibyśmy.
Zapanowało niezręczne milczenie. Resztki mojej, nie tak dawnej jeszcze radości odpłynęły się w nicość. Więc jednak oni wszyscy zapomnieli i tylko przypadek sprawił, że Emily znalazła kartkę z kalendarza… Cała ta „niespodzianka” była zwykłą szopką, mającą na celu pozbycie się poczucia winy… A ja, głupia, tak się ucieszyłam!
- Nie gniewaj się... - szepnęła Alice, trafnie interpretując moje milczenie. - Wiem, że byliśmy strasznymi egoistami, ale nawet nie wiesz, jak jest nam teraz przykro.
- A mnie nie jest? - burknęłam.
- Liluś... - szepnął James błagalnie i zrobił ręką taki ruch, jakby chciał mnie objąć, ale ja zręcznie mu się wywinęłam. – Rozumiem, że się gniewasz. Na twoim miejscu też byłbym wściekły ale...
- Ale co? - warknęłam, mierząc go wyniosłym spojrzeniem.
- Ale daj nam jeszcze jedną szansę - poprosił, uśmiechając się niewinnie. – Nie popisaliśmy się, to fakt, ale wszystkim nam jest bardzo przykro i chcielibyśmy ci to wynagrodzić i móc wspólnie z tobą świętować…
Spojrzałam po kolei na każdego spośród zgromadzonych. Wszystkie twarze wyrażały zakłopotanie, skruchę i nadzieję. Chociaż wzruszyło mnie to, jak bardzo starali się naprawić swój błąd, nie umiałam zmusić się do tego, by udawać, że nic się nie stało. Czując, że za chwilę wybuchnę, odwróciłam się na pięcie i wbiegłam po schodach do swego dormitorium. Rzuciłam się na łóżko, zaciągnęłam kotary i schowałam głowę pod poduszkę, jakby miało mi to w czymkolwiek pomóc. Nie minęły jednak nawet dwie minuty, a usłyszałam, jak otwierają się drzwi sypialni. Chwilę później czyjaś ręka odsunęła kotary i delikatnie pogłaskała mnie po głowie.
- Ładnie tu macie… - usłyszałam dźwięczny, ciepły głos.
Mimowolnie wyciągnęłam głowę spod poduszki, by upewnić się, że faktycznie mam przed sobą Courtney Connors.
- Daj mi spokój... – mruknęłam niechętnie. Miałam nadzieję, że przyjaciółka sobie pójdzie, bo nie chciałam wyładowywać na niej swojej frustracji. Ona jednak zdawała się zupełnie nie zwracać uwagi na fakt, że wolałabym zostać sama.
- Spotkałam się dziś z Michaelem - powiedziała takim tonem, jakby sytuacja sprzed kilku minut w ogóle nie miała miejsca.
Wzruszyłam sztywno ramionami, powstrzymując się od stwierdzenia, że jej życie uczuciowe zupełnie mnie w tej chwili nie interesuje
– Nazywa się Pariss Velaquis – dodała, wzdychając cicho. Spojrzałam na nią zaskoczona, na moment zapominając o swojej złości.
- O kim mówisz? - zapytałam, siląc się na obojętność. Courtney uśmiechnęła się gorzko.
- O jego nowej dziewczynie - odparła. – Czułam, że tak będzie. No…ale jestem optymistką, więc wierzę, że znajdę sobie kogoś lepszego – dodała, puszczając do mnie oko.
- Jak to? - zapytałam, siadając na łóżku i wlepiając w przyjaciółkę zdumione spojrzenie.
- Ta Pariss była jedną z jego uczennic. Spodobała mu się. To wszystko. Mam nadzieję, że będą ze sobą szczęśliwi.
- O czym ty mówisz? - zapytałam podniesionym tonem, patrząc na Courtney jak na wariatkę. - Zdradził cię, a ty życzysz mu szczęścia?! Na twoim miejscu... – zaczęłam buntowniczo, ale dziewczyna przerwała mi machnięciem ręki.
- Nie jesteś na moim miejscu. - odpowiedziała spokojnie.
- Więc po co mi to mówisz? - spytałam.
- Żeby ci uświadomić, że są gorsze rzeczy niż zapominanie o cudzych urodzinach – odparła. – Nie możesz brać tak wszystkiego do siebie. Gdybym miała się wszystkim przejmować, pewnie leżałabym w Świętym Mungu z objawami głębokiej depresji – dodała, posyłając mi swój słynny, krzepiący uśmiech.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytałam. Poczułam, że powoli się uspokajam i przechodzi mi złość.
- Życie toczy się dalej i nie możemy odwracać się plecami do ludzi, którzy popełnili błąd, a na których nam zależy - odpowiedziała pewnym siebie tonem. – To prawda, wszyscy daliśmy dzisiaj plamę. Masz prawo się na nas gniewać, ale teraz chcemy ci wynagrodzić nasz błąd i byłoby nam bardzo miło, gdybyś dała nam szansę i pozwoliła świętować razem z tobą twoje urodziny. Nie jesteśmy idealni, ale wszyscy bardzo cię kochamy i jest nam przykro, że cię zawiedliśmy. Pozwól nam to teraz naprawić.
Poczułam, że moje serce na nowo wypełnia się ciepłem. W tych prostych słowach zawarte było wszystko to, co chciałam usłyszeć. Dla swoich bliskich byłam kochana i ważna. Chociaż zapomnieli o moich urodzinach, chcieli to teraz naprawić. Przecież ja też nie jestem idealna i niejeden raz już ich zraniłam. Poza tym, skoro Courtney jest w stanie uśmiechać się pomimo tego, że zostawił ją człowiek, któremu oddała swoje serce, to sama też nie powinnam robić dramatu z faktu, że moi przyjaciele przypomnieli sobie o moich urodzinach prawie dwadzieścia cztery godziny po czasie…
- Dziękuję – szepnęłam, patrząc na przyjaciółkę z wdzięcznością.
- Nie ma za co - odparła dziewczyna. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że Courtney Connors jest naprawdę wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju. Przytuliłam ją do siebie, a promieniujące od niej ciepło tylko upewniło mnie w tym przekonaniu. Razem zeszłyśmy na dół.
- Macie szczęście, że was tak strasznie lubię... - mruknęłam, dając za wygraną. Przyjaciele powitali moją decyzję zbiorowym wybuchem radości i odśpiewali „Sto lat” najlepiej jak potrafili, choć nie obyło się bez fałszowania (zwłaszcza ze strony Huncwotów). Rozpoczęła się urodzinowa zabawa, która trwała prawie do drugiej w nocy. Musieliśmy zachowywać się bardzo dyskretnie, żeby nie obudzić pozostałych Gryfonów ani tym bardziej nauczycieli, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Liczyło się tylko to, że spędzam swoje urodziny właśnie tak, jak chciałam, w gronie swoich najbliższych.
Nagle, nie wiadomo skąd, rozległa się cicha, subtelna muzyka. James poprosił mnie do tańca i utonęłam w jego objęciach.
- Chyba sobie nie wybaczę, że zapomniałem - szepnął chłopak, muskając wargami moje ucho. Poczułam, jak przez całe moje ciało przechodzą dreszcze. Choć byliśmy razem już dobry miesiąc, bliskość Jamesa wciąż robiła na mnie takie samo wrażenie jak na początku. Wtuliłam się w niego silniej i odpowiedziałam:
- Już nie jestem zła.
- Ale przyznaj, że nie jesteś też w pełni zadowolona - nie dawał za wygraną mój chłopak.
- Lubisz czuć się winny czy jak? – zapytałam, marszcząc lekko nos.
- Skąd. Po prostu wiem, kiedy NAPRAWDĘ powinienem czuć się winny – odparł zupełnie poważnie.
Pocałowałam go czule.
- Nie myśl o tym więcej – oznajmiłam z naciskiem, po czym pozwoliłam mu znowu prowadzić się w rytm muzyki.
Dopiero pod koniec przyjęcia mogłam otworzyć prezenty, które, nie wiedzieć kiedy, pojawiły się na samym środku pokoju wspólnego.
- Co to jest? - zapytałam, kiedy James podał mi bardzo dużą i ciężką paczkę.
- Otwórz - zachęcił, uśmiechając się tajemniczo.

TYLKO sen


Życie czasami okrutnie się nami bawi. Pozwala nam zasmakować szczęścia i spokoju, by zaraz później przypomnieć, że każdemu z nas przysługuje określona z góry dawka cierpienia. Ostatnimi czasy miałam wrażenie, że smutek zupełnie o mnie zapomniał, po to tylko, by dziś upomnieć się z nawiązką o moje łzy i żal.
Siedziałam sama w dormitorium, skulona na parapecie i wpatrzona w krople deszczu, bębniące po szybie. Wszyscy moi przyjaciele byli teraz w Hogsmeade i pewnie zmagali się z okropną pogodą, zaś James, jako jedyny, nie bawił się razem z nimi. Trening quidditcha w taką pogodę z pewnością nie należał do przyjemnych.
- Ciekawe, co robi teraz Alice… - zastanowiłam się na głos.
Od dnia, w którym w „Proroku Codziennym” ogłoszono śmierć Larssonów, zupełnie straciłam kontakt z przyjaciółką. Alice stała się osowiała i zamknięta w sobie. Celowo unikała rozmowy z kimkolwiek i przestała się nawet zgłaszać na lekcjach do odpowiedzi. Początkowo próbowałam na wszelkie możliwe sposoby znowu się do niej zbliżyć, ale ona tak dobitnie potrafiła mi pokazać, jak bardzo sobie tego nie życzy, że dałam sobie spokój, choć wciąż brakowało mi jej towarzystwa.
Westchnęłam cichutko i powiodłam wzrokiem po pustym dormitorium. Moje spojrzenie zatrzymało się na moment na kalendarzu. Podeszłam do niego i ze złości wyrwałam kartkę z przeklętą datą, po czym wyrzuciłam ją do kosza, tak samo jak i plik innych papierów, które nawinęły mi się akurat pod rękę.
Byłam smutna, zła, rozczarowana… Dawno już przestałam się łudzić, że ktoś jednak sobie o mnie przypomni. Musiałam pogodzić się z tym, że moje siedemnaste urodziny przemkną bez echa, ale to wcale nie było łatwe. Nie umiałam sobie nawet wyobrazić tego, jak jutro będę zachowywać się względem moich przyjaciół. Czy naprawdę będę w stanie udawać, że nic się nie wydarzyło?
Moje rozmyślania przerwało wtargnięcie do dormitorium rozchichotanej Emily.
- Zmokliśmy trochę - powiedziała wesoło, jakbym nie zdążyła jeszcze zauważyć, że cała ocieka wodą. - Żałuj, że z nami nie poszłaś!
- Miałam inne plany - odparłam chłodno, uparcie patrząc w okno, przez które nie było już niczego widać. Emily zdjęła kurtkę i buty, po czym rozwaliła się na łóżku, wzdychając ciężko.
- Co za dzień... - mruknęła, odgarniając z czoła wilgotne pasma włosów.
- Taaak... - powiedziałam przeciągle, rozważając w myślach rzucenie na przyjaciółkę jakiegoś paraliżującego zaklęcia.
- Nie uwierzysz, co się stało!
- No co? - zapytałam bez emocji.
- Michael przyjechał! Myślałam, że Courtney zemdleje, jak zobaczyła, kiedy wchodził do Trzech Mioteł! Powiedział, że musi z nią porozmawiać i gdzieś wyszli. Na pewno się za nią stęsknił i po prostu chciał być z nią sam na sam - stwierdziła Emily wszystkowiedzącym tonem. - Nie widziałaś mojej pracy domowej z zaklęć? – zapytała, rozglądając się z niepokojem po dormitorium.
- Nie - mruknęłam chłodno, z trudem już opanowując nerwy. Nie mogłam znieść, że moja najlepsza przyjaciółka, która zapomniała o moich urodzinach, rozmawia ze mną, jakby nic się nie stało.
- Leżała na stoliku. O, tutaj - powiedziała, wskazując palcem na miejsce, obok którego stałam. Wtedy zorientowałam się, że, faktycznie, na stoliku leżały jakieś papiery, które w przypływie złości wyrzuciłam do kosza wraz z kartką z kalendarza.
- Jest... Wyrzuciłam ją. Przez przypadek - odparłam chłodno, wzięłam z szafy piżamę i dodałam szorstko – Idę się wykąpać - po czym zniknęłam za drzwiami łazienki, nim Emily zdołała powiedzieć choć słowo.
Nalałam do wanny gorącej wody. Kąpiel zawsze działała kojąco zarówno na moje ciało, jak i skołatane nerwy. Tym razem jednak nie wypełniła swego zadania. Choć bardzo się starałam, nie potrafiłam się zrelaksować, cały czas powtarzając w myślach jedno, jedyne pytanie:
- Jak oni mogli zapomnieć? 

*

Gdy wyszłam już z łazienki, Emily nie było. Zapewne siedziała w pokoju wspólnym z Huncwotami. James z kolei nawet nie raczył zajrzeć do mnie po treningu. Wypiłam wodę ze szklanki, którą znalazłam na szafce, po czym położyłam się do łóżka i, zanim zdążyłam się zorientować, zapadłam w głęboki sen.
Czułam się tak, jakbym dotknęła świstoklika. Przez moją głowę przelatywały różne obrazy i miałam dziwne wrażenie, jakbym dryfowała w przestrzeni. Gdy wreszcie się zatrzymałam, upadłam na ziemię i rozejrzałam się wokół. Znajdowałam się w ładnym, jasno oświetlonym pokoju. Niepewnie stanęłam na drżących nogach i usłyszałam za sobą jakiś hałas. Odwróciłam się przerażona. Młoda kobieta, tłumiąc łzy, próbowała zabarykadować się od środka. Gdy jej się to udało, podbiegła do tej części pomieszczenia, w którym mieściło się dziecięce łóżeczko. W ogóle nie zwróciła na mnie uwagi.
- Proszę pani? – zapytałam niepewnie, ale kobieta nie zareagowała. Już miałam zamiar do niej podejść, gdy usłyszałam, jak ktoś od zewnątrz otwiera drzwi. Instynktownie sięgnęłam po różdżkę i z paniką uświadomiłam sobie, że nie mam jej przy sobie.
Do pokoju wkroczył mężczyzna. Szczupły, bardzo blady, wzbudzający niepokój. Obracał różdżkę w swoich cienkich palcach i przyglądał się z rozbawieniem kobiecie, która za wszelką cenę starała się zasłonić własnym ciałem swoje dziecko. Przez moje ciało przebiegł dreszcz. Do tej pory nigdy nie spotkałam tego czarodzieja, ale szkarłat jego oczu upewnił mnie w przekonaniu, że mam przed sobą Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, Lorda Voldemorta.
- Zostaw ją! – krzyknęłam przerażona, gdy zauważyłam, że Czarny Pan zbliża się do kobiety. Nie zwrócił jednak na mnie najmniejszej uwagi. Szybko wybiegłam z pokoju w nadziei, że uda mi się sprowadzić pomoc. Ledwo jednak zeszłam ze schodów, zobaczyłam mężczyznę, leżącego bez czucia na ziemi. Jego postać wydawała mi się dziwnie znajoma, podobnie jak kruczoczarne, bardzo rozczochrane włosy…
- James?! - szepnęłam przerażona, podbiegając do ukochanego.
Tak, martwym mężczyzną był James Potter. Wciąż miał otwarte oczy, a jego twarz zastygła w wyrazie zaskoczenia i obawy. Zupełnie, jakby nie był przygotowany na śmierć, która nadeszła zbyt szybko.
- James… - zawołałam ochryple, nadaremno potrząsając jego bezwładnym ciałem. Po policzkach pociekły mi łzy.
Nie, to nie mogła być prawda…
Mój James nie mógł odejść…
Nie mógł dać się zaskoczyć…
On na pewno żyje…
Gdzieś z góry doszły mnie głosy należące do kobiety i Voldemorta. Ostatni raz spojrzałam na leżącego bez czucia Jamesa, po czym z powrotem wbiegłam do dziecinnego pokoju.
- To ostatnie ostrzeżenie… - powiedział Czarny Pan wysokim głosem.
- Nie Harry! Błagam… zlituj się… zlituj… Nie Harry! Nie Harry! Błagam… zrobię wszystko… - wołała gorączkowo kobieta. Jej głos brzmiał dziwnie znajomo…
- Odsuń się… odsuń się, dziewczyno... – odparł Voldemort, a w tonie, jakim wypowiedział te słowa, wyczułam już wyraźne zniecierpliwienie. Kiedy jednak kobieta nie ruszyła się z miejsca, wycelował w jej kierunku różdżkę, po czym wymówił śmiercionośne zaklęcie. Moje oczy na moment oślepił strumień zielonego światła. Gdy ponownie byłam w stanie normalnie widzieć, kobieta leżała już bez czucia na ziemi, a Voldemort z lekkim uśmiechem zbliżał się do dziecka.
- Nie! – krzyknęłam głośno. Sama nie wiedziałam, dlaczego czuję tak wielką potrzebę ochrony tego maleństwa. Świadomość faktu, że może zginąć, odbierała mi oddech. Voldemort jednak ponownie nie zwrócił na mnie uwagi. Raz jeszcze wycelował swą różdżkę w ofiarę i szepnął z satysfakcją:
- Avada Kedavra…
Gwałtownie podniosłam się z łóżka. Deszcz wciąż bębnił o szyby, a kotary zasłonięte wokół mojego posłania skutecznie chroniły mnie przed tym, co działo się na zewnątrz.
- To tylko sen… - szepnęłam do siebie, przykładając dłonie do klatki piersiowej. Serce biło mi jak oszalałe – To sen… James żyje… tamto dziecko to sen… to TYLKO sen… - powtarzałam.
Nie mogłam jednak pozbyć się przekonania, że doświadczyłam czegoś, co z pewnością nie było zwykłym, nocnym koszmarem…

Urodziny


Gdy blada wiązka światła wpadła do naszego dormitorium i skupiła się na mojej twarzy, otworzyłam oczy i usiadłam nerwowo na łóżku. Wyplątawszy się z pościeli, rzuciłam baczne spojrzenie ścianie, na której wisiał niewielki, papierowy kalendarzyk. Tak, to dziś! Piętnasty listopada i moje siedemnaste urodziny… Wreszcie stałam się pełnoletnią czarownicą, która może używać magii i która będzie traktowana jak dorosła!
Energicznym krokiem ruszyłam w kierunku łazienki, gdzie spędziłam więcej czasu niż zazwyczaj, zajęta upinaniem włosów i wklepywaniem w skórę maseczek rozświetlających. W końcu musiałam dziś wyglądać znacznie ładniej niż na co dzień. Gdy wreszcie byłam zadowolona z efektów swoich starań na tyle, by opuścić łazienkę, pierwszą osobą, z którą się dziś zetknęłam, była Emily.
- Ooo… Lily… - zaczęła Nortonówna zaspanym głosem.
- Tak? - zapytałam, uśmiechając się promiennie.
- Wiesz... Wczoraj wieczorem zgubiłam twoje notatki z eliksirów.
- Co? - zapytałam zdziwiona. Byłam przekonana, że usłyszę urodzinowe życzenia, więc nie zrozumiałam za dobrze tego, co do mnie powiedziała.
- Wczoraj, kiedy się z nich uczyłam, przyszedł Syriusz, więc je odłożyłam, ale później już ich nie znalazłam… - odparła ze skruchą. Pomyślałam sobie, że Emily po prostu nie jest na tyle rozbudzona, by uzmysłowić sobie, jaki mamy dziś dzień, więc nie powinnam się na nią gniewać.
- W porządku – odparłam, uśmiechając się do niej krzepiąco – Później sama ich poszukam.
- Dzięki za wyrozumiałość… - westchnęła z ulgą Emily. – No to idę pod prysznic – dodała, po czym zniknęła za drzwiami łazienki, nucąc pod nosem coś wesołego.
Nie zamierzałam dopuścić, by ten jeden incydent wpłynął na mój nastrój, więc zmusiłam się do uśmiechu, po czym zeszłam do pokoju wspólnego i zajęłam miejsce przy kominku, w swoim ulubionym fotelu. Przymknęłam oczy i postanowiłam trochę się zrelaksować, ale usłyszałam nad głową ciepły, wesoły głos.
- Cześć, Evans.
- O, cześć, Syriuszu – odparłam, otwierając leniwie oczy.
- Nie wiesz, gdzie jest Pusia? - spytał chłopak.
- Kto? – zapytałam, mrugając kilkakrotnie – Aaa, Emily jest w łazience – odparłam nieprzytomnie.
Łapa uśmiechnął się raz jeszcze i ruszył w kierunku dormitorium dziewcząt. Ponieważ pokój wspólny był jeszcze pusty, swobodnie zmienił się w psa i żwawym krokiem wspiął się po schodach. Cóż, kogo jak kogo, ale Syriusza Blacka nie powinnam obwiniać o to, że nie zna daty moich urodzin. To byłoby wręcz dziwne, gdyby złożył mi życzenia.
Przeciągnęłam się leniwie i postanowiłam pójść do Wielkiej Sali na śniadanie. Co jak co, ale porządne napełnienie żołądka z pewnością pomoże mi nabrać energii na całą resztę dnia, nawet jeśli czeka mnie więcej przykrych niespodzianek. Kiedy jednak znalazłam się w najbardziej reprezentatywnym pomieszczeniu naszej szkoły, zauważyłam, że stoły w ogóle nie są nakryte, a wszędzie wokół panuje zamieszanie.
- Co się dzieje? – zapytałam jednej z Gryfonek, Rose, która stała najbliżej mnie.
- Ktoś podłożył w kuchni łajnobomby - odparła dziewczyna – Śniadanie nie nadaje się do zjedzenia.
Poczułam się tak, jakby z moich płuc uleciało całe powietrze. Jeszcze nigdy, przez wszystkie lata spędzone przeze mnie w Hogwarcie, nie doszło do sytuacji, w której uczniowie nie dostaliby śniadania. Fakt, że coś takiego zdarzyło się akurat w moje siedemnaste urodziny – z pewnością nie mógł poprawić mi samopoczucia...
Westchnęłam ciężko i z wciąż pustym żołądkiem powlokłam się w drogę powrotną do Wieży Gryffindoru. Na jednym z korytarzy natknęłam się jednak na Courtney, która, wciśnięta w okienną wnękę, studiowała zawzięcie zawartość kawałka pergaminu z bardzo przygnębioną miną.
- Coś się stało? – zapytałam, podchodząc do przyjaciółki.
- Pisze, że nie może przyjechać - odparła dziewczyna ze złością.
- Kto? Michael?
- Taaak... Ostatnio prawie w ogóle się nie odzywa. Taki związek na odległość chyba naprawdę nie ma sensu…
- Nie mów tak! - zaprzeczyłam stanowczo, zapominając na chwilę o swoich kłopotach. – W każdym związku zdarzają się chwile zwątpienia, ale trzeba się starać je zwalczyć.
- Obiecał, że będzie pisać co najmniej raz w tygodniu, a tu proszę!
- Przecież wiesz, że pracuje – odparłam, próbując usprawiedliwić chłopaka.
- Ale to moja ciocia załatwiła mu pracę! Gdyby nie ona, nie byłby teraz nauczycielem transmutacji w Beauxbatons. Chyba ta nowa posada uderzyła mu do głowy! – stwierdziła Courtney, ze złością gniotąc pergamin w dłoni.
- Po prostu ma teraz więcej obowiązków – powiedziałam, uśmiechając się do przyjaciółki kojąco – Musi się przyzwyczaić do tego, że jest samodzielny, zarabia na swoje utrzymanie i...
- A jeśli on tam kogoś ma? - zapytała Courtney, podnosząc na mnie wilgotne od łez oczy. Nie mogłam uwierzyć, że ta wieczna optymistka tak bardzo przejęła się faktem, że Michael rzadko do niej pisze. Musiała być w nim zakochana znacznie bardziej, niż podejrzewałam.
- Jestem pewna, że myśli tylko o tobie – odparłam z przekonaniem, na darmo próbując wlać w serce dziewczyny choć trochę otuchy – Po prostu potrzebuje czasu, żeby odnaleźć się w nowej sytuacji, ale to na pewno nie oznacza, że…
- W Beauxbatons jest wiele ładnych dziewczyn... – stwierdziła Courtney, zupełnie ignorując moją poprzednią kwestię. Po kilku nieudanych próbach poprawienia jej nastroju doszłam do wniosku, że moje metody pocieszenia prędzej którąś z nas doprowadzą do wybuchu niż pomogą, więc dałam sobie spokój i poszłam prosto do naszego pokoju wspólnego, starając się wymyślić dobre argumenty, które mogłabym wykorzystać przy okazji najbliższej rozmowy z Courtney. Nie zamierzałam dopuścić do tego, by wciąż dręczyła się bezpodstawnymi podejrzeniami.
- Lily! Muszę ci coś powiedzieć! – zawołał podekscytowany James, gdy tylko pojawiłam się w zasięgu jego wzroku.
- Słucham? - zapytałam z uśmiechem, gotowa na przyjmowanie życzeń.
- Nie mogę iść dzisiaj z tobą do Hogsmeade - powiedział i zrobił taką minę, jakby naprawdę było mu przykro z tego powodu – Mamy trening quidditcha. Za tydzień mecz ze Slytherinem. Chyba się nie gniewasz?
- Nie - skłamałam. - W porządku, rozumiem.
- Dzięki - rzekł James z ulgą, cmoknął mnie w policzek i odszedł w kierunku Huncwotów, grających w kącie w Eksplodującego Durnia.     
Jeśli poczułam się rozczarowana, gdy nie doczekałam się życzeń od Emily, jeśli podłamał mnie fakt, że nie mogłam zjeść śniadania i jeśli zasmuciły mnie problemy Courtney, to teraz zostałam dosłownie wbita w ziemię. James… Jak James mógł zapomnieć? Składał mi przecież życzenia co roku, więc jak to możliwe, że nie zrobił tego teraz, kiedy wreszcie jestem jego dziewczyną? Dlaczego wszystko dziś tak fatalnie się układa? Jestem na nogach od dwóch godzin, a spotkało mnie już tyle przykrości, że aż trudno myśleć bez lęku o reszcie dnia…

*

Część przedpołudnia spędziłam w dormitorium, rozmyślając nad swoją nieciekawą sytuacją. Kiedy jednak doszłam do wniosku, że rozpamiętywanie nieudanego poranka w niczym mi nie pomoże, zdecydowałam, że wybiorę się na spacer. Chwila samotności na mroźnym powietrzu z pewnością dobrze mi zrobi. Wygrzebałam z kufra płaszcz, czapkę, szalik i zimowe buty, po czym, ubrana w to wszystko, wyszłam na błonia. Listopadowe powietrze było chłodne i rześkie, a gdy wypełniło moje płuca, poczułam przypływ energii, której tak mi brakowało. Instynktownie ruszyłam w kierunku polanki, którą James pokazał mi na Walentynki w piątej klasie. Choć nie byłam tam od tak dawna, znalazłam ją bez trudu. Skałka w kształcie serca była równie piękna jak wtedy, a zapach kwiatów rosnących wokół niej – równie intensywny.
Przypomniało mi się, jakie uczucia towarzyszyły mi, gdy znalazłam się tu ostatnim razem, a James nieoczekiwanie mnie pocałował. Mimowolnie zatęskniłam za siłą jego ramion i dotykiem ust. Wtedy, gdy byłam dla niego niedostępna, ciągle starał się zwracać na siebie moją uwagę, a teraz, gdy jestem już jego dziewczyną, pośpiesznie cmoknął mnie w policzek i zapomniał o moich urodzinach…
Poczułam, jak pod powiekami zaczynają gromadzić mi się łzy, po czym kilka z nich spłynęło mi po policzkach. Energicznie przetarłam ręką oczy, nie chcąc dopuścić do tego, bym rozkleiła się na dobre. O nie! Nie mogę pozwolić sobie na żadne chwile słabości! Trudno przecież oczekiwać, że moje urodziny są ważne dla innych tak samo jak dla mnie, prawda? Emily jest skupiona na Syriuszu, Courtney na Michaelu, który do niej nie pisze, skrzaty domowe na ratowaniu kuchni, a James na quidditchu. To całkiem naturalne i nie powinnam przykładać do tego wielkiej wagi. Dzisiejszy dzień jest taki sam jak inne, a że przy okazji mam urodziny… Cóż, to na pewno nie powód, by oczekiwać, że każdy, kogo dzisiaj spotkam, ma obowiązek o tym pamiętać.
- Oszukujesz samą siebie, Lily Evans… - szepnął głosik w mojej głowie, który nie odzywał się od czasu, jak wreszcie zdecydowałam się zostać dziewczyną Jamesa Pottera. No tak, moja podświadomość znowu daje mi sygnał, że nie potrafię dobrze zinterpretować własnych uczuć…
Gwałtownie poderwałam się z miejsca, czując, że jeśli posiedzę tu choć minutę dłużej, wykrzyczę na całe gardło wszystkie swoje żale. Postanowiłam skorzystać ze sprawdzonego sposobu wyciszenia się i poszłam prosto do biblioteki. Zdjęłam z półek chyba z piętnaście książek i z trudem doniosłam je do stolika w najbardziej ustronnym miejscu pomieszczenia. Od niechcenia sięgnęłam po pierwszy z tomów, który okazał się być „Krótką Historią Hogwartu”, po czym przyjrzałam się rycinie przedstawiającej Godryka Gryffindora. Gdy zajęłam się odczytywaniem adnotacji pod ilustracją, przysiadła się do mnie rozpromieniona Emily.
- Uczysz się? – zapytała, przyglądając się stercie rozłożonych przy mnie książek.
- Tak – odparłam, odrywając wzrok od ryciny. – Niedługo owutemy, pamiętaj.
- Podziwiam cię – stwierdziła Emily szczerze. – Wybierasz się dziś z nami do Hogsmeade?
- Nie, raczej nie… Poczytam sobie. Zresztą, James ma trening.
- Jak wolisz – odparła Emily, po czym podniosła się z miejsca.
- Dlaczego Syriusz nazywa cię Pusią? – zapytałam, przypominając sobie nagle poranne spotkanie z Blackiem.
- Och! - dziewczyna zarumieniła się nagle. - No bo mam puszyste włosy - oznajmiła z dumą, mimowolnie przeczesując je palcami. Rzeczywiście, blond czuprynka Emily była naprawdę bardzo ładna.
- Faktycznie – odparłam. Gorączkowo usiłowałam wymyślić cokolwiek, co mogłabym jeszcze powiedzieć przyjaciółce, ale, szczerze powiedziawszy, odczułam ulgę, kiedy sobie poszła. Choć próbowałam przekonywać samą siebie, że jest inaczej, byłam na Emily trochę zła, więc na pewno lepiej będzie, jeśli mój gniew wypali się sam, niż gdybym miała wyładowywać na Nortonównie swój żal.
Spędziłam w bibliotece ładnych kilka godzin. Szybko jednak przestało mnie interesować oglądanie rycin, czytanie historycznych relacji czy indeksów zaklęć. Siedziałam przy stoliku, z głową podpartą rękoma i myślałam o tym, że bardzo bym chciała, aby ten dzień nareszcie się skończył. Przeżyłam już dość rozczarowań jak na jedne urodziny. Jedynym pozytywnym aspektem dnia był fakt, że gdy po wyjściu z biblioteki zajrzałam do sowiarni, czekała tam na mnie urodzinowa kartka od taty. No tak, przez całe to zamieszanie w kuchni, Laurel nie mogła dostarczyć mi przesyłki podczas śniadania… Ze wzruszeniem przebiegłam wzrokiem po wypisanych ręką ojca życzeniach, po czym przyłożyłam sobie kartkę do serca. Jak to dobrze, że chociaż jedna osoba na całym świecie o mnie pamięta.
- Kochany tatuś… - szepnęłam, machinalnie głaskając Laurel po główce. Ponownie zrobiło mi się bardzo przykro, gdy przypomniałam sobie, że poza ojcem nikt o mnie dziś nie pomyślał. Postanowiłam jak najszybciej wrócić do dormitorium i pójść spać. Kiedy wstanę, nie będzie już moich urodzin, więc po prostu przejdę nad całą tą sytuacją do porządku dziennego. Tak, tak właśnie zrobię!
- Hasło? - zapytała Gruba Dama, gdy kilka minut później stanęłam przed jej portretem.
- Złoto odwagi - odparłam posępnie. Obraz poruszył się nieznacznie, ale nie odsunął.
- Hasło zostało zmienione dwie godziny temu - odparła chłodno Gruba Dama.
- Och!
No tak, uzgodniliśmy z Jamesem, że 15-tego każdego miesiąca, jako prefekci naczelni, będziemy zmieniać hasła do pokoju wspólnego. Zrobiliśmy sobie nawet listę takich haseł i Rogacz pewnie zdecydował się wykorzystać kolejne, zanim poszedł na swój trening. Tyle tylko, że zupełnie nie pamiętałam, jakie miało ono być.
- Więc mnie nie wpuścisz? – zapytałam ze złością – Przecież jestem w Gryffindorze. Mało tego, jestem prefektem naczelnym!
- Tym bardziej powinnaś znać hasło – Gruba Dama pozostawała nieprzejednana – Regulamin regulaminem. Wiesz, co by się stało, gdybym postąpiła niezgodnie z przepisami?
- No co? - zapytałam obojętnie.
- Zostałabym potraktowana jak zwykła akwarela! - syknął obraz z oburzeniem.
- To znaczy?
- To znaczy, że zawiesiliby mnie w pełnieniu obowiązków.
- To jeszcze nie taka tragedia... - mruknęłam, siadając na progu i opierając się plecami o ścianę.
- To degradacja! - oburzyła się Gruba Dama. Nie zwróciłam jednak na to większej uwagi.
- Wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie... - burknęłam pod nosem.
- Takie życie - odparł obraz smętnie. - Nie można się poddawać i trzeba zawsze iść naprzód!
- Nie mogę... - odparłam.
- A to niby dlaczego? - zapytała Gruba Dama ze zdumieniem.
- Bo stoisz mi na drodze. - odparłam, uśmiechając się ironicznie.
- Och - stropiła się moja rozmówczyni, po czym odsunęła się, ukazując wejście do pokoju wspólnego. - Tylko nikomu ani słowa… - szepnęła, uśmiechając się do mnie porozumiewawczo. - A teraz idź naprzód!
- Dzięki - odparłam, wchodząc do środka. Powolnym krokiem ruszyłam w kierunku dormitorium dziewcząt. Gdy znalazłam się wreszcie w sypialni, nie miałam już siły walczyć z narastającym żalem, frustracją i poczuciem osamotnienia. Łzy skapywały mi po policzkach jedna za drugą, a ja zupełnie nie czułam potrzeby, by wziąć się w garść.