- Jak to:
chodzisz z Michaelem?! - zapytała mnie Emily następnego dnia podczas śniadania,
kiedy wreszcie przypomniało mi się, że powinnam jednak zakomunikować tę nowinę
przyjaciółkom.
- No...
normalnie... - odparłam, lekko się rumieniąc.
- Od
kiedy?
- Od
wczoraj.
- Dlaczego
nic nam nie powiedziałaś? - zapytała Emily, tonem pełnym wyrzutu.
- Ja...
zapomniałam... - odpowiedziałam szczerze, dobrze wiedząc, jak dziwacznie to
zabrzmi. Bądź co bądź, nigdy wcześniej nie miałam chłopaka, więc powinnam być
teraz podekscytowana i szczęśliwa, a jednak, kiedy wczoraj natknęłam się na
przyjaciółki w dormitorium, zamiast podzielić się z nimi radosną nowiną, byłam
jedynie w stanie myśleć o tym, że James Potter znowu wyprowadził mnie z
równowagi. To chyba nie wróżyło niczego dobrego...
- JAK
MOŻNA ZAPOMNIEĆ O CZYMŚ TAK WAŻNYM?! - zawołała Emily, szczerze wstrząśnięta.
Dobrze wiedziałam, że wszystko, co dotyczyło relacji damsko-męskich miało dla
niej priorytetowe znaczenie. Chcąc odwrócić uwagę Nortonówny od swojej
sklerozy, wypaliłam:
- Em, co z
tą twoją tajemnicą?
Przyjaciółka
zakrztusiła się sokiem dyniowym, rozglądając się uważnie po Wielkiej Sali.
- Eee...
to nic ważnego. - wydukała - To co, idziemy na lekcje? Za 10 minut zaczyna się
transmutacja. McGonagall nie byłaby zadowolona, gdybyśmy się spóźniły.
Było
oczywiste, że Emily chce zmienić temat rozmowy. Chociaż byłam bardzo ciekawa,
co takiego ukrywa moja najlepsza przyjaciółka, za nic nie chciałam narazić się
profesor McGonagall, więc potulnie powlokłam się w kierunku sali z
transmutacji. W tym semestrze mieliśmy te zajęcia łączone z Puchonami, co oznaczało,
że spędzę godzinę w towarzystwie Candace Larocca. Tak jak się tego
spodziewałam, piękność z Hufflepuffu wcisnęła się na miejsce obok Pottera, na
co Syriusz Black, jego wierny kompan, niecierpliwie przewrócił oczami.
- Dzisiaj
będziemy ćwiczyć zamienianie zwierząt w rośliny. - oznajmiła nam McGonagall,
gdy wszyscy zajęliśmy już miejsca w ławkach. - Zaklęcie to polega na... - w tym
momencie dał się słyszeć chichot z ostatniej ławki. Nie musiałam odwracać
głowy, żeby stwierdzić, kto podpadł dzisiaj psorce.
- Panno
Larocca, czy byłaby pani tak uprzejma i nie przeszkadzała mi w prowadzeniu
lekcji? - zapytała McGonagall, wpatrując się w Candace groźnym
wzrokiem - Byłoby lepiej, gdyby usiadła pani z dala od Pottera. - dodała
po chwili i kazała przesiąść się Candace do drugiej ławki, po czym zaczęła
kontynuować swój wykład.
- Dobrze
jej tak.. - szepnęła mi na ucho Emily. Odpowiedziałam jej porozumiewawczym
uśmiechem. Przynajmniej nie będę musiała patrzyć, jak mizdrzy się do Jamesa.
Oczywiście, teraz, kiedy mam Michaela, nie powinno mieć to dla mnie żadnego
znaczenia. Nie mogłam się jednak powstrzymać od cichego westchnienia ulgi,
kiedy naburmuszona Candace powlokła się do ławki wskazanej jej przez
nauczycielkę.
- Panno
Evans - zwróciła się do mnie McGonagall - Proszę rozdać te myszy uczniom.
Posłusznie
wzięłam pudło, w którym znajdowały się małe, białe myszki. Na ich widok
przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Ostrożnie zerknęłam w kierunku profesor
McGonagall, zajętej właśnie tłumaczeniem, pod jakim kątem należy ustawić
różdżkę do dzisiejszego zaklęcia, a potem przeniosłam wzrok na Candace, która
również korzystała z chwilowej nieuwagi McGonagall i posłała Jamesowi w
powietrzu całusa. To tylko upewniło mnie w przekonaniu, że powinnam zrobić to,
co zamierzałam.
Niepostrzeżenie rzuciłam
na jedno ze zwierzątek zaklęcie powiększające, sprawiając, że korpus gryzonia
wydłużył się o dobrych kilka cali. Taką oto mysz (niby przypadkiem) podałam
Candace. Nie minęła sekunda, jak w klasie rozległ się jej pisk:
- ACH...
CO TO JEST?
- Mysz,
panno Larocca. - odparła McGonagall chłodnym tonem. Odniosłam wrażenie, że
psorka dobrze wiedziała, co stało się ze zwierzątkiem. Nie dała jednak tego po
sobie poznać. Widocznie ona także nie przepadała za nową dziewczyną Jamesa.
- Mogę
dostać inną? - zapytała błagalnie Candace. Na jej twarzy malował się strach i
obrzydzenie.
- Proszę
nie histeryzować, panno Larocca - skarciła ją psorka - To normalna mysz. Nie
wiem, o co pani chodzi. No już! Proszę ćwiczyć zaklęcie. - ostatnie zdanie
wypowiedziała do wszystkich uczniów, którzy w tej chwili z
rozbawieniem obserwowali tę scenę.
Myślałam,
że pęknę ze śmiechu, kiedy przyglądałam się, jak Candace obchodziła się ze
swoją powiększoną myszką. Nie było mowy o tym, żeby dotknęła jej ręką. Gdy
chciała, aby zwierzątko stanęło w innej pozycji, zamiast je przenieść, dźgała
je mocno różdżką w bok. Zrobiło mi się bardzo żal tej myszki, choć przez myśl
przemknęło mi, że nie miałabym nic przeciwko, gdyby Candace równie brutalnie
obchodziła się z Potterem.
Po transmutacji
zobaczyłam, jak profesor McGonagall odczarowała poturbowaną przez Laroccę mysz.
Wydawało mi się, że psorka posłała mi dyskretny uśmiech, który nieśmiało
odwzajemniłam. Wyglądało na to, że mój niewinny psikus uszedł mi na sucho.
Przed
klasą czekał na mnie jednak nieco nachmurzony James.
- Mogłabyś
nie straszyć mojej dziewczyny, Evans? - zapytał chłodno.
- Nie
wiem, o czym mówisz, Potter.. - odparłam obojętnie, starając się nie
zarumienić. Mimowolnie przypomniało mi się, jak mnie wczoraj przytulił.
Wyglądało na to, że James chciał powiedzieć coś jeszcze, ale z opresji wybawił
mnie Michael, który właśnie do nas podszedł i cmoknął mnie w policzek.
- Cześć -
przywitałam go, tym razem nie próbując powstrzymać rumieńców, które natychmiast
zakwitły na moich policzkach.
Nie
patrząc w kierunku Pottera, złapałam Michaela za rękę i z ulgą się oddaliłam,
zostawiając Jamesa daleko za sobą.
Przyjemnie
było tak spacerować w towarzystwie przystojnego chłopaka. Michael nie był ani
nachalny, ani grubiański i chociaż wciąż nie czułam do niego tego, co powinna
czuć zakochana dziewczyna, jego towarzystwo było dla mnie bardzo odprężające.
- Hej,
Courtney! - zawołałam do Krukonki, którą wypatrzyłam na jednym z korytarzy.
Dziewczyna odwróciła się w moim kierunku z uśmiechem, ale kiedy zobaczyła, że
nie jestem sama, kiwnęła mi tylko głową i szybko wróciła do rozmowy z
koleżanką, więcej nie zerkając w moim kierunku.
Byłam
bardzo zdziwiona jej zachowaniem, ale wiedziałam dobrze, że każdy od czasu do
czasu ma prawo do złego humoru, więc nie myślałam już o tym zbyt wiele.
Po
skończonych lekcjach wróciłam wraz z Emily i Alice do dormitorium. Ja i
Larssonówna zabrałyśmy się za odrabianie pracy domowej, ale nasza trzecia
przyjaciółka nie zamierzała chyba do nas dołączyć. Sprawiała wrażenie
zdenerwowanej, bez przerwy krążyła po sypialni i zerkała na zegarek.
- Co z
tobą? - zapytała Alice, której trudno było się skupić, kiedy Emily co chwilę
koło niej przechodziła.
- Co? Ze
mną? Nic... - odparła Emily roztargniona.
Powoli
zaczęłam tracić już cierpliwość. Emily była moją najlepszą przyjaciółką i nigdy
nie miała w zwyczaju niczego przede mną ukrywać. Wymieniłyśmy z Alice
porozumiewawcze spojrzenia i (dosłownie) przyparłyśmy Nortonównę do ściany.
- Więc co
to jest za tajemnica? - zapytałam, patrząc przyjaciółce prosto w oczy. Emily
spuściła wzrok, a na jej twarzy zakwitły rumieńce, co nie wróżyło niczego
dobrego...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz