poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Wigilia inna niż wszystkie


- Wiedziałam! Po prostu byłam pewna! - wołała uszczęśliwiona Lily, kiedy została przeniesiona przez próg domu i, w ramionach ciemnowłosego chłopaka, pojawiła się w polu widzenia lekko zbitej z tropu Grace. Dziewczyna szybko jednak domyśliła się, kim jest indywiduum szczerzące zęby do jej przyjaciółki. - To jest James... - powiedziała Lilianne spłoniwszy rumieńcem, gdy ukochany raczył postawić ją wreszcie na ziemi.
Rogacz wymienił z Grace grzecznościowy uścisk dłoni, po czym, zanim został wciągnięty w wir pytań ze strony swojej rudowłosej miłości, powiedział:
- Macie tu olbrzymie owady...
Grace parsknęła śmiechem. Zarówno dla niej, jak i dla Lily było oczywiste, kogo dowcipny przybysz miał na myśli. Jaskrawozielona sylwetka oddalającej się Petunii wciąż była widoczna z okna kuchennego wychodzącego na Magnolia Crescent, choć zmniejszała się w miarowym tempie.
- Skąd się tu wziąłeś? - zapytała Evans, kiedy w końcu udało jej się stłumić lekki chichot.
- Wiesz, Lily... Jak by ci to wytłumaczyć... - zaczął Rogacz, a jego ręka mimowolnie zanurzyła się w czarnej jak węgiel czuprynie. – Tata kochał mamę, mama tatę, więc...
- Och, doskonale wiesz, o co mi chodzi! - przerwała mu zielonooka, wyraźnie już zniecierpliwiona. Na twarzy Jamesa zagościł łagodny uśmiech.
- Przecież nie mógłbym obchodzić Bożego Narodzenia bez złożenia ci życzeń osobiście - oznajmił dumnie.
Lily poczuła przyjemne ciepło w okolicach klatki piersiowej i, o ile było to w ogóle możliwe, zaczerwieniła się jeszcze bardziej.
- Mogłeś zwyczajnie wysłać sowę... - szepnęła z nieco pokrętnym uśmiechem, chociaż bardzo cieszyła się z odwiedzin chłopaka.
- Jasne - mruknął Rogacz chłodno. - Powiedz po prostu, że ci przeszkadzam, to mogę zaraz...
- NIE! - wykrzyknęła Lily, chwytając go mocno za nadgarstek.
Potterowi dokładnie o to chodziło. Z udawanym smutkiem zaczął rozwodzić się na temat tego, jak wielką ukochana sprawiła mu przykrość i, że byłoby o wiele lepiej, gdyby jednak wrócił do domu. Kiedy jednak Evans czule go pocałowała i oznajmiła z niezachwianą pewnością, że nie ma mowy o tym, by gdziekolwiek się stąd ruszał, zaprzestał swoich dąsów.
Grace, pominięta przez zakochaną parkę w zupełności, przyglądała się tej scenie z ironicznym uśmiechem. Była pewna, że Lily nie będzie w stanie skupić się na gotowaniu, kiedy obiekt jej westchnień znajduje się tak blisko. Czarnowłosą cechowała jednak niezwykła zaradność, co udowodniła już na obozie dwa lata temu. Z cichym westchnieniem chwyciła za słuchawkę stojącego w przedsionku telefonu, po czym wybiła numer i odezwała się pewnym siebie tonem:
- Halo? Restauracja? Czy przyjmujecie zamówienia również w Wigilię? 

*

Warnerowi Evansowi udało się jednak wrócić wcześniej z pracy, co stanowiło niewątpliwy plus, bo państwo Dursley pojawili się punktualnie. Hephzibah nie omieszkała przy powitaniu skrytykować firanek w pokoju gościnnym i doradziła nie stosować mydła na plamkę znajdującą się na wycieraczce przed drzwiami.
Pan domu przyjął te uwagi z właściwą sobie uprzejmością, chociaż nie bez uczucia kiełkującej w niego złości, która pogłębiła się jeszcze bardziej, gdy Marge Dursley niezdarnym ruchem lewej ręki strąciła ze stolika ulubioną porcelanową figurkę Lynn, na co jej rodzice nie zwrócili najmniejszej nawet uwagi, zbyt zaabsorbowani krytykowaniem wszystkiego wokół.
- Mówię ci, Warner, powinieneś sprzedać wreszcie tego gruchota - powiedział pan Ethelbert, zerkając z niesmakiem w stronę okna, za którym prezentował swe znikome wdzięki mały, niezgrabny samochodzik.
- Dzięki, ale jestem do niego przywiązany - odparł Warner chłodno. Nienawidził, gdy ktoś krytykował jego ulubionego, choć już wiekowego członka rodziny.
- Zechcą państwo usiąść - ratowała sytuację Petunia, ubrana dla odmiany w różową, muślinową sukienkę, o dziwo, nie jaskrawą.
Gdy wszyscy goście zajęli już miejsca w salonie (łącznie z Lily, Jamesem, Grace i Sophie, którzy uważali jednomyślnie, że ich obecność nie jest konieczna), starsza Evansówna podała na stół kolację, rzekomo własnoręcznie przygotowaną.
- Widzę, że Vernuś nie umrze z głodu, jeżeli jednak się z tobą ożeni - skwitowała zawartość talerzy i półmisków Hephzibah Dursley, co miało być chyba komplementem. Petunia uśmiechnęła się przymilnie i spojrzała na swego przyszłego małżonka, oddanego bez reszty konsumpcji.
- Lily, jak długo to jeszcze potrwa? - zapytał James, patrząc na ukochaną błagalnie, kiedy kolacja przedłużała się niemiłosiernie. Lily doskonale wiedziała, że Rogacz nie jest przyzwyczajony do ciągłego siedzenia w jednym miejscu i wysłuchiwania tego, co ma do powiedzenia jakieś nieciekawe, mugolskie małżeństwo. Innymi słowy: nudził się śmiertelnie.
Sophie przez cały czas uśmiechała się sztywno. W każdym jej słowie i geście czuć było niezadowolenie. Grace oparta była o jej ramię i Lily słyszała, jak co chwilę powtarzała błagalnym, udręczonym głosem:
- Mamo, czy mogę źle się poczuć i spędzić resztę dnia w pokoju?
- Daj spokój, Grace - karciła ją Sophie. – Wytrzymałaś godzinę, wytrzymasz i drugą.
- Nie byłabym taka pewna... - burknęła dziewczyna, po czym niechętnie odwróciła się w stronę Marge, która już od ładnych paru minut usiłowała przykuć jej uwagę swoją, mieniącą się różnymi kolorami bransoletką.
- Dobrze, żarty żartami, ale powinniśmy porozmawiać o przyszłości naszych dzieci - oznajmiła pani Dursley, nalewając sobie wina i poprawiając włosy. - Więc, Warnerze, uważam, że Petunia i Vernon powinni zamieszkać na Privet Drive. Ja, Ethelbert i Marge zamierzamy przeprowadzić się do Londynu na jesieni, więc nie widzę powodu, aby młodzi nie mogli ułożyć sobie życia w naszym domu. Meble oczywiście zabierzemy ze sobą, ale u Carla będziecie mogli przecież kupić bardzo tanio całe wyposażenie... Ostatnio widziałam tam śliczną szafę. Pięknie przypasuje do pokoju gościnnego, jeżeli pomalujecie go na niebiesko. Co do kuchni...
- Pani Dursley?- przerwał jej nieoczekiwanie James.
Hephzibah spojrzała na niego zdziwiona. Odkąd tylko tu przyszli, chłopak nie odezwał się do nich ani słowem, nie licząc zdawkowego powitania.
- Tak, młody człowieku? - zapytała, unosząc ostrzegawczo brwi. Było widać, że nie jest zadowolona z faktu, że Potter jej przeszkodził.
- Rozumiem pani troskę o syna, ale czy nie lepiej byłoby, gdyby Petunia i Vernon sami podjęli decyzję o tym, gdzie i jak będą mieszkać? - zasugerował ostrożnie.
Atmosfera wyraźnie się zagęściła i powodem tego był nie tylko dym z papierosów, ćmionych przez Ethelberta co kilka minut. W salonie czuć było napięcie. Spojrzenia wszystkich zgromadzonych ślizgały się po pełnej spokoju twarzy Jamesa i niepodzielającej jego opanowania pani Dursley. Kobieta podniosła się z fotela tak nagłym ruchem, że podłoga zatrzeszczała nieprzyjemnie pod jej stopami, zmierzyła Rogacza nienawistnym wzrokiem, po czym zwróciła się do Warnera:
- Nie zamierzasz chyba pozwolić, by ze strony chłopaka twojej córki spotykały mnie jakiekolwiek nieprzyjemności, prawda? - wycedziła, czerwieniejąc.
- Oczywiście, że nie zamierzam - rzekł pan Evans chłodno. – Ale jak na razie żadna nieprzyjemność cię nie spotkała, Hephzibah. A co do tej niewinnej uwagi... – tu spojrzał na Pottera nadzwyczaj przychylnie. - ...to całkowicie podzielam zdanie Jamesa.
Twarz pani Dursley stężała jeszcze bardziej. Powiedziała krótko: „wychodzimy”, po czym wraz z mężem, córką i ociągającym się nieco Vernonem rzucającym tęskne spojrzenia w kierunku narzeczonej, opuścili dom Evansów.
- Jak mogłeś? - zapytała Petunia z wyrzutem, łypiąc na Rogacza przekrwionym okiem.
- Daj spokój, skarbie - uspokoił ją ojciec. – Dursley i jego żona są bardzo źle wychowani. Nie możesz winić Jamesa o to, że stanął w waszej obronie.
- W jakiej obronie? - prychnęła pogardliwie. - Przez niego moi przyszli teściowie...
- Zakładając, że nimi zostaną... - mruknęła Grace cicho, lecz zaraz została przywołana do porządku kuksańcem ze strony matki.
- Przez niego moi przyszli teściowie nie chcą mnie znać! - zawołała rozpaczliwie.
- Nie chcą znać wyłącznie mnie - sprostował pan Evans. – No i pana Pottera. Przypuszczam jednak, że nie zależy mu na znajomości z tym państwem, więc specjalnie się tym nie przejmie.
James chciał coś powiedzieć na swoje usprawiedliwienie, ale dał sobie spokój. Petunia narzuciła na siebie swój jaskrawozielony płaszcz i wybiegła z domu. Lily podejrzewała, że jej siostra wybierze się na Privet Drive, by osobiście przeprosić panią Hephzibah za zachowanie Rogacza. Nie interesowało ją to jednak wcale. Była dumna z Jamesa, teraz nawet bardziej niż kiedykolwiek przedtem.
- Dobrze zrobiłeś - mruknęła Grace, poufale klepiąc go po łopatce. Najwidoczniej już uznała chłopaka za osobę wartą sympatii. – A jeśli Petunia nie wyjdzie za mąż, to... cóż... Widzę w tym same plusy.
- Grace! - upomniała ją matka.
Atmosfera nieco zelżała. Kiedy Petunia wróciła do domu w stanie dalekim od zadowolenia i, nie odzywając się do nikogo, udała się prosto do łóżka, Sophie wraz z Lily i Grace pozmywały po nieudanej kolacji, pan Evans zaprosił Jamesa do swojego gabinetu na krótką, choć zdawałoby się, poważną rozmowę.
Rogacz sprawiał wrażenie bardzo zdenerwowanego. Powstrzymywał się jednak od czochrania sobie włosów i rozglądania się po pomieszczeniu, w którym się znalazł, uważając, iż może być to źle odebrane przez rozmówcę.
- Dobrze zrobiłeś - rzekł pan Evans, obdarzając młodzieńca życzliwym uśmiechem. Zależało mu widać, by chłopak poczuł się nieco pewniej. – Sam miałem ochotę zapytać, czy Hephzibah zaplanowała już, jakie będą wzorki na ich widelcach.
Potter zaśmiał się krótko, ale po chwili znowu spoważniał.
- Mam nadzieję, że przeze mnie nie...
- Oczywiście, że nie - zaprzeczył szybko pan Evans. – Ona bardzo łatwo zapomina. Zresztą wątpię, czy znajdzie drugą naiwną, która będzie chciała związać się z jej synem. A propos, jakie są twoje plany względem Lilianne?
- Bardzo ją kocham - odpowiedział James szczerze. – I chciałbym się z nią ożenić.
Przez twarz Warnera przemknął ledwie dostrzegalny cień. Trudno było mu się dziwić. Los postanowił zupełnie nagle odebrać mu obie córki. Zaledwie wczoraj Vernon Dursley poprosił przecież o rękę jednej z nich, co uświadomiło panu Evansowi, że jego dzieci to już w pełni dojrzałe kobiety.
- Oczywiście nie teraz - dodał szybko Potter, na widok miny przyszłego teścia. – Ale w przyszłości...
- Rozumiem - odparł krótko Warner, po czym wstał z fotela i sięgnął po opasłą książkę, która, jak się po chwili okazało, była albumem ze zdjęciami. - Pozwól, że opowiem ci pewną historię... - zaczął pan Evans, przewracając grube karty, aż wreszcie zatrzymał się na fotografii chudej i nieciekawej powierzchownie dziewczyny w wielkich okularach. - Był rok 1954...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz