piątek, 10 sierpnia 2012

Najgorszy dzień mojego życia


Przez następnych parę dni Emily i Syriusz zachowywali się tak, jakby w ogóle się nie znali. Moja przyjaciółka zgrywała przed Blackiem, że jest jej zupełnie obojętny, a wieczorami wypłakiwała mi się na ramieniu, co zaczynało być już naprawdę trudne do zniesienia.
Bardzo dziwiło mnie także zachowanie Courtney. Zaczęła odnosić się do mnie z dystansem i miałam wrażenie, że źle się czuje w mojej obecności. Zawsze była dla mnie miła i życzliwa, a teraz... cóż, teraz przestała. Nawet na zajęciach z eliksirów, które Gryfoni mieli wspólnie z Krukonami, siadała z tyłu, w towarzystwie swoich koleżanek z Ravenclawu, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem. Było mi przykro z tego powodu, bo bardzo polubiłam Courtney. Zawsze potrafiła zarażać innych swoim optymizmem, a trochę radości bardzo by mi się teraz przydało. Niestety, zamiast swobodnie z nią sobie pogawędzić, musiałam zadowolić się obserwacją jej profilu, teraz dziwnie skrzywionego i pozbawionego najmniejszych znamion uśmiechu.
Na domiar złego, Candace Larocca doprowadzała mnie do szału. Na próżno usiłowałam sobie wmówić, że mam gdzieś i ją, i Pottera, że mam wspaniałego, dojrzałego chłopaka i byłoby idiotyzmem wciąż zawracać sobie głowę tym zarozumiałym rozczochrańcem... Dawno już jednak przestałam rozumieć, dlaczego James z dnia na dzień staje się integralną częścią mojego życia, więc mogłam jedynie stopniowo pogrążać się w narastającej frustracji.
Pewnego dnia, pod koniec września, miałam lekcję obrony przed czarną magią z profesorem Flevilem. Był to właśnie ten nauczyciel, który wzbudził moją sympatię podczas uczty na rozpoczęciu roku szkolnego. Flevil był pełen entuzjazmu, choć trudno było mu się odnaleźć w zasadach, panujących w Hogwarcie. Często spóźniał się na zajęcia, bo nie umiał trafić do właściwej sali, zapominał o tym, by za dobre odpowiedzi nagradzać uczniów punktami i często nas pytał, jaki mamy dzień tygodnia. Czasem miałam wrażenie, że reszta grona pedagogicznego traktowała go z lekkim pobłażaniem, ale dla mnie osobiście jego niezdarność wydawała się urocza i trzymałam za niego kciuki, by udało mu się w końcu zasłużyć na szacunek reszty profesorów. Dodatkowo, nieco przypominał mi Remusa Lupina. Choć był jeszcze młody i dość przystojny, nie dbał za bardzo o swój wygląd zewnętrzny. Zawsze miał podkrążone oczy i był chorobliwie blady, a szaty, które nosił, z pewnością wymagały interwencji krawca. Na szczęście, prowadził zajęcia ciekawie, w trakcie lekcji podawał dużo przykładów i potrafił dobrze podzielić czas między wstęp teoretyczny a ćwiczenia praktyczne. Tego dnia jednak doszło do incydentu, który sprawił, że przestałam czuć do Flevila sympatię.
Gdy w najlepsze zajęta byłam przepisywaniem notatki z tablicy, dotyczącej szczególnie ciekawego przeciwuroku, dostałam liścik:

Evans,
 trzymaj się z daleka od mojego chłopaka. On kocha tylko mnie, o tobie już dawno zapomniał. Nie rób sobie nadziei i odczep się wreszcie. James zasługuje na kogoś lepszego niż na taką obrzydliwą szlamę.

Liścik nie był podpisany, ale i tak wiedziałam, kto był jego nadawcą. Któż inny jak nie Candace Larocca? Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia, dlaczego radzi mi odczepić się od Pottera, skoro od dość dawna nie miałam z nim żadnego kontaktu. Przez myśl mi przemknęło, że to próba zemsty za to, co zdarzyło się podczas transmutacji. To jednak na pewno nie był wystarczający powód, by nazwać mnie szlamą.
Wzięłam pióro i bez zastanowienia napisałam odpowiedź:

Droga koleżanko,
 fakt, że nie potrafisz zatrzymać przy sobie chłopaka - to nie moja wina. Jeśli jeszcze nie zauważyłaś, to powiem Ci, że umawiam się z pewnym siódmoklasistą z Ravenclawu, do którego "Twój" (?) Potter się, niestety, nie umywa. Jeśli czujesz, że może Ci się wymknąć, może po prostu spróbuj się od czasu do czasu szczerze do niego uśmiechnąć? Zdaję sobie sprawę, że Twój szczękościsk to poważna sprawa, ale wierzę, że pani Pomfrey jest w stanie Ci pomóc.
Pozdrawiam,
niezainteresowana Jamesem Potterem - Lily Evans

        Podałam liścik dalej, aby przekazano go tej jędzy, ale, niestety, profesor Flevil to zauważył. Odebrał kartkę z rąk zdezorientowanej Candace i przeczytał obie jego części na głos.
Wszyscy natychmiast wybuchnęli śmiechem, po czym zaczęli niezbyt dyskretnie między sobą szeptać, co jakiś czas zerkając albo na mnie, albo na Laroccę, albo na Pottera.
Candace zrobiła się czerwona na twarzy, a James... James spojrzał na mnie tak złowrogim spojrzeniem, że niemal natychmiast spuściłam wzrok i zrobiłam się równie czerwona jak Candace.
- Nie przejmuj się tym, Lily - szepnęła Alice, na darmo próbując mnie pocieszyć.
- Jak Flevil mógł zrobić coś tak okropnego? - warknęła Emily, która była wyraźnie oburzona zachowaniem nauczyciela - Istna podłość! - dodała.
Do końca lekcji nie odezwałam się ani słowem. Siedziałam ze spuszczoną głową, zaciskając pięści pod pulpitem. Byłam tak zła i zawstydzona, że nie śmiałam spojrzeć na nikogo, choć czułam na sobie ciekawski wzrok całej klasy.
Gdy zadzwonił dzwonek, Flevil poprosił do siebie mnie i Candace. Kiedy wszyscy pozostali już wyszli, zaczął:
- Wiem, że moje dzisiejsze zachowanie może się wam wydać karygodne i niesprawiedliwe, ale lekcje obrony przed czarną magią nie służą pisaniu liścików. Musiałem was w jakiś sposób ukarać.
- W Hogwarcie każe się, odbierając punkty poszczególnym domom... - mruknęłam przez zaciśnięte zęby. Flevil jednak nie zwrócił na mnie uwagi.
- Wasze zachowanie świadczyło o tym, że zignorowałyście moją obecność, dlatego nie powinnyście mieć do mnie o to żalu.
- Przecież pan nas ośmieszył! Przed całą klasą! - warknęła Candace, rzucając Flevilowi mściwe spojrzenie.
- Żaden nauczyciel nie potraktował nas nigdy w taki sposób. - dodałam. Po raz pierwszy zgadzałam się z tą idiotką.
- Macie nauczkę - odparł Flevil. - W wielu szkołach praktykuje się tego typu kary. Możecie już odejść. Muszę iść do pokoju nauczycielskiego.
I wyszedł. Byłam oburzona. Zarzuciłam torbę na ramię i, nie zwracając najmniejszej uwagi na Candace, opuściłam klasę i pognałam na lekcję eliksirów. Tych zajęć nie miałam już na szczęście z Puchonami, więc miałam nadzieję, że do końca dnia nie dane mi już będzie zobaczyć nigdzie buźki tej całej Larocca.
Idąc korytarzem, zobaczyłam w oddali Courtney.
- Cześć! - zawołałam wesoło, podbiegając do niej. Miałam nadzieję, że zły humor już jej minął i będzie mogła wlać w moje serce trochę otuchy, której bardzo teraz potrzebowałam. Widocznie jednak się przeliczyłam, bo Courtney nie tylko nie odpowiedziała na mój uśmiech, ale i sprawiała wrażenie wyjątkowo zniechęconej, gdy tylko mnie zauważyła.
- Cześć - odparła chłodno.
- Czy coś się stało? - zapytałam, czując, jak nadzieja stopniowo mnie opuszcza - Ostatnio dziwnie się zachowujesz. Zrobiłam coś nie tak?
- Chyba sama powinnaś to wiedzieć - mruknęła, po czym przyspieszyła kroku, zostawiając mnie samą na korytarzu.
Zrobiło mi się przykro. Zaczęłam analizować w pamięci wszystkie swoje ostatnie spotkania z Courtney i nie mogłam znaleźć w swoim zachowaniu nic takiego, co mogłoby urazić Krukonkę. Nie chciałam rezygnować z naszej przyjaźni, więc postanowiłam sobie, że po eliksirach spróbuję z nią jeszcze raz porozmawiać, a póki co, powlokłam się do lochów na zajęcia.
- Dzisiaj będziemy przygotowywać eliksir wzmacniający, ale o znacznie bardziej skomplikowanym składzie. - oznajmiła nam profesor Madson - Pomaga on w sytuacjach krytycznych dla zdrowia. - mówiąc to, machnęła różdżką i na tablicy znalazł się bardzo skomplikowany przepis - Zaczynajcie.
Przygotowałam wszystkie składniki i zaczęłam w odpowiedniej kolejności wlewać substancje do kociołka. Wywar zabarwił się na czerwono, co oznaczało, że robiłam wszystko tak, jak należy.
W pewnej jednak chwili, gdy Madson musiała wyjść, w klasie rozpętała się prawdziwa wojna, której sprawcami byli oczywiście Huncwoci. Zaczęli rzucać łajnobombami, najwidoczniej dobrze się przy tym bawiąc. Starałam się ich ignorować, skupiona na przygotowywaniu wywaru, ale w pewnej chwili jedna z łajnobomb wpadła wprost do mojego kociołka, niszcząc tym samym całą moją pracę.
- Przepraszam, Evans - odezwał się James z łobuzerskim uśmiechem na twarzy. Najwidoczniej zupełnie nie przejął się tym, że zniszczył mój eliksir.
- Potter, jesteś największym debilem na świecie! - wycedziłam przez zaciśnięte zęby, mierząc go złowrogim spojrzeniem. Wyjęłam łajnobombę ze swojego kociołka i wrzuciłam ją wprost do eliksiru Jamesa.
- Co ty wyprawiasz, Evans?! - warknął Potter - Przecież nie zrobiłem tego specjalnie!
- To twój problem. - odparłam, patrząc na niego wyzywająco.
James już otwierał usta, by coś mi odpyskować i niewiele brakowało, by doszło między nami do ostrej kłótni, ale nagle do sali weszła profesor McGonagall. Wszyscy uczniowie, jak na komendę, zamilkli. Kto jak kto, ale nauczycielka transmutacji wzbudzała we wszystkich olbrzymi respekt.
- Panno Evans, proszę zabrać torbę i iść ze mną do dyrektora. - powiedziała, zwracając się bezpośrednio do mnie.
- Czy coś się... stało? - zapytałam, kompletnie zbita z tropu, zastanawiając się, czy profesor Dumbledore chce mnie widzieć z powodu liścika napisanego do Candace. Nie, to na pewno nie o to chodzi... Nie umiałam sobie jednak przypomnieć żadnego poważniejszego przewinienia, a profesor McGonagall nie zamierzała najwidoczniej odpowiadać na moje pytanie.
Posłusznie wzięłam swoje rzeczy i poszłam za nauczycielką, która poprowadziła mnie wieloma korytarzami. Stanęłyśmy wreszcie przed kamienną chimerą.
- Fasolki Wszystkich Smaków. - powiedziała nauczycielka. Chimera odskoczyła, odsłaniając spiralne schodki, wiodące do gabinetu Albusa Dumbledore'a. - Idź, dyrektor czeka na ciebie. - oznajmiła McGonagall, po czym odeszła.
To wszystko było bardzo dziwne. Nie miałam pojęcia, o co może chodzić Dumbledore'owi. Na drżących nogach wspięłam się po krętych schodkach i niepewnie zapukałam do drzwi.
- Wejdź, Lily - usłyszałam spokojny, ciepły głos dyrektora.
Otworzyłam drzwi. Dumbledore stał przy oknie, wpatrując się w błonia oświetlone jesiennym słońcem. Sprawiał wrażenie przygnębionego i jakby zakłopotanego tym, co miał mi przekazać.
- Usiądź, proszę. - powiedział, wskazując mi krzesło naprzeciw swego biurka.
Usiadłam, nie spuszczając z profesora wzroku. Nadal nie miałam pojęcia, o co chodzi. Dumbledore zajął miejsce przy swoim biurku, potem wstał i zaczął przechadzać się po gabinecie. Wreszcie zatrzymał się i z powrotem usiadł.
- Lily... Muszę ci powiedzieć coś bardzo ważnego.
Serce zabiło mi szybciej. Dumbledore zaczął mi wyjaśniać powód tego spotkania. W miarę jego monologu, w oczach pojawiały mi się łzy, czułam kłucie w sercu. To, co powiedział mi dziś dyrektor, na zawsze zmieniło moje życie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz