piątek, 10 sierpnia 2012

To ci musi wystarczyć


Po zdarzeniu w Hogsmeade, James i ja na dobre przestaliśmy ze sobą rozmawiać. Potter był zły zarówno na mnie, bo nie okazałam ani odrobiny zazdrości, jak i na siebie, bo na moich oczach zrobił z siebie idiotę. O wnętrze mojej czaszki zaś wciąż obijały się słowa, mówiące o tym, że będę go błagać na kolanach o randkę. Nie miałam więc zamiaru w żaden sposób załagodzić całej tej sytuacji, choć pewnie wystarczyłoby podejść do Jamesa i powiedzieć mu, że już się na niego nie gniewam.
Konsekwentnie więc unikaliśmy swojego towarzystwa, co zaczęło już irytować zarówno Huncwotów, jak i moje przyjaciółki. Byliśmy jednak nieprzejednani i choć od kilku tygodni nie zamieniliśmy ze sobą ani jednego słowa, atmosfera między nami była tak napięta, że wyczuwali ją chyba wszyscy Gryfoni. Jedynym plusem całej tej sytuacji był fakt, że Potter nie znalazł sobie nowej dziewczyny, a Juliet nie chciała nawet o nim słyszeć. Czułam więc ulgę wiedząc, że nigdzie nie natknę się na Jamesa obściskującego się z jakąś panną, dzięki czemu cała ta sytuacja między nami była nieco łatwiejsza do zniesienia.
Nasze grudniowe zajęcia minęły błyskawicznie i nagle okazało się, że pozostało już tylko kilka dni do przerwy świątecznej. Było mi bardzo przykro z tego powodu, bo choć wolałabym zostać w Hogwarcie, nawet gdyby zupełnie opustoszał, zdawałam sobie sprawę, że powinnam wrócić do domu. Nie umiałam sobie wyobrazić świąt bez mojej mamy, ale wiedziałam, że moim obowiązkiem jest wspieranie Petunii i taty.
Na dwa dni przed planowanym powrotem do Little Whinging, dostałam jednak przy śniadaniu taki oto list: 

Kochana córeczko
Jesteśmy zaproszeni na święta i Nowy Rok do babci Gertrudy. Oczywiście, byłbym bardzo szczęśliwy, gdybyś pojechała tam z nami, ale zdaję sobie sprawę, że w tych okolicznościach wolałabyś zostać w szkole, więc daj mi tylko znać, czy mam na Ciebie czekać na dworcu.
Kocham Cię,
Tata.
Ps. Masz pozdrowienia od Petunii. Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku.

List tak mnie ucieszył, że mogłam go już właściwie uważać za swój bożonarodzeniowy prezent. Perspektywa świąt w domu, bez mamy, była dla mnie bardzo przytłaczająca, ale skoro tata sam zaproponował mi, bym została w szkole, uznałam, że nic złego się nie stanie, jeśli skorzystam z jego oferty.
- Lily... - syknęła ze złością Alice, kiedy wykonałam z radości tak gwałtowny ruch, że oblałam przyjaciółkę dyniowym sokiem - Co ty wyprawiasz?
- Przepraszam, Alice. - odparłam, posyłając jej promienny uśmiech - Po prostu cieszę się, że mogę zostać w Hogwarcie na święta!
- Chłoszczyść! - mruknęła Alice, usuwając z szaty plamę po soku - Jesteś pewna, że nie chcesz wrócić do domu? Ani ja, ani Emily przecież nie zostajemy. Będzie ci pewnie strasznie smutno samej...
- Tutaj przynajmniej nie poczuję, że nie mam już mamy... - westchnęłam, a mój uśmiech nieco przygasł. Alice najwidoczniej zrozumiała moje motywy, bo nie poruszała już więcej tego tematu.
Szybko wyciągnęłam z torby pióro i napisałam na odwrocie listu, że zostanę w Hogwarcie, po czym przymocowałam karteczkę do nóżki sówki i pobiegłam prosto do profesor McGonagall, by wpisać się na listę uczniów, którzy spędzą Boże Narodzenie w szkole.
Moja radość wyparowała ze mnie błyskawicznie, gdy przejrzałam nazwiska uczniów, którzy zostawali w Hogwarcie. Była ich zaledwie garstka, ale nie to było powodem zmiany mojego nastroju. James Potter również nie zamierzał wrócić do domu na święta.
- To bardzo dziwne... - zastanowiłam się na głos, kiedy pomagałam moim przyjaciółkom spakować się przed wyjazdem - Wiecie, że Potter zostaje w Hogwarcie?
- Wiemy... - stęknęła Emily, domykając wreszcie wieko kufra i sapiąc z wysiłku.
- Jak to? - zapytałam, mierząc przyjaciółkę oskarżycielskim spojrzeniem - Czemu dopiero teraz mi to mówisz?
- Nie pytałaś - odparła Em niewinnym tonem, wzruszając ramionami - Syriusz mi o tym powiedział.
- To dlaczego on, Remus i Peter wracają do domu, a Potter zostaje? - drążyłam temat.
- Syriusz nie wraca do domu, wiesz przecież, jaką ma okropną rodzinę... - mruknęła Emily, siadając na łóżku - Remus zaprosił go do siebie na święta, Petera i Jamesa też.
- Więc dlaczego Potter z tego nie skorzystał? Przecież jeszcze nigdy nie został w Hogwarcie na święta, a pewnie chciałby spędzić czas z resztą Huncwotów, prawda?
- Czemu mam wrażenie, że bardzo cię to interesuje? - zapytała Emily, tym samym niewinnym tonem co poprzednio.
- Potter wcale mnie nie interesuje - żachnęłam się - Po prostu, gdybym wiedziała, że i on zostaje w szkole, to...
- To co? Wróciłabyś do domu?
- Może...
- Przecież, skoro on cię nie interesuje, to czemu ze względu na jego obecność miałabyś zmieniać swoje plany? Coś ściemniasz, Lily... - oznajmiła, uśmiechając się przebiegle.
- Próbujesz mnie podpuścić? - zapytałam oskarżycielsko.
- Nie muszę się nawet specjalnie starać - odparła Emily, rozglądając się po dormitorium - No, jestem już chyba spakowana. Prześlę ci prezent do szkoły, a w zamian liczę na relację, jak było z Jamesem. Uważaj na jemioły - dodała z uśmiechem, po czym, zanim sens tych słów do mnie dotarł, zdążyła już zniknąć z zasięgu mego wzroku.

*
Gdy wszyscy uczniowie, którzy mieli spędzić święta z rodzinami, opuścili już zamek, w całej Wieży Gryffindoru zostały tylko dwie osoby - ja i James Potter. Choć warunki sprzyjały szczerej rozmowie i pogodzeniu się, wciąż konsekwentnie udawaliśmy, że nie zauważamy swojego istnienia, co wcale nie było trudne. Większość czasu spędzałam albo w dormitorium, albo w bibliotece, a przez pokój wspólny przebiegałam wręcz piorunem, byle tylko przypadkiem nie natknąć się na Jamesa. I faktycznie, przez cały kolejny dzień go nie widziałam. Byłam tak skupiona na tym, by się z nim nie spotkać, że na siłę wynajdywałam sobie różne zajęcia. Gdy uprzątnęłam już całe dormitorium, posegregowałam swoje rzeczy i odrobiłam wszystkie prace domowe zadane nam na święta, zaczęłam przeglądać podręczniki i uczyć się tematów, które dopiero mieliśmy zacząć omawiać, co chyba najlepiej świadczy o mojej desperacji.
W świąteczny poranek obudziłam się bardzo wcześnie i niemal natychmiast zauważyłam stos prezentów w nogach mego łóżka. Pisnęłam z uciechy, zupełnie jakbym była kilkuletnią dziewczynką, i zaczęłam rozrywać kolorowy papier, którym owinięte były paczki. Od taty dostałam ładną mugolską kartkę świąteczną i moje ulubione zdjęcie mamy w ślicznej oprawie, na którego widok z oczu pociekły mi łzy wzruszenia. Emily wysłała mi wisiorek z zielonym kamieniem, który niedawno wypatrzyłam w Hogsmeade i bardzo mi się spodobał. Prezentem od Alice była zaś książka "1001 sposobów na zdobycie chłopaka". Uśmiechnęłam się pod nosem, podejrzewając, że Larssonówna kupiła ją po to, bym skorzystała z niej podczas przerwy świątecznej, kiedy będę z Jamesem sam na sam. Courtney również wysłała mi książkę. Była to powieść jakiejś popularnej ostatnio czarownicy, zajmująca czołowe miejsce na wystawie w "Esach i Floresach".
- "Patrz głębiej" - odczytałam napis na okładce.
No tak, Krukonka też myślała o Potterze, kiedy wybierała dla mnie prezent.
Po dokładnych oględzinach wszystkich paczek, poczułam, jak żołądek skręca mi się z głodu, więc postanowiłam zejść do Wielkiej Sali na śniadanie. Kiedy jednak przechodziłam przez pokój wspólny, ujrzałam pośrodku przepiękną choinkę, którą zapewne ubrały w nocy domowe skrzaty. Przez chwilę wpatrywałam się jak urzeczona w mieniące się różnymi kolorami ozdoby, gdy kątem oka dostrzegłam, że nie jestem sama.
- Och... - jęknęłam na widok Jamesa Pottera, który, nie wiedzieć kiedy, pojawił się w pokoju wspólnym - We-wesołych ś-świąt - wydukałam.
- Wzajemnie - odparł Potter, znacznie bardziej swobodnym tonem niż ja.
Skierowałam się do wyjścia, ale jego głos mnie zatrzymał:
- Evans, możemy porozmawiać?
Niechętnie się odwróciłam.
- Jasne... O co chodzi? - zapytałam niepewnie.
- Chciałbym cię przeprosić - odparł Potter, mierzwiąc sobie włosy - Trochę przeholowałem. I to nie jest tak, że chciałem, żebyś przede mną klękała... - dodał szybko - Tak mi się tylko wtedy powiedziało. Zachowałem się jak ostatni idiota, myśląc, że polubisz mnie dzięki takiej sztuczce. Naprawdę przepraszam...
Chociaż próbował sprawiać wrażenie pewnego siebie, zobaczyłam, że jest wyraźnie zakłopotany i czeka z napięciem na to, co mu odpowiem. Na ten widok poczułam, jak w całym moim ciele rozlewa się zagadkowe ciepło. Więc jednak Potter nie był aż takim skończonym dupkiem, skoro potrafił szczerze mnie przeprosić.
- W porządku - odparłam - Zapomnijmy o tym.
- Dzięki.
Uśmiechnął się z nieskrywaną ulgą. Coś mi się wtedy przypomniało.
- Mogę cię o coś zapytać?
- Jasne - odparł zaskoczony.
- Dlaczego zostałeś na święta w szkole?
- Aaa... O to chodzi... - mruknął, ponownie targając sobie włosy i zerkając na mnie z ukosa - Pomyślałem sobie, że dotrzymam ci towarzystwa - wypalił.
- Słucham? - byłam wyraźnie zaskoczona.
- Podejrzewałem, że ze względu na to, co się stało z twoją mamą, będziesz wolała zostać w szkole, więc ja też zostałem, żeby mieć na ciebie oko, w razie czego.
Byłam w stanie wydusić z siebie tylko ciche "och". Poczułam, jak moja twarz powleka się karmazynem. Więc James został w Hogwarcie dla mnie? Nawet jeśli przez cały czas go unikałam, nie chciał, żebym siedziała w wieży sama i gotów był dotrzymać mi towarzystwa? Zrezygnował ze świąt w gronie przyjaciół po to tylko, by czuwać nad kimś, kto nie miał zamiaru się do niego odzywać?
- Dlaczego...? - zapytałam ochryple, gdy wyszłam już z pierwszego szoku.
James szeroko się uśmiechnął.
- No wiesz, Evans... Trochę cię, mimo wszystko, lubię.
Nie byłam w stanie odpowiedzieć. Postawa Pottera szczerze mnie wzruszyła. Chociaż zgrywał beztroskiego luzaka, któremu nie robiło żadnej różnicy, gdzie spędzi święta, to jednak naprawdę się o mnie troszczył i był gotów zostać przy moim boku.
- Jeśli chcesz mi się odwdzięczyć, zawsze możesz się ze mną umówić - dodał szybko, najwyraźniej odczytując z mojej miny, jak wielkie zrobił na mnie wrażenie.
- Nie - odparłam z przyzwyczajenia.
- No trudno, musiałem spróbować - odparł James, wzruszając ramionami i udając, że moja odmowa go nie dotknęła.
I wtedy właśnie zauważyłam małą, niepozorną roślinkę, wiszącą dokładnie nad głową Pottera... James stał pod jemiołą.
- Nie umówię się z tobą - powtórzyłam, po czym, nieoczekiwanie dla samej siebie, podeszłam do niego tak blisko, że prawie stykaliśmy się nosami - To ci musi wystarczyć - dodałam, po czym pocałowałam go w policzek.
Potter był tak zaskoczony, że nie próbował nawet mnie objąć. Gdy oderwałam usta od jego policzka, uśmiechnęłam się do niego i opuściłam pokój wspólny, kierując się w stronę Wielkiej Sali. Nie wiem, czy po prostu poczułam ulgę, bo się pogodziliśmy, czy też wzruszyło mnie to, że został w szkole z mojego powodu, ale ogarnęła mnie fala tak silnego szczęścia, że odległość dzielącą mnie od Wielkiej Sali pokonałam w radosnych podskokach.

Nieudany podstęp Jamesa


Gdy tylko obudziłam się następnego dnia, natychmiast przypomniałam sobie zasłyszaną rozmowę Jamesa i Syriusza. Na samą myśl o tym, że zdaniem Pottera będę BŁAGAĆ o jego względy, poczułam, jak ogarnia mnie wściekłość.
Więc on naprawdę myśli, że zdobędzie mnie poprzez zazdrość? A czy Juliet to jego pierwsza dziewczyna? Niby co może mieć w sobie takiego, czego nie miały wszystkie pozostałe? Czemu akurat o nią mam być zazdrosna?
- Idiota... - mruknęłam mściwie, marszcząc groźnie brwi.
Z jednej strony imponował mi fakt, że chociaż Potter stale otaczał się dziewczynami, jego myśli zawsze kręciły się wokół mnie, ale z drugiej, nie mogłam mu darować, że traktuje mnie tak przedmiotowo. Wolałam już, kiedy po prostu kilka razy w tygodniu proponował mi randkę, niż kiedy wykorzystywał uczucia innych dziewczyn, żeby mną manipulować.
I ja miałabym "podkochiwać się" w kimś takim? To śmieszne... Żałosne. Naprawdę.
W bojowym nastroju opuściłam dormitorium z zamiarem udania się na śniadanie do Wielkiej Sali. Kiedy jednak przechodziłam przez pokój wspólny, zauważyłam Huncwotów rozwalonych przed kominkiem i zajętych grą w Eksplodującego Durnia. Potter, jak na komendę, odwrócił się w moją stronę i wyszczerzył do mnie zęby w szerokim uśmiechu.
- Cześć, Evans!
- Cześć - mruknęłam, kierując się w stronę przejścia na korytarz. Potter jednak oderwał się od gry, zostawił swoich przyjaciół i szybko znalazł się przy mnie.
- Co słychać? - zapytał lekko.
- Nic specjalnego - odparłam zniecierpliwiona.
- Wczoraj miałaś okazję poznać moją nową dziewczynę - napomknął, niby mimochodem - Co o niej sądzisz?
Uśmiechnęłam się złośliwie.
- Ma nieprzeciętnie wysoki głos, ale poza tym jest całkiem ładna. Pasuje do ciebie - odpowiedziałam, z satysfakcją obserwując, jak na jego twarzy rozkwita rozczarowanie. Okazało się jednak, że nie zamierza tak łatwo się poddawać.
- Masz rację - odparł, wciąż się uśmiechając - Tak się właśnie zastanawiałem, czy... jako moja PRZYJACIÓŁKA nie podpowiedziałabyś mi, gdzie mógłbym ją zaprosić? W końcu w przyszłą sobotę jest wypad do Hogsmeade.
- Słynnemu Potterowi brakuje inwencji? - zadrwiłam - Tego się po tobie nie spodziewałam...
James nie dał się zbić z pantałyku, ale zauważyłam, że zanurzył rękę w swoich rozczochranych włosach, jakby miało mu to pomóc w skupieniu się.
- Evans, moja droga, ja mam mnóstwo pomysłów, ale mój mózg jest bardzo MĘSKI, co oznacza, że w pewnych kwestiach wolę poradzić się kobiety.
- Jakoś nigdy nie konsultowałeś ze mną swoich poprzednich randek - zauważyłam niewinnym tonem.
- Bo nie widziałem takiej potrzeby - odparł swobodnie - Teraz mam dziewczynę, na której NAPRAWDĘ mi zależy, więc liczę na wsparcie - dodał, puszczając do mnie oko.
Więc to o to chodziło. To dlatego miałam być zazdrosna akurat o Juliet. Potter nigdy nie okazywał specjalnego przywiązania do żadnej ze swoich poprzednich dziewczyn, ale tym razem chyba ma zamiar udawać naprawdę zakochanego. Cóż, niech się pomęczy. Zobaczymy, jak długo wytrwa.
- Może do kawiarni pani Puddifoot? - zaproponowałam, uśmiechając się słodko - Podobno to bardzo romantyczne miejsce. Idealne dla zakochanych.
- Świetny pomysł, dzięki. - odparł Potter przyglądając mi się uważnie. Na darmo jednak szukał na mojej twarzy jakichkolwiek oznak zakłopotania czy zazdrości. Świetnie nad sobą panowałam.
- Nie ma za co. Mam nadzieję, że wasza randka się uda. I, James...?
- Tak?
- Opowiesz mi później, jak było? - zapytałam, klepiąc go poufale po ramieniu - Skoro już tak bardzo angażujesz mnie w to wszystko, to chcę znać szczegóły - dodałam, obdarzając go kolejnym, promiennym uśmiechem, po czym opuściłam pokój wspólny, zostawiając go zdziwionego bardziej niż kiedykolwiek.

*

Przez najbliższy tydzień, dzielący nas od wypadu do Hogsmeade, James konsekwentnie próbował wcielić w życie swój pomysł, często pojawiając się z Juliet w zasięgu mego wzroku i udając, że świata poza nią nie widzi.
Nie wiem, czy bardziej było mi żal Pottera, który na darmo robił z siebie pajaca, czy jego dziewczyny, ślepo wierzącej w to, że znalazła kandydata, który powie jej sakramentalne "tak" przed ołtarzem. Cała ta sytuacja była tak idiotyczna, że niejeden raz miałam już ochotę otwarcie powiedzieć Jamesowi, żeby dał sobie spokój, ale zaraz wtedy przypominałam sobie ton jego głosu, kiedy mówił, że będę go błagała o chodzenie. Postanowiłam utrzeć mu nosa za wszelką cenę i tylko to się teraz dla mnie liczyło.
Wreszcie nadszedł dzień wypadu do Hogsmeade. Jako że Emily i Alice planowały spędzić ten czas ze swoimi chłopakami, postanowiłam pochodzić sobie po sklepach z Courtney. Odkąd się pogodziłyśmy, spędzałyśmy razem dużo czasu. Często wypytywała mnie o Michaela, a ja próbowałam ją przekonać, że ma u niego szanse i, od czasu do czasu, poruszałam też temat wiecznie denerwującego mnie Pottera, na co Courtney reagowała delikatnym uśmiechem.
Podczas naszej wycieczki po Hogsmeade postanowiłyśmy wpaść do jednego z nowo otwartych lokali. Panowała w nim bardzo miła, gwarna atmosfera. Zamówiłyśmy dwa kufle kremowego piwa i ulokowałyśmy się w kącie pomieszczenia, skąd miałam dobry widok na resztę gości. Przy jednym ze stolików wypatrzyłam nawet Emily i Syriusza. Black, jak zwykle, siedział niedbale rozparty i coś opowiadał, a moja przyjaciółka wpatrywała się w niego urzeczona. Nieco się skrzywiłam, bo miałam nadzieję, że Syriusz, nauczony doświadczeniem, stanie się nieco bardziej romantyczny i troskliwy, ale wyglądało na to, że poza swoim nonszalanckim urokiem nie planuje dać z siebie niczego więcej. Zrobiło mi się przykro, bo chociaż ostatnio polubiłam Blacka, miałam niejasne przeczucie, że Emily jeszcze niejeden raz będzie przez niego płakała...
Gdy tak się rozglądałam, w innej części pomieszczenia wypatrzyłam dobrze mi znaną, rozczochraną, kruczoczarną czuprynę...
- A niech to! - mruknęłam pod nosem. Miałam nadzieję, że chociaż przez kilka godzin będę mogła sobie odpocząć od Pottera.
- Lily, wszystko w porządku? - zapytała Courtney, zauważywszy moją minę.
- Niezbyt – odparłam. - Zobacz, kto tam siedzi... - mruknęłam i skinęłam głową w stronę pary. Courtney była wtajemniczona w mój plan zrobienia na złość Potterowi, więc tylko przewróciła oczami i doradziła mi, bym nie zwracała na niego uwagi.
- Tak sobie myślę... - zaczęłam - ...że przecież mogę to wszystko dużo szybciej zakończyć, prawda? Po co mam się męczyć i czekać, aż to Potter zacznie mieć dosyć tej całej zabawy?
- Co masz na myśli? - zapytała Courtney ostrożnie.
- Zobaczysz - odparłam, uśmiechając się krzywo, po czym wstałam z miejsca, wzięłam swój kufel kremowego piwa i kazałam Courtney zrobić to samo. Gdy i ona niepewnie się podniosła, powiedziałam, by za mną poszła, po czym, najzwyczajniej w świecie, usiadłam przy stoliku przylegającym do tego, który zajmowali James i Juliet.
- Evans...? Courtney? Co wy tu robicie? - zapytał Potter zdziwiony.
- Ooo... Cześć! - przywitałam się grzecznie, udając zaskoczenie - Co za przypadek, że się tu spotykamy! Mam nadzieję, że dobrze się bawicie, prawda?
- Jasne - przyznał James skwapliwie, obejmując Juliet ramieniem.
- Oj, może wolisz, żebyśmy się przesiadły? - zapytałam niewinnym tonem - Nie chciałabym, żebyście czuli się przy nas skrępowani... To w końcu wasza randka - zasugerowałam.
- Byłoby miło - odparła Juliet.
- Nie ma potrzeby - powiedział James. - Ja nie należę do wstydliwych facetów - dodał z błyskiem w oku, po czym przyciągnął do siebie swoją dziewczynę i pocałował ją tak namiętnie, że z trudem złapała oddech.
Zmrużyłam lekko oczy, czując nieprzyjemny ucisk w żołądku, ale szybko odwróciłam się w kierunku Courtney i, jak gdyby nigdy nic, zaczęłam z nią gawędzić o naszym ostatnim wypracowaniu z eliksirów. Mimo udawanej swobody, piłam kremowe piwo znacznie szybciej niż zazwyczaj, a wewnątrz aż gotowałam się ze złości.
Gdy opróżniłam już swój kufel i Courtney zrobiła to samo (przez cały czas dyskretnie ją poganiałam, by dostosowała się do mojego tempa), z ulgą podniosłam się z miejsca i już zamierzałam wyjść, gdy usłyszałam za sobą głos Jamesa:
- Evans, możemy porozmawiać?
Niechętnie się odwróciłam i dosiadłam do stolika, który Potter dzielił ze swoją dziewczyną.
- Juliet, zostaw nas samych. - powiedział chłopak.
Nie wyglądała na zachwyconą. Demonstracyjnie wstała, mruknęła coś pod nosem, zmierzyła mnie wściekłym spojrzeniem, po czym opuściła lokal z dumnie uniesioną głową. Tuż za nią powlokła się Courtney, najwidoczniej pełna złych przeczuć.
- O co chodzi? - zapytałam, gdy zostaliśmy już z Jamesem sami. Wyraźnie się speszył.
- Ja... no... to znaczy... Co sądzisz o Juliet? - zapytał, mierzwiąc sobie włosy. Jego plan wyraźnie wymykał mu się spod kontroli, a on nic nie mógł na to poradzić.
- Przecież już mnie o to pytałeś. - odparłam, przyglądając mu się z pobłażaniem.
- A, tak... zapomniałem. A co myślisz o nas?
- Słucham?
- No... o nas. Znaczy się, o mnie i Juliet.
Postanowiłam, że nie ma sensu już dłużej ciągnąć całej tej gry, więc powiedziałam wprost:
- Jeśli chcesz wiedzieć, czy jestem zazdrosna o twoją dziewczynę, to odpowiedź brzmi: nie.
- Czyżby? - zapytał Potter głośno, choć wyraźnie brakowało mu pewności - Twój Danniels powiedział mi, że jestem wielkim szczęściarzem - dodał, jakby to miało wszystko wyjaśnić.
- Michael wyczuł, że nie jestem nim zauroczona tak bardzo, jakby sobie tego życzył, więc pomyślał, że pewnie podkochuję się w kimś innym, a że wiedział, że często się ze sobą kłócimy, stwierdził, że pewnie chodzi o ciebie, to wszystko - odparłam chłodno - Przykro mi, że cię rozczarowałam, ale naprawdę możesz się umawiać z kim tylko chcesz, bo ja nie zamierzam być o ciebie zazdrosna ani błagać cię na kolanach o to, żebyś się ze mną umówił - dodałam mściwie i, zanim sens tych słów doszedł do Pottera, szybko opuściłam lokal.
Szłam zatłoczonymi uliczkami Hogsmeade, czując coraz większą wściekłość. Dlaczego on zawsze musi się zachowywać jak skończony dupek? Dlaczego myśli, że cały świat się wokół niego kręci? Czy on naprawdę myśli, że jestem na tyle żałosna, że mogłabym dać się złapać na tak tandetny chwyt?
- Lily, a tobie co się stało? - usłyszałam za sobą głos Emily. Szybko się odwróciłam. Nortonówna, zarumieniona po randce, wpatrywała się we mnie z lekkim uśmiechem - Coś ty taka nerwowa? Wołam cię i wołam.
- Przepraszam... - odparłam, po czym streściłam jej przebieg swojej rozmowy z Jamesem.
- Co też ta miłość robi z człowiekiem? - westchnęła Emily, uśmiechając się szeroko.
- Jaka miłość? I niby co ze mną robi? Ja tylko bronię swojej godności! - oburzyłam się.
- Miałam na myśli, co miłość robi z Potterem, ale skoro wzięłaś to do siebie, to chyba coś jest na rzeczy... - odparła Emily, po czym szczerze się roześmiała - Trzymaj - oznajmiła, podając mi siatkę z butelkami kremowego piwa - Jak wrócimy do Hogwartu, urządzimy sobie małą biesiadę w dormitorium - dodała, puszczając do mnie oko.
Emily Norton wiedziała najlepiej, co i kiedy jest mi najbardziej potrzebne. Odwzajemniłam jej uśmiech i ramię w ramię ruszyłyśmy w powrotną drogę do szkoły.

Niedoczekanie twoje!


Przez chwilę wpatrywałam się w Michaela zaskoczona, mrugając tylko oczami. Sens jego pytania doszedł do mnie dopiero po jakimś czasie.
Czy podkochuję się w Jamesie Potterze?   
- Oczywiście, że nie! - odezwał się oburzony głosik w mojej głowie - To przecież Potter! Palant, kretyn, napuszony zarozumialec, et cetera, et cetera...
- A może...? - odparł drugi głosik, spokojniejszy, ale i bardziej natrętny.
Czy to w ogóle możliwe, żebym mogła zakochać się w Potterze? W tym Potterze, którego szczerze nie znoszę od tylu lat? Niby kiedy miałabym się w nim zakochać? Chyba bym to zauważyła, prawda?
Jednocześnie przez moją głowę przemknął szereg wspomnień, jakby specjalnie wybranych na poparcie tej hipotezy. Przypomniałam sobie nasz pierwszy pocałunek na początku piątego roku, po którym wszystko między nami się skomplikowało. Przypomniało mi się, jak zaczęłam myśleć o nim życzliwiej, kiedy dowiedziałam się, że ze względu na Remusa został animagiem. Przypomniało mi się, że denerwował mnie fakt, że umawiał się z innymi dziewczynami, mało tego - jednej z nich zrobiłam na złość, wręczając jej powiększoną mysz na transmutacji. Przypomniał mi się nasz pocałunek na polanie w Zakazanym Lesie i to błogie poczucie bezpieczeństwa w jego ramionach.
Czy to wszystko znaczyło, że zakochałam się w Jamesie? Przecież on zupełnie nie zmienił się przez te wszystkie lata. Dalej targał sobie włosy, znęcał się nad słabszymi i popisywał na każdym kroku. Więc może to ja się tak bardzo zmieniłam? Ale... Czy to w ogóle jest możliwe?
- Michael... To nie tak... - odparłam niepewnie - Przyznaję, kiedyś bardzo Pottera nie lubiłam, a teraz zaczynam w nim zauważać jakieś... hmm... zalety... Ale na pewno, na pewno, na pewno się w nim nie podkochuję! - dodałam, nieco głośniej, niż miałam w planach.
- Ooo... Widzę, że to poważna sprawa - odparł Michael spokojnie - Cóż, chyba musisz jeszcze trochę dorosnąć, żeby zrozumieć swoje uczucia, Lily... - dodał, pochylając się nade mną i całując mnie w czoło.
W tym właśnie momencie na horyzoncie pojawił się James. Stanął jak wryty na widok pochylonego nade mną chłopaka, ale Michael wcale nie sprawiał wrażenia speszonego jego widokiem. Wyprostował się, uśmiechnął do mnie, po czym pewnym, sprężystym krokiem ruszył w stronę Pottera. Zamiast go jednak od razu minąć, szepnął mu najpierw coś na ucho.
- Co on ci powiedział? - zapytałam, kiedy Michael zniknął za zakrętem korytarza, chociaż czułam, że nie do końca chcę znać odpowiedź.
James jednak milczał. Zamiast tego podszedł do mnie i mocno mnie do siebie przytulił. Trwało to jednak tylko kilka sekund, bo po chwili ciszę rozdarł pisk jakiejś dziewczyny, a ja przestraszona odskoczyłam od Pottera, odnajdując wzrokiem krzyczącą pannę.
Gryfonka, która nam przerwała, była niezbyt wysoka, miała ciemne, kędzierzawe włosy i szare oczy. Nie była podobna do Candace Larocca, ale pomyślałam sobie, że to właśnie z nią zobaczyłam Pottera godzinę wcześniej na błoniach. Sądząc z jej reakcji, musiała to być jego nowa dziewczyna.
- Co ty wyprawiasz, kotku? - wycedziła nieznajoma - JA TU TYLKO NA CHWILĘ WYCHODZĘ DO ŁAZIENKI, A TY JUŻ ZACZYNASZ PRZYSTAWIAĆ SIĘ DO INNYCH DZIEWCZYN? ANI NA CHWILĘ NIE MOŻNA SPUŚCIĆ CIĘ Z OKA!
Na szczęście, Gryfonka skupiła się wyłącznie na Potterze, więc udało mi się dyskretnie ulotnić. Wędrując korytarzami zastanawiałam się jednak, co takiego James usłyszał, że mnie przytulił. Na samą myśl o tym, że Michael zwierzył mu się ze swoich podejrzeń poczułam, jak coś skręca mnie w żołądku.
Nie dane mi było jednak długo się nad tym zastanawiać, bo w pewnym momencie niemal wpadłam na Courtney. Dziewczyna zmierzyła mnie niechętnym spojrzeniem i pewnie minęłaby mnie bez słowa, gdybym jej nie zaczepiła.
- Wyjaśnisz mi wreszcie, co takiego zrobiłam, że mnie unikasz? - zapytałam, wyraźnie zniecierpliwiona - Nie sądzisz, że jeśli zrobiłam coś nie tak, najlepiej będzie, jeśli mi o tym powiesz?
Courtney sprawiała wrażenie, jakby zastanawiała się nad tym, co usłyszała. Wreszcie westchnęła i odparła, rzucając mi złowrogie spojrzenie:
- Chodzi mi o Michaela. To dobry chłopak i nie podoba mi się, że go wykorzystujesz. Poza tym James jest moim przyjacielem i nie chcę, by cierpiał z twojego powodu - wydusiła z siebie. Sprawiała wrażenie, jakby wyraźnie jej ulżyło.
- Po pierwsze: nie wykorzystuję Michaela - odparłam - Nigdy nie wyznałam mu miłości i zawsze starałam się być względem niego szczera. Wiem, że to dobry chłopak i zasługuje na kogoś, kto będzie go kochał, dlatego dziś ze sobą zerwaliśmy.
- Tak? - zapytała Courtney, trochę zbyt skwapliwie. Przytaknęłam, po czym mówiłam dalej:
- Po drugie: nie wydaje mi się, żeby Potter cierpiał z mojego powodu. Mam prawo ułożyć sobie życie z kim chcę i jeśli sama nie wtrącam się do jego relacji z tymi wszystkimi panienkami, to i on nie ma prawa mieszać się w moje sprawy.
- Naprawdę zerwałaś z Michaelem? - powtórzyła swoje pytanie Courtney, zupełnie ignorując to, co powiedziałam przed chwilą na temat Jamesa.
Przypatrzyłam się jej uważnie i dopiero teraz dostrzegłam, że jest zarumieniona, a jej oczy dziwnie błyszczą.
- Więc to o to chodziło? - zapytałam łagodnie - Byłaś zazdrosna o Michaela?
Rumieńce na twarzy Courtney zrobiły się jeszcze ciemniejsze.
- Teraz rozumiem... - kontynuowałam - Wydawało ci się, że kocham Jamesa, a Michaela tylko wykorzystuję. Gdyby chodziło o jakiegokolwiek innego chłopaka, to byś się tym aż tak nie przejęła, ale nie chciałaś, żebym zraniła kogoś, na kim ci zależy, dlatego wolałaś mnie unikać?
- Gdybym miała pewność, że naprawdę podoba ci się Michael, byłoby inaczej... - wydukała Courtney - Wtedy bym to zaakceptowała. A tak, jednocześnie mieszałaś zarówno w życiu mojego najlepszego przyjaciela, jak i chłopaka, którego od dawna lubię.
- Powiedziałaś mu o tym kiedyś? - zapytałam, a Courtney pokręciła przecząco głową - Wiesz, co ci powiem? Myślę, że masz u Michaela duże szanse. Nie sprawiał wrażenia jakoś bardzo przejętego naszym zerwaniem, więc może i mu się podobam, ale na pewno nie jest we mnie zakochany - stwierdziłam.
Na twarzy Courtney zakwitł delikatny uśmiech, którego tak bardzo mi brakowało.
- To jak, zgoda? - zapytałam, wyciągając rękę w kierunku przyjaciółki. Gdy uścisnęła moją dłoń, poczułam, jak z serca spada mi wielki ciężar.

*

- Słyszałam, że poznałaś już Juliet? - zagadała mnie Emily, gdy weszłam do dormitorium.
- Juliet?
- Tak się nazywa nowa dziewczyna Pottera - wyjaśniła mi przyjaciółka, po czym zaczęła naśladować jej piskliwy głos. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Candace już mu się znudziła? - zapytałam mimochodem, przykrywając się kołdrą.
- Miał dość tego, że bez przerwy potrafi gadać tylko o kosmetykach. Tak w każdym razie powiedział mi Syriusz.
- Syriusz? - zapytałam, podrywając się z łóżka.
Emily lekko się zarumieniła i odparła z uśmiechem:
- Pogodziliśmy się... No, trochę to trwało i w międzyczasie miał ze trzy inne dziewczyny, ale powinnam cieszyć się tym, że do mnie wrócił, prawda? To pozwala mi mieć nadzieję, że kiedyś może naprawdę się we mnie zakocha.
Uśmiechnęłam się szeroko, zadowolona z faktu, że moja przyjaciółka znów jest szczęśliwa. Pogodziłam się z Courtney, a Emily znowu jest z Blackiem. Tak, wszystko zdecydowanie wraca do normy.

*

Choć dość długo wierciłam się w łóżku, nie byłam w stanie zmrużyć oka. Przez całe to zamieszanie z Michaelem, Jamesem i Juliet, nie zjadłam nawet kolacji i teraz mój żołądek dawał mi jasno do zrozumienia, że powinnam czymś go zapełnić. Pomyślałam o świetnie zaopatrzonej kuchni i miłych skrzatach domowych, które gotowe były spełnić każdą moją prośbę, więc wyplątałam się z pościeli, narzuciłam na ramiona szlafrok i cichutko wysunęłam się z dormitorium.
- No wiesz, nie sądzę... - usłyszałam pełen zwątpienia głos Syriusza Blacka, gdy tylko otworzyłam drzwi. Zatrzymałam się wpół ruchu i już miałam zamiar wycofać się z powrotem do sypialni, gdy usłyszałam głos Pottera, który sprawił, że leciutko wychyliłam się do przodu, by lepiej go słyszeć.
- Daj spokój, Łapo! - odparł James wesoło - Ten Danniels powiedział mi wtedy na ucho: "jesteś wielkim szczęściarzem, Potter". Chyba rozumiesz, co to oznacza? Jednak Evans na mnie zależy i nawet on musiał to zauważyć.
Serce zaczęło mi szybciej bić, kiedy okazało się, że rozmawiali o mnie.
- No tak, ale chodzisz teraz z Juliet, pamiętasz?  Takie piskliwe stworzonko z lokami, kojarzysz? - zapytał Syriusz z wyczuwalną ironią w głosie.
- Właśnie o to chodzi! Żebyś ty widział minę Evans, jak Juliet nam przeszkodziła, stary! Zobaczysz, nie miną dwa tygodnie, a Evans zacznie mnie błagać o chodzenie! - mówiąc to, zaśmiał się triumfalnie.
Nie chciałam już słuchać dalszej części ich rozmowy. Cichutko z powrotem weszłam do dormitorium, zapominając nawet o tym, że nadal byłam głodna.
Więc Michael myśli, że podkochuję się w Potterze? W tym płytkim imbecylu, który wykorzystuje inne dziewczyny i chce, żebym BŁAGAŁA go o randkę? To śmieszne... Jak ja w ogóle mogłam się nad tym zastanawiać?
Jamesie Potterze, jeszcze nie znasz Lily Evans! Niedoczekanie twoje!

Inne życie


W trakcie pogrzebu miałam wrażenie, jakbym całą swoją świadomość zostawiła w gabinecie Albusa Dumbledore'a. Wydawało mi się, że wszystko, co widziałam i słyszałam, toczyło się gdzieś obok mnie, ale nie dotyczyło mnie bezpośrednio. Kiedy jednak wróciłam do domu, tak teraz pustego i cichego, mimowolnie skierowałam swoje kroki w kierunku kuchni, gdzie po raz ostatni rozmawiałam ze swoją mamą. Usiadłam przy stole, przy którym siedziałam wtedy i przypomniałam sobie, jak mama pogłaskała mnie po włosach i powiedziała, żebym na siebie uważała. A ja... A ja się do niej przytuliłam i powiedziałam, że i ona jest częścią mojej magii.
Gdy tylko to sobie przypomniałam, pękła we mnie jakaś bariera i poczułam, jak po policzkach gęsto spływają mi łzy, jedna za drugą.
Nie ma już mojej mamy. Mojej kochanej, władczej i upartej mamy...
Pomyślałam o czasach wczesnego dzieciństwa, gdy ramiona mamy były dla mnie niczym twierdza, chroniąca mnie od wszystkich przykrości. Pomyślałam o dniu, w którym okazało się, że jestem czarownicą i o jej dumnym uśmiechu. Pomyślałam o swoim pierwszym powrocie do domu na wakacje, kiedy wypytywała mnie z przejęciem, czego się nauczyłam i jak wygląda Hogwart. Pomyślałam też o swojej złości na mamę, kiedy powiedziała mi, że pojadę z Petunią na obóz. Pomyślałam o tym, jak siedziałam zamknięta w swoim pokoju, zła na cały świat, a mama cierpliwie czekała, aż się do niej odezwę. Pomyślałam wreszcie o jej smutnym uśmiechu podczas naszego ostatniego spotkania, gdy uświadomiłam sobie, że mama dobrze wie, że moim prawdziwym domem jest Hogwart.
Rozejrzałam się wokół siebie. Każdy pokój, mebel i przedmiot przypominał mi o mamie, tak jakby ktoś natrętnie wymachiwał mi przed nosem jej wielkim zdjęciem. Czułam, że jeśli zostanę w domu choć godzinę dłużej, moje serce dosłownie eksploduje z bólu. Z drugiej strony... Nie mogłam przecież ot tak zniknąć i zostawić tatę i Tunię sam na sam z rozpaczą. Byliśmy rodziną i powinniśmy trzymać się razem, tym bardziej teraz.
- Promyczku... - powiedział do mnie tata tego wieczoru, uśmiechając się do mnie smutno - Myślę, że powinnaś wrócić już do szkoły - oznajmił.
- Nie mogę was przecież zostawić - odparłam szybko, patrząc z troską na jego zmęczoną, przygnębioną twarz, znacznie starszą od tej, która żegnała mnie z uśmiechem na peronie 9 i 3/4 we wrześniu.
Tata pokręcił jednak przecząco głową i delikatnie mnie do siebie przytulił.
- Żadne z nas nic nie może teraz zrobić - szepnął, gładząc mnie po włosach - Ja będę musiał wrócić do pracy, Petunia do szkoły i nie ma sensu, żebyś siedziała tutaj sama, skoro wszystko przypomina ci o mamie... - dodał, jakby czytał w moich myślach - Twoja obecność nie wróci jej życia, a wierzę, że w szkole będzie ci łatwiej... zapomnieć.
- Nigdy nie zapomnę o mamie! - zaprzeczyłam stanowczo.
- Oczywiście, że nie, tak jak i my - zgodził się ze mną tata - Miałem na myśli to, że zapomnisz, choć częściowo, o bólu. Jestem ci bardzo wdzięczny, że chcesz z nami tu zostać, chociaż tylko byś cierpiała. Moja mądra, dzielna córeczka... - dodał, przyglądając mi się z dumą. Wszystko się jakoś ułoży, Lily. Tatuś będzie teraz kochał ciebie i Petunię podwójnie, za siebie i za mamusię...
W tym momencie głos mu się załamał i reszta słów utonęła w cichym szlochu. Przytuliłam się silniej do taty, chcąc wlać w jego serce choć cień otuchy, ale sama nie miałam jej w sobie ani odrobinę...

*

To była ostatnia noc, którą spędziłam w swoim pokoju w Little Whinging. Fakt, że udało mi się porządnie wypłakać zrobił swoje i tym razem byłam w stanie przespać się kilka godzin. Rano, gdy tylko się przebrałam i obmyłam zimną wodą swoje spuchnięte oczy, chwyciłam za kubek, pozostawiony mi przez dyrektora Hogwartu. Ponownie poczułam silne szarpnięcie i nie minęło kilka sekund, jak znalazłam się w znanym mi już gabinecie.
- Nie myślałem, że wrócisz tak wcześnie, Lily... - powiedział Dumbledore, przyglądając mi się uważnie. Nie zamierzał jednak zadawać mi żadnych niewygodnych pytań.
- Dziękuję za świstoklik - powiedziałam i spróbowałam się uśmiechnąć, ale kąciki moich warg nawet się nie poruszyły - Pójdę już - dodałam, kierując się w stronę wyjścia z gabinetu. Usłyszałam jednak za sobą głos profesora:
- Lily, jeśli będziesz potrzebowała pomocy...
- Dziękuję, wszystko jest w porządku - odparłam nieswoim głosem i szybko zamknęłam za sobą drzwi. Doceniałam życzliwość i troskę dyrektora, ale czułam, że jeśli zostanę w jego gabinecie choć minutę dłużej, zabraknie mi odwagi, by stawić czoła temu, co miało mnie czekać na zewnątrz.

*

- Hasło? - zapytała Gruba Dama, gdy stanęłam przed jej portretem.
- Kremowe piwo - odpowiedziałam bezbarwnym głosem.
Gruba Dama przesunęła się i mogłam wejść do pokoju wspólnego, który okazał się zupełnie opustoszały. No tak... Była dziesiąta rano i wszyscy byli teraz na lekcjach. Korzystając z chwili samotności, usiadłam w swoim ulubionym fotelu przy kominku i podciągnęłam kolana pod brodę.
Czułam się już nieco lepiej. Tu, w Hogwarcie, nic nie przypominało mi mamy, nie wiązało się z nią żadne wspomnienie.
Powiodłam wzrokiem wokół siebie, szukając czegoś, czym mogłabym zająć swoje myśli. Gdzieniegdzie walały się kawałki pergaminu z niedokończonymi wypracowaniami i papierki po słodyczach z Miodowego Królestwa. Za oknem świeciło słońce, a jego promienie padały na rozległe błonia i Zakazany Las.
- Mama zawsze była ciekawa, jak wygląda mój pokój wspólny... - przypomniało mi się i znów poczułam silniejsze ukłucie w okolicy serca. Nie zdążyłam jednak ani skupić się dłużej na tej myśli, ani jej od siebie odrzucić, bo usłyszałam, jak portret Grubej Damy znowu się przesuwa, wpuszczając kogoś do środka.
- Dlaczego ja zawsze muszę zapominać książki do zaklęć? - mówił do siebie James Potter, wyraźnie zniecierpliwiony, żwawym krokiem maszerując w kierunku dormitorium chłopców. Gdy jednak zobaczył mnie, skuloną na fotelu, na moment zamarł wpół ruchu, a potem natychmiast znalazł się przy mnie.
- Lily, co się stało? - zawołał z mieszaniną strachu i przejęcia, a ja, mimo smutku, odnotowałam, że po raz drugi w życiu zwrócił się do mnie po imieniu - Od kiedy McGonagall cię zabrała, słuch o tobie zaginął. Pytałem Norton i Larsson, ale one też nic nie wiedziały. Pomyślałem sobie, że Flevil poskarżył się Dumbledore'owi za ten liścik, ale nie wróciłaś na noc, potem na następną i już sam nie wiedziałem, co się stało... - wyrzucił z siebie jednym tchem.
Na widok jego zmartwionej miny, moje kąciki ust, które jeszcze kilkanaście minut wcześniej sprawiały wrażenie sparaliżowanych, lekko się uniosły.
- Dumbledore wezwał mnie do siebie, żeby mi powiedzieć, że zmarła moja mama - powiedziałam, po raz pierwszy wyrażając na głos to, co się wydarzyło - Miała zawał serca. Moja siostra znalazła ją nieprzytomną po powrocie ze szkoły i zadzwoniła po pomoc ale... nic się już nie dało zrobić.
Spodziewałam się, że James powie coś w stylu "bardzo mi przykro" lub "wszystko się jakoś ułoży", ale on jedynie mnie przytulił. Ufnie przylgnęłam do jego klatki piersiowej, a rytm jego serca nieco ukoił mój smutek. Czując ciepło, bijące od jego ciała i dotyk dłoni, głaskającej mnie delikatnie po głowie, pomyślałam sobie po raz pierwszy, że może naprawdę ból, który czułam, kiedyś minie i mam w sobie dość siły, by mu się przeciwstawić.
- James... - zapytałam po dłuższej chwili, odrywając na moment głowę od jego piersi.
- Tak?
- Książka do zaklęć... Nie byłeś na lekcji...
- Nieważne - odparł szybko i ponownie mnie przytulił.
W jego ramionach poczułam się dziwnie bezpieczna, zupełnie jakby żadne smutki nie mogły mieć teraz do mnie dostępu. Skądś już jednak znałam to uczucie. Tak... Równie bezpieczna byłam w ramionach swojej mamy jako mała dziewczynka. Mama była wtedy dla mnie całym światem. Czy jeśli teraz czuję się tak samo, to znaczy, że James...?
Nie dane mi było jednak długo się nad tym zastanawiać, po portret Grubej Damy ponownie udostępnił wejście do pokoju wspólnego kolejnemu uczniowi.
- Rogacz, wyparowałeś czy co? Lekcja już się skończyła... - oznajmił donośnie Peter Pettigrew, raźnym krokiem podchodząc do fotela, na którym oboje teraz siedzieliśmy. Na widok mojej głowy, spoczywającej wciąż na klatce piersiowej Jamesa, wyraźnie się jednak speszył - Ooo, to ja może... Może ja gdzieś sobie...
- Nie trzeba, Peter - odparłam spokojnie, po czym wstałam z fotela i skierowałam się w kierunku dormitorium dziewcząt. James również się podniósł i sprawiał wrażenie, jakby chciał mnie zatrzymać, ale chyba wyczuł, że potrzebuję trochę samotności, bo zrezygnował. Czułam jedynie, jak odprowadza mnie wzrokiem, zanim zniknęłam za krętymi schodami wiodącymi do sypialni.
Kiedy usiadłam na łóżku i nieco ochłonęłam, w moim sercu, poza smutkiem i żalem, narodziło się także poczucie winy. Dobrze wiedziałam, że osobą, która miała mnie teraz obejmować i dodawać otuchy, powinien być Michael. Tak się jednak złożyło, że po raz kolejny zupełnie zapomniałam o jego istnieniu...

*

Niewiele osób wiedziało o tym, dlaczego McGonagall tamtego dnia wezwała mnie do siebie, dzięki czemu nie musiałam na każdym kroku spotykać się ze współczuciem i pytaniami, czy nie potrzebuję przypadkiem pomocy albo rozmowy.
Tata miał rację. Będąc w Hogwarcie czułam się znacznie lepiej niż w naszym domu, w Little Whinging. Choć poczucie przygnębienia i kłucie w okolicy serca rzadko mnie opuszczało, powoli dawałam się wciągnąć w rytm szkolnego życia. Chodziłam na zajęcia, zdobywałam punkty dla Gryffindoru za poprawne odpowiedzi na pytania nauczycieli, odrabiałam prace domowe, odwiedzałam Hagrida i spędzałam dużo czasu z Emily i Alice, które bardzo się starały tak zaplanować mi dzień, bym nie miała możliwości myśleć zbyt często o mamie. Były dla mnie bardzo dużym wsparciem i nie wiem, czy kiedykolwiek będę w stanie należycie się im odwdzięczyć za serce, które okazały mi w tych trudnych dla mnie chwilach.
Październik ustąpił miejsca listopadowi, a szkolne błonia pokryły się grubą warstwą śniegu. Im zimniej było na dworze, tym cieplejsze stawało się moje serce. Podczas jednej z przerw Glizdogon oberwał łajnobombą w twarz i wtedy po raz pierwszy od śmierci mamy szczerze się roześmiałam. Nie sądziłam, że kiedykolwiek jeszcze będę w stanie to zrobić. Dwa tygodnie później z kolei, kiedy Gryffindor wygrał kolejny mecz quidditcha, świętowałam ze wszystkimi sukces drużyny.
O ile jednak w ciągu dnia byłam w stanie skupić się na lekcjach i pracy domowej, o tyle wieczorami, leżąc sama w łóżku, potrafiłam jedynie wspominać ostatnie wakacje spędzone z moją mamą i jej smutny uśmiech, kiedy żegnała mnie na dworcu. Wciąż jeszcze często płakałam, ale zawsze robiłam to w ukryciu, dzięki czemu nie wzbudzałam większego współczucia, niż bym sobie tego życzyła.
Michael także okazywał mi duże wsparcie. Często wyciągał mnie na spacery, podczas których umilał mi czas ciekawymi anegdotami, które gdzieś tam kiedyś podsłuchał. Był o wiele bardziej subtelny niż ktokolwiek z mojego otoczenia i zawsze wystarczyło mu jedno spojrzenie, by wiedzieć, czy mam ochotę na rozmowę, czy też wolałabym sobie pomilczeć.
Któregoś sobotniego wieczoru, kiedy spacerowaliśmy sobie po błoniach, otuleni grubymi szalikami w barwach naszych domów, zobaczyłam w oddali Jamesa Pottera, który chyba również wybrał się na randkę. Jego partnerka jednak w niczym nie przypominała Candace Larocca, z którą widziałam go jeszcze z dwa dni temu. Mimowolnie przygryzłam wargę.
- Lily? - głos Michaela wyrwał mnie z rozmyślań.
- Tak?
- Czy ty się przypadkiem nie wpatrujesz w tego całego Pottera? - zapytał i choć starał się udawać rozbawionego, w jego oczach dostrzegłam niemy zarzut.
- Och... Nie patrzyłam na niego, tylko na jego dziewczynę, bo wcześniej chyba spotykał się z inną - odparłam, uśmiechając się przepraszająco - Wiesz, jak to jest, kobiety są dość ciekawskie, a chyba "wyniuchałam" zdradę - dodałam.
Michael nie poruszał już więcej tego tematu, ale miałam dziwne przeczucie, że mi nie uwierzył. Przez dłuższy czas mówił o czymś zupełnie innym, więc nieco się odprężyłam, ale kiedy po spacerze odprowadził mnie pod portret Grubej Damy, odezwał się poważnym tonem:
- Lily, mogę cię o coś zapytać?
- Jasne - odparłam nieco zaskoczona.
- Obiecujesz, że odpowiesz mi szczerze? - zapytał, kładąc nacisk na ostatnie słowo.
Niepewnie przytaknęłam.
- Czy ty... - zaczął Michael, a jego policzki nieco poróżowiały - Czy nie podkochujesz się przypadkiem  Jamesie Potterze?

W domu


Gdy Dumbledore skończył, byłam jedynie w stanie wpatrywać się w niego błagalnym wzrokiem i oczekiwać, że to, co usłyszałam, było jedynie próbką jego dziwnego poczucia humoru. Profesor spojrzał jednak na mnie ze współczuciem, obszedł swoje biurko dookoła i uklęknął przy mnie, kładąc swe dłonie na moich ramionach.
- Chciałabyś wrócić jeszcze dzisiaj? - zapytał.
Pokiwałam twierdząco głową, bo nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Dumbledore wziął do ręki dziwnie wyglądający czajnik, mruknął pod nosem jakieś nieznane mi zaklęcie i oznajmił, patrząc na mnie uważnie zza swoich okularów-połówek:
- To świstoklik. Dotknij go, a znajdziesz się na miejscu.
Wyciągnęłam rękę i chwyciłam metalowy uchwyt czajnika. Poczułam silne szarpnięcie w okolicy pępka i lekkie mdłości, ale za bardzo bolało mnie serce, bym skupiała się na niewygodach podróży. Dumbledore rozpłynął się w powietrzu, a ja przez chwilę wirowałam w obcej, trudnej do uchwycenia przestrzeni. Wreszcie moje stopy uderzyły o drewnianą podłogę. Rozejrzałam się dookoła. Znajdowałam się w jasno oświetlonym pokoju, wypełnionym sosnowymi meblami... Tak, w zaledwie kilka sekund znalazłam się znowu w Little Whinging.
Podeszłam do biurka. Leżała na nim kartka papieru i czerwony kubek w żółte wzorki, którego nigdy wcześniej nie widziałam. Odczytałam treść listu: 

Lily, 
gdy będziesz już chciała wrócić do Hogwartu, po prostu dotknij tego kubka, to świstoklik. O szkołę nie musisz się martwić. Zostań w domu, jak długo będziesz tego potrzebowała.

                                  Albus Dumbledore 

Odłożyłam kartkę i spojrzałam na czerwony kubek. Przez chwilę ogarnęła mnie nagła chęć powrotu do szkoły. Pomyślałam, że jeśli teraz wrócę i będę udawać, że nic się nie stało, to może czas się cofnie albo chociaż nigdy nie dojdzie do mnie okrutna prawda, którą zaledwie kilka minut temu usłyszałam z ust nauczyciela. Pozostanie tutaj oznaczało pogodzenie się z rzeczywistością i stawienie czoła najbardziej bolesnemu w moim życiu pożegnaniu.
Nie mogłam jednak uciec, dobrze o tym wiedziałam.
Z trudem zwalczywszy łzy, cisnące mi się do oczu, drżącą ręką chwyciłam za klamkę i wyszłam z pokoju na korytarz, w którym zaraz natknęłam się na pociągającą nosem Petunię.
- O... już jesteś. - powiedziała na mój widok, ocierając łzy rękawem.
- Tak... - odparłam, starając się nie patrzeć w jej zapuchnięte od płaczu oczy - Jestem... Kiedy ma się odbyć... - zaczęłam, ale Tunia mi przerwała.
- Jutro. Długo tu zostaniesz?
- Nie wiem...
- Aha.
Petunia poszła korytarzem w kierunku schodów, a ja znowu wróciłam do swojego pokoju i położyłam się do łóżka. Czułam się, jakbym była ofiarą najbardziej okrutnego żartu, jaki można sobie wyobrazić. Serce bolało mnie tak bardzo, że z trudem mogłam oddychać. I pomyśleć, że zaledwie kilka godzin wcześniej oburzyło mnie zachowanie Flevila i Jamesa Pottera... Teraz wygłupy Gryfona i to, co zrobił mój nauczyciel nie miało dla mnie żadnego znaczenia. Jak mogłam w ogóle przejmować się czymś takim, podczas gdy tutaj, w moim domu, rozegrał się taki dramat?
Podczas kolacji nastrój był jeszcze bardziej przygnębiający. Potrafiłam jedynie bawić się bezwiednie sztućcami, ale nie byłam w stanie niczego przełknąć. Przy stole panowała cisza, wszyscy nawzajem unikaliśmy swoich spojrzeń, nikt nawet słowem nie skomentował tego, co się dziś zdarzyło.
W pewnym momencie straciłam już resztki cierpliwości. Wstałam od stołu i wróciłam do swojego pokoju. Nikt mnie nie zatrzymał...
Położyłam się do łóżka, ale przez całą noc nie zmrużyłam oka. Zastanawiałam się, czy zrobiłam coś złego, że zostałam tak dotkliwie ukarana. Zawsze starałam się być życzliwa, pomagać ludziom, gdy tego potrzebowali, wspierać, gdy było im ciężko...
Kiedy wzeszło słońce, usłyszałam, jak ulicą przejeżdża rower, a jego kierowca gwiżdże sobie jakąś wesołą melodyjkę. Nieco później z sąsiedniego domu wyszła dwójka dzieci, śmiejąc się głośno.
Mimowolnie się skrzywiłam. Jak to jest możliwe, że po czymś takim świat się nie zatrzymał? Dlaczego czas biegnie dalej? Dlaczego inni mogą cieszyć się życiem, podczas gdy moje serce rozsadzał obezwładniający ból?
- Idziesz, Lily? - zapytała Petunia, wchodząc do mojego pokoju. Miała sińce pod oczami i domyśliłam się, że ona również nie była w stanie zmrużyć oka.
- Tak... - odparłam zdławionym głosem i powlokłam się za nią do samochodu. Tata już tam na nas czekał, smutniejszy i bardziej mizerny niż kiedykolwiek.
Nie mogłam uwierzyć w to, co dzieje się wokół mnie... Nie mogłam uwierzyć, że jadę na pogrzeb swojej mamy.

Najgorszy dzień mojego życia


Przez następnych parę dni Emily i Syriusz zachowywali się tak, jakby w ogóle się nie znali. Moja przyjaciółka zgrywała przed Blackiem, że jest jej zupełnie obojętny, a wieczorami wypłakiwała mi się na ramieniu, co zaczynało być już naprawdę trudne do zniesienia.
Bardzo dziwiło mnie także zachowanie Courtney. Zaczęła odnosić się do mnie z dystansem i miałam wrażenie, że źle się czuje w mojej obecności. Zawsze była dla mnie miła i życzliwa, a teraz... cóż, teraz przestała. Nawet na zajęciach z eliksirów, które Gryfoni mieli wspólnie z Krukonami, siadała z tyłu, w towarzystwie swoich koleżanek z Ravenclawu, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem. Było mi przykro z tego powodu, bo bardzo polubiłam Courtney. Zawsze potrafiła zarażać innych swoim optymizmem, a trochę radości bardzo by mi się teraz przydało. Niestety, zamiast swobodnie z nią sobie pogawędzić, musiałam zadowolić się obserwacją jej profilu, teraz dziwnie skrzywionego i pozbawionego najmniejszych znamion uśmiechu.
Na domiar złego, Candace Larocca doprowadzała mnie do szału. Na próżno usiłowałam sobie wmówić, że mam gdzieś i ją, i Pottera, że mam wspaniałego, dojrzałego chłopaka i byłoby idiotyzmem wciąż zawracać sobie głowę tym zarozumiałym rozczochrańcem... Dawno już jednak przestałam rozumieć, dlaczego James z dnia na dzień staje się integralną częścią mojego życia, więc mogłam jedynie stopniowo pogrążać się w narastającej frustracji.
Pewnego dnia, pod koniec września, miałam lekcję obrony przed czarną magią z profesorem Flevilem. Był to właśnie ten nauczyciel, który wzbudził moją sympatię podczas uczty na rozpoczęciu roku szkolnego. Flevil był pełen entuzjazmu, choć trudno było mu się odnaleźć w zasadach, panujących w Hogwarcie. Często spóźniał się na zajęcia, bo nie umiał trafić do właściwej sali, zapominał o tym, by za dobre odpowiedzi nagradzać uczniów punktami i często nas pytał, jaki mamy dzień tygodnia. Czasem miałam wrażenie, że reszta grona pedagogicznego traktowała go z lekkim pobłażaniem, ale dla mnie osobiście jego niezdarność wydawała się urocza i trzymałam za niego kciuki, by udało mu się w końcu zasłużyć na szacunek reszty profesorów. Dodatkowo, nieco przypominał mi Remusa Lupina. Choć był jeszcze młody i dość przystojny, nie dbał za bardzo o swój wygląd zewnętrzny. Zawsze miał podkrążone oczy i był chorobliwie blady, a szaty, które nosił, z pewnością wymagały interwencji krawca. Na szczęście, prowadził zajęcia ciekawie, w trakcie lekcji podawał dużo przykładów i potrafił dobrze podzielić czas między wstęp teoretyczny a ćwiczenia praktyczne. Tego dnia jednak doszło do incydentu, który sprawił, że przestałam czuć do Flevila sympatię.
Gdy w najlepsze zajęta byłam przepisywaniem notatki z tablicy, dotyczącej szczególnie ciekawego przeciwuroku, dostałam liścik:

Evans,
 trzymaj się z daleka od mojego chłopaka. On kocha tylko mnie, o tobie już dawno zapomniał. Nie rób sobie nadziei i odczep się wreszcie. James zasługuje na kogoś lepszego niż na taką obrzydliwą szlamę.

Liścik nie był podpisany, ale i tak wiedziałam, kto był jego nadawcą. Któż inny jak nie Candace Larocca? Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia, dlaczego radzi mi odczepić się od Pottera, skoro od dość dawna nie miałam z nim żadnego kontaktu. Przez myśl mi przemknęło, że to próba zemsty za to, co zdarzyło się podczas transmutacji. To jednak na pewno nie był wystarczający powód, by nazwać mnie szlamą.
Wzięłam pióro i bez zastanowienia napisałam odpowiedź:

Droga koleżanko,
 fakt, że nie potrafisz zatrzymać przy sobie chłopaka - to nie moja wina. Jeśli jeszcze nie zauważyłaś, to powiem Ci, że umawiam się z pewnym siódmoklasistą z Ravenclawu, do którego "Twój" (?) Potter się, niestety, nie umywa. Jeśli czujesz, że może Ci się wymknąć, może po prostu spróbuj się od czasu do czasu szczerze do niego uśmiechnąć? Zdaję sobie sprawę, że Twój szczękościsk to poważna sprawa, ale wierzę, że pani Pomfrey jest w stanie Ci pomóc.
Pozdrawiam,
niezainteresowana Jamesem Potterem - Lily Evans

        Podałam liścik dalej, aby przekazano go tej jędzy, ale, niestety, profesor Flevil to zauważył. Odebrał kartkę z rąk zdezorientowanej Candace i przeczytał obie jego części na głos.
Wszyscy natychmiast wybuchnęli śmiechem, po czym zaczęli niezbyt dyskretnie między sobą szeptać, co jakiś czas zerkając albo na mnie, albo na Laroccę, albo na Pottera.
Candace zrobiła się czerwona na twarzy, a James... James spojrzał na mnie tak złowrogim spojrzeniem, że niemal natychmiast spuściłam wzrok i zrobiłam się równie czerwona jak Candace.
- Nie przejmuj się tym, Lily - szepnęła Alice, na darmo próbując mnie pocieszyć.
- Jak Flevil mógł zrobić coś tak okropnego? - warknęła Emily, która była wyraźnie oburzona zachowaniem nauczyciela - Istna podłość! - dodała.
Do końca lekcji nie odezwałam się ani słowem. Siedziałam ze spuszczoną głową, zaciskając pięści pod pulpitem. Byłam tak zła i zawstydzona, że nie śmiałam spojrzeć na nikogo, choć czułam na sobie ciekawski wzrok całej klasy.
Gdy zadzwonił dzwonek, Flevil poprosił do siebie mnie i Candace. Kiedy wszyscy pozostali już wyszli, zaczął:
- Wiem, że moje dzisiejsze zachowanie może się wam wydać karygodne i niesprawiedliwe, ale lekcje obrony przed czarną magią nie służą pisaniu liścików. Musiałem was w jakiś sposób ukarać.
- W Hogwarcie każe się, odbierając punkty poszczególnym domom... - mruknęłam przez zaciśnięte zęby. Flevil jednak nie zwrócił na mnie uwagi.
- Wasze zachowanie świadczyło o tym, że zignorowałyście moją obecność, dlatego nie powinnyście mieć do mnie o to żalu.
- Przecież pan nas ośmieszył! Przed całą klasą! - warknęła Candace, rzucając Flevilowi mściwe spojrzenie.
- Żaden nauczyciel nie potraktował nas nigdy w taki sposób. - dodałam. Po raz pierwszy zgadzałam się z tą idiotką.
- Macie nauczkę - odparł Flevil. - W wielu szkołach praktykuje się tego typu kary. Możecie już odejść. Muszę iść do pokoju nauczycielskiego.
I wyszedł. Byłam oburzona. Zarzuciłam torbę na ramię i, nie zwracając najmniejszej uwagi na Candace, opuściłam klasę i pognałam na lekcję eliksirów. Tych zajęć nie miałam już na szczęście z Puchonami, więc miałam nadzieję, że do końca dnia nie dane mi już będzie zobaczyć nigdzie buźki tej całej Larocca.
Idąc korytarzem, zobaczyłam w oddali Courtney.
- Cześć! - zawołałam wesoło, podbiegając do niej. Miałam nadzieję, że zły humor już jej minął i będzie mogła wlać w moje serce trochę otuchy, której bardzo teraz potrzebowałam. Widocznie jednak się przeliczyłam, bo Courtney nie tylko nie odpowiedziała na mój uśmiech, ale i sprawiała wrażenie wyjątkowo zniechęconej, gdy tylko mnie zauważyła.
- Cześć - odparła chłodno.
- Czy coś się stało? - zapytałam, czując, jak nadzieja stopniowo mnie opuszcza - Ostatnio dziwnie się zachowujesz. Zrobiłam coś nie tak?
- Chyba sama powinnaś to wiedzieć - mruknęła, po czym przyspieszyła kroku, zostawiając mnie samą na korytarzu.
Zrobiło mi się przykro. Zaczęłam analizować w pamięci wszystkie swoje ostatnie spotkania z Courtney i nie mogłam znaleźć w swoim zachowaniu nic takiego, co mogłoby urazić Krukonkę. Nie chciałam rezygnować z naszej przyjaźni, więc postanowiłam sobie, że po eliksirach spróbuję z nią jeszcze raz porozmawiać, a póki co, powlokłam się do lochów na zajęcia.
- Dzisiaj będziemy przygotowywać eliksir wzmacniający, ale o znacznie bardziej skomplikowanym składzie. - oznajmiła nam profesor Madson - Pomaga on w sytuacjach krytycznych dla zdrowia. - mówiąc to, machnęła różdżką i na tablicy znalazł się bardzo skomplikowany przepis - Zaczynajcie.
Przygotowałam wszystkie składniki i zaczęłam w odpowiedniej kolejności wlewać substancje do kociołka. Wywar zabarwił się na czerwono, co oznaczało, że robiłam wszystko tak, jak należy.
W pewnej jednak chwili, gdy Madson musiała wyjść, w klasie rozpętała się prawdziwa wojna, której sprawcami byli oczywiście Huncwoci. Zaczęli rzucać łajnobombami, najwidoczniej dobrze się przy tym bawiąc. Starałam się ich ignorować, skupiona na przygotowywaniu wywaru, ale w pewnej chwili jedna z łajnobomb wpadła wprost do mojego kociołka, niszcząc tym samym całą moją pracę.
- Przepraszam, Evans - odezwał się James z łobuzerskim uśmiechem na twarzy. Najwidoczniej zupełnie nie przejął się tym, że zniszczył mój eliksir.
- Potter, jesteś największym debilem na świecie! - wycedziłam przez zaciśnięte zęby, mierząc go złowrogim spojrzeniem. Wyjęłam łajnobombę ze swojego kociołka i wrzuciłam ją wprost do eliksiru Jamesa.
- Co ty wyprawiasz, Evans?! - warknął Potter - Przecież nie zrobiłem tego specjalnie!
- To twój problem. - odparłam, patrząc na niego wyzywająco.
James już otwierał usta, by coś mi odpyskować i niewiele brakowało, by doszło między nami do ostrej kłótni, ale nagle do sali weszła profesor McGonagall. Wszyscy uczniowie, jak na komendę, zamilkli. Kto jak kto, ale nauczycielka transmutacji wzbudzała we wszystkich olbrzymi respekt.
- Panno Evans, proszę zabrać torbę i iść ze mną do dyrektora. - powiedziała, zwracając się bezpośrednio do mnie.
- Czy coś się... stało? - zapytałam, kompletnie zbita z tropu, zastanawiając się, czy profesor Dumbledore chce mnie widzieć z powodu liścika napisanego do Candace. Nie, to na pewno nie o to chodzi... Nie umiałam sobie jednak przypomnieć żadnego poważniejszego przewinienia, a profesor McGonagall nie zamierzała najwidoczniej odpowiadać na moje pytanie.
Posłusznie wzięłam swoje rzeczy i poszłam za nauczycielką, która poprowadziła mnie wieloma korytarzami. Stanęłyśmy wreszcie przed kamienną chimerą.
- Fasolki Wszystkich Smaków. - powiedziała nauczycielka. Chimera odskoczyła, odsłaniając spiralne schodki, wiodące do gabinetu Albusa Dumbledore'a. - Idź, dyrektor czeka na ciebie. - oznajmiła McGonagall, po czym odeszła.
To wszystko było bardzo dziwne. Nie miałam pojęcia, o co może chodzić Dumbledore'owi. Na drżących nogach wspięłam się po krętych schodkach i niepewnie zapukałam do drzwi.
- Wejdź, Lily - usłyszałam spokojny, ciepły głos dyrektora.
Otworzyłam drzwi. Dumbledore stał przy oknie, wpatrując się w błonia oświetlone jesiennym słońcem. Sprawiał wrażenie przygnębionego i jakby zakłopotanego tym, co miał mi przekazać.
- Usiądź, proszę. - powiedział, wskazując mi krzesło naprzeciw swego biurka.
Usiadłam, nie spuszczając z profesora wzroku. Nadal nie miałam pojęcia, o co chodzi. Dumbledore zajął miejsce przy swoim biurku, potem wstał i zaczął przechadzać się po gabinecie. Wreszcie zatrzymał się i z powrotem usiadł.
- Lily... Muszę ci powiedzieć coś bardzo ważnego.
Serce zabiło mi szybciej. Dumbledore zaczął mi wyjaśniać powód tego spotkania. W miarę jego monologu, w oczach pojawiały mi się łzy, czułam kłucie w sercu. To, co powiedział mi dziś dyrektor, na zawsze zmieniło moje życie...

Oblicza zazdrości


Wpatrywałyśmy się w Emily z narastającym zniecierpliwieniem. Ona jednak wcale nie miała zamiaru wyjawić nam powodu swojego dziwnego zachowania, zezując to na podłogę, to na przeciwległą ścianę, ale konsekwentnie unikając naszego wzroku.
- No... powiedz. - zachęciła ją Alice łagodnie.
Emily jednak nadal się nie odzywała. Sięgnęła prawą ręką do kieszeni i wyjęła z niej pognieciony kawałek pergaminu. Myślałam, że zemdleję, gdy zobaczyłam, co jest na nim napisane.

Najdroższa Emily
Już od pierwszej chwili, kiedy spojrzałem w Twoje błękitne oczy, wiedziałem już, że do końca życia będę niewolnikiem Twego wdzięku. Oszalałem na Twoim punkcie, ale nigdy ci tego nie powiedziałem. Wiem, że spotykasz się z Syriuszem Blackiem, ale nie on jest Ci przeznaczony. Black nie ma pojęcia, jak postępować z taką niezwykłą istotą. Spotkajmy się w piątek o 20:00 na błoniach.

                                           Twój wielbiciel 

- Zamierzasz pójść? - zapytałam po przeczytaniu listu. Choć jego treść wydawała mi się bardzo kiczowata, rodem z tandetnego romansidła, wiedziałam, że na wrażliwej Nortonównie mogła zrobić duże wrażenie.
- Tak - odparła Emily niepewnie. - Chciałabym wiedzieć, kto jest "niewolnikiem mojego wdzięku". - dodała po chwili, robiąc rozmarzoną minę - Syriusz nigdy nie traktował mnie w taki romantyczny sposób... On jest zupełnie inny... Wiecie, że jeszcze nigdy nie powiedział mi, że mnie kocha? - mruknęła ze zbolałą miną - Niby jesteśmy razem, ale widzę, jak uśmiecha się do innych dziewczyn... Mój wielbiciel pewnie to zauważył i dlatego zdecydował mi się o tym napisać.
- Twoim chłopakiem jest Syriusz Black - odparłam stanowczo, nie chcąc, by Emily zrobiła coś, czego będzie później żałowała - Nawet jeśli nie jest idealny i nie umie - zerknęłam w treść listu, znajdując potrzebny cytat - "postępować z tak niezwykłą istotą", to chyba to właśnie na nim ci zależy, co?
- Oczywiście, że zależy... - zaperzyła się Emily - ...To nie tak, że chcę go zdradzić. Po prostu jestem bardzo zaskoczona i chciałabym poznać osobę, która do mnie napisała. Nie ma w tym chyba nic złego?
- No nie wiem... - zastanowiła się na głos Alice - Ty pewnie też nie byłabyś zadowolona, gdyby Black za twoimi plecami spotkał się z którąś ze swoich wielbicielek, prawda? Coś takiego jest, moim zdaniem, trochę... - zawahała się - ...trochę nieuczciwe.
- Wcale nie jestem nieuczciwa. - oburzyła się Emily - Chcę go tylko poznać. Napisał mi takie miłe rzeczy, więc nie mogę mu pozwolić, żeby czekał na błoniach na darmo i marznął, prawda? Spotkam się z nim, powiem mu, że jest mi bardzo miło, że mnie tak polubił i tyle.
Nie byłam zbyt przekonana do tego pomysłu, ale nie miałam nad swoją przyjaciółką żadnej władzy. Gdy zobaczyłam, jak wystroiła się na spotkanie ze swoim wielbicielem, zaczęłam mieć złe przeczucia, ale nie wypowiedziałam ich na głos, żeby jeszcze bardziej nie drażnić Emily.
- Jak myślisz, co z tego wyniknie? - zapytałam Alice, gdy Nortonówna wyszła już z dormitorium, nucąc coś pod nosem.
- Nie mam pojęcia, ale na pewno nic dobrego... - odpowiedziała przyjaciółka, smętnie wpatrując się w kominek. Była dokładnie tego samego zdania, co ja - Chodź, zróbmy zadanie domowe, bo "niewolnik wdzięku" naszej Emily pewnie szybko jej nie puści. Nie ma sensu czekać - dodała, sięgając po podręcznik z transmutacji i kawałek pergaminu.
Przytaknęłam Alice i zabrałyśmy się za odrabianie lekcji. Nie minęło jednak nawet pół godziny, a do dormitorium wkroczyła zapłakana Emily. Trzasnęła drzwiami, rzuciła się na łóżko i, zakrywając głowę poduszką, wydała z siebie nową porcję szlochów. Spojrzałam na Alice, a ona na mnie. Przez chwilę żadna z nas się nie odezwała.
Wreszcie zdecydowałam się jednak podejść do zapłakanej przyjaciółki i zapytałam niepewnie:
- Em, co się stało?
Odpowiedział mi płacz. Powtórzyłam więc swoje pytanie, teraz już nie na żarty zdenerwowana. Po głowie zaczęły mi krążyć dziwne myśli. Czyżby ten wielbiciel zrobił Emily krzywdę?
Nortonówna zdecydowała się wreszcie wychylić głowę zza poduszki. Spojrzała na nas zapuchniętymi oczami i wychrypiała:
- O-On...O-On... - jąkała się - To był... Syriusz... On chciał sprawdzić, czy ja mogłabym... i pomyślał, że tak... i zerwał ze mną.... - łkała.
Niewiele zrozumiałam z tego, co powiedziała, ale po jakimś czasie wspólnie z Alice udało mi się ułożyć to wszystko w sensowną całość. Emily nie miała żadnego cichego wielbiciela, a autorem listu był Syriusz Black i to on czekał na nią na błoniach. Kiedy zobaczył, jak wystroiła się na spotkanie, stwierdził, że nie okazała mu wierności i się na nią obraził.
- Od początku ci mówiłyśmy, że nie powinnaś iść na to spotkanie. - tłumaczyła Alice - No i widzisz, do czego to teraz doprowadziło...
- NIE MÓW MI O TYM, CO JUŻ ZROBIŁAM, ALE O TYM, CO MAM TERAZ ZROBIĆ! - wybuchnęła Emily - CHCĘ ODZYSKAĆ SYRIUSZA... PRZECIEŻ JA NAPRAWDĘ BYM GO NIGDY NIE ZDRADZIŁA!
- My ci wierzymy - odparłam uspokajającym tonem, gładząc ją po długich, złotych włosach - Powinnaś porozmawiać z Syriuszem i jeszcze raz mu wszystko wyjaśnić.
- Ale on nie chce ze mną rozmawiać. Przez całą drogę do pokoju wspólnego nawet na mnie nie spojrzał... Szedł tak szybko, że musiałam za nim biec, by dotrzymać mu tempa... - łkała przyjaciółka, ponownie zakrywając twarz poduszką.
- Więc ja z nim porozmawiam. - odpowiedziałam, uśmiechając się lekko. Nie mogłam przecież pozwolić na to, żeby moja najlepsza przyjaciółka była nieszczęśliwa.
Z takim postanowieniem zajrzałam do pokoju wspólnego, ale niestety nie zauważyłam tam Huncwotów. Westchnęłam z rezygnacją, zerkając w kierunku schodów wiodących do męskiego dormitorium. Wciąż miałam w pamięci swoją ostatnią wizytę w sypialni chłopców i kłótnię, do której doszło po tym, jak wraz z przyjaciółkami zmieniłyśmy kolory ich fryzur. Zawahałam się na moment, ale na samo wspomnienie zapłakanej twarzy Emily zebrałam się na odwagę i zapukałam do drzwi. Jak powszechnie wiadomo, nieszczęścia chodzą parami i osobą, która mi otworzyła, był James Potter.
- Jest Black? - zapytałam ostro, zanim zdążył się odezwać.
Potter spojrzał na mnie dziwnie, ale odpowiedział:
- Jest. Twój Danniels już ci się znudził?- zadrwił.
- Daj spokój, Potter... - warknęłam i spojrzałam na niego ze złością. Na szczęście nie byłam zmuszona do kontynuowania tej niezbyt miłej pogawędki, bo po chwili w drzwiach stanął Syriusz.
- Możemy porozmawiać? - zapytałam, zauważywszy, że wciąż nie ochłonął po kłótni z Emily. Miał zacięty wyraz twarzy i poruszał się szybko i nerwowo, bez śladów swej zwykłej, leniwej nonszalancji.
- Jeżeli chodzi ci o Norton, to możesz sobie darować. - odparł chłodno.
- To naprawdę bardzo ważne! Obiecuję, że nie zajmę ci więcej niż pięć minut. - powiedziałam, spoglądając na niego błagalnie. Black nadal miał surowy wyraz twarzy, ale wreszcie uległ moim prośbom i zgodził się na rozmowę.
Weszłam do dormitorium chłopców. Oprócz Jamesa i Syriusza nikogo tam nie było. Black skinął na przyjaciela, który zaraz opuścił pokój, zostawiając nas samych. Rozejrzałam się po ich sypialni, która z pewnością nie należała do najczystszych. Wszędzie walały się części garderoby i kawałki pergaminów. Spośród wszystkich łóżek, pościelone było tylko jedno i szybko się domyśliłam, że należało do Lupina.
- Więc? - zapytał Black ostro, sprawiając, że przestałam się rozglądać.
- Posłuchaj mnie... - powiedziałam, siląc się na spokój - Nie powinieneś traktować Emily w taki sposób. Ona naprawdę by cię nie skrzywdziła. To, że poszła na spotkanie z jakimś tam wielbicielem jeszcze o niczym nie świadczy. Założę się, że ty też byś poszedł i...
- Nie mówimy o mnie, tylko o niej! - zaperzył się Black - Jeżeli to wszystko, co chciałaś mi powiedzieć, to pozwól, że skończymy już tę rozmowę. - dodał, otwierając drzwi i dając mi jasno do zrozumienia, że chce, abym już poszła.
- Jesteś niesprawiedliwy - burknęłam, patrząc na niego z wyrzutem - Najpierw sam prowokujesz dziwne sytuacje, a później się dziwisz, że dochodzi do czegoś takiego. Sam też nie jesteś przecież święty. Z iloma swoimi wielbicielkami flirtujesz sobie na oczach Emily?
- Evans, ja już naprawdę skończyłem z tobą rozmawiać - odparł, nawet na mnie nie patrząc.
- Nie marnuj szansy na bycie szczęśliwym... - powiedziałam na odchodnym. Uśmiechnął się z ironią.
- I kto to mówi? - warknął, po czym delikatnie wypchnął mnie z dormitorium i zatrzasnął mi drzwi przed nosem.
Prychnęłam oburzona. Co to niby miało znaczyć? Czy chciał mi zasugerować, że mogłabym być szczęśliwa z Potterem? Z tym Potterem, który co chwilę ma nową dziewczynę, znęca się nad kim popadnie i przytula mnie po to, by zaraz potem z tego kpić? Co to za pomysł?
- I co? - zapytała Emily, podrywając się z łóżka na mój widok. Nadal płakała.
- Nie marnuj sobie życia przez takiego bubka. - odparłam zirytowana, po czym, ignorując Alice, która zasugerowała mi, żebyśmy dokończyły pracę domową, od razu położyłam się do łóżka, zaciągając kotary.
- Faceci są beznadziejni... - pomyślałam gorzko.