Pomimo ładnej pogody panującej na zewnątrz, sklepienie Wielkiej Sali
przypominało idealnie gładki, czarny całun rozpościerający się nad uczniami.
Wszystkie stoły przykryte były równie ciemnymi obrusami, a do hogwarckiego
godła przymocowany był kir.
- Ktoś
umarł... - szepnęła Alice cicho, mimowolnie przysuwając się bliżej Huncwotów.
James poczuł, jak ręka Lily zaciska się na jego nadgarstku. Kątem oka dostrzegł
również Glizdogona, nerwowo przytupującego z nogi na nogę.
- Podczas
obiadu jeszcze tego nie było - mruknął Syriusz, wyraźnie zaniepokojony,
wskazując na ponure dekoracje pomieszczenia.
Wszyscy
uczniowie rozglądali się bacznie po Wielkiej Sali, jak gdyby chcieli sprawdzić,
kogo wśród nich brakuje. Panował tam jednak taki ścisk, co chwilę ktoś wchodził
i wychodził, że nie sposób było zdobyć rozeznania w sytuacji.
- Proszę o
spokój! - przemówiła ostro profesor McGonagall ze stołu nauczycielskiego. Nikt
do tej pory nie zdawał sobie sprawy z jej obecności, toteż wszystkie głowy
zwróciły się w jej stronę. - Zajmijcie miejsca - dodała, już nieco łagodniej.
Lily
powiodła za nią wzrokiem. Na krześle, obok nauczycielki transmutacji, jak
zwykle siedział Albus Dumbledore. Tym razem jednak nie wyglądał ani w połowie
tak dobrotliwie i serdecznie jak zazwyczaj. Był ponury i dziwnie przygaszony,
bez przekonania wpatrując się w swój pusty jeszcze talerz.
Evans
dopiero teraz zorientowała się, kogo wśród nich brakowało. Szturchnęła Jamesa w
ramię i wskazała na krzesło po lewej stronie profesor McGonagall, zwykle
zajmowane przez Prisscillę Madson. Teraz siedział tam otyły mężczyzna
wyposażony w dorodne wąsy, mrużący oczy w świetle świec.
-
Slughorn? - szepnęła Emily pytająco, wychylając się z przejścia pomiędzy
stołami, by dokładniej przyjrzeć się postaci.
Starsi
uczniowie Hogwartu znali już dobrze Horacego Slughorna. Od bardzo dawna nauczał
tu eliksirów, jednak przed czterema laty zmuszony był zrezygnować ze stanowiska
i wyjechać do Portugalii. Mężczyzna był opiekunem Slytherinu i, dzięki jego
naukom, Lily szczerze polubiła przygotowywanie magicznych wywarów.
- Czy to
znaczy, że Madson...? - zaczęła Alice, ale nie skończyła, bo dyrektor właśnie
podniósł się z miejsca.
- Drodzy
uczniowie... - zaczął, a w Wielkiej Sali natychmiast ucichły wszystkie rozmowy
i szepty. - Bardzo się cieszę, że cali i zdrowi wróciliście do szkoły po
przerwie świątecznej. Niestety, muszę już na samym początku podzielić się z
wami straszną wiadomością, jaka dotarła do nas z Ministerstwa Magii zaledwie
przed godziną. Prisscilla Madson na okres wolnego wyjechała do swojej siostry
do Szwecji i.... zginęła.
*
Została
zaatakowana podczas pobytu w Sztokholmie. Uderzono w nią kilkoma silnymi
zaklęciami. W ciężkim stanie trafiła do szwedzkiego szpitala czarodziejów,
gdzie po dwóch dniach zmarła.
Mimo tak
jasno wyłożonej sprawy, pośród uczniów ani na chwilę nie ustawały spekulacje
związane z nagłym zgonem nauczycielki. Jedni byli pewni, że wpadła w diabelskie
sidła, inni, że pojedynkowała się z całą bandą szwedzkich śmierciożerców, a
znalazło się nawet kilku takich, którzy utrzymywali, iż to duch Flevile'a
ukarał kobietę za niewierność.
-
Głupoty... - przemknęło Lily przez myśl, kiedy lawirowała pomiędzy kuframi
swoich współlokatorek, chcąc dostać się do łóżka. Gdy dokonała wreszcie tej
sztuki, rozpięła od niechcenia kotary i, nie racząc się nawet przebrać,
położyła się na wznak, analizując w myślach wszystko, co dzisiaj się wydarzyło.
- Śpisz
już? - zapytała Alice szeptem, zaglądając przez purpurowy materiał okrywający
jej posłanie ze wszystkich czterech stron.
- Nie... -
odparła Lily przeciągle, podnosząc się na łokciach. - Stało się coś?
Larsson,
bez uprzedniego zapytania, usadowiła się na jej łóżku i, przeczesując palcami
swoje krótkie, brązowe włosy, odezwała się konspiracyjnym szeptem:
- Myślałam
o tym, co się stało...
- Jak
każdy - zauważyła Evans obojętnie. - Mam tylko nadzieję, że nie zamierzasz
dzielić się ze mną tymi chorymi teoriami związanymi ze śmiercią Madson? -
spytała z nadzieją. Kiedy otrzymała od przyjaciółki zapewnienie, z jej piersi
wydobyło się długie westchnienie ulgi.
-
Zauważyłaś, że ostatnio coraz więcej osób... ginie? W "Proroku"
poświęcają na to po kilka stron.
-
Vol-Voldemort rośnie w siłę - stwierdziła Lily, po raz pierwszy odważywszy się
wypowiedzieć imię najgroźniejszego czarodzieja ich czasów. Alice skrzywiła się
nieznacznie. - Co jest? Nigdy przedtem ci to nie przeszkadzało... - zauważyła
Evans, unosząc brew. Faktycznie, kiedy James i Syriusz używali imienia Czarnego
Pana, Larsson nigdy na to nie reagowała.
- To było
kiedyś, ale teraz jest inaczej... - mruknęła w odpowiedzi, wlepiając wzrok w
swoje paznokcie - Odkąd zginęli rodzice, wiele się zmieniło. Służyli mu, ale...
- tu jej głos lekko się załamał. - ...to zawsze była MOJA mama i MÓJ tata.
Lily
poczuła nieprzyjemne ukłucie w okolicach serca, po czym, niewiele myśląc,
objęła mocno przyjaciółkę.
- Zapłaci
za to - powiedziała, niespodziewanie dla samej siebie. - Możesz być tego pewna.
Alice
przełknęła głośno ślinę i otarłszy dłonią oczy, odpowiedziała raźno:
- No, pora
już spać. Jutro będziesz narzekać, że wyglądasz jak żaba.
Uśmiechnęła
się niewyraźnie, po czym podniosła się z łóżka i podreptała w kierunku
łazienki, pociągając nosem cichutko. Lily nie wiedziała, czy to wskutek tej
rozmowy, czy też może przyczyna leżała zupełnie gdzie indziej, ale tak czy
owak, nie zmrużyła oka przez całą noc.
*
Jeżeli
ktoś myślał, że śmierć profesor Madson była tematem jednego wieczoru, był w
wielkim błędzie. Na drugi dzień pojawiło się jeszcze więcej bzdurnych teorii,
których to liczba nasiliła się do tego stopnia, że podczas śniadania w Wielkiej
Sali profesor McGonagall warknęła poirytowana:
- Jeżeli
jeszcze raz usłyszę te brednie, każdy dom straci na wstępie po dwieście
punktów!
Mimo tak
srogiej kary, uczniowie nadal snuli swoje teorie, choć trzeba przyznać, że
robili to już mniej jawnie.
Śmierć
profesor Madson nie spowodowała jakichś większych zmian w szkole, toteż młodzi
czarodzieje po wczorajszym szoku stopniowo zaczęli znów skupiać się na
codziennych obowiązkach, tym bardziej, że pogrzeb nauczycielki miał odbyć się
setki kilometrów stąd, w Szwecji, co sprawiało wrażenie, jakby i samo to
zdarzenie było równie odległe. Wiele dziewcząt jednak cicho popłakiwało, a i
Lily nie mogła pozbyć się smutku.
- Dziś
mamy dwie godziny eliksirów - zauważyła Emily, mimochodem zerkając na plan
lekcji.
- Ymm... -
przytaknęła Lily, zaabsorbowana jednak wpatrywaniem się w lewy profil swojego
chłopaka, który jak zwykle popisywał się przed grupką Gryfonów. Gdy James
swoim zwyczajem poczochrał włosy i obrócił głowę o trzydzieści stopni, zauważył
wzrok zielonookiej i szeroko się do niej uśmiechnął. Ona oczywiście nie
pozostała obojętna wobec tak jawnej oznaki sympatii.
- Ejże! -
warknęła Norton rozeźlona, machając ręką przed samym nosem przyjaciółki.
- Słucham
cię, słucham... - odparła ona automatycznie, po czym, chcąc wyglądać w miarę
wiarygodnie, odwróciła się od Jamesa i bez zainteresowania zaczęła przeglądać
swoje notatki. - O! - zawołała, zauważywszy plan lekcji. - Dzisiaj mamy dwie
godziny ze Slughornem!
Emily
westchnęła ciężko, jak gdyby właśnie połknęła ołowianą kulę, po czym bez słowa
oddaliła się w kierunku klasy do transmutacji. Lily zaś z czystym sumieniem
mogła ponownie spojrzeć na ukochanego, który tym razem demonstrował wyjątkowo
użyteczne zaklęcie zamiany sowy w garnek, za co otrzymywał zasłużone owacje.
- Cały
Potter... - szepnęła Evans, uśmiechając się do niego ciepło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz