Około
godziny siódmej rano obudził nas krzyk Thomsson:
- Petunia,
Lilianne, jesteście tu? Odezwijcie się!
Gdy otworzyłam
oczy, zobaczyłam, jak opiekunka naszej grupy przechadzała się wokół drzewa, na
którym spałyśmy. Na szczęście, nie spojrzała w górę. Nie miałam zamiaru
ujawniać teraz swojej obecności i narazić się na kolejną bzdurną karę.
- Chyba
zauważyli już, że nas nie ma... - szepnęła mi na ucho Tunia, która również już
się obudziła - Zostajemy czy schodzimy?
Byłam
zdziwiona. Petunia po raz pierwszy liczyła się z moją opinią. Uznałam, że
lepiej będzie jednak wrócić do obozu, bo nie wiemy nawet, czy trafimy do miasteczka.
Gdy Thomsson już się oddaliła (soczyście przeklinając), zeszłyśmy z drzewa i
ruszyłyśmy w kierunku obozu, pozostając w bezpiecznej odległości od opiekunki,
która nawet nie domyśliła się, że jest śledzona przez zbiegłe podopieczne.
Gdy tylko
weszłam do domku, usłyszałam podniecony krzyk Yvonne, która wciąż jeszcze miała
na sobie swoją różową koszulę nocną:
- Lily!
Gdzie byłaś? Pół obozu szuka ciebie i twojej siostry!
W kilku
słowach opowiedziałam jej o naszej przygodzie. Gdy natknęłam się na Thomsson,
nie uniknęłam połajanki na szwendanie się po lesie w środku nocy. Potulnie
jednak wysłuchałam tego, co miała mi do powiedzenia, bo rozumiałam, że
napędziłyśmy jej z Tunią niezłego stracha.
Reszta dni
obozu minęła w miarę znośnie. Grace, z jakichś niewyjaśnionych powodów,
przestała mnie zaczepiać. Mało tego, póki trwała moja kara za sprowokowanie
bójki, z własnej woli pomogła mi zmywać naczynia. Wprawdzie, kiedy pytałam ją o
powód jej nagłej zmiany nastawienia, burczała tylko pod nosem, żebym się odczepiła,
ale nie zrobiła nic, co mogłoby sprawić mi przykrość lub wyprowadzić mnie z
równowagi, a to było najważniejsze.
Ostatecznie
przekonałam się nawet do gier zespołowych, kiedy wreszcie opanowałam ich
zasady, a dzięki codziennej rozgrzewce na świeżym powietrzu, nie byłam już taka
zaspana i obolała jak na początku. Można powiedzieć, że całkiem miło spędziłam
czas, choć żaden obóz nie mógł się oczywiście równać z Hogwartem, który
uważałam za swój prawdziwy dom.
*
W dzień
wyjazdu do Londynu leżałam leniwie na łóżku. Już dawno byłam spakowana i co
jakiś czas zerkałam na zegarek, by w odpowiednim momencie wyjść z domku i
powlec się w kierunku autokaru.
Wokół mnie
krzątały się moje współlokatorki, wymieniając się adresami i szukając pod
łóżkami skarpetek. Przyglądałam się całemu temu zamieszaniu spod
półprzymkniętych powiek, zadowolona, że sama nie muszę brać udziału w tym
zbiorowym zamęcie.
Nagle
jednak zauważyłam nad sobą twarz Grace. Szybko się podniosłam, patrząc na nią
czujnie. Miałam nadzieję, że nie planuje na pożegnanie zemścić się za swój
wybity ząb.
- Słuchaj,
ruda, proponuję zawieszenie broni. Zgadzasz się? - zapytała, uśmiechając się do
mnie nieśmiało. Po raz pierwszy, odkąd ją poznałam, nie była skwaszona ani
wściekła. Jej rysy były teraz łagodniejsze i zauważyłam, że kiedy nie starała
się na siłę wyglądać groźnie, była całkiem ładna.
Przez
chwilę panowała cisza. Grace zupełnie mnie zaskoczyła.
- Skąd ta
zmiana? - zapytałam podejrzliwie.
- Wiesz...
- odparła Grace i spuściła wzrok - Uważam, że niesłusznie cię na początku
oceniłam. Wszyscy, których znam, trzęsą przede mnie portkami ze strachu. To
mnie drażni, bo nie jestem żadnym potworem. A ty... - tu dotknęła swojej brwi,
wciąż noszącej ślady naszej bójki - ...pokazałaś, że masz charakterek, a ja
szanuję takich ludzi - dodała zupełnie poważnym tonem.
Uśmiechnęłam
się lekko i wyciągnęłam do niej rękę:
- To jak?
Zgoda? - zapytałam.
- Zgoda -
odparła Grace. - Mam nadzieję, że nie masz mi tamtego za złe. Ja po prostu już
jestem taka... niepokorna. Zaimponowałaś mi tym, że zareagowałaś na moje
zachowanie. Chyba właśnie tego potrzebowałam - powiedziała, znowu się
uśmiechając.
-
Dzięki... - odparłam, lekko się rumieniąc. Pochwała Grace mile połechtała moją
próżność. Mimowolnie pomyślałam sobie, jak by zareagował James Potter, gdyby
był świadkiem tej sceny. Z pewnością nie myślałby już o mnie tylko jak o
siedzącej w bibliotece wzorowej uczennicy.
- Lily,
chodź. Autobus już przyje... - zaczęła Yvonne, wchodząc do domku. Nie
dokończyła jednak zdania, wpatrując się we mnie i Grace. Wciąż jeszcze miałyśmy
uściśnięte ręce.
- Już
idę... - powiedziałam w stronę koleżanki. Zabrałam torbę i wyszłam. Po raz
ostatni spojrzałam na jezioro i Irene Thomsson. Jej akurat nie będzie mi
brakować, zresztą chyba z wzajemnością. Opiekunka nie odpowiedziała nawet na
mój pożegnalny uśmiech, udając, że poprawia sobie kołnierzyk.
Chociaż
początki zawsze są trudne, pobyt na obozie nie okazał się aż taką katorgą,
jakiej się spodziewałam. Wprawdzie Tunia znowu usiadła daleko ode mnie i zachowywała
się, jakby nasza nocna wycieczka nigdy nie miała miejsca, ale cieszyłam się, że
choć na kilka godzin byłam w stanie znów nawiązać z nią jakiś kontakt. Zdążyłam
już zapomnieć, jakie to uczucie rozmawiać z rodzoną siostrą bez ironii i obawy,
że nazwie mnie wyrzutkiem i dziwadłem. Dodatkowo, cała ta sytuacja z Grace
podniosła moją samoocenę. Potrafiłam się postawić i zawalczyć o swoje. No i
okazało się, że całkiem celnie macham pięściami.
- I jak?
Podobało wam się na obozie? - zapytała mama, gdy wraz z Petunią wysiadłyśmy już
z autobusu.
- Eeee...
było... - zaczęłam.
-
...miło... - dokończyła Tunia. Nie mogłyśmy przecież powiedzieć, że obie
chciałyśmy zwiać. Mama widocznie uznała, że cel został osiągnięty, bo na jej
twarzy zakwitł triumfujący uśmiech. Nagle jednak krzyknęła przerażona:
- Lily! Co
się stało z twoim nosem?!
- Eee...
potknęłam się. - wypaliłam. Wolałam nie myśleć, co zrobiłaby mama, gdyby się
dowiedziała, że brałam udział w bójce i zostałam za nią ukarana przez opiekunkę
grupy.
Chyba mi
nie uwierzyła, bo przez całą drogę do domu przyglądała mi się podejrzliwie. Na
szczęście, nie zadawała zbędnych pytań. Po powrocie dostałam z Hogwartu list z
moimi wynikami z sumów. A oto i one:
Transmutacja - powyżej oczekiwań
Obrona przed czarną magią - wybitny
Zaklęcia - wybitny
Eliksiry - wybitny
Astronomia - powyżej oczekiwań
Historia magii - zadowalający
Zielarstwo - powyżej oczekiwań
Opieka nad magicznymi stworzeniami -
powyżej oczekiwań
Bardzo się
ucieszyłam. Z takimi wynikami będę mogła dalej myśleć o karierze aurora!
Resztę
wakacji spędziłam w domu. Często pisałam do Emily, Alice i Courtney, z którą
także zdążyłam się zaprzyjaźnić. Wszystko wróciło do normy. Tunia znowu mnie
ignorowała, rodzice często wypytywali mnie o Hogwart, dostawałam też prenumeratę
"Proroka Codziennego".
Wreszcie
nadszedł wieczór, poprzedzający mój wyjazd do Hogwartu. Stanęłam przy oknie i
spojrzałam na rozgwieżdżone niebo. Przez chwilę wspominałam moje przygody na
obozie. Potem jednak moje myśli zaczęły krążyć wokół Hogwartu. Zatrzymały się
na Jamesie Potterze.
- Ciekawe,
czy o mnie myślał... - powiedziałam do siebie, mimowolnie dotykając palcami
ust, które całował jeszcze w czerwcu.
Nie
zapomniałam tego, co zdarzyło się w ostatni dzień poprzedniego roku szkolnego.
Odtworzyłam sobie w pamięci po raz kolejny wszystko, co nastąpiło na polanie.
Uświadomiłam sobie jednocześnie, że bardzo boję się spotkania z Jamesem. Nie
mogłam przecież udawać, że do niczego nie doszło. Ale jak mam z nim o tym
rozmawiać, skoro wciąż nie umiem sobie odpowiedzieć ani dlaczego go
pocałowałam, ani co dokładnie wtedy czułam.
Jedno było
jednak pewne - James Potter skomplikował moje życie jak jeszcze nikt przed nim
i chyba sam nie zdawał sobie do końca sprawy z tego, jak bardzo musiałam się
przez niego bić z myślami.
Nie
wiedziałam, co powiem jutro Jamesowi.
Nie
wiedziałam, jak mam to wszystko wytłumaczyć samej sobie.
Byłam
pewna tylko jednego - od jutra zacznie się dla mnie coś nowego i nie będzie to
tylko rok szkolny. Czułam, że nie będę w stanie wrócić do tego co było, zanim
James mnie pocałował. Będę musiała zmierzyć się z nieznanym i ślepo brnąć w to,
co los mi przyniesie.
Tak, z
całą pewnością od jutra wiele się zmieni…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz