-
Wiedziałam! Po prostu byłam pewna! - wołała uszczęśliwiona Lily, kiedy została
przeniesiona przez próg domu i, w ramionach ciemnowłosego chłopaka, pojawiła
się w polu widzenia lekko zbitej z tropu Grace. Dziewczyna szybko jednak
domyśliła się, kim jest indywiduum szczerzące zęby do jej przyjaciółki. - To
jest James... - powiedziała Lilianne spłoniwszy rumieńcem, gdy ukochany raczył
postawić ją wreszcie na ziemi.
Rogacz
wymienił z Grace grzecznościowy uścisk dłoni, po czym, zanim został wciągnięty
w wir pytań ze strony swojej rudowłosej miłości, powiedział:
- Macie tu
olbrzymie owady...
Grace
parsknęła śmiechem. Zarówno dla niej, jak i dla Lily było oczywiste, kogo
dowcipny przybysz miał na myśli. Jaskrawozielona sylwetka oddalającej się
Petunii wciąż była widoczna z okna kuchennego wychodzącego na Magnolia
Crescent, choć zmniejszała się w miarowym tempie.
- Skąd się
tu wziąłeś? - zapytała Evans, kiedy w końcu udało jej się stłumić lekki
chichot.
- Wiesz,
Lily... Jak by ci to wytłumaczyć... - zaczął Rogacz, a jego ręka mimowolnie
zanurzyła się w czarnej jak węgiel czuprynie. – Tata kochał mamę, mama tatę,
więc...
- Och,
doskonale wiesz, o co mi chodzi! - przerwała mu zielonooka, wyraźnie już
zniecierpliwiona. Na twarzy Jamesa zagościł łagodny uśmiech.
- Przecież
nie mógłbym obchodzić Bożego Narodzenia bez złożenia ci życzeń osobiście -
oznajmił dumnie.
Lily
poczuła przyjemne ciepło w okolicach klatki piersiowej i, o ile było to w ogóle
możliwe, zaczerwieniła się jeszcze bardziej.
- Mogłeś
zwyczajnie wysłać sowę... - szepnęła z nieco pokrętnym uśmiechem, chociaż
bardzo cieszyła się z odwiedzin chłopaka.
- Jasne -
mruknął Rogacz chłodno. - Powiedz po prostu, że ci przeszkadzam, to mogę
zaraz...
- NIE! -
wykrzyknęła Lily, chwytając go mocno za nadgarstek.
Potterowi
dokładnie o to chodziło. Z udawanym smutkiem zaczął rozwodzić się na temat
tego, jak wielką ukochana sprawiła mu przykrość i, że byłoby o wiele lepiej,
gdyby jednak wrócił do domu. Kiedy jednak Evans czule go pocałowała i oznajmiła
z niezachwianą pewnością, że nie ma mowy o tym, by gdziekolwiek się stąd
ruszał, zaprzestał swoich dąsów.
Grace,
pominięta przez zakochaną parkę w zupełności, przyglądała się tej scenie z
ironicznym uśmiechem. Była pewna, że Lily nie będzie w stanie skupić się na
gotowaniu, kiedy obiekt jej westchnień znajduje się tak blisko. Czarnowłosą
cechowała jednak niezwykła zaradność, co udowodniła już na obozie dwa lata
temu. Z cichym westchnieniem chwyciła za słuchawkę stojącego w przedsionku
telefonu, po czym wybiła numer i odezwała się pewnym siebie tonem:
- Halo?
Restauracja? Czy przyjmujecie zamówienia również w Wigilię?
*
Warnerowi
Evansowi udało się jednak wrócić wcześniej z pracy, co stanowiło niewątpliwy
plus, bo państwo Dursley pojawili się punktualnie. Hephzibah nie omieszkała
przy powitaniu skrytykować firanek w pokoju gościnnym i doradziła nie stosować
mydła na plamkę znajdującą się na wycieraczce przed drzwiami.
Pan domu
przyjął te uwagi z właściwą sobie uprzejmością, chociaż nie bez uczucia
kiełkującej w niego złości, która pogłębiła się jeszcze bardziej, gdy Marge
Dursley niezdarnym ruchem lewej ręki strąciła ze stolika ulubioną porcelanową
figurkę Lynn, na co jej rodzice nie zwrócili najmniejszej nawet uwagi, zbyt
zaabsorbowani krytykowaniem wszystkiego wokół.
- Mówię
ci, Warner, powinieneś sprzedać wreszcie tego gruchota - powiedział pan
Ethelbert, zerkając z niesmakiem w stronę okna, za którym prezentował swe
znikome wdzięki mały, niezgrabny samochodzik.
- Dzięki,
ale jestem do niego przywiązany - odparł Warner chłodno. Nienawidził, gdy ktoś
krytykował jego ulubionego, choć już wiekowego członka rodziny.
- Zechcą
państwo usiąść - ratowała sytuację Petunia, ubrana dla odmiany w różową,
muślinową sukienkę, o dziwo, nie jaskrawą.
Gdy
wszyscy goście zajęli już miejsca w salonie (łącznie z Lily, Jamesem, Grace i
Sophie, którzy uważali jednomyślnie, że ich obecność nie jest konieczna),
starsza Evansówna podała na stół kolację, rzekomo własnoręcznie przygotowaną.
- Widzę,
że Vernuś nie umrze z głodu, jeżeli jednak się z tobą ożeni - skwitowała
zawartość talerzy i półmisków Hephzibah Dursley, co miało być chyba
komplementem. Petunia uśmiechnęła się przymilnie i spojrzała na swego
przyszłego małżonka, oddanego bez reszty konsumpcji.
- Lily,
jak długo to jeszcze potrwa? - zapytał James, patrząc na ukochaną błagalnie,
kiedy kolacja przedłużała się niemiłosiernie. Lily doskonale wiedziała, że
Rogacz nie jest przyzwyczajony do ciągłego siedzenia w jednym miejscu i
wysłuchiwania tego, co ma do powiedzenia jakieś nieciekawe, mugolskie
małżeństwo. Innymi słowy: nudził się śmiertelnie.
Sophie
przez cały czas uśmiechała się sztywno. W każdym jej słowie i geście czuć było
niezadowolenie. Grace oparta była o jej ramię i Lily słyszała, jak co chwilę
powtarzała błagalnym, udręczonym głosem:
- Mamo,
czy mogę źle się poczuć i spędzić resztę dnia w pokoju?
- Daj
spokój, Grace - karciła ją Sophie. – Wytrzymałaś godzinę, wytrzymasz i drugą.
- Nie
byłabym taka pewna... - burknęła dziewczyna, po czym niechętnie odwróciła się w
stronę Marge, która już od ładnych paru minut usiłowała przykuć jej uwagę
swoją, mieniącą się różnymi kolorami bransoletką.
- Dobrze,
żarty żartami, ale powinniśmy porozmawiać o przyszłości naszych dzieci -
oznajmiła pani Dursley, nalewając sobie wina i poprawiając włosy. - Więc,
Warnerze, uważam, że Petunia i Vernon powinni zamieszkać na Privet Drive. Ja,
Ethelbert i Marge zamierzamy przeprowadzić się do Londynu na jesieni, więc nie
widzę powodu, aby młodzi nie mogli ułożyć sobie życia w naszym domu. Meble
oczywiście zabierzemy ze sobą, ale u Carla będziecie mogli przecież kupić
bardzo tanio całe wyposażenie... Ostatnio widziałam tam śliczną szafę. Pięknie
przypasuje do pokoju gościnnego, jeżeli pomalujecie go na niebiesko. Co do
kuchni...
- Pani
Dursley?- przerwał jej nieoczekiwanie James.
Hephzibah
spojrzała na niego zdziwiona. Odkąd tylko tu przyszli, chłopak nie odezwał się
do nich ani słowem, nie licząc zdawkowego powitania.
- Tak,
młody człowieku? - zapytała, unosząc ostrzegawczo brwi. Było widać, że nie jest
zadowolona z faktu, że Potter jej przeszkodził.
- Rozumiem
pani troskę o syna, ale czy nie lepiej byłoby, gdyby Petunia i Vernon sami podjęli
decyzję o tym, gdzie i jak będą mieszkać? - zasugerował ostrożnie.
Atmosfera
wyraźnie się zagęściła i powodem tego był nie tylko dym z papierosów, ćmionych
przez Ethelberta co kilka minut. W salonie czuć było napięcie. Spojrzenia
wszystkich zgromadzonych ślizgały się po pełnej spokoju twarzy Jamesa i
niepodzielającej jego opanowania pani Dursley. Kobieta podniosła się z fotela
tak nagłym ruchem, że podłoga zatrzeszczała nieprzyjemnie pod jej stopami,
zmierzyła Rogacza nienawistnym wzrokiem, po czym zwróciła się do Warnera:
- Nie
zamierzasz chyba pozwolić, by ze strony chłopaka twojej córki spotykały mnie
jakiekolwiek nieprzyjemności, prawda? - wycedziła, czerwieniejąc.
-
Oczywiście, że nie zamierzam - rzekł pan Evans chłodno. – Ale jak na razie żadna
nieprzyjemność cię nie spotkała, Hephzibah. A co do tej niewinnej uwagi... – tu
spojrzał na Pottera nadzwyczaj przychylnie. - ...to całkowicie podzielam zdanie
Jamesa.
Twarz pani
Dursley stężała jeszcze bardziej. Powiedziała krótko: „wychodzimy”, po czym
wraz z mężem, córką i ociągającym się nieco Vernonem rzucającym tęskne
spojrzenia w kierunku narzeczonej, opuścili dom Evansów.
- Jak
mogłeś? - zapytała Petunia z wyrzutem, łypiąc na Rogacza przekrwionym okiem.
- Daj
spokój, skarbie - uspokoił ją ojciec. – Dursley i jego żona są bardzo źle
wychowani. Nie możesz winić Jamesa o to, że stanął w waszej obronie.
- W jakiej
obronie? - prychnęła pogardliwie. - Przez niego moi przyszli teściowie...
-
Zakładając, że nimi zostaną... - mruknęła Grace cicho, lecz zaraz została
przywołana do porządku kuksańcem ze strony matki.
- Przez
niego moi przyszli teściowie nie chcą mnie znać! - zawołała rozpaczliwie.
- Nie chcą
znać wyłącznie mnie - sprostował pan Evans. – No i pana Pottera. Przypuszczam
jednak, że nie zależy mu na znajomości z tym państwem, więc specjalnie się tym
nie przejmie.
James
chciał coś powiedzieć na swoje usprawiedliwienie, ale dał sobie spokój. Petunia
narzuciła na siebie swój jaskrawozielony płaszcz i wybiegła z domu. Lily
podejrzewała, że jej siostra wybierze się na Privet Drive, by osobiście
przeprosić panią Hephzibah za zachowanie Rogacza. Nie interesowało ją to jednak
wcale. Była dumna z Jamesa, teraz nawet bardziej niż kiedykolwiek przedtem.
- Dobrze
zrobiłeś - mruknęła Grace, poufale klepiąc go po łopatce. Najwidoczniej już
uznała chłopaka za osobę wartą sympatii. – A jeśli Petunia nie wyjdzie za mąż,
to... cóż... Widzę w tym same plusy.
- Grace! -
upomniała ją matka.
Atmosfera
nieco zelżała. Kiedy Petunia wróciła do domu w stanie dalekim od zadowolenia i,
nie odzywając się do nikogo, udała się prosto do łóżka, Sophie wraz z Lily i
Grace pozmywały po nieudanej kolacji, pan Evans zaprosił Jamesa do swojego
gabinetu na krótką, choć zdawałoby się, poważną rozmowę.
Rogacz
sprawiał wrażenie bardzo zdenerwowanego. Powstrzymywał się jednak od czochrania
sobie włosów i rozglądania się po pomieszczeniu, w którym się znalazł,
uważając, iż może być to źle odebrane przez rozmówcę.
- Dobrze
zrobiłeś - rzekł pan Evans, obdarzając młodzieńca życzliwym uśmiechem. Zależało
mu widać, by chłopak poczuł się nieco pewniej. – Sam miałem ochotę zapytać, czy
Hephzibah zaplanowała już, jakie będą wzorki na ich widelcach.
Potter
zaśmiał się krótko, ale po chwili znowu spoważniał.
- Mam
nadzieję, że przeze mnie nie...
-
Oczywiście, że nie - zaprzeczył szybko pan Evans. – Ona bardzo łatwo zapomina.
Zresztą wątpię, czy znajdzie drugą naiwną, która będzie chciała związać się z
jej synem. A propos, jakie są twoje plany względem Lilianne?
- Bardzo
ją kocham - odpowiedział James szczerze. – I chciałbym się z nią ożenić.
Przez
twarz Warnera przemknął ledwie dostrzegalny cień. Trudno było mu się dziwić.
Los postanowił zupełnie nagle odebrać mu obie córki. Zaledwie wczoraj Vernon
Dursley poprosił przecież o rękę jednej z nich, co uświadomiło panu Evansowi,
że jego dzieci to już w pełni dojrzałe kobiety.
-
Oczywiście nie teraz - dodał szybko Potter, na widok miny przyszłego teścia. –
Ale w przyszłości...
- Rozumiem
- odparł krótko Warner, po czym wstał z fotela i sięgnął po opasłą książkę,
która, jak się po chwili okazało, była albumem ze zdjęciami. - Pozwól, że
opowiem ci pewną historię... - zaczął pan Evans, przewracając grube karty, aż
wreszcie zatrzymał się na fotografii chudej i nieciekawej powierzchownie
dziewczyny w wielkich okularach. - Był rok 1954...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz