sobota, 11 sierpnia 2012

Grace i koniec wakacji


Grace wpatrywała się we mnie z mieszaniną przerażenia i ciekawości.
- Skąd to masz? - zapytała nienaturalnie piskliwym tonem.
- Posłuchaj, Grace… - zaczęłam, starając się za wszelką cenę odwrócić uwagę dziewczyny od magicznego pisma. - Nie powinnaś wchodzić tutaj bez pytania ani grzebać w moich rzeczach.
Dziewczyna spuściła lekko wzrok i bąknęła pod nosem:
- Chciałam cię tylko zawołać na obiad... A TO leżało na biurku.
- No tak... - odparłam, usiłując wymyślić jakąś wiarygodną historię na temat pochodzenia pisma. Nie mogłam jej przecież powiedzieć, że istnieje coś takiego jak świat czarodziejów.
- Nie musisz mnie zbywać - powiedziała Grace nieco spokojniej, jakby doskonale rozumiała, jak ciężko pracuje teraz mój mózg, formułując wiarygodną wymówkę - Moja mama też jest taka... - dodała o wiele ciszej.
Zapanowało niezręczne milczenie. Grace odłożyła"Czarownicę" na miejsce i wpatrzyła się w swoje stopy. Powoli dochodziło do mnie znaczenie jej słów. Więc Sophie była czarownicą...?
- Twoja mama?        
- Tak. Chodziła do Hogwartu i chciała pracować w Ministerstwie Magii, ale zakochała się w ojcu, który był mugolem. Miałam nadzieję, że ja też będę taka jak ona, ale nigdy nie dostałam listu... No trudno – mruknęła, udając, że niewiele ją to obchodzi, choć wydawało mi się, że dostrzegłam w jej oczach cień zawodu.
Więc Grace była charłakiem…
Nagle zrozumiałam, dlaczego na obozie była taka agresywna i za wszelką cenę chciała dyrygować innymi. Sophie pewnie opowiadała jej dużo o Hogwarcie i rozbudziła tym jej wyobraźnię i nadzieję. Kiedy jednak Grace nie dostała listu, musiała poczuć się kimś gorszym, a jej frustracja stopniowo zamieniła się w agresję…
- O czym myślisz? – zapytała, przyglądając mi się uważnie.
- Może pójdziemy na spacer? – zaproponowałam szybko. Nie mogłam jej przecież wyznać, że właśnie układałam w głowie jej portret psychologiczny. Odchrząknęłam, wciąż nie mogąc wyjść z szoku i zaciągnęłam Grace do ogrodu, gdzie mogłyśmy w spokoju sobie porozmawiać. O tak, spokój był mi teraz zdecydowanie potrzebny, by zrozumieć wszystko, co działo się ostatnio wokół mnie.
Przez jakiś czas spacerowałyśmy po ogrodzie w milczeniu, wpatrując się w swoje stopy, które lekko szurały po wyłożonej żwirem alejce. Kilka razy próbowałam zdobyć się na odwagę, by jakoś zagaić rozmowę, ale wszystkie sformułowania, które układały się w mojej głowie, brzmiały dziwnie banalnie i irytująco.
- Więc… - zaczęła wreszcie Grace, odrywając wzrok od żwirowej alejki i przenosząc spojrzenie na moją zakłopotaną twarz – W jakim jesteś domu?
- W Gryffindorze – odparłam. Ulżyło mi, że to ona pierwsza poruszyła temat Hogwartu.
- Mama była w Ravenclawie – powiedziała Grace. – Strasznie się denerwowała przy tym całym przydziale. Tobie też nakładali wtedy na głowę mówiący kapelusz? – zapytała, spoglądając na mnie z zaciekawieniem.
- O, tak – ożywiłam się – Nigdy wcześniej nie byłam tak zestresowana jak wtedy. Nie mamy w rodzinie innych czarodziejów, więc bałam się, że Tiara Przydziału stwierdzi, że trafiłam tu przez pomyłkę i nie pasuję do żadnego domu.
- Mama myślała podobnie – odparła Grace z uśmiechem – A grasz może w tę taką grę na miotłach? Mama była szukającą w swojej drużynie. To ponoć najważniejszy zawodnik.
- Tak jak James – wypaliłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Na widok pytającego spojrzenia dziewczyny, mruknęłam pod nosem – Taki kolega…
Grace musiała dostrzec moje zakłopotanie, bo nie próbowała rozwinąć tematu. Przez jakiś czas opowiadałam jej o swoich ulubionych przedmiotach i zaklęciach, których już się nauczyłam. Chociaż moje historie przyjmowała z entuzjazmem i zaciekawieniem, nie uszło mojej uwadze, że do tej pory nie pogodziła się z tym, że sama nie może uczyć się w Hogwarcie.
- A co u Yvonne? – zapytałam po jakimś czasie, nie chcąc już dłużej wzbudzać w Grace frustracji. Szczerze mnie zresztą ciekawiło, jak sobie radzi moja obozowa koleżanka.
- U nich tam za wiele się nie dzieje, ale to w sumie nic dziwnego – odparła, wzruszając ramionami.
- Co masz na myśli?
- Yvonne ci nie powiedziała? – zdziwiła się Grace – Wydawało mi się, że jesteście ze sobą całkiem blisko… Ona… wychowuje się w domu dziecka.
- Naprawdę? – zapytałam, czując niemiły ucisk w żołądku. Zrobiło mi się przykro, że ta sympatyczna blondynka, sympatyzująca z różowymi ciuszkami, została pozbawiona możliwości wychowywania się w normalnej rodzinie.
- Tak… Chodzimy razem do szkoły, ale dowiedziałam się o tym przypadkiem. A co do obozu, to dom dziecka, w którym mieszka, ma swojego stałego sponsora, który co roku funduje wycieczki osobom, mającym najwyższe oceny i Yvonne się załapała – wyjaśniła.
- Nie wiedziałam… - szepnęłam bardziej do siebie niż do Grace, uświadamiając sobie jednocześnie, że otacza mnie więcej bólu i smutku, niż mogłabym to sobie wyobrazić.

*

Stałam przed drzwiami do jednego z pokoi w domu babci Gertrudy i przygryzałam nerwowo wargę. Dobrze wiedziałam, że zanim wrócę z tatą i Tunią do Little Whinging, muszę zrobić jeszcze tę jedną rzecz, chociaż wciąż nie miałam żadnego pomysłu, jak się do tego zabrać. Ostatecznie, zirytowana koczowaniem pod drzwiami jak idiotka, wzięłam głęboki wdech i zapukałam, mimowolnie mrużąc oczy.
- Proszę – usłyszałam śpiewny sopran. Zacisnęłam zęby, chwyciłam za klamkę i cicho wsunęłam się do pokoju, zajmowanego przez Winifred.
- Lily? – zdziwiła się kobieta na mój widok.
- Dzień dobry – wydukałam nieśmiało, rozglądając się po pokoju. Był podobnie umeblowany do tego, w którym sama nocowałam, ale teraz wszędzie walały się ubrania i kosmetyki lokatorki, która najwidoczniej też już pakowała się przed powrotem.
- Mogę ci w czymś pomóc? – zapytała Winny uprzejmie, najwyraźniej dostrzegając moje zakłopotanie.
- Chciałabym panią przeprosić – wyrzuciłam z siebie na wydechu – Przez te wszystkie dni nie byłam dla pani zbyt… uprzejma. To nie tak, że pani nie lubię czy coś… - dodałam szybko – Ja po prostu…
- Doskonale cię rozumiem, Lily – odpowiedziała kobieta, uśmiechając się delikatnie – Początkowo nie wiedziałam, co cię ugryzło, ale stwierdziłam, że… cóż, mówiąc skromnie, jestem naprawdę niezłą laską i pewnie byłaś zazdrosna o mnie i Warnera, tak? – zapytała.
Jej bezpośredniość lekko zbiła mnie z tropu. Byłam w stanie jedynie przytaknąć jej ruchem głowy.
- Wiesz, byłam kiedyś w podobnej sytuacji… Moja mama zmarła, kiedy miałam pięć lat i wtedy zawalił się cały mój świat. Nie wyobrażałam sobie, żeby tata mógł kiedykolwiek znowu się zakochać. Podobnie jak Warner, też wyglądał całkiem nieźle, więc inne kobiety się nim interesowały, a mnie przy tym szlag trafiał – oznajmiła, uśmiechając się do swoich wspomnień – Kiedy poszłam do szkoły, okazało się, że jestem cienka z matmy, no i tata załatwił mi korepetytorkę, Debbie Carrer. Oboje ją polubiliśmy, i ja, i ojciec. No i doszłam wtedy do wniosku, że każdy ma prawo do szczęścia i ja nie powinnam stać temu szczęściu na przeszkodzie. Tata ożenił się z Debbie i teraz mieszkają na Florydzie. W święta ich odwiedzam. W każdym razie, nawet jeśli ojciec ma nową żonę, to jestem pewna, że zawsze będzie pamiętał o mamie.
- A pani lubi mojego tatę? – zapytałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język – Bo… bo tego wieczoru, kiedy babcia zasłabła… widziałam was w ogrodzie…
- Och… - Winny zrobiła zakłopotaną minę – Wspominałam, że jestem rozwiedziona, prawda? – zapytała, a ja przytaknęłam – Prawdę mówiąc, wciąż jeszcze nie do końca się z tym pogodziłam i czasem zdarza mi się rozkleić. A Warner to mój przyjaciel i zawsze mogłam liczyć na jego pomoc i wsparcie, nic więcej – wyjaśniła – A poza tym… Jakoś tak wolę brunetów – dodała, puszczając do mnie oko.
- Ja też… - pomyślałam, a przed oczyma stanął mi pewien Gryfon z rozczochranymi włosami.

*

Po powrocie do Little Whinging, tata przez pewien czas zajęty był formalnościami, związanymi z testamentem babci Gertrudy, Tunia jak zwykle udawała, że mnie nie zna, a ja niecierpliwie odliczałam dni, dzielące mnie od pierwszego września.
Kiedy sowia poczta dostarczyła mi standardowy list z Hogwartu, zawierający spis niezbędnych podręczników i ingrediencji, a także formularz dla ojca wyrażający zgodę na moje wypady do Hogsmeade, aż pisnęłam z wrażenia, bo oprócz wspomnianych wyżej papierów, hogwarcka sówka zrzuciła na moje łóżko także… odznakę prefekta naczelnego!
- Huncwoci mają przechlapane – stwierdziłam z uśmiechem, przypinając ozdobę do swojej bluzki.
Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że odznaka znacznie bardziej pasowałaby do zasadniczej aż do bólu Alice, ale doceniałam to, że dyrektor obdarzył mnie tak wielkim zaufaniem.
Na dzień przed wyjazdem byłam już spakowana i niecierpliwie liczyłam godziny, dzielące mnie od zajęcia miejsca w pociągu do Hogwartu. Nie mogłam się doczekać, kiedy w końcu znajdę się w szkole, porozmawiam ze swoimi przyjaciółkami i… zobaczę się z Jamesem Potterem. Chociaż w te wakacje działo się tak wiele, myśli o tym wkurzającym Rozczochrańcu towarzyszyły mi niemalże nieustannie. Przez całe lato nie dostałam jednak od niego żadnej wiadomości i zaczęłam się zastanawiać, czy znowu nie czeka mnie podobna niespodzianka jak rok temu. O ile wcześniej mogłam jeszcze próbować się oszukiwać, o tyle teraz już wiedziałam, że nie zniosę u boku Pottera żadnej nowej dziewczyny.
- Do jutra, James… - szepnęłam cicho, kładąc się tej nocy spać – I lepiej, żebyś mnie jutro nie zdenerwował – dodałam, przyglądając się mojej odznace prefekta, w której odbijało się światło księżyca.

Do cierpliwych świat należy


Winifred potrafiła sprawić, by uwaga ojca skupiała się tylko i wyłącznie na niej. Gdy zauważyłam, z jakim entuzjazmem tata wpatruje się w jej twarz, mój niepokój stopniowo narastał do rangi paniki. Kątem oka zauważyłam jednak, że i Petunia nie jest zbyt zadowolona z zainteresowania, jakim nasz ojciec obdarza swoją koleżankę.
- To co u ciebie jeszcze słychać, Winny? – zapytał, uśmiechając się promiennie.
- W sumie to niewiele, Warner, za wyjątkiem tego, co już powiedziałam. Moje życie jest takie nieciekawe... - odparła kobieta, przeciągając się leniwie.
- Pani Winifred, czy jest pani mężatką? - spytała Petunia, patrząc na nią z niechęcią. Sprawiała wrażenie, jakby z trudem powstrzymywała się od tego pytania. Nie miałam jej jednak tego za złe, bo sama też byłam bardzo ciekawa, jaki jest stan cywilny tej blondwłosej kokietki.
- Po pierwsze, mówcie mi Winny. Nienawidzę się przedstawiać – odpowiedziała, uśmiechając się do Petunii.
- Winifred to piękne imię - wtrąciła babcia oschle.
- Jak dla kogo piękne... – westchnęła - A co do męża, to jestem rozwiedziona – dodała takim tonem, jakby uważała ten fakt za zupełnie nieistotny.
Wymieniłyśmy z Petunią posępne spojrzenia, jakbyśmy czytały w swoich myślach.
 - Winifred z pewnością narobi niezłego zamieszania w naszym życiu – pomyślałam, zupełnie tracąc apetyt.

*

Wszystko wskazywało na to, że moje obawy były słuszne, bo najbliższych parę dni tatę można było zobaczyć niemal wyłącznie w towarzystwie Winny. Trudno było w nim rozpoznać tego samego mężczyznę, którym stał się po śmierci mamy. Teraz znowu się uśmiechał, żartował i znacznie częściej się odzywał.
- Lily, nie przejmuj się tym tak - powiedziała Grace, gdy zwierzyłam się jej ze swoich obaw - Mój tata zmarł, jak miałam osiem lat. Potem mama znalazła sobie innego i wcale nie miałam jej tego za złe. A wiesz, dlaczego?
- Nie wiem - odparłam chłodno, nawet nie udając, że w ogóle mnie to obchodzi. Grace chyba to wyczuła, ale kontynuowała:
- Ponieważ uważam, że miała prawo do szczęścia i...
- Posłuchaj, Grace - przerwałam jej niecierpliwie - Nie minął nawet rok od śmierci mamy, a tata już o niej zapomniał... Jeśli myślisz, że mogę ot tak to zaakceptować, to…
- Wcale o niej nie zapomniał - zaprzeczyła z przekonaniem - Zawsze będzie o niej pamiętać, chociażby patrząc na ciebie i Petunię. Twój tata na pewno bardzo kochał mamę i zawsze będzie w jego sercu tą najważniejszą kobietą. Wiem, co mówię.
- Jakoś ci nie wierzę…- burknęłam.
Nasza rozmowa utkwiła w martwym punkcie. Grace nie próbowała dłużej mnie przekonywać, bo szybko straciła do mnie cierpliwość. Co do Winny, to chociaż była dla mnie bardzo uprzejma, nie byłam w stanie powstrzymać się od okazywania jej niechęci. Na każde jej pytanie odpowiadałam monosylabami, nie patrząc jej nawet w oczy. Wiedziałam wprawdzie, że nie zrobiła nic, co dawałoby mi prawo do traktowania jej w taki sposób, ale nie mogłam wybaczyć jej tego, że ma tak duży wpływ na tatę.
Pewnego wieczoru, kiedy zdenerwowana przechadzałam się po swojej tymczasowej sypialni, zauważyłam jakiś ruch w ogrodzie za oknem. Dyskretnie przesunęłam się w tamtym kierunku i prawie przykleiłam się do szyby, gdy zobaczyłam, że postaciami na zewnątrz byli ojciec i Winny.
- Co oni robią? - mruknęłam do siebie z niepokojem i wychyliłam się tak bardzo do przodu, że mój nos dosłownie rozpłaszczył się o szklanką taflę. Nie zwróciłam jednak na to uwagi, zajęta obserwacją rodzica i jego koleżanki. W pewnym momencie zauważyłam, jak Winny ukrywa twarz w dłoniach, a ojciec… ojciec ją przytula…
Tego już za wiele! Od śmierci mamy nie upłynął nawet rok, a tata już romansuje sobie z inną kobietą i to bezpośrednio przed moim nosem!
Otworzyłam okno na oścież, gotowa krzyknąć z całych sił, jak bardzo nienawidzę i jego, i jej, ale w tym momencie, niczym mały, brunatny pocisk, wleciała do mojego pokoju mała płomykówka, lądując z gracją na toaletce.
- Sowia poczta? Tutaj? – zapytałam samą siebie, na moment zapominając o tacie i Winifred. Zauważyłam za to, że do nóżki płomykówki, oprócz liściku, przymocowana była niewielka paczuszka.

"Na wypadek, gdybyś chciała zwiać na Pokątną.  Alice" - głosił napis na przesyłce.

Szybko domyśliłam się, co mogło być jej zawartością, błogosławiąc w duchu troskę i zapobiegliwość Larssonówny. Schowałam paczuszkę do torebki, przewieszonej niedbale przez oparcie krzesła, gotowa wykorzystać przesłany mi przedmiot, jeśli tylko zajdzie taka konieczność.
Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Spojrzałam na sówkę z paniką, a ona, jak gdyby rozumiejąc moje obawy, szybko wyfrunęła przez otwarte okno. Podeszłam do drzwi i otworzyłam je z impetem, pewna, że zastanę za nimi Grace.
- Musimy porozmawiać, Lilianne  - powiedziała babcia Gertruda stanowczo, marszcząc śnieżnobiałe brwi. Domyśliłam się, że czeka mnie połajanka za złe traktowanie Winifred, a po scenie, której przed chwilą byłam świadkiem, nie miałam najmniejszej ochoty rozmawiać dzisiaj o tej kobiecie.
- Może jutro? – zaproponowałam z nadzieją, ale babcia nie miała zamiaru dać się spławić nastolatce. Zmierzyła mnie wyniosłym spojrzeniem, po czym weszła do pokoju i ulokowała się w najwygodniejszym fotelu.
- Posłuchaj, Lilianne... - zaczęła.
- Lily - przerwałam jej i spojrzałam dumnie w babcine oczy. Miałam dość tego, że traktuje mnie tak oficjalnie, chociaż jestem jej rodzoną wnuczką. W każdej innej sytuacji z pewnością nie odważyłabym się jej przeszkodzić, ale narastające we mnie frustracja i żal coraz bardziej dawały mi się we znaki i musiałam znaleźć dla nich jakieś ujście.
- Lilianne... - kontynuowała staruszka, pomijając moją poprzednią kwestię, jakby chciała mi udowodnić, że nie ja będę dyktować warunki naszej rozmowy – Zauważyłam, w jaki sposób odnosisz się do Winifred i przyznam, że jestem zdegustowana…
- Zdegustowana? – wybuchłam – To JA jestem zdegustowana tym, w jaki sposób ta… ta kobieta dobiera się do mojego ojca! Nie mam obowiązku szanować kogoś takiego jak ona!
- A ja nie mam obowiązku wysłuchiwać twoich histerii w moim własnym domu – odparła babcia zimno, nie dając zbić się z tropu – Winifred jest przyjaciółką rodziny Evansów, przyjaciółką twojego taty i czy ci się to podoba, czy nie, musisz…
- NIC NIE MUSZĘ! – zawołałam, tracąc nad sobą panowanie – To tata MUSI się pilnować, Winny MUSI się hamować, a ty… - dodałam, patrząc na nią z wściekłością – …a ty MUSISZ szanować pamięć mojej mamy, nawet jeśli nigdy jej nie lubiłaś! – wyrzuciłam z siebie.
Była to prawda. Babcia nigdy nie przepadała za moją mamą i zawsze bardzo mnie bolało, kiedy traktowała ją z wyższością. Na samo jej wspomnienie moje oczy napełniły się łzami, a smutek, poczucie krzywdy i żal skłębiły się w moim sercu tak silnie, że nie byłam już w stanie nad sobą zapanować.
Płakałam tak, jak nie płakałam już dawno. Bolało mnie to, że straciłam swoją mamę, bolało mnie to, że tata zdawał się już o niej nie pamiętać, bolało mnie wreszcie to, że okazałam słabość teraz, świdrowana czujnym spojrzeniem bladoszarych oczu babci Gertrudy.
- Lily...
Podniosłam głowę, nie wierząc własnym uszom. Czy babcia właśnie powiedziała do mnie „Lily”…
„Lily", nie „Lilianne”?
- Mogę cię zapewnić, że twojego ojca i Winifred nie łączy nic, co mogłoby cię skrzywdzić. Warner zawsze opiekował się nią jak młodszą siostrą i teraz, kiedy dowiedział się, jak doświadczyło ją życie przez te wszystkie lata,czuje się w obowiązku, by dodawać jej otuchy – powiedziała. Co więcej, spoglądała na mnie tak łagodnie, że wydawało mi się przez chwilę, że patrzy na mnie zupełnie inna osoba – Ale abstrahując już od Winny, naprawdę nie byłabyś w stanie zaakceptować żadnej kobiety u boku ojca?
Pokiwałam twierdząco głową. Odpowiedź była dla mnie zbyt oczywista, by formułować ją słowami.
- Pomyśl, Lily… Wiem, że jesteś mądrą i wrażliwą dziewczyną. Wiem, że bardzo kochasz swojego tatę i tęsknisz za mamą. Naprawdę rozumiem to, że mogłaś poczuć się dotknięta tym, że nagle zaczął okazywać zainteresowanie innej kobiecie, ale nie ma w tym nic niewłaściwego.
- Nic niewłaściwego? – prychnęłam – To przecież… przecież to zdrada!
- Zdrada? Nie chciałabym być dosadna, ale twoja mama nie żyje i musisz się z tym wreszcie pogodzić.
Przygryzłam nerwowo wargę, powstrzymując się od kąśliwej odpowiedzi. Zauważyłam, że babcia nieco zbladła i zaczęła ciężej oddychać, ale byłam zbyt wzburzona, by się tym przejmować.
- Powiedziałaś, że nigdy nie lubiłam twojej mamy. To prawda, nie przepadałam za Lynn, ale szanowałam to, że wybrał ją mój syn. Szanuję ją, bo dała mu dwie córki, a mnie dwie wnuczki. Szanuję ją, bo was wychowała. Szanuję ją, bo obdarzyła Warnera miłością. Ale ona odeszła, Lily, a mój syn został sam. Czy naprawdę chciałabyś, żeby tak już zostało?
- Gdyby był z kimś innym, to byłby nielojalny względem mamy – upierałam się.
- A czy Lynn chciałaby, żeby wasz tata był samotny i nieszczęśliwy?
- Nie jest samotny! – zaprzeczyłam gorączkowo – Ma mnie i Tunię!
- Na jak długo? – zapytała babcia, unosząc lekko brwi.
- Na zawsze! – odparłam, nie rozumiejąc znaczenia tego pytania.
- Czyżby? – kąciki warg babci zadrgały lekko – Pomyśl, Lily… Za kilka lat i ty, i Petunia wyjdziecie za mąż, założycie własne rodziny i wyprowadzicie się, być może daleko od Little Whinging i daleko od waszego taty. Czy naprawdę chcesz, żeby Warner spędził resztę życia sam, wracał do pustego domu i nie miał się do kogo odezwać? Co jest ważniejsze: lojalność względem osoby, która odeszła czy życie, które mu pozostało?
Nie odpowiedziałam od razu. Faktycznie, nigdy wcześniej nie myślałam o tym w ten sposób. Jeśli tata będzie miał żyć tak, jak to sobie wyobraziłam, czyli sam, to naprawdę może być bardzo nieszczęśliwy, a ja… A ja nieświadomie przyczynię się do jego nieszczęścia, bo będę zbyt egoistyczna, zbyt przywiązana do pamięci mamy, bo pozwolić mu cieszyć się resztą życia u boku kogoś, kogo mógłby obdarzyć uczuciem.
- Ja… Ja nie chcę, żeby tata był nieszczęśliwy – wydukałam. Wreszcie byłam w stanie przyjrzeć się tej sytuacji z innej perspektywy niż moja własna i poczułam się szczerze zawstydzona swoim zachowaniem.
- Więc daj mu szansę – odparła babcia – Możliwe, że nigdy już nie spotka kogoś, kogo będzie mógł pokochać, ale jeśli kiedyś do tego dojdzie… za rok, dwa, dziesięć… bądź gotowa pozwolić mu na szczęście – dodała, uśmiechając się do mnie łagodnie.
- Tak zrobię – szepnęłam, ocierając łzy – I, babciu?
- Tak?
- Przepraszam…
- Jesteś bardzo podobna do Lynn – odparła, wciąż się uśmiechając. – Ona też była czasem strasznie narwana i nieustępliwa, ale… akurat to w niej bardzo szanowałam – dodała na widok mojej miny. – Mogłabyś podać mi wodę? – zapytała po chwili. – Jakoś tak… duszno tu strasznie u ciebie…
Ledwo jednak odwróciłam się w kierunku kredensu, usłyszałam odgłos upadającego na ziemię ciała.
- POMOCY! – krzyknęłam, podbiegając do nieprzytomnej babci.
 
*

Siedziałam na krześle w szpitalnej poczekalni pomalowanej na biało i tępo wpatrywałam się we wskazówki zegara, które zdawały się w ogóle nie poruszać... Jak przez mgłę pamiętałam moment, kiedy tata wpadł do mojego pokoju razem z Winny i Sophie, i zadzwonił na pogotowie. Później przyjechała karetka i zabrała babcię do szpitala na reanimację. Przeżyła, ale jej stan był bardzo ciężki. Lekarz, który się nią zajmował, powiedział nam, że od dawna już miała problemy z sercem i zdarzały się jej zasłabnięcia. Nigdy jednak jej stan nie był tak poważny jak w tej chwili. Najbliższe godziny miały zadecydować o jej życiu.
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz... - pocieszała mnie Grace, trzymając za rękę.
Nie odpowiedziałam, zastanawiając się gorączkowo, czy stan babci nie pogorszył się przeze mnie. Może fakt, że ją zdenerwowałam – wywołał jej zawał? Może, gdyby nie rozmowa ze mną, spałaby sobie smacznie w swoim łóżku i wstała jutro rześka i złośliwa jak zawsze?
- Może powinnaś wrócić do domu i się przespać…? - zasugerowała Grace, widząc moją pobladłą gwałtownie twarz.
- NIE! - przerwałam jej stanowczo i zaczęłam bawić się paskiem swojej torebki.
- To może chociaż kupić ci coś w bufecie? – nie dawała za wygraną brunetka – Niewiele dzisiaj zjadłaś, a ja właśnie się tam wybieram…
- Nie jestem głodna - mruknęłam ponuro.
Po  kilku godzinach oczekiwań, tata zmusił Grace i Tunię do powrotu do domu. Odjechały w towarzystwie Winny. Ja jednak wolałam zostać. Czułam się odpowiedzialna za stan babci i nie pozwoliłam sobie powiedzieć, że również powinnam nieco odpocząć.
Czas mijał, a my nadal nie mieliśmy żadnych nowych wiadomości. Zaczęłam się już zastanawiać, czy babcia w ogóle jeszcze żyje i mimo zapewnień pielęgniarki, z każdą chwilą wątpiłam w to coraz bardziej. Szpitalny korytarz powoli się wyludniał. Nic dziwnego... Dochodziła druga w nocy. Oprócz nas została tylko jakaś kobieta z kilkuletnią córeczką, która bez przerwy zadawała matce jakieś pytania. Początkowo nie zwracałam na nie najmniejszej uwagi, dopóki mała Gretchen, bo tak nazywała ją jej matka, spytała cichutko:
- Mamusiu, a dlaczego tatuś nie jest w szpitalu w NASZYM świecie? Pozwolisz, aby ci mugole go kroili?
Spojrzałam na dziewczynkę ze zdumieniem. Wydawała się całkiem zwyczajna. Mała, rumiana, chyba ośmiolatka, o blond włosach związanych w koński ogon. Jej matka również nie wyglądała na czarownicę. Aby nie wzbudzić jej podejrzeń, udałam, że bardzo zainteresowała mnie ulotka na temat leczenia trzustki, a tak naprawdę przysłuchiwałam się z uwagą każdemu jej słowu.
- Mówiłam ci, Gretchen... Skończył się nam Proszek Fiuu, różdżkę mam złamaną, a pieniędzy nie ma... - warknęła poirytowana kobieta, ale po chwili ze strachem na mnie spojrzała, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę z mojej obecności. Udałam, że nic nie usłyszałam.
- Biedna kobieta... - pomyślałam - Ciekawe co spotkało jej męża...? Gdyby tak mogła się dostać do Szpitala Świętego Munga... Zaraz... Przecież może!
Nagle zerwałam się na równe nogi i zaczęłam gorączkowo przeszukiwać moją torebkę. Obrzuciłam nieuważnym spojrzeniem ojca, który wypytywał o coś pielęgniarkę, po czym podeszłam do kobiety i wcisnęłam jej do ręki paczuszkę, którą dostałam od Alice.
- Pani mąż powinien jak najszybciej zjawić się w Szpitalu Świętego Munga - powiedziałam stanowczo.
Przez chwilę wpatrywała się we mnie zdezorientowana, nie wiedząc co odpowiedzieć. Inicjatywę przejęła jej córeczka.
- Od razu tak mówiłam - zaszczebiotała z przekonaniem - Czy to świstoklik?
- Tak… Wprawdzie tylko na Pokątną, ale stamtąd na pewno będzie łatwiej…
Nie zdążyłam jednak dokończyć, bo matka Gretchen objęła mnie z wdzięcznością, po czym złapała córkę za rękę i pobiegła w kierunku sali, w której zapewne leżał jej mąż.
- Co się stało tej kobiecie? - zapytał tata, który właśnie skończył rozmowę z pielęgniarką. Już otwierałam usta, żeby coś powiedzieć, gdy nagle do poczekalni wszedł sędziwy lekarz w nienagannie białym kitlu.
- Kto jest z rodziny pani Evans? - zapytał, marszcząc brwi.
- Ja - odpowiedzieliśmy z ojcem jednocześnie.
- Muszę państwa zawiadomić, że Gertruda Evans właśnie zmarła.
- Nie… - szepnęłam, czując, jak pod powiekami wzbierają mi łzy.
Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, wbiegłam do sali, w której leżała babcia. Była już odłączona od aparatury, miała zamknięte oczy, a na jej twarzy błąkał się leniwy, łagodny uśmiech.
Nie mogłam w to uwierzyć. Babcia, do której nigdy nie byłam przywiązana, babcia, do której nie chciałam przyjeżdżać i której nie lubiłam, babcia, która w ostatnich godzinach swego życia nazwała mnie „Lily” i pokazała mi swoją cieplejszą stronę… ta babcia właśnie odeszła. Odeszła w chwili, w której zaczęłam dopiero ją poznawać i lubić. Niesprawiedliwość świata po raz kolejny zaparła mi dech w piersiach.
 
*

Kilka dni później, po pogrzebie babci, zastałam tatę w jej gabinecie. Ze smutkiem wpatrywał się w rząd zdjęć ustawionych na biurku, wśród których znajdywała się i moja fotografia.
- Właśnie rozmawiałem z prawnikiem – powiedział, nawet na mnie nie patrząc – Babcia przekazała wam cały swój majątek. Po powrocie do Little Whinging, podzielimy go na pół i wpłacimy na konta twoje i Petunii.
- Tato, ja… - zaczęłam, chcąc wyrzucić z siebie to, co ciążyło mi już od dawna – Chciałabym cię przeprosić.
- Za co? – zapytał, marszcząc brwi.
- Za Winny – odparłam zawstydzona – Byłam pewna, że… że z nią romansujesz… i że… że zapomniałeś już o mamie. Byłam na ciebie wściekła, ale babcia mi wytłumaczyła, że nie powinnam się gniewać i masz prawo do szczęścia, więc chciałabym, żebyś wiedział, że się zgadzam. Zgadzam się na Winny albo jakąkolwiek inną kobietę, w której się zakochasz… - wydukałam, patrząc na swoje stopy.
Tata obszedł babcine biurko i położył mi dłonie na ramionach.
- Posłuchaj, Lily, twoja mama była miłością mojego życia i żadna inna kobieta nigdy nie zajmie jej miejsca. Poza tym… mam was, moje dwie, kochane, mądre córeczki, więc nigdy nie będę czuł się samotny… Ale bardzo ci dziękuję, że mi o tym powiedziałaś – oznajmił z lekkim uśmiechem, całując mnie w czoło.
Chociaż stopniowo przyzwyczajałam się do myśli, że tata wkrótce zwiąże się z inną kobietą, poczułam niewyobrażalną ulgę, gdy usłyszałam jego słowa.
Było mi lżej na duszy, gdy raźnym krokiem weszłam do swego pokoju, aby spakować się przed powrotem do Little Whinging. Nieoczekiwanie, zastałam jednak w środku Grace.
- Lily… Możesz mi to jakoś wytłumaczyć? – zapytała słabo, trzymając w dłoni magazyn „Czarownica”…

Winny


Po kilku tygodniach po mojej ospie nie zostało już najmniejszego śladu. Ponownie mogłam zarówno bez obaw przeglądać się w lustrze, jak i wychodzić z domu. Ta druga opcja, mówiąc szczerze, niespecjalnie mnie kusiła. W mugolskim świecie nie miałam już żadnych znajomych, z którymi mogłabym spędzać czas, więc wciąż przesiadywałam w domu, a jeśli miałam już wybitnie dosyć swego pokoju, wychodziłam na samotne spacery, wyobrażając sobie dzień, w którym znów będę mogła znaleźć się w ukochanej szkole.
Pewnego dnia, na początku sierpnia, wraz z codzienną pocztą przyszedł do ojca list, który przeczytał przy śniadaniu z bardzo niezadowoloną miną.
- Złe wieści? - zapytałam, gdy udało mi się wreszcie przełknąć kawałek gumiastego naleśnika, przygotowanego przez Petunię. Moja siostra zaczęła ostatnio wykazywać podejrzanie duże zainteresowanie w kierunku wszelkich prac domowych i gotowania, zupełnie jakby w niedługim czasie zamierzała wydać się za mąż.
- Nie, skarbie. - odparł tata, uśmiechając się do mnie uspokajająco - To list od babci Gertrudy. Zaprasza nas do siebie na dwa tygodnie.
- Pojedziemy? - spytała Tunia, odrywając oczy od zawartości talerza.
- Oczywiście, że tak. Moja mamusia nie znosi sprzeciwu – mruknął z przekąsem tata - A wam przyda się jakaś zmiana – dodał po chwili, chociaż nie sprawiał wrażenia osoby, wierzącej w słuszność swoich słów.
Babcia Gertruda miała blisko siedemdziesiąt lat i mieszkała w Bradford, w podupadającej wilii, wybudowanej przez mego dziadka, którego nie zdążyłam poznać, bo zginął w bardzo młodym wieku. Babcia sama musiała wychowywać mojego tatę i zajmować się domem. Sytuacja rodziny przez jakiś czas była bardzo ciężka, przez co ojciec nigdy nie poszedł na studia i po szkole dorabiał w zakładzie stolarskim. Babcia zresztą też parała się różnymi zajęciami, by wreszcie osiągnąć sukces jako malarka. Jej obrazy, w których osobiście nie widziałam niczego nadzwyczajnego, sprzedawane były po niebotycznych dla mnie cenach, skutkiem czego, babcia w krótkim okresie czasu została jedną z najbardziej majętnych osób w hrabstwie, co jednak nie wpłynęło na komfort jej życia. Słynęła z chorobliwej wręcz oszczędności i nigdy nie wydawała pieniędzy, jeśli nie było to naprawdę konieczne. Nigdy nie zdecydowała się nawet na remont wilii, w której mieszkała, więc nikt, patrząc na tę nieco żałosną, naznaczoną upływem czasu budowlę, nie powiedziałby, że mieszka w niej ktoś tak zamożny jak słynna malarka, Gertruda Evans.
Babcia miała niesamowicie trudny charakter, była bardzo złośliwa, nieustępliwa i bezpośrednia. Zawsze też zwracała się do mnie i siostry w chłodny, niemal urzędniczy sposób, toteż nie ucieszyłam się na wiadomość, że będę musiała ją odwiedzić. Ale oczywiście – nie miałam nic do gadania…

*

- Daleko jeszcze? - zapytała Tunia markotnie po dwóch godzinach spędzonych w ciasnym wnętrzu samochodu. Zdążyła już przeczytać wszystkie artykuły w swojej mugolskiej gazetce i najwidoczniej nie miała pomysłu, co jeszcze mogłaby ze sobą zrobić.
- Nieee... - odparł przeciągle tata, nie odrywając wzroku od jezdni, co oznaczało, że jesteśmy mniej więcej w połowie drogi. Miałam nadzieję, że będę mogła chociaż podziwiać widoki za oknem, ale lało jak z cebra i widoczność była fatalna. Westchnęłam z rezygnacją i wyjęłam z plecaka najnowszy numer „Czarownicy”.
- OSZALAŁAŚ? - pisnęła Petunia, przyglądając się pismu z nieukrywanym wstrętem - A co, jeśli babcia TO zobaczy?
- Nie zobaczy... - odparłam chłodno i otworzyłam magazyn na stronie poświęconej reportażowi o kolejnych atakach Voldemorta. „Czarownica” nie zajmowała się na ogół takimi sprawami, więc musiało się wydarzyć coś naprawdę poważnego...
Z niepokojem przebiegłam wzrokiem po druku, by dowiedzieć się, że zabito pracownicę Ministerstwa Magii pochodzącą z mugolskiej rodziny oraz jej dwuletniego synka… Jak można było zrobić coś tak okropnego?
- LILY! - krzyknęła mi do ucha Petunia.
- Co? - warknęłam rozdrażniona, ogłuszona wrzaskiem - Oszalałaś?
- Nie, ale mówię do ciebie już od pięciu minut.
- Czego chcesz?
- Odłóż już to... to pismo.
- Przeszkadza ci?
- Tak.
- To nie odłożę. - mruknęłam ponuro i zaczęłam czytać artykuł o nowo otwartym sklepie na Ulicy Pokątnej. Reszta podróży minęła w niemal całkowitym milczeniu, przerywanym od czasu do czasu westchnieniami zdegustowanej Petunii.
Wreszcie samochód zatrzymał się przed posiadłością babci Gertrudy. Właścicielka czekała na nas przed drzwiami frontowymi. Miała na sobie długą, szarą sukienkę o staroświeckim fasonie. Powitała nas tak oficjalnie, jakbyśmy byli delegacją z innego kraju a nie jej własną rodziną.
- Witaj, Warnerze, Petunio, Lilianne… Musicie być bardzo wyczerpani po podróży. Wejdźcie.
Dom babci był znacznie większy od naszego, ale utrzymany w bardzo ascetycznym klimacie. Weszliśmy do jadalni udekorowanej obrazami autorstwa lokatorki i usiedliśmy niepewnie przy długim, drewnianym stole.
- Byłabym zapomniała... - odezwała się nagle babcia - Zaprosiłam na kilka dni Sophie Taylor. Pamiętasz ją, Warnerze?
- To ta moja kuzynka, taka brunetka? - zapytał tata po chwili zastanowienia.
- Dokładnie. Przyjedzie razem z córką.
- Sophie ma córkę? - zdziwił się ojciec.
- Naturalnie. Jest teraz w wieku Lilianne.
- Ooo... Nie wiedziałem.
- To w twoim stylu, Warnerze - odparła babcia chłodno - Liczę, że spakowałeś sobie jakiś porządny garnitur?
- Niestety nie... - stropił się tata. Babcia spojrzała na niego tak surowo, że nawet ja mimowolnie wstrzymałam oddech - Ale mam marynarkę... - dodał szybko.
- Musi wystarczyć. Że też musiałeś odziedziczyć po ojcu takie roztargnienie… - mruknęła staruszka zniesmaczona – Jak ty będziesz wyglądać przy Winifred Seymour?
- Winny? Ona też przyjedzie? - zapytał tata ożywiony, zapominając nawet o swojej rezerwie względem babci.
- Kim jest Winifred? – zapytałam, lustrując ojca podejrzliwym wzrokiem. Nie spodobało mi się to, jak bardzo ucieszył się na wiadomość o jej przybyciu.
- To moja koleżanka. Mieszkała kiedyś w sąsiedztwie – odparł z uśmiechem.
- W twoim wieku? - dochodziłam.
- Nie... młodsza o parę lat - odparł tata. Jego odpowiedź nieco mnie zaniepokoiła.
Jednocześnie po raz pierwszy w życiu pomyślałam, że ojciec wciąż jest bardzo przystojnym mężczyzną i niejednokrotnie już budził zainteresowanie naszych sąsiadek. Miał jasne włosy i atletyczną budowę ciała, której nie powstydziłby się dwudziestolatek.  Tak, z pewnością wyglądał zbyt dobrze, by kobiety omijały go szerokim łukiem…
– Winny dziś przyjedzie? – zapytał tata, zwracając się do babci. Błysk w jego oku tylko wyostrzył moją czujność.
- Będzie tu dopiero jutro – odparła kobieta, zupełnie nie dostrzegając podekscytowania syna – Mówiła, że musi załatwić wcześniej jakieś pilne sprawy.
- Winny i pilne sprawy? – zapytał tata, uśmiechając się jeszcze szerzej – Nie wierzę! Ona zawsze była taka podstrzelona… taka spontaniczna…taka…
Nie dowiedziałam się jednak, jaka była jeszcze ta cała Winifred, bo w tej właśnie chwili rozległ się dzwonek do drzwi. W chwilę później służący babci wprowadził do jadalni ciemnowłosą kobietę i dziewczynę, która zapewne musiała być jej córką. To chyba ta cała Sophie razem z…
- Grace?! – zawołałam, podrywając się z miejsca.
- Lily?!
- To wy się znacie? - zdziwiła się szczerze babcia.
O, tak… Z całą pewnością znałam Grace Taylor. Ta wysoka brunetka o nieco ostrych rysach twarzy zamieniła w piekło mój zeszłoroczny pobyt na obozie. Wprawdzie ostatecznie zawiesiłyśmy broń, ale i tak traktowałam ją z dużą dozą ostrożności.
- Poznałyśmy się rok temu – odparła Grace, zwracając się do babci.
- Nie wiedziałam, że jesteśmy krewniaczkami... – wydukałam, wciąż nie mogąc wyjść z szoku.
- Mówi się: „jesteśmy spokrewnione”, Lilianne – pouczyła mnie babcia.
Po obiedzie, zniechęcona ciągłymi opowieściami ojca na temat tej jego „Winny”, poszłam wraz z Grace na spacer po ogrodzie. Z ulgą stwierdziłam, że dziewczyna nie jest już do mnie wrogo nastawiona, jak to miało miejsce na początku naszej znajomości i nie ma raczej w planach ponownie potraktować mego nosa swoim sierpowym.
- Mam nadzieję, że już się na mnie nie gniewasz… - zaczęła, posyłając mi przepraszający uśmiech – Naprawdę żałuję, że tak ci wtedy dokuczałam.
- Było, minęło – odparłam z uśmiechem – Naprawdę jesteśmy krewniaczkami?
- Mówi się: „jesteśmy spokrewnione, Lilianne” – odparła Grace z wyższością, świetnie naśladując ton głosu babci Gertrudy. Obie szczerze się roześmiałyśmy i od tamtego momentu czułyśmy się już w swoim towarzystwie o wiele swobodniej.
Wieczorem, gdy położyłam się do łóżka, nie mogłam przestać myśleć o tym, jak będzie wyglądać jutrzejszy dzień i jakim typem człowieka okaże się być ta cała Winifred. Choć nawet jej jeszcze nie poznałam, nie umiałam myśleć o niej bez niepokoju.
- Może nie ma się o co martwić...? - szepnęłam do siebie, próbując dodać sobie otuchy - Może ona jest okropnie brzydka i ma męża...? A jeśli nawet nie ma męża, to kto powiedział, że miałaby się zainteresować ojcem? To głupie tak martwić się na zapas…
Na drugi dzień wstałam bardzo wcześnie rano. Gdy umyłam się i ubrałam, zeszłam po schodach do salonu, gdzie spotkałam Grace, która również już nie spała. Za zgodą babci Gertrudy, która od zawsze była rannym ptaszkiem i obudziła się znacznie wcześniej od nas, postanowiłyśmy zwiedzić willę, by zabić nieco czas.
- Chciałabym mieć taki duży dom.. - powiedziała Grace rozmarzonym tonem, przyglądając się porcelanowym figurkom stojącym na kominku w jednym z pomieszczeń – Może trochę inaczej bym go urządziła, ale sama przestrzeń robi wrażenie.
- Mnie się nie podoba – przyznałam szczerze.
- Dlaczego?
- Nie wiem... To wszystko jest jakieś takie... puste w środku. W innych domach czuć w jakiś sposób emocje ich właścicieli, a tutaj… To tylko cztery ściany, nic więcej – stwierdziłam.
- Doprawdy? - usłyszałam nieco kpiący głos za moimi plecami.
Wraz z Grace podskoczyłyśmy w miejscu, po czym odwróciłyśmy się jak na komendę. Babcia Gertruda przyglądała nam się z ironicznym uśmiechem. Już otwierałam usta, by w jakiś sposób się jej wytłumaczyć, ale ona kazała nam tylko przyjść do jadalni na obiad. Najwidoczniej nie miała ochoty słuchać, co miałam jej do powiedzenia. Modląc się w duchu, by babcia nie poczuła się zbyt dotknięta moją uwagą i oszczędziła mi swoich zwykłych złośliwości, powlokłam się wraz z Grace do jadalni. Ledwo jednak zajęłam miejsce przy stole, służący przyprowadził kolejnego gościa – młodą, bardzo ładną blondynkę, ubraną w krótką (zbyt krótką!), zwiewną sukienkę.
- Warner! - zawołała słodkim głosem.
- Winny! - krzyknął mój tata i po chwili oboje tonęli w swoich objęciach, ściskając się tak, jakby nadrabiali co najmniej stuletnie zaległości.
- To właśnie moja przyjaciółka, Winifred Seymour – oznajmił tata z dumą, a ja poczułam, że spełniają się właśnie moje najgorsze przeczucia…

Burzliwe życie mojej siostry


Plamki?
Podwinęłam rękawy bluzki i spojrzałam na swoje ręce, potem na brzuch.
- Och, nie... - jęknęłam - Tylko nie to...
A jednak było to właśnie TO. Zaraziłam się ospą wietrzną. Nigdy nie zapomnę miny Petunii, gdy zobaczyła mnie kilka minut później. Najwidoczniej uznała, że to kara za wpuszczenie do domu jej chłopaka, bo sprawiała wrażenie bardzo zadowolonej z faktu, że i ja będę musiała trochę sobie pocierpieć.
Mugolski lekarz, którego wezwał tata, przepisał mi biały specyfik na wysypkę i zakazał wychodzenia z domu w najbliższym czasie. Spędzałam więc całe dnie w swoim pokoju, walcząc z gorączką i sennością oraz marudząc, że nie jestem jeszcze pełnoletnią czarownicą. Gdyby tak było, w mig pozbyłabym się ospy, a tak – musiałam po prostu swoje wycierpieć.
Tata i Tunia powoli zaczęli wracać do zdrowia, ich krosty bladły i mogli już wychodzić z domu. Większość czasu spędzałam więc samotnie, przeglądając swoje podręczniki lub oglądając mugolskie programy w telewizji.
- Wychodzę. Nie będzie mnie do trzeciej, a jakby tata pytał, to jestem u Willow – oznajmiła Tunia którejś soboty.
- A gdzie będziesz? - zapytałam bez zainteresowania, choć kątem oka zauważyłam, że ubrała swoją najlepszą sukienkę. Podejrzewałam więc, że wybiera się na randkę. Czyżby ten cały Jefrey zdążył już zapomnieć o jej piżamie w kaczki i plamach na twarzy?
- Nie twój interes – odparła siostra, zatrzaskując za sobą drzwi. Od czasu incydentu z wizytą chłopaka, traktowała mnie jeszcze oschlej niż zazwyczaj.
Kiedy Tunia wyszła i skończył się program, który oglądałam, zaczęłam bardzo się nudzić. Pomyślałam sobie, że zajrzę do pokoju siostry. Może ma jakąś ciekawą książkę, którą mogłabym sobie poczytać, dopóki nie wróci?
Sypialnia Petunii oklejona była lawendową tapetą, w oknie powiewały różowe firanki, a łóżko przykryte było koronkową narzutą. Podeszłam do półki z książkami, ale bardzo się zawiodłam, gdy zobaczyłam, że mieszczą się na niej same podręczniki i czasopisma. Gdy już miałam zamiar zrezygnować z dalszych poszukiwań i opuścić pokój siostry, mój wzrok padł na różowy notesik leżący na biurku.

PETUNIA EVANS - MOJE BURZLIWE ŻYCIE - głosił napis na okładce.

Uśmiechnęłam się pod nosem. Więc i Tunia prowadziła pamiętnik? Na samą myśl o tym, że pewne rzeczy wciąż nas ze sobą łączą, poczułam, jak w sercu rozchodzi mi się miłe ciepło. Jednocześnie ogarnęła mnie silna potrzeba, by dowiedzieć się czegoś więcej o życiu mojej siostry. Już miałam zamiar otworzyć pamiętnik na pierwszym lepszym wpisie, gdy zauważyłam, że jest zabezpieczony kłódką.
- Ciekawe, gdzie trzyma kluczyk? – zastanowiłam się na głos. Mój wzrok padł na stojącą na parapecie pelargonię, będącą największą dumą Petunii. Instynktownie zajrzałam pod doniczkę i znalazłam pod nią dokładnie to, czego szukałam.
Zawahałam się na moment. Dobrze wiedziałam, że nie byłabym zadowolona, gdyby Tunia przeglądała sobie moje prywatne zapiski. Z drugiej jednak strony, był to jedyny sposób na to, by dowiedzieć się o siostrze czegoś więcej i, być może, mieć szansę na to, by na nowo się do niej zbliżyć. Niepewnie sięgnęłam po pamiętnik, otworzyłam go znalezionym pod doniczką kluczykiem i przeczytałam pierwszy z brzegu wpis:

Drogi pamiętniczku…
Dzisiaj w szkole miałam tylko trzy lekcje, bo pani Clayton się rozchorowała. Po zajęciach podszedł do mnie Jefrey. Jest najprzystojniejszym chłopakiem, jaki istnieje na calutkiej kuli ziemskiej. Kiedy go zobaczyłam, wstrzymałam z wrażenia oddech. Miałam wielką nadzieję, że zaprosi mnie na dyskotekę. Wyobrażałam sobie minę Willow, gdybym jej powiedziała:
- Słuchaj, kochana, umówiłam się z Jefreyem Paderssenem. Co ty na to?
Ale Jefrey mnie nie zaprosił. Powiedział, żebym nie brała sobie na poważnie tego, że się całowaliśmy. Dodał, że spotyka się z Nicole Vallence i lepiej by było, gdybyśmy zostali przyjaciółmi. Myślałam, że mi serce pęknie, kiedy to usłyszałam. Tak bardzo go kocham, a on? Zranił mnie. Kolejna porażka…To chyba jakieś fatum Evansów. Rodzice byli szczęśliwi, ale mama zmarła i tata teraz bardzo cierpi. Jefrey w ogóle nic do mnie nie czuje, więc ja też cierpię. Co się zaś tyczy Lilianne - to nie wiem, czy ma tam, w tej swojej szkole dla dziwaków jakiegoś adoratora, czy nie. Wspominała mi kiedyś o jakimś Potterze. Założę się, że jest strasznym brzydalem i łazi za Lily, bo inna go nie chce. Kto przy zdrowych zmysłach zakochałby się w tym irytującym, małym rudzielcu?
Ale, wracając do tematu, Jefrey powiedział mi to, co miał do powiedzenia i odszedł. Z pękniętym sercem usiadłam na ławce i zaczęłam płakać. Wtedy właśnie zjawił się Vernon, Vernon Dursley. Nie był specjalnie przystojny, ale zawsze dobrze się dogadywaliśmy. Był moim przyjacielem, chociaż wiedziałam, że on czuje do mnie coś więcej. Jak jednak mogłabym pokochać kogoś tak nieciekawego jak on? Żeby chociaż był szczupły... No więc podszedł do mnie i zapytał:
- Co się stało, Petunio?
- Nic - odparłam, ocierając oczy wierzchem ręki.
- Wiesz... W sobotę jest dyskoteka… Chciałabyś może... ze mną pójść? - zapytał.
Spojrzałam na niego zaskoczona. Nie był to wprawdzie Jefrey Paderssen, ale nie mogłam przecież pójść sama.
- W porządku – zgodziłam się niechętnie - Ale jako PRZYJACIÓŁKA - dodałam szybko, widząc minę Vernona. Cóż... Ostatecznie, może Jefrey poczuje ukłucie zazdrości, gdy zobaczy mnie z innym i rzuci tę swoją Nicole.

    - No, no... - mruknęłam, wertując kartki w poszukiwaniu dnia, w którym moja siostra opisywała dyskotekę. 
Zrobiło mi się przykro, kiedy przeczytałam, co sądzi na mój temat, chociaż zdawałam sobie sprawę, że nie jest do mnie nastawiona zbyt życzliwie. Z jej opowieści wynikało, że Jefrey wcale nie był z nią związany. Raczej bawił się jej uczuciami, wykorzystując fakt, że świata poza nim nie widziała. Przygryzłam nerwowo wargę. Może to i lepiej, że zobaczył Petunię w piżamie w kaczki i z krostami na twarzy? Może dzięki temu da jej spokój i nigdy więcej nie będzie miał okazji, by ją skrzywdzić?
Zaczęłam czytać dalej.

Drogi pamiętniczku…
Dzisiejszy dzień był najgorszym w całym moim życiu. Nie dość, że Vernon przyszedł po mnie w garniturze (jak można tak się ubrać na dyskotekę?), to jeszcze ta Nicole Vallence miała na sobie sukienkę, którą bardzo chciałam mieć. Przez dwa tygodnie suszyłam ojcu głowę, by mi ją kupił, ale na próżno. Jefrey jak zwykle prezentował się zjawiskowo…
- Jak się bawisz? – zapytał, podchodząc do mnie i Vernona.
- Wspaniale - odpowiedziałam dumnie. Jefrey zmierzył mojego partnera chłodnym spojrzeniem i zadał kolejne pytanie, tym razem o wiele ciszej:
- Nikt NORMALNY nie chciał cię zaprosić?
Normalny? Nie wiem, jak mógł użyć tego słowa. Jedyną nienormalną osobą, jaką na moje nieszczęście przyszło mi poznać - była Lily. Jak on może porównywać z nią Vernona?
- A co? Zazdrosny jesteś? - warknęłam, patrząc spode łba na tę idiotkę Nicole, która właśnie do nas podeszła i objęła Jefrey'a swoimi chudymi łapami.
- Zazdrosny? Niby o kogo? - zapytał Jefrey z kpiną w głosie.
Byłam wściekła. Wykonałam jakiś niekontrolowany ruch lewą ręką, w której ściskałam szklankę z koktajlem. Na moje nieszczęście - płyn wylądował na cudownej sukience Nicole. Zapanowała cisza przerywana tylko piskami mojej rywalki. Vernon - dżentelmen w każdym calu, podał jej chusteczkę, którą zaczęła wycierać okropną plamę. Myślałam, że spalę się ze wstydu.
- Odbiło ci, Evans? - warknął rozgniewany Jefrey i odprowadził swoją dziewczynę w bardziej ustronne miejsce. Wieczór był stracony. Poprosiłam Vernona, aby odprowadził mnie do domu. Chciał mnie nawet pocałować, ale się nie zgodziłam. Jeszcze by nas ktoś zobaczył… Poza tym nie chcę mu robić żadnych nadziei. Kocham tylko Jefrey'a. 

Zrobiło mi się bardzo żal Petunii. Mnie też zdarzały się przy Jamesie niezręczne sytuacje i rozumiałam lepiej niż ktokolwiek, jak okropnie musiała się czuć. Ale skoro Jefrey wtedy tak się na nią obraził, to dlaczego zjawił się dwa tygodnie temu w naszym domu? Czyżby zdążyli się już wcześniej pogodzić?
Przekartkowałam pamiętnik, chcąc znaleźć odpowiedź na swoje pytanie i, ku mojemu zaskoczeniu, zobaczyłam, że całą jedną stronę pokrywają naszkicowane starannie inicjały:

P. E.
  +
J. P.

Wiedziałam dobrze, co oznaczają nakreślone literki. Uśmiechnęłam się pod nosem, gdy odkryłam kolejne podobieństwo łączące mnie z Tunią. Mężczyźni, na których nam zależało, mieli takie same inicjały.
J. P. – Jefrey Paderssen
J. P. – James Potter
Ciekawy zbieg okoliczności…

 Drogi pamiętniczku!
Dzisiaj stało się coś niezwykłego. Jefrey zerwał z Nicole! Willow powiedziała mi, że podobno widział ją z innym chłopakiem i to dlatego. Ja jednak wierzę, że uświadomił sobie, że kocha tylko i wyłącznie mnie. W każdym razie znowu mnie odwiedza i rozmawia ze mną. Czuję się cudownie...
Zdarzyło się jednak coś, co mnie bardzo zdenerwowało. Chodzi o Vernona. Zaczął spotykać się z Lucy McGregor. Nie wiem dlaczego, ale sprawiło mi to przykrość. Pewnie to przez to, że zawsze za mną łaził, a teraz... teraz już nie. Nie wiem, co mam o tym wszystkim sądzić. Może ja coś czuję do Vernona? Nie...To niemożliwe. Zawsze traktowałam go tylko jak przyjaciela, chociaż ostatnio mój stosunek do niego się zmienił, i to bardzo. Podczas biologii dwa razy na niego spojrzałam. Aż dwa razy! I wydał mi się przystojny... Wiem, że to bardzo głupie, ale tak było. Mam za to okazję, by o tym raz na zawsze zapomnieć. Jefrey znowu może być mój. Trzeba to tylko odpowiednio rozegrać. A co do Dursley'a, to niech chodzi sobie z tą McGregor. Jest strasznie brzydka. Najważniejsze jest to, że znowu mogę zdobyć serce Jefrey'a!  
Pamiętniczku!
Dzisiaj Jefrey zaprosił mnie do kina! Byłam bardzo szczęśliwa, gdy mi to zaproponował. Ubrałam swoją najlepszą sukienkę, żeby bardziej mu się podobać. Niestety, wybrał jakiś idiotyczny kryminał. Wolałabym oglądać romanse, ale cóż... Musiałam się nudzić przez dwie godziny. Kiedy wyszliśmy z kina, zaczął padać deszcz. Jefrey odprowadził mnie pod sam dom. Wyglądał tak niesamowicie, kiedy miał mokre włosy, a krople deszczu spływały po jego cudownej twarzy…Zaczęliśmy się całować. On robi to tak wspaniale, że czuję sensacje i w żołądku, i w myślach, i w sercu! Teraz jestem już całkowicie pewna, że Jefrey Paderssen jest we mnie zakochany!
Nie chciałam czytać więcej. Odłożyłam na miejsce pamiętnik oraz kluczyk i wróciłam do swojego pokoju.
- Kiedy tak bardzo oddaliłyśmy się od siebie, że przestałyśmy się sobie zwierzać? – pytałam samą siebie, czując nieprzyjemny ucisk w żołądku. Było tyle rzeczy, których nie wiedziałam o Petunii… Tyle rzeczy, których ona nie wiedziała o mnie… Tyle rzeczy, które wciąż nas ze sobą łączyło…
Kiedyś było inaczej. Kłóciłam się z Petunią, to prawda, ale niesnaski zdarzają się przecież w każdej rodzinie. Jednak, odkąd dostałam list z Hogwartu, siostra zaczęła odnosić się do mnie z dystansem i traktować jak jakieś dziwadło. Chociaż próbowałam przekonać samą siebie, że jest inaczej, w głębi duszy wiedziałam, że między nami już nigdy nie będzie przyjaźni. Są bariery, których po prostu nie da się pokonać. Tak było w naszym przypadku. Jednak dzięki temu, że przeczytałam fragmenty jej pamiętnika, lepiej poznałam jej życie. Zdałam sobie też sprawę, że obojętnie, jaka by Petunia nie była, zawsze będę ją kochać. To w końcu moja siostra, która także przeżywa swoje problemy. A kto, jak kto, ale ja wiem na pewno, jakie życie potrafi być burzliwe…

Epidemia i Kopciuszek


 Nikt nie odpowiadał na moje wołania i zaczęłam się już naprawdę poważnie niepokoić. Co się mogło stać? Dlaczego tata po mnie nie przyjechał? Dlaczego ani on, ani Petunia, nie dają znaku życia? Przed wpadnięciem w panikę powstrzymało mnie jednak odkrycie podłużnego świstka papieru, który znalazłam na kuchennym stole. 


Kochana Lily,
Na pewno bardzo się na mnie gniewasz, że po Ciebie nie pojechałem. Niestety, miałem powód. Otóż wyobraź sobie, że zarówno ja, jak i Petunia, jesteśmy ciężko chorzy. Ledwie mogłem ruszyć się z łóżka, żeby napisać ten list. Boli nas głowa i mamy gorączkę (dosyć wysoką). Babcia Gertruda mówi, że to ospa wietrzna. Mniejsza z tym, co to jest, grunt, że okropnie swędzi. Że też na stare lata przyszło mi się tak męczyć... To paskudztwo jest okropne. Mam nadzieję, Liluś, że się nami zaopiekujesz. Lekarz zabronił wychodzić nam z domu. Musiałem wziąć urlop. Chyba przechodziłaś już ospę, prawda?
Ojciec
Ps. Jeżeli chodzi o obiad, to musisz sobie coś sama wykombinować. Nie robiliśmy zakupów od trzech dni, ale mam nadzieję, ze znajdziesz coś jadalnego w lodówce. Nie budź ani mnie, ani Petunii. I się nie gniewaj. Nie ja wymyśliłem ospę.

Ps2. Mam nadzieję, że skoro już pomyślisz o swoim obiadku, uda ci się upichcić także coś dla konającego rodzica.
 

- Ospa...? – zapytałam samą siebie, próbując sobie przypomnieć, czy przechodziłam ją w dzieciństwie. Nie udało mi się jednak znaleźć w głowie żadnego wspomnienia, które by świadczyło o tym, że jestem już na tę chorobę odporna. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie miałam wyboru i musiałam zaopiekować się ojcem i siostrą.
Westchnęłam z rezygnacją i zajrzałam do lodówki. Mój żołądek dawał mi wyraźne znaki, że trzeba go zapełnić, a słodycze, spożyte w pociągu, należały już do przeszłości. Nie dane mi było jednak upichcić sobie porządnego obiadu, bo lodówka była prawie pusta. Poza mlekiem, przeterminowanym kefirem i szynką konserwową, powitały mnie nagie półki. W kredensie znalazłam jednak pół bochenka chleba, więc zrobiłam sobie kanapkę.
Przez dziesięć miesięcy spędzonych w Hogwarcie przywykłam do faktu, że nie muszę martwić się o to, by samej posprzątać lub coś ugotować. Wszystko robiły za uczniów domowe skrzaty. A u nas? U nas wszystko zawsze robiła mama… Rozejrzałam się ze smutkiem po wszystkich pokojach, by stwierdzić, że już na pierwszy rzut oka brakuje im kobiecej ręki. Meble pokrywał kurz, w zlewie piętrzyły się brudne talerze, na podłodze odznaczały się nieestetyczne smugi... Zakasałam więc rękawy i zabrałam się do sprzątania. Przynajmniej dzięki pracy oderwałam się na moment od myśli o mamie.
Ledwo jednak udało mi się doprowadzić dom do porządku, usłyszałam skrzekliwy, choć wyraźnie osłabiony głos Petunii, wołający mnie z piętra.
- Lily…!
Niechętnie poczłapałam na górę, by dowiedzieć się, czego domaga się moja siostrzyczka. Gdy tylko ją zobaczyłam, zrobiło mi się jej bardzo żal. Tunia była blada, miała sińce pod oczami, a jej skórę pokrywały wielkie krosty, posmarowane białym lekarstwem. Pomięta piżama w kaczki i przetłuszczone, upięte byle jak włosy, dopełniały obrazu pełnego zaniedbania.
- Cześć, Tuniu… - przywitałam się, starając nie patrzeć na plamy na jej twarzy.
- Chcę jeść… - mruknęła siostra słabo, nie odpowiadając na moje powitanie.
Zrobiłam więcej kanapek z szynką konserwową, ale w pierwszej kolejności postanowiłam zanieść je tacie. On także nie wyglądał najlepiej, ale miał na tyle siły, by trochę ze mną porozmawiać i przeprosić za to, że nie mógł na mnie czekać na dworcu. Był taki słaby i bezbronny, że mogłabym mu wybaczyć dosłownie wszystko.
- Oni tu beze mnie zginą… - stwierdziłam na koniec dnia, gdy nakarmiłam już tatę i Petunię, zrobiłam obojgu po herbacie, przyniosłam im dodatkowe koce i po kilka razy sprawdziłam temperaturę.
Może opieka nad chorymi nie była najbardziej fascynującym zajęciem, zwłaszcza w wakacje, ale przynajmniej czułam się komuś potrzebna. Zmusiłam się do uśmiechu i postanowiłam zadbać o moich bliskich tak dobrze, jak zrobiłaby to moja mama.

*

Od następnego dnia moje życie zaczęło przypominać losy Kopciuszka. Nie zostałam jednak wyratowana z opresji przez pięknego księcia. Prałam, sprzątałam i usiłowałam gotować, co niestety okazało się bardzo skomplikowane. Mama świetnie radziła sobie w kuchni sama, więc nie odczuwała potrzeby pomocy ze strony córek, przez co w sztuce kulinarnej ani ja, ani Petunia, nie byłyśmy zbyt wyedukowane. Nie umiałam nawet zrobić jajecznicy. Za każdym razem, gdy się za nią zabierałam, moje dzieło przywierało do patelni i przez kilkanaście minut musiałam je zeskrobywać. Jeżeli zaś chodzi o zupę, to wszystkie te, przygotowywane przeze mnie, miały konsystencję cementu. Tata i Petunia musieli się zadowalać kanapkami i mrożonkami, które umiałam podgrzewać. Moje aspiracje były jednak większe niż kupne obiadki. Postanowiłam zrobić placek. Wyszukałam w opasłym tomie książki kucharskiej odpowiedni przepis i zabrałam się do pracy. Niestety, trochę się zagapiłam i mój wypiek nieco się przypalił. Gdy dałam go do spróbowania Petunii (wolałam sama nie ryzykować), ta złamała sobie ząb. Oprócz dolegliwości związanych z ospą, doszła jej jeszcze opuchlizna prawego policzka. Siostrunia nie omieszkała wypominać mi tego na każdym kroku, co jednak puszczałam jej płazem, bo gdy na nią patrzyłam, miękło mi serce.
Po upływie tygodnia od mojego przyjazdu, gdy wtaszczyłam do pokoju Petunii nasz duży, wysłużony odkurzacz, by nieco ogarnąć jej pokój, zauważyłam,że siostra ma się już o wiele lepiej.
- Może sprzątniesz sama? - zapytałam z nadzieją w głosie, ale Tunia zrobiła minę, jakby miała wymiotować i mdleć jednocześnie, po czym odezwała się nienaturalnie słabym głosem:
- Lepiej nie... Dziś rano czułam się tak fatalnie, że myślałam, że umrę. Nie chcę, by mi się pogorszyło…
Westchnęłam z rezygnacją i już miałam zamiar wygonić siostrę do salonu, by zająć się jej pokojem, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi.
Wysoki brunet czekający przed domem wyglądał dziwnie znajomo. Szybko przypomniało mi się, że to z nim nakryłam Tunię przed wyjazdem na obóz. Jeśli dobrze pamiętałam, nazywał się Jefrey.
- Twoja siostra w domu? - zapytał luzackim tonem, opierając się o framugę drzwi.
- Tak, ale... - zaczęłam.
- Ale co?
W mojej głowie zaczęła toczyć się walka. Z jednej strony zdawałam sobie sprawę, że Petunia wciąż jeszcze wygląda okropnie, ale z drugiej, w jakiś sposób chciałam się na niej choć trochę odegrać za to, jak bardzo wykorzystywała mnie przez cały miniony tydzień. Ostatecznie, poczucie krzywdy wygrało z siostrzaną solidarnością i zaprosiłam gościa do środka. Podejrzewałam jednak, że zbyt długo u nas nie zostanie i rzeczywiście, po trzydziestu sekundach spędzonych w pokoju Petunii, błyskawicznie znalazł się ponownie za drzwiami frontowymi - w stanie ciężkiego wstrząsu.
- JAK MOGŁAŚ GO WPUŚCIĆ?! – krzyknęła Petunia, zbiegając na dół. Nie uskarżała się już ani na gorączkę, ani na zawroty głowy, ani na mdłości. Gdyby nie krosty na jej twarzy, mogłaby uchodzić za okaz zdrowia - NIE BĘDĘ MOGŁA MU W OCZY SPOJRZEĆ! JEŚLI KOMUŚ WYGADA, BĘDĘ POŚMIEWISKIEM CAŁEJ SZKOŁY! I TO WSZYSTKO PRZEZ CIEBIE!!! - dodała z goryczą i podbiegła do mnie z zamiarem co najmniej morderstwa.
Błyskawicznie wyciągnęłam różdżkę. Zbyt krótko byłam poza Hogwartem, by odzwyczaić się od noszenia jej przy sobie. Petunia zatrzymała się i utkwiła we mnie przerażone spojrzenie. Wcisnęłam w jej kościstą łapę rurę odkurzacza.
- Skoro masz siłę, aby się na mnie rzucać, dasz radę sama posprzątać swój pokój – stwierdziłam dobitnie, postanawiając, że nie będę już więcej wyręczała jej w pracach domowych.
Podczas gdy Petunia złorzeczyła na mnie, na odkurzacz, na Jefreya i całą resztę świata, zamknęłam się w łazience i nalałam wody do wanny. Nic nie działało na mnie tak odprężająco jak gorąca kąpiel
- Dom wariatów… - mruknęłam, podchodząc do lustra i stwierdzając, że sama też nie wyglądam najlepiej. Przez ciągłą opiekę nad tatą i Petunią byłam bardzo blada. Miałam też sińce pod oczami, a także dziwne, czerwone plamki na czole i policzkach…

Powitanie?


          Jak można się było spodziewać, egzaminy nie należały do najprostszych, ale przebrnęłam przez nie bez zbędnych porażek. Gdy nerwowy okres dobiegł wreszcie końca, uczniowie Hogwartu ponownie mogli się odprężyć. Choć wszystkich wokół mnie ogarniała wesołość związana z perspektywą długich dwóch miesięcy błogiego wypoczynku, sama byłam coraz bardziej przygnębiona i z narastającą niechęcią myślałam o powrocie do domu.
Na dwa dni przed opuszczeniem Hogwartu, podczas śniadania w Wielkiej Sali, przyfrunęła do mnie Laurel z listem od ojca, co było dla mnie dużym zaskoczeniem.
- Co pisze? – zapytała Emily, zaglądając mi przez ramię.
Rozprostowałam pomięty arkusik i odczytałam:
 
Kochana Lily,
Niestety, nie będę mógł Cię odebrać z dworca King's Cross. Zamów sobie taksówkę. Wszystko wyjaśnię Ci, jak już będziesz w domu. Pozdrawiam,
Ojciec. 
- Dziwne... – mruknęłam pod nosem. Tata zawsze z niecierpliwością wyczekiwał mojego powrotu z Hogwartu i nigdy bym nie pomyślała, że kiedykolwiek dojdzie do sytuacji, w której nie będzie mógł po mnie przyjechać.
- Dlaczego nie może cię odebrać z dworca? - zapytała Alice, również bardzo zdziwiona zachowaniem mojego taty. Widywała go już we wcześniejszych latach na King’s Cross i zawsze była świadkiem, jak czule mnie do siebie przytulał na powitanie, sprawiając przy tym wrażenie człowieka, który jedynie cudem obył się beze mnie przez dziesięć długich miesięcy.
- Nie mam pojęcia. Wszystkiego dowiem się w domu. – odparłam, chowając list do kieszeni szaty. Chociaż nie poruszałam już więcej tematu mojego powrotu, byłam bardzo ciekawa, co takiego mogło się stać… 
  
*

Ostatniego poranka w Hogwarcie, gdy pakowałam swój kufer, musiałam bardzo walczyć z samą sobą, aby się nie rozpłakać.
- Lily... Po wakacjach wrócimy tu po raz ostatni.... - szepnęła Emily i otarła ręką oczy, rozglądając się tęsknie po dormitorium. Zdecydowanie nie ułatwiała mi zachowania kamiennej twarzy. Burknęłam coś w odpowiedzi i ponownie pochyliłam się nad swoim kufrem.
- Dwa miesiące szybko miną… - stwierdziła Alice dziarsko, a gdy przytaknęłyśmy jej niewyraźnie, spojrzała na nas z naganą w oczach – Tylko mi tu nie beczeć!
- Nie mamy zamiaru. – odparłam, próbując się uśmiechnąć.
- I tak trzymać. Przed nami jeszcze cały kolejny rok w Hogwarcie… To masa czasu… przecież… Założę się, że jeszcze będziemy miały dosyć szkoły - powiedziała Alice tonem pocieszenia.
Gdy zostałam sama w dormitorium, po raz ostatni zerknęłam przez okno na otaczające zamek błonia, chatkę Hagrida i zarys Zakazanego Lasu.
- Lily Evans, przestań się mazgaić! – zganiłam się w duchu, po czym przywołałam na twarz uśmiech i dzielnie opuściłam sypialnię, przygotowana na dwumiesięczną rozłąkę z ukochaną szkołą.

* 

Godzinę później siedziałam już z Emily, Alice i Courtney w przedziale pociągu, wiozącym nas do Londynu.
- Co będziecie robić w wakacje? - zapytała Courtney wesoło, chcąc nieco rozładować atmosferę. Ona jedna zupełnie nie poddawała się smutnemu nastrojowi - Ja pojadę z rodzicami do Francji. Mam tam kilku krewnych. Moja ciocia jest nauczycielką w Beauxbatons.
- W czym? - spytałam.
- W Beaxbatons. To coś takiego jak Hogwart – odparła Courtney.
- To istnieją jeszcze jakieś szkoły magii? - zainteresowałam się.
- No jasne, ale w Europie najważniejsze są trzy: Hogwart, Beauxbatons i Durmstrang.
- Myślałam, że Hogwart jest jedyny... - powiedziałam, bardziej do siebie niż do Courtney. Jednocześnie zastanowiłam się, czy moi zagraniczni rówieśnicy są równie zżyci ze swoimi szkołami, co my z naszą.
- Nie jest jedyny - wtrąciła się Alice - Też tak na początku myślałam, ale poczytałam to i owo. Chociaż, szczerze mówiąc, niewiele pisze w książkach, które dostępne są w Hogwarcie. Wygląda na to, że każda ze szkół chce zachować jak najwięcej swoich tajemnic, więc sama prawie nic nie wiem…
- Alice Larsson prawie nic nie wie… Kto ma kalendarz? Trzeba to zapisać! – zażartowała Emily i wszystkie cztery (łącznie z ofiarą żartu) szczerze się roześmiałyśmy. Nasz atak wesołości przerwało pojawienie się w naszym przedziale Huncwotów. Na widok Jamesa poczułam, jak różowieją mi policzki.
- Można się dosiąść? - spytał wesoło Syriusz, a Emily, oczywiście, natychmiast się zgodziła.
Syriusz i Remus usiedli obok swoich dziewczyn, Peter koło Courtney, a James… James przy mnie.
- Glizdogonie, chcesz poderwać Courtney? - zapytał kpiąco Rogacz na widok Petera, który wyraźnie zarumienił się, gdy zajął miejsce obok Krukonki.
- Ona już jest zajęta – odparłam szybko, po czym, chcąc odwrócić uwagę reszty od zmieszanego chłopaka, zapytałam - A właśnie, gdzie Michael?
Miałam dziwne wrażenie, że James skrzywił się nieco, gdy zapytałam o byłego chłopaka.
- Siedzi z kumplami i gada o quidditchu – odparła Courtney, a na jej uśmiechniętej twarzy odmalowało się lekkie niezadowolenie - Jak już zacznie, to nie może skończyć – dodała, usprawiedliwiając chłopaka.
- Ja bym skończył… – odparł zdawkowo James - …mając dobry powód – dodał, zerkając na mnie z uśmiechem. Gdy to usłyszałam, zarumieniłam się bardziej niż wcześniej Glizdogon, ale Potter nie rozwijał już więcej tego tematu.
Gdy podróż dobiegła końca, James pomógł mi zabrać z pociągu moje bagaże. Odczekał, aż pożegnam się z przyjaciółkami, po czym zażartował:
- Na pewno nie przemycasz czegoś nielegalnego? Strasznie ciężki ten twój kufer.
- Może po prostu to ty jesteś taki słaby? – zapytałam z uśmiechem.
- Słaby? Ja? W życiu… - odparł, demonstracyjnie napinając muskuły – Zresztą… widziałaś mnie już bez ubrania i wiesz, że jest na czym oko zawiesić, co? – dodał, uśmiechając się szelmowsko.
- No wiesz…? - wydukałam, zaskoczona, że akurat teraz poruszył ten temat.
- No to udanych wakacji… Lily – oznajmił, akcentując dobitnie ostatnie słowo. Po raz trzeci w życiu nazwał mnie po imieniu... Moje serce zabiło szybciej i chciałam powiedzieć mu coś więcej, ale na dworcu zrobiło się wielkie zamieszanie, skutecznie udaremniające komunikację.
- Udanych wakacji – powiedziałam tylko, po czym przeszłam przez barierkę. Chociaż nie byłam w stanie wyznać Jamesowi swoich uczuć, z dumą odnotowałam, że po raz pierwszy rozstajemy się na wakacje w pokojowych nastrojach, a to był już z pewnością milowy postęp w naszej znajomości.

*

- Magnolia Crescent 7 – powiedziałam do taksówkarza, gdy uporał się już z umieszczeniem w samochodzie mojego kufra i klatki z Laurel.
- A ta sowa to po co? – zapytał, mierząc zwierzątko podejrzliwym spojrzeniem.
- Prezent – odparłam wymijająco.
Kierowca chciał chyba rozwinąć temat, ale gdy po kilku próbach zagajenia rozmowy doszło do niego, że na wszystkie pytania będę odpowiadać pojedynczymi słowami, zrezygnował.
Po raz pierwszy wracałam z Hogwartu taksówką. Byłam bardzo ciekawa, co jest powodem, dla którego tata nie mógł po mnie przyjechać. Gdy dotarliśmy pod mój dom, taksówkarz pomógł mi wyciągnąć bagaż, zmierzył Laurel ostatnim, kontrolnym spojrzeniem, po czym odjechał, zaś ja, pełna złych przeczuć, przekroczyłam próg domu.
- Już jestem! – zawołałam.
Odpowiedziała mi cisza. Wyglądało na to, że w domu nie ma żywej duszy…