poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Złe nowiny


Pomimo ładnej pogody panującej na zewnątrz, sklepienie Wielkiej Sali przypominało idealnie gładki, czarny całun rozpościerający się nad uczniami. Wszystkie stoły przykryte były równie ciemnymi obrusami, a do hogwarckiego godła przymocowany był kir.
- Ktoś umarł... - szepnęła Alice cicho, mimowolnie przysuwając się bliżej Huncwotów. James poczuł, jak ręka Lily zaciska się na jego nadgarstku. Kątem oka dostrzegł również Glizdogona, nerwowo przytupującego z nogi na nogę.
- Podczas obiadu jeszcze tego nie było - mruknął Syriusz, wyraźnie zaniepokojony, wskazując na ponure dekoracje pomieszczenia.
Wszyscy uczniowie rozglądali się bacznie po Wielkiej Sali, jak gdyby chcieli sprawdzić, kogo wśród nich brakuje. Panował tam jednak taki ścisk, co chwilę ktoś wchodził i wychodził, że nie sposób było zdobyć rozeznania w sytuacji.
- Proszę o spokój! - przemówiła ostro profesor McGonagall ze stołu nauczycielskiego. Nikt do tej pory nie zdawał sobie sprawy z jej obecności, toteż wszystkie głowy zwróciły się w jej stronę. - Zajmijcie miejsca - dodała, już nieco łagodniej.
Lily powiodła za nią wzrokiem. Na krześle, obok nauczycielki transmutacji, jak zwykle siedział Albus Dumbledore. Tym razem jednak nie wyglądał ani w połowie tak dobrotliwie i serdecznie jak zazwyczaj. Był ponury i dziwnie przygaszony, bez przekonania wpatrując się w swój pusty jeszcze talerz.
Evans dopiero teraz zorientowała się, kogo wśród nich brakowało. Szturchnęła Jamesa w ramię i wskazała na krzesło po lewej stronie profesor McGonagall, zwykle zajmowane przez Prisscillę Madson. Teraz siedział tam otyły mężczyzna wyposażony w dorodne wąsy, mrużący oczy w świetle świec.
- Slughorn? - szepnęła Emily pytająco, wychylając się z przejścia pomiędzy stołami, by dokładniej przyjrzeć się postaci.
Starsi uczniowie Hogwartu znali już dobrze Horacego Slughorna. Od bardzo dawna nauczał tu eliksirów, jednak przed czterema laty zmuszony był zrezygnować ze stanowiska i wyjechać do Portugalii. Mężczyzna był opiekunem Slytherinu i, dzięki jego naukom, Lily szczerze polubiła przygotowywanie magicznych wywarów.
- Czy to znaczy, że Madson...? - zaczęła Alice, ale nie skończyła, bo dyrektor właśnie podniósł się z miejsca.
- Drodzy uczniowie... - zaczął, a w Wielkiej Sali natychmiast ucichły wszystkie rozmowy i szepty. - Bardzo się cieszę, że cali i zdrowi wróciliście do szkoły po przerwie świątecznej. Niestety, muszę już na samym początku podzielić się z wami straszną wiadomością, jaka dotarła do nas z Ministerstwa Magii zaledwie przed godziną. Prisscilla Madson na okres wolnego wyjechała do swojej siostry do Szwecji i.... zginęła.

*

Została zaatakowana podczas pobytu w Sztokholmie. Uderzono w nią kilkoma silnymi zaklęciami. W ciężkim stanie trafiła do szwedzkiego szpitala czarodziejów, gdzie po dwóch dniach zmarła.
Mimo tak jasno wyłożonej sprawy, pośród uczniów ani na chwilę nie ustawały spekulacje związane z nagłym zgonem nauczycielki. Jedni byli pewni, że wpadła w diabelskie sidła, inni, że pojedynkowała się z całą bandą szwedzkich śmierciożerców, a znalazło się nawet kilku takich, którzy utrzymywali, iż to duch Flevile'a ukarał kobietę za niewierność.
- Głupoty... - przemknęło Lily przez myśl, kiedy lawirowała pomiędzy kuframi swoich współlokatorek, chcąc dostać się do łóżka. Gdy dokonała wreszcie tej sztuki, rozpięła od niechcenia kotary i, nie racząc się nawet przebrać, położyła się na wznak, analizując w myślach wszystko, co dzisiaj się wydarzyło.
- Śpisz już? - zapytała Alice szeptem, zaglądając przez purpurowy materiał okrywający jej posłanie ze wszystkich czterech stron.
- Nie... - odparła Lily przeciągle, podnosząc się na łokciach. - Stało się coś?
Larsson, bez uprzedniego zapytania, usadowiła się na jej łóżku i, przeczesując palcami swoje krótkie, brązowe włosy, odezwała się konspiracyjnym szeptem:
- Myślałam o tym, co się stało...
- Jak każdy - zauważyła Evans obojętnie. - Mam tylko nadzieję, że nie zamierzasz dzielić się ze mną tymi chorymi teoriami związanymi ze śmiercią Madson? - spytała z nadzieją. Kiedy otrzymała od przyjaciółki zapewnienie, z jej piersi wydobyło się długie westchnienie ulgi.
- Zauważyłaś, że ostatnio coraz więcej osób... ginie? W "Proroku" poświęcają na to po kilka stron.
- Vol-Voldemort rośnie w siłę - stwierdziła Lily, po raz pierwszy odważywszy się wypowiedzieć imię najgroźniejszego czarodzieja ich czasów. Alice skrzywiła się nieznacznie. - Co jest? Nigdy przedtem ci to nie przeszkadzało... - zauważyła Evans, unosząc brew. Faktycznie, kiedy James i Syriusz używali imienia Czarnego Pana, Larsson nigdy na to nie reagowała.
- To było kiedyś, ale teraz jest inaczej... - mruknęła w odpowiedzi, wlepiając wzrok w swoje paznokcie - Odkąd zginęli rodzice, wiele się zmieniło. Służyli mu, ale... - tu jej głos lekko się załamał. - ...to zawsze była MOJA mama i MÓJ tata.
Lily poczuła nieprzyjemne ukłucie w okolicach serca, po czym, niewiele myśląc, objęła mocno przyjaciółkę.
- Zapłaci za to - powiedziała, niespodziewanie dla samej siebie. - Możesz być tego pewna.
Alice przełknęła głośno ślinę i otarłszy dłonią oczy, odpowiedziała raźno:
- No, pora już spać. Jutro będziesz narzekać, że wyglądasz jak żaba.
Uśmiechnęła się niewyraźnie, po czym podniosła się z łóżka i podreptała w kierunku łazienki, pociągając nosem cichutko. Lily nie wiedziała, czy to wskutek tej rozmowy, czy też może przyczyna leżała zupełnie gdzie indziej, ale tak czy owak, nie zmrużyła oka przez całą noc. 

*

Jeżeli ktoś myślał, że śmierć profesor Madson była tematem jednego wieczoru, był w wielkim błędzie. Na drugi dzień pojawiło się jeszcze więcej bzdurnych teorii, których to liczba nasiliła się do tego stopnia, że podczas śniadania w Wielkiej Sali profesor McGonagall warknęła poirytowana:
- Jeżeli jeszcze raz usłyszę te brednie, każdy dom straci na wstępie po dwieście punktów!
Mimo tak srogiej kary, uczniowie nadal snuli swoje teorie, choć trzeba przyznać, że robili to już mniej jawnie.           
Śmierć profesor Madson nie spowodowała jakichś większych zmian w szkole, toteż młodzi czarodzieje po wczorajszym szoku stopniowo zaczęli znów skupiać się na codziennych obowiązkach, tym bardziej, że pogrzeb nauczycielki miał odbyć się setki kilometrów stąd, w Szwecji, co sprawiało wrażenie, jakby i samo to zdarzenie było równie odległe. Wiele dziewcząt jednak cicho popłakiwało, a i Lily nie mogła pozbyć się smutku.          
- Dziś mamy dwie godziny eliksirów - zauważyła Emily, mimochodem zerkając na plan lekcji.          
- Ymm... - przytaknęła Lily, zaabsorbowana jednak wpatrywaniem się w lewy profil swojego chłopaka, który jak zwykle popisywał się przed grupką Gryfonów.  Gdy James swoim zwyczajem poczochrał włosy i obrócił głowę o trzydzieści stopni, zauważył wzrok zielonookiej i szeroko się do niej uśmiechnął. Ona oczywiście nie pozostała obojętna wobec tak jawnej oznaki sympatii.           
- Ejże! - warknęła Norton rozeźlona, machając ręką przed samym nosem przyjaciółki.         
- Słucham cię, słucham... - odparła ona automatycznie, po czym, chcąc wyglądać w miarę wiarygodnie, odwróciła się od Jamesa i bez zainteresowania zaczęła przeglądać swoje notatki. - O! - zawołała, zauważywszy plan lekcji. - Dzisiaj mamy dwie godziny ze Slughornem!
Emily westchnęła ciężko, jak gdyby właśnie połknęła ołowianą kulę, po czym bez słowa oddaliła się w kierunku klasy do transmutacji. Lily zaś z czystym sumieniem mogła ponownie spojrzeć na ukochanego, który tym razem demonstrował wyjątkowo użyteczne zaklęcie zamiany sowy w garnek, za co otrzymywał zasłużone owacje.          
- Cały Potter... - szepnęła Evans, uśmiechając się do niego ciepło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz