- O czym
rozmawialiście? - zapytała nieco zdenerwowana Lily, gdy po godzinie żmudnych
oczekiwań pan Evans wypuścił wreszcie Jamesa ze swego gabinetu. Ukochany stanął
przed nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy, co w mniemaniu dziewczyny nie
wróżyło niczego dobrego.
- W
zasadzie to o niczym szczególnym - odparł Rogacz wymijająco. Jak łatwo się było
domyślić, dociekliwej Lilianne taka odpowiedź w najmniejszym stopniu nie
wystarczyła i kiedy po kolejnej godzinie irytujących pytań i rozczarowanych
spojrzeń Potter wreszcie postanowił podzielić się z nią wrażeniami po rozmowie
z jej ojcem, zamilkła uprzejmie i z uwagą zaczęła śledzić ruch warg chłopaka.
- Najpierw
powiedział mi, że dobrze zrobiłem, zwracając uwagę Hephzibah, a potem zapytał,
jakie mam plany względem ciebie.
- A jakie
masz plany? - zapytała nieśmiało. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nigdy
poważnie nie rozmawiała z Jamesem o ich wspólnej przyszłości. Jedynym faktem,
który nie ulegał jej najmniejszym wątpliwościom, było to, że oboje planują
zostać aurorami po ukończeniu Hogwartu. Niestety jednak, żadna sprawa dotycząca
ich prywatnego życia nie była wcześniej omawiana.
- Wiesz...
- mruknął dziwnym, stłamszonym nieco głosem. Potarmosił ręką włosy, a następnie
wsadził zaciśnięte pięści w kieszenie spodni, jak gdyby chciał je ukryć przed
spojrzeniem Lily. - Powiedziałem mu, że po skończeniu Hogwartu chciałbym się z
tobą ożenić - oznajmił na wydechu. – Od dawna chciałem z tobą o tym
porozmawiać, ale najpierw ta sprawa ze Snape'm, potem z siostrą Emily... Nie
myśl, że naciskam na ciebie czy coś w tym stylu, ale wiem, że jesteś tą jedną
jedyną i nie wyobrażam sobie, bym mógł dzielić życie z kimś innym. Co o tym
sądzisz?
Lily nie
odpowiedziała. Wielokrotnie zastanawiała się nad tym, jak będzie wyglądać jej
życie, gdy stanie się panią Potter. W myślach przygotowała sobie dosłownie
wszystko: śliczny domek z wielkim kominkiem w salonie, bliskie sąsiedztwo
swoich najlepszych przyjaciół i przepraszające, pełne wdzięku uśmiechy, kiedy
podaje głodnemu małżonkowi przypaloną jajecznicę.
- Co
innego śnić, co innego żyć... - przypomniała sobie ulubione przysłowie swojej
matki.
Zdawała
sobie sprawę z tego, że ta decyzja wiąże się z ogromną odpowiedzialnością i na
trwałe zmieni jej dotychczasowe życie. Po raz pierwszy uświadomiła sobie, że
jest już prawie dorosła, za pół roku skończy Hogwart, wkrótce sama będzie
musiała zadbać o swoją przyszłość i nikt inny tego za nią nie zrobi.
-
Posłuchaj, James... - zaczęła, ważąc dokładnie każde słowo. – Wiesz, że cię
kocham, ale... to chyba jeszcze za wcześnie, by o tym rozmawiać.
- Rozumiem
- odparł chłopak, daremnie próbując sprawić wrażenie, że nie przejął się jej
odpowiedzią. – To naturalne, że nie jesteś jeszcze pewna. Tylko się wygłupiłem.
Przepraszam... - dodał zmieszany.
- To nie
tak! - zaprzeczyła Lily, kładąc mu dłoń na ramieniu. – Ja po prostu nie czuję
się jeszcze dorosła. Wciąż jest we mnie wiele z dziecka i nigdy tak naprawdę
nie musiałam sama podejmować tak ważnych decyzji. Zawsze robił to ktoś za mnie,
a ja byłam spokojna, że nie popełnię błędu. Nadal patrzę na świat oczyma kogoś
innego, niż jestem teraz. Może to głupie, ale nie potrafię jeszcze myśleć jak
dorosła osoba.
- Teraz
właśnie myślisz jak dorosła osoba - odparł James, muskając ustami policzek
ukochanej.
Lily
pozytywnie zaskoczyło zachowanie Rogacza. Obawiała się z jego strony wyrzutów,
może nawet i awantury, jednak jego spokój, opanowanie i wyrozumiałość zupełnie
zbiły ją z tropu. I chociaż wielokrotnie zdawało się jej, że jest inaczej,
teraz była już pewna, że James Potter jest jednak o wiele dojrzalszy od niej.
*
Petunię
Evans obudziły niepokojące odgłosy dochodzące z dolnych partii domu. Klnąc
zawzięcie, że została wyrwana ze snu, wygramoliła się spod grubej warstwy
pierzyny, narzuciła na siebie szlafrok w kaczki i poszła wybadać, co było
przyczyną owego hałasu, a tym samym i jej pobudki. Uchyliła lekko drzwi swojej
sypialni i, pomimo zgaszonego światła, domyśliła się, że ktoś siedzi na
schodach wiodących na piętro, gdzie miała swój pokój Lilianne. Cichcem
przedostała się przez wciąż jeszcze zagracony i nie do końca wysprzątany salon
- do miejsca, z którego dochodziły odgłosy. Przysunęła się ostrożnie do ściany
przylegającej do schodów, dzięki czemu dokładnie mogła usłyszeć rozmowę
postaci, którymi, jak się po chwili okazało, byli James i Lily.
- Ja po
prostu nie czuję się jeszcze dorosła... - mówiła jej siostra z lekkim
westchnieniem. – Wciąż jest we mnie wiele z dziecka...
- Z tym to
się zgodzę - przemknęło Petunii przez myśl. Od zawsze uważała swoją młodszą
siostrę za osobę niedojrzałą i przesadnie dziecinną. Uważnie wsłuchała się w
długi monolog Lily, a kiedy jej ukochany powiedział, że uważa ją za dorosłą,
poczuła dziwne i nieprzyjemne ukłucie w okolicach klatki piersiowej i nie do
końca wiedziała, czym było to spowodowane.
Czuła
instynktownie, że pomimo swojej świeżej (trwającej ponad 24 godziny) miłości do
Vernona, nigdy nie byłaby w stanie okazać mu tak wielkiej czułości, gdyż po
prostu nie leżało to w jej naturze. Jemu również dalekie było zachowanie
cechujące Jamesa. To zaufanie, wyrozumiałość i otwartość Dursley zamieniał na
spazmatyczne westchnienia wyrażające uwielbienie i niezbyt inteligentne
uśmieszki.
Lilianne
zawsze była bardziej wylewna, urocza, rodzice częściej ją chwalili. Nic
dziwnego, że trafiła również na takiegoż chłopaka. W dniu, kiedy dostała
pierwszy list z Hogwartu, ona – Petunia, została zupełnie zepchnięta na dalszy
plan i poczuła się tak, jak gdyby odsuwano ją od wszystkiego, co miało związek
z jej siostrą...
Od tamtego
czasu traktowała Lily z dystansem i wyższością. Udawała, że drwi sobie z tej
całej szkoły dla dziwaków, ale w głębi duszy pragnęła, by zielonooka opowiadała
jej o Hogwarcie jak najwięcej, aby w jej głowie mógł powstać zarys magicznego
budynku, w którym jej siostra spędzała ponad trzy czwarte roku...
I nagle,
jak na zawołanie, Lily i James zaczęli mówić o tym niezwykłym miejscu,
nauczycielach i swych przyjaciołach. Petunia z bijącym szybciej sercem
wsłuchiwała się w każde słowo, usiłując na zawsze wyryć je w swej pamięci. Czas
mijał, nogi powoli jej drętwiały, ale nie odczuwała senności, tylko coraz
większą ciekawość.
- Tak
bardzo żal mi państwa Norton... - westchnęła Lilianne. - James?
- Tak?
- Jak to
jest z tymi dementorami?
Potter
przez chwilę nie odpowiadał, jak gdyby był to dla niego bardzo nieprzyjemny
temat. Wreszcie rzekł niechętnie:
-
Dementorzy zostali mianowani przez Milicentę Bagnold na stanowisko strażników
Azkabanu, chociaż Dumbledore od początku był temu przeciwny.
- Wiesz,
kiedyś, gdy miałam szlaban u Kinglyton, zauważyłam na jej biurku niedokończony
list do Ministerstwa, w którym właśnie o tym pisała. Dlaczego dyrektor uważa to
za zły pomysł? - zapytała.
Petunia
stanęła na palcach, by w słabym świetle księżyca sączącym się przez okno móc
dojrzeć głowę swej siostry, opierającą się o ramię Jamesa.
-
Dumbledore jest pewien, że dementorzy przyłączą się do Voldemorta, jeśli ten
tylko tego zapragnie. Uważa nawet, że już są po jego stronie. Dzięki nim może
kontrolować, kogo ze śmierciożerców można by wypuścić z Azkabanu, a kogo się
pozbyć...
- Jak to:
"pozbyć"?
-
Pamiętasz rodziców Alice? Byli już w więzieniu, kiedy zginęli. Voldemort być
może uważał ich za zdrajców, a korzystając z pomocy dementorów, umożliwił komuś
z zewnątrz pozbycie się ich.
- Czemu
Bagnold nic z tym nie zrobi? - zapytała Lily oburzona. W jej głosie, prócz
złości na panią Minister Magii, słychać było również nutkę przerażenia.
Słyszała wiele o tych straszliwych istotach żywiących się ludzkimi emocjami i
bynajmniej nie były to dobre opinie.
- W tym
cały problem - odparł James z rezygnacją – Milicenta Bagnold uważa
przypuszczenia Dumbledore'a za fanaberie głupiego staruszka. Odnośnie śmierci
Larssonów twierdziła, że doszło między nimi i jakimś innym więźniem do kłótni,
w wyniku której zostali zabici.
- To
absurd. Przecież dementorzy wysysają z ludzi życie, a każdy przebywający w
Azkabanie jest zbyt zmęczony i nieszczęśliwy, by szukać zwady z innymi. A gdy
jest już po pocałunku... W zasadzie w ogóle nie żyje.
- Ci z „Proroka
Codziennego” też w to nie wierzą. Myślą, że Bagnold coś ukrywa, a ona po prostu
ślepo wierzy w to, że jej działania są słuszne. Nie dostrzega manipulacji
Voldemorta, bo robi to bardzo ostrożnie i każdy jego ruch jest dobrze
zaplanowany, tak, że nikt nie może się domyślić, kto jest jego sojusznikiem, a
kto wrogiem. Gdyby działał otwarcie, tak jak w innych przypadkach, straciłby
kontrolę nad Azkabanem i jego więźniami, a to nie byłoby dla niego korzystne.
Jeżeli Bagnold zwolniłaby dementorów, przyznałaby tym samym rację
Dumbledore'owi, a wątpię, by jej na tym zależało.
- Skąd ty
o tym wszystkim wiesz? - zapytała Lilianne podejrzliwie.
James
instynktownie rozejrzał się dookoła, jak gdyby przypuszczał, że ktoś może go podsłuchiwać.
Na szczęście ciemny płaszcz nocy chronił Petunię przed jego spojrzeniem, lecz
mimo to bojaźliwa dziewczyna przytuliła się silniej do ściany.
- Kiedyś
schowałem się w gabinecie Dumbledore'a i podsłuchałem, jak rozmawiał o tym z
resztą nauczycieli.
- I nikt
cię nie zauważył?
- Miałem
na sobie pelerynę–niewidkę... Cholera! - zaklął nagle, podrywając się ze
schodów. Petunia odruchowo podskoczyła, pewna, że lada chwila zostanie
przyłapana na gorącym uczynku.
- Co się
stało? - zapytała Lily, przestraszona gwałtowną reakcją chłopaka.
- Muszę
wracać do szkoły. Nawet nie wiedziałem, że już tak późno. Łapa obiecał, że
będzie mnie kryć, ale nigdy nic nie wiadomo. Lecę. Pa.
I zanim
dziewczyna zdążyła odpowiedzieć na jego pożegnanie, wybiegł z domu jak
oparzony, chwycił za rękojeść swej miotły opartej o ścianę budynku (kometę
przezornie zakryto peleryną–niewidką) i odleciał w przestrzeń ciemnej nocy.
Petunia
wytężyła wzrok, by dojrzeć zarys postaci swej siostry stojącej przy oknie,
dopóki sylwetka Jamesa nie zniknęła z horyzontu. Usłyszała cichutkie
westchnienie dobywające się z piersi Lily, po czym dziewczyna powolnym krokiem
powlokła się po schodach w stronę swej sypialni.
Starsza
Evansówna odczekała, aż jej siostra odejdzie, po czym odruchowo zbliżyła się do
okna, pomimo tego, że nie miała już szansy na dojrzenie Pottera. Wiedziała, że
chłopak odleciał w stronę świata, do którego ona nie miała dostępu, a który tak
bardzo ją pociągał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz