piątek, 10 sierpnia 2012

Candace i myszka


- Jak to: chodzisz z Michaelem?! - zapytała mnie Emily następnego dnia podczas śniadania, kiedy wreszcie przypomniało mi się, że powinnam jednak zakomunikować tę nowinę przyjaciółkom.
- No... normalnie... - odparłam, lekko się rumieniąc.
- Od kiedy?
- Od wczoraj.
- Dlaczego nic nam nie powiedziałaś? - zapytała Emily, tonem pełnym wyrzutu.
- Ja... zapomniałam... - odpowiedziałam szczerze, dobrze wiedząc, jak dziwacznie to zabrzmi. Bądź co bądź, nigdy wcześniej nie miałam chłopaka, więc powinnam być teraz podekscytowana i szczęśliwa, a jednak, kiedy wczoraj natknęłam się na przyjaciółki w dormitorium, zamiast podzielić się z nimi radosną nowiną, byłam jedynie w stanie myśleć o tym, że James Potter znowu wyprowadził mnie z równowagi. To chyba nie wróżyło niczego dobrego...
- JAK MOŻNA ZAPOMNIEĆ O CZYMŚ TAK WAŻNYM?! - zawołała Emily, szczerze wstrząśnięta. Dobrze wiedziałam, że wszystko, co dotyczyło relacji damsko-męskich miało dla niej priorytetowe znaczenie. Chcąc odwrócić uwagę Nortonówny od swojej sklerozy, wypaliłam:
- Em, co z tą twoją tajemnicą?
Przyjaciółka zakrztusiła się sokiem dyniowym, rozglądając się uważnie po Wielkiej Sali.
- Eee... to nic ważnego. - wydukała - To co, idziemy na lekcje? Za 10 minut zaczyna się transmutacja. McGonagall nie byłaby zadowolona, gdybyśmy się spóźniły.
Było oczywiste, że Emily chce zmienić temat rozmowy. Chociaż byłam bardzo ciekawa, co takiego ukrywa moja najlepsza przyjaciółka, za nic nie chciałam narazić się profesor McGonagall, więc potulnie powlokłam się w kierunku sali z transmutacji. W tym semestrze mieliśmy te zajęcia łączone z Puchonami, co oznaczało, że spędzę godzinę w towarzystwie Candace Larocca. Tak jak się tego spodziewałam, piękność z Hufflepuffu wcisnęła się na miejsce obok Pottera, na co Syriusz Black, jego wierny kompan, niecierpliwie przewrócił oczami.
- Dzisiaj będziemy ćwiczyć zamienianie zwierząt w rośliny. - oznajmiła nam McGonagall, gdy wszyscy zajęliśmy już miejsca w ławkach. - Zaklęcie to polega na... - w tym momencie dał się słyszeć chichot z ostatniej ławki. Nie musiałam odwracać głowy, żeby stwierdzić, kto podpadł dzisiaj psorce.
- Panno Larocca, czy byłaby pani tak uprzejma i nie przeszkadzała mi w prowadzeniu lekcji? - zapytała McGonagall, wpatrując się w Candace groźnym wzrokiem - Byłoby lepiej, gdyby usiadła pani z dala od Pottera. - dodała po chwili i kazała przesiąść się Candace do drugiej ławki, po czym zaczęła kontynuować swój wykład.
- Dobrze jej tak.. - szepnęła mi na ucho Emily. Odpowiedziałam jej porozumiewawczym uśmiechem. Przynajmniej nie będę musiała patrzyć, jak mizdrzy się do Jamesa. Oczywiście, teraz, kiedy mam Michaela, nie powinno mieć to dla mnie żadnego znaczenia. Nie mogłam się jednak powstrzymać od cichego westchnienia ulgi, kiedy naburmuszona Candace powlokła się do ławki wskazanej jej przez nauczycielkę.
- Panno Evans - zwróciła się do mnie McGonagall - Proszę rozdać te myszy uczniom.
Posłusznie wzięłam pudło, w którym znajdowały się małe, białe myszki. Na ich widok przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Ostrożnie zerknęłam w kierunku profesor McGonagall, zajętej właśnie tłumaczeniem, pod jakim kątem należy ustawić różdżkę do dzisiejszego zaklęcia, a potem przeniosłam wzrok na Candace, która również korzystała z chwilowej nieuwagi McGonagall i posłała Jamesowi w powietrzu całusa. To tylko upewniło mnie w przekonaniu, że powinnam zrobić to, co zamierzałam.
Niepostrzeżenie rzuciłam na jedno ze zwierzątek zaklęcie powiększające, sprawiając, że korpus gryzonia wydłużył się o dobrych kilka cali. Taką oto mysz (niby przypadkiem) podałam Candace. Nie minęła sekunda, jak w klasie rozległ się jej pisk:
- ACH... CO TO JEST?
- Mysz, panno Larocca. - odparła McGonagall chłodnym tonem. Odniosłam wrażenie, że psorka dobrze wiedziała, co stało się ze zwierzątkiem. Nie dała jednak tego po sobie poznać. Widocznie ona także nie przepadała za nową dziewczyną Jamesa.
- Mogę dostać inną? - zapytała błagalnie Candace. Na jej twarzy malował się strach i obrzydzenie.
- Proszę nie histeryzować, panno Larocca - skarciła ją psorka - To normalna mysz. Nie wiem, o co pani chodzi. No już! Proszę ćwiczyć zaklęcie. - ostatnie zdanie wypowiedziała do wszystkich uczniów, którzy w tej chwili z rozbawieniem obserwowali tę scenę.
Myślałam, że pęknę ze śmiechu, kiedy przyglądałam się, jak Candace obchodziła się ze swoją powiększoną myszką. Nie było mowy o tym, żeby dotknęła jej ręką. Gdy chciała, aby zwierzątko stanęło w innej pozycji, zamiast je przenieść, dźgała je mocno różdżką w bok. Zrobiło mi się bardzo żal tej myszki, choć przez myśl przemknęło mi, że nie miałabym nic przeciwko, gdyby Candace równie brutalnie obchodziła się z Potterem.
Po transmutacji zobaczyłam, jak profesor McGonagall odczarowała poturbowaną przez Laroccę mysz. Wydawało mi się, że psorka posłała mi dyskretny uśmiech, który nieśmiało odwzajemniłam. Wyglądało na to, że mój niewinny psikus uszedł mi na sucho.
Przed klasą czekał na mnie jednak nieco nachmurzony James.
- Mogłabyś nie straszyć mojej dziewczyny, Evans? - zapytał chłodno.
- Nie wiem, o czym mówisz, Potter.. - odparłam obojętnie, starając się nie zarumienić. Mimowolnie przypomniało mi się, jak mnie wczoraj przytulił. Wyglądało na to, że James chciał powiedzieć coś jeszcze, ale z opresji wybawił mnie Michael, który właśnie do nas podszedł i cmoknął mnie w policzek.
- Cześć - przywitałam go, tym razem nie próbując powstrzymać rumieńców, które natychmiast zakwitły na moich policzkach.
Nie patrząc w kierunku Pottera, złapałam Michaela za rękę i z ulgą się oddaliłam, zostawiając Jamesa daleko za sobą.
Przyjemnie było tak spacerować w towarzystwie przystojnego chłopaka. Michael nie był ani nachalny, ani grubiański i chociaż wciąż nie czułam do niego tego, co powinna czuć zakochana dziewczyna, jego towarzystwo było dla mnie bardzo odprężające.
- Hej, Courtney! - zawołałam do Krukonki, którą wypatrzyłam na jednym z korytarzy. Dziewczyna odwróciła się w moim kierunku z uśmiechem, ale kiedy zobaczyła, że nie jestem sama, kiwnęła mi tylko głową i szybko wróciła do rozmowy z koleżanką, więcej nie zerkając w moim kierunku.
Byłam bardzo zdziwiona jej zachowaniem, ale wiedziałam dobrze, że każdy od czasu do czasu ma prawo do złego humoru, więc nie myślałam już o tym zbyt wiele.
Po skończonych lekcjach wróciłam wraz z Emily i Alice do dormitorium. Ja i Larssonówna zabrałyśmy się za odrabianie pracy domowej, ale nasza trzecia przyjaciółka nie zamierzała chyba do nas dołączyć. Sprawiała wrażenie zdenerwowanej, bez przerwy krążyła po sypialni i zerkała na zegarek.
- Co z tobą? - zapytała Alice, której trudno było się skupić, kiedy Emily co chwilę koło niej przechodziła.
- Co? Ze mną? Nic... - odparła Emily roztargniona.
Powoli zaczęłam tracić już cierpliwość. Emily była moją najlepszą przyjaciółką i nigdy nie miała w zwyczaju niczego przede mną ukrywać. Wymieniłyśmy z Alice porozumiewawcze spojrzenia i (dosłownie) przyparłyśmy Nortonównę do ściany.
- Więc co to jest za tajemnica? - zapytałam, patrząc przyjaciółce prosto w oczy. Emily spuściła wzrok, a na jej twarzy zakwitły rumieńce, co nie wróżyło niczego dobrego...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz