Przez
następnych parę dni Emily i Syriusz zachowywali się tak, jakby w ogóle się nie znali.
Moja przyjaciółka zgrywała przed Blackiem, że jest jej zupełnie obojętny, a
wieczorami wypłakiwała mi się na ramieniu, co zaczynało być już naprawdę trudne
do zniesienia.
Bardzo
dziwiło mnie także zachowanie Courtney. Zaczęła odnosić się do mnie z dystansem
i miałam wrażenie, że źle się czuje w mojej obecności. Zawsze była dla mnie
miła i życzliwa, a teraz... cóż, teraz przestała. Nawet na zajęciach z
eliksirów, które Gryfoni mieli wspólnie z Krukonami, siadała z tyłu, w
towarzystwie swoich koleżanek z Ravenclawu, nie zaszczycając mnie nawet
spojrzeniem. Było mi przykro z tego powodu, bo bardzo polubiłam Courtney.
Zawsze potrafiła zarażać innych swoim optymizmem, a trochę radości bardzo by mi
się teraz przydało. Niestety, zamiast swobodnie z nią sobie pogawędzić,
musiałam zadowolić się obserwacją jej profilu, teraz dziwnie skrzywionego i
pozbawionego najmniejszych znamion uśmiechu.
Na domiar
złego, Candace Larocca doprowadzała mnie do szału. Na próżno usiłowałam sobie
wmówić, że mam gdzieś i ją, i Pottera, że mam wspaniałego, dojrzałego chłopaka
i byłoby idiotyzmem wciąż zawracać sobie głowę tym zarozumiałym
rozczochrańcem... Dawno już jednak przestałam rozumieć, dlaczego James z dnia
na dzień staje się integralną częścią mojego życia, więc mogłam jedynie
stopniowo pogrążać się w narastającej frustracji.
Pewnego
dnia, pod koniec września, miałam lekcję obrony przed czarną magią z profesorem
Flevilem. Był to właśnie ten nauczyciel, który wzbudził moją sympatię podczas
uczty na rozpoczęciu roku szkolnego. Flevil był pełen entuzjazmu, choć trudno
było mu się odnaleźć w zasadach, panujących w Hogwarcie. Często spóźniał się na
zajęcia, bo nie umiał trafić do właściwej sali, zapominał o tym, by za dobre
odpowiedzi nagradzać uczniów punktami i często nas pytał, jaki mamy dzień
tygodnia. Czasem miałam wrażenie, że reszta grona pedagogicznego traktowała go
z lekkim pobłażaniem, ale dla mnie osobiście jego niezdarność wydawała się
urocza i trzymałam za niego kciuki, by udało mu się w końcu zasłużyć na
szacunek reszty profesorów. Dodatkowo, nieco przypominał mi Remusa Lupina. Choć
był jeszcze młody i dość przystojny, nie dbał za bardzo o swój wygląd
zewnętrzny. Zawsze miał podkrążone oczy i był chorobliwie blady, a szaty, które
nosił, z pewnością wymagały interwencji krawca. Na szczęście, prowadził zajęcia
ciekawie, w trakcie lekcji podawał dużo przykładów i potrafił dobrze podzielić
czas między wstęp teoretyczny a ćwiczenia praktyczne. Tego dnia jednak doszło
do incydentu, który sprawił, że przestałam czuć do Flevila sympatię.
Gdy w
najlepsze zajęta byłam przepisywaniem notatki z tablicy, dotyczącej szczególnie
ciekawego przeciwuroku, dostałam liścik:
Evans,
trzymaj się z daleka od mojego chłopaka. On
kocha tylko mnie, o tobie już dawno zapomniał. Nie rób sobie nadziei i odczep
się wreszcie. James zasługuje na kogoś lepszego niż na taką obrzydliwą szlamę.
Liścik nie
był podpisany, ale i tak wiedziałam, kto był jego nadawcą. Któż inny jak nie
Candace Larocca? Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia, dlaczego radzi mi odczepić
się od Pottera, skoro od dość dawna nie miałam z nim żadnego kontaktu. Przez
myśl mi przemknęło, że to próba zemsty za to, co zdarzyło się podczas
transmutacji. To jednak na pewno nie był wystarczający powód, by nazwać mnie
szlamą.
Wzięłam
pióro i bez zastanowienia napisałam odpowiedź:
Droga
koleżanko,
fakt, że nie potrafisz zatrzymać przy sobie
chłopaka - to nie moja wina. Jeśli jeszcze nie zauważyłaś, to powiem Ci, że
umawiam się z pewnym siódmoklasistą z Ravenclawu, do którego "Twój"
(?) Potter się, niestety, nie umywa. Jeśli czujesz, że może Ci się wymknąć,
może po prostu spróbuj się od czasu do czasu szczerze do niego uśmiechnąć?
Zdaję sobie sprawę, że Twój szczękościsk to poważna sprawa, ale wierzę, że pani
Pomfrey jest w stanie Ci pomóc.
Pozdrawiam,
niezainteresowana Jamesem Potterem - Lily Evans
Podałam liścik dalej, aby przekazano go tej jędzy, ale, niestety, profesor Flevil to zauważył. Odebrał kartkę z rąk zdezorientowanej Candace i przeczytał obie jego części na głos.
Wszyscy
natychmiast wybuchnęli śmiechem, po czym zaczęli niezbyt dyskretnie między sobą
szeptać, co jakiś czas zerkając albo na mnie, albo na Laroccę, albo na Pottera.
Candace
zrobiła się czerwona na twarzy, a James... James spojrzał na mnie tak złowrogim
spojrzeniem, że niemal natychmiast spuściłam wzrok i zrobiłam się równie
czerwona jak Candace.
- Nie
przejmuj się tym, Lily - szepnęła Alice, na darmo próbując mnie pocieszyć.
- Jak
Flevil mógł zrobić coś tak okropnego? - warknęła Emily, która była wyraźnie
oburzona zachowaniem nauczyciela - Istna podłość! - dodała.
Do końca
lekcji nie odezwałam się ani słowem. Siedziałam ze spuszczoną głową, zaciskając
pięści pod pulpitem. Byłam tak zła i zawstydzona, że nie śmiałam spojrzeć na
nikogo, choć czułam na sobie ciekawski wzrok całej klasy.
Gdy
zadzwonił dzwonek, Flevil poprosił do siebie mnie i Candace. Kiedy wszyscy
pozostali już wyszli, zaczął:
- Wiem, że
moje dzisiejsze zachowanie może się wam wydać karygodne i niesprawiedliwe, ale
lekcje obrony przed czarną magią nie służą pisaniu liścików. Musiałem was w
jakiś sposób ukarać.
- W
Hogwarcie każe się, odbierając punkty poszczególnym domom... - mruknęłam przez
zaciśnięte zęby. Flevil jednak nie zwrócił na mnie uwagi.
- Wasze
zachowanie świadczyło o tym, że zignorowałyście moją obecność, dlatego nie
powinnyście mieć do mnie o to żalu.
- Przecież
pan nas ośmieszył! Przed całą klasą! - warknęła Candace, rzucając Flevilowi
mściwe spojrzenie.
- Żaden
nauczyciel nie potraktował nas nigdy w taki sposób. - dodałam. Po raz pierwszy
zgadzałam się z tą idiotką.
- Macie
nauczkę - odparł Flevil. - W wielu szkołach praktykuje się tego typu kary.
Możecie już odejść. Muszę iść do pokoju nauczycielskiego.
I wyszedł.
Byłam oburzona. Zarzuciłam torbę na ramię i, nie zwracając najmniejszej uwagi
na Candace, opuściłam klasę i pognałam na lekcję eliksirów. Tych zajęć nie
miałam już na szczęście z Puchonami, więc miałam nadzieję, że do końca dnia nie
dane mi już będzie zobaczyć nigdzie buźki tej całej Larocca.
Idąc
korytarzem, zobaczyłam w oddali Courtney.
- Cześć! -
zawołałam wesoło, podbiegając do niej. Miałam nadzieję, że zły humor już jej
minął i będzie mogła wlać w moje serce trochę otuchy, której bardzo teraz
potrzebowałam. Widocznie jednak się przeliczyłam, bo Courtney nie tylko nie
odpowiedziała na mój uśmiech, ale i sprawiała wrażenie wyjątkowo zniechęconej,
gdy tylko mnie zauważyła.
- Cześć -
odparła chłodno.
- Czy coś
się stało? - zapytałam, czując, jak nadzieja stopniowo mnie opuszcza - Ostatnio
dziwnie się zachowujesz. Zrobiłam coś nie tak?
- Chyba
sama powinnaś to wiedzieć - mruknęła, po czym przyspieszyła kroku, zostawiając
mnie samą na korytarzu.
Zrobiło mi
się przykro. Zaczęłam analizować w pamięci wszystkie swoje ostatnie spotkania z
Courtney i nie mogłam znaleźć w swoim zachowaniu nic takiego, co mogłoby urazić
Krukonkę. Nie chciałam rezygnować z naszej przyjaźni, więc postanowiłam sobie,
że po eliksirach spróbuję z nią jeszcze raz porozmawiać, a póki co, powlokłam
się do lochów na zajęcia.
- Dzisiaj
będziemy przygotowywać eliksir wzmacniający, ale o znacznie bardziej
skomplikowanym składzie. - oznajmiła nam profesor Madson - Pomaga on w
sytuacjach krytycznych dla zdrowia. - mówiąc to, machnęła różdżką i na tablicy
znalazł się bardzo skomplikowany przepis - Zaczynajcie.
Przygotowałam
wszystkie składniki i zaczęłam w odpowiedniej kolejności wlewać substancje do
kociołka. Wywar zabarwił się na czerwono, co oznaczało, że robiłam wszystko
tak, jak należy.
W pewnej
jednak chwili, gdy Madson musiała wyjść, w klasie rozpętała się prawdziwa wojna,
której sprawcami byli oczywiście Huncwoci. Zaczęli rzucać łajnobombami,
najwidoczniej dobrze się przy tym bawiąc. Starałam się ich ignorować, skupiona
na przygotowywaniu wywaru, ale w pewnej chwili jedna z łajnobomb wpadła wprost
do mojego kociołka, niszcząc tym samym całą moją pracę.
-
Przepraszam, Evans - odezwał się James z łobuzerskim uśmiechem na twarzy.
Najwidoczniej zupełnie nie przejął się tym, że zniszczył mój eliksir.
- Potter,
jesteś największym debilem na świecie! - wycedziłam przez zaciśnięte zęby,
mierząc go złowrogim spojrzeniem. Wyjęłam łajnobombę ze swojego kociołka
i wrzuciłam ją wprost do eliksiru Jamesa.
- Co ty
wyprawiasz, Evans?! - warknął Potter - Przecież nie zrobiłem tego specjalnie!
- To twój
problem. - odparłam, patrząc na niego wyzywająco.
James już
otwierał usta, by coś mi odpyskować i niewiele brakowało, by doszło między nami
do ostrej kłótni, ale nagle do sali weszła profesor McGonagall. Wszyscy
uczniowie, jak na komendę, zamilkli. Kto jak kto, ale nauczycielka transmutacji
wzbudzała we wszystkich olbrzymi respekt.
- Panno
Evans, proszę zabrać torbę i iść ze mną do dyrektora. - powiedziała, zwracając
się bezpośrednio do mnie.
- Czy coś
się... stało? - zapytałam, kompletnie zbita z tropu, zastanawiając się, czy
profesor Dumbledore chce mnie widzieć z powodu liścika napisanego do Candace.
Nie, to na pewno nie o to chodzi... Nie umiałam sobie jednak przypomnieć
żadnego poważniejszego przewinienia, a profesor McGonagall nie zamierzała
najwidoczniej odpowiadać na moje pytanie.
Posłusznie
wzięłam swoje rzeczy i poszłam za nauczycielką, która poprowadziła mnie wieloma
korytarzami. Stanęłyśmy wreszcie przed kamienną chimerą.
- Fasolki
Wszystkich Smaków. - powiedziała nauczycielka. Chimera odskoczyła, odsłaniając
spiralne schodki, wiodące do gabinetu Albusa Dumbledore'a. - Idź, dyrektor
czeka na ciebie. - oznajmiła McGonagall, po czym odeszła.
To
wszystko było bardzo dziwne. Nie miałam pojęcia, o co może chodzić
Dumbledore'owi. Na drżących nogach wspięłam się po krętych schodkach i niepewnie
zapukałam do drzwi.
- Wejdź,
Lily - usłyszałam spokojny, ciepły głos dyrektora.
Otworzyłam drzwi. Dumbledore stał
przy oknie, wpatrując się w błonia oświetlone jesiennym słońcem. Sprawiał
wrażenie przygnębionego i jakby zakłopotanego tym, co miał mi przekazać.
- Usiądź,
proszę. - powiedział, wskazując mi krzesło naprzeciw swego biurka.
Usiadłam,
nie spuszczając z profesora wzroku. Nadal nie miałam pojęcia, o co chodzi.
Dumbledore zajął miejsce przy swoim biurku, potem wstał i zaczął przechadzać się
po gabinecie. Wreszcie zatrzymał się i z powrotem usiadł.
- Lily...
Muszę ci powiedzieć coś bardzo ważnego.
Serce
zabiło mi szybciej. Dumbledore zaczął mi wyjaśniać powód tego spotkania. W
miarę jego monologu, w oczach pojawiały mi się łzy, czułam kłucie w sercu. To,
co powiedział mi dziś dyrektor, na zawsze zmieniło moje życie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz