piątek, 10 sierpnia 2012

Listy, schadzka i wyjazd


Przestało mi być do śmiechu.
- Jak to? Ja nigdzie nie jadę! - zaprzeczyłam stanowczo.
- Owszem, jedziesz. - odparła mama. Nie należała do osób, które idą na jakiekolwiek ustępstwa, jeśli już raz coś sobie postanowią. - Zapłaciłam już za dwa miejsca. Poza tym uważam, że dobrze ci zrobi, jak spędzisz trochę czasu w... tradycyjnym towarzystwie.
- Nie zgadzam się! Nie pytałaś mnie nawet o zgodę. Skąd wiesz, czy nie mam innych planów?
- Koniec dyskusji! Jedziesz i już!
Byłam wściekła. Demonstracyjnie opuściłam kuchnię, wbiegłam na schody i zamknęłam się w swoim pokoju. Dlaczego mama nigdy nie liczy się z moim zdaniem? Zawsze musi być tak, jak ona chce. To niesprawiedliwe. Nawet nie wiem, gdzie jadę i na jak długo... Obłęd! I to na dodatek obłęd z Petunią!
Wiedziałam wprawdzie, jaki cel przyświecał mojej mamie. Było jej przykro, że odkąd dostałam pierwszy list z Hogwartu, moje stosunki z Petunią stały się tak napięte, że nie byłyśmy w stanie normalnie ze sobą rozmawiać. Mama liczyła pewnie na to, że jeśli spędzimy razem wakacje, uda nam się znaleźć wspólny język. Mimo wszystko jednak, nie powinna stawiać mnie przed faktem dokonanym. Liczyłam na to, że te wakacje będą dla mnie okazją do odpoczynku od problemów, a zamiast tego - zostałam wpakowana w kolejne i to (jeśli to w ogóle możliwe) jeszcze gorsze.
Wyciągnęłam z kufra pergamin i napisałam list, który był moją ostatnią deską ratunku.

Droga Emily
Stało się coś okropnego. Rodzice postanowili, że razem z Petunią pojadę na jakiś głupi obóz... Ratuj! Czy jest szansa, że przygarnęłabyś mnie do siebie na lipiec? Gdyby Twoi rodzice się zgodzili, moi nie mogliby mnie nigdzie wysłać.
Mam nadzieję, że będziesz mi w stanie pomóc.
                                                Całusy,
                                                    Lily

Przywiązałam liścik do nóżki Laurel i wysłałam go. Resztę dnia spędziłam w swoim pokoju, koczując przy oknie w nadziei, że lada chwila zobaczę swoją sówkę na horyzoncie. Nie zeszłam nawet na kolację, zbyt zajęta myślami o obozie i o... Tak, o Jamesie Potterze. Chyba zacznę się już przyzwyczajać do tego, że ten idiota jest stale obecny w mojej głowie... Chociaż odtwarzałam sobie w myślach scenę na polanie przez cały dzień, wciąż nie mogłam zrozumieć, dlaczego dopuściłam między nami do pocałunku i dlaczego czułam się po nim tak dziwnie.
Następnego dnia obudziłam się już porządnie głodna. Przez chwilę wahałam się, czy nie zejść na śniadanie, ale to by oznaczało, że pogodziłam się z wyjazdem na obóz. Nie zamierzałam do tego dopuścić i trwałam dzielnie w swoim postanowieniu, przyciskając dłonie do brzucha w nadziei, że dzięki temu będzie mi w nim mniej burczeć.
Nagle usłyszałam cichy szelest. Błyskawicznie podbiegłam do okna i otworzyłam je na oścież. Do mojego pokoju wleciała Laurel z listem od Emily. Z duszą na ramieniu rozerwałam kopertę i przeczytałam następujące słowa:

Kochana Lily
Strasznie Ci współczuję i bardzo chciałabym Ci pomóc, ale, niestety, nie mogę. Jutro wyjeżdżam z rodzicami do Hiszpanii i nie będzie mnie przez cały miesiąc. Naprawdę mi przykro... Gdybyś tylko dała mi znać choć tydzień wcześniej, to dałoby się to jakoś odkręcić, ale tata nie chce teraz nawet słyszeć o odwołaniu rezerwacji.
Mam nadzieję, że się na mnie nie gniewasz. Jeśli tylko w przyszłym roku Twoi rodzice znów wpadną na podobny pomysł, to masz to jak w banku, że będziesz mogła u mnie zostać choćby i do pierwszego września.
Mimo wszystko - życzę Ci udanego wyjazdu.
                                                        Całusy,
                                                         Emily

Nie miałam żalu do Emily, ale poczułam bolesny ucisk w żołądku, który wcale nie był związany z faktem, że jeszcze nie zjadłam śniadania. Wciąż miałam nadzieję na to, że uda mi się uniknąć wyjazdu na obóz, więc napisałam podobny liścik do Alice. Gdy jednak chciałam go przymocować do nóżki Laurel, ta zaczęła pohukiwać z oburzeniem.
- Przepraszam cię, ale to naprawdę bardzo ważne... - powiedziałam przepraszającym tonem. Wiedziałam, że całonocna podróż bardzo ją zmęczyła i chciała teraz odpocząć sobie w klatce. Wygrzebałam w kufrze kawałek grzanki, którą poczęstowałam swoją sówkę. Ta lekko uszczypnęła mnie w palec i posłusznie wyleciała przez okno.
Gdy Laurel straciła mi się z oczu, zerknęłam na zegarek. Była piąta rano, więc mogłam liczyć na to, że rodzice i Petunia wciąż jeszcze spali. Dawało mi to okazję, by zakraść się do kuchni i zrobić sobie jakieś śniadanie. Mój pusty żołądek coraz głośniej domagał się jedzenia i sprawiał, że nie byłam w stanie myśleć już o niczym innym.
Gdy byłam już w kuchni i przygotowywałam sobie kanapki, usłyszałam hałas dochodzący z salonu. Instynktownie złapałam za swoją kieszeń, ale nie wyczułam pod palcami różdżki. No tak, w świecie mugoli nie było potrzeby noszenia jej przy sobie przez cały czas. Z duszą na ramieniu, na palcach wysunęłam się z kuchni i przeszłam krótkim korytarzem, zatrzymując się przed drzwiami do salonu i ostrożnie zerkając do środka.
Aż mnie zatkało, gdy zobaczyłam, co się tam dzieje. Petunia siedziała na sofie z jakimś brunetem (którym na pewno nie był prosiakowaty Vernon Dursley) i całowała się z nim namiętnie.
- Ekhm... - odchrząknęłam głośno.
Petunia i jej kochaś zerwali się na równe nogi, patrząc na mnie trwożliwie.
- To ja już pójdę... - wymamrotał chłopak i szybko opuścił nasz dom. Moja siostrunia stała w miejscu, nie bardzo wiedząc, jak się zachować.
- No, no, no... Tuniu, nie podejrzewałam cię o to, że pod tym dachem będziesz urządzała sobie schadzki, skoro rodzice śpią piętro wyżej - oznajmiłam z rozbawieniem, udając, że nie widzę, jak twarz mojej siostry powleka się szkarłatem.
- Tylko spróbuj wygadać rodzicom, to pożałujesz! - syknęła Petunia.
- Trzęsę się ze strachu - zakpiłam - Nie powiem im, ale pod jednym warunkiem. Masz mi wyjaśnić, co w naszym salonie robił obcy chłopak o piątej nad ranem - dodałam, krzyżując ręce na piersiach.
- To Jefrey, mój nowy chłopak. Kiedy byłaś w swoim pokoju, wpadł do nas i trochę się zasiedział. Rodzice pozwolili mu nocować w salonie....
- A ty wykorzystałaś tę okazję i urządziłaś schadzkę. - dokończyłam za nią.
Petunia nie odpowiedziała, ale widać było, że nie chce kontynuować tego tematu. Wzruszyłam więc ramionami, wróciłam się do kuchni po swoje kanapki i ponownie zamknęłam się w swoim pokoju.
Po jakimś czasie usłyszałam, jak mama krząta się w kuchni. Szybko jednak skierowała swoje kroki na piętro i już po chwili pukała do moich drzwi.
- Proszę - powiedziałam, gotowa na potyczkę słowną.
- Lilianne, długo zamierzasz jeszcze siedzieć w swoim pokoju? - zapytała mama surowo.
- Raczej tak... - odparłam chłodno. Było mi trochę wstyd, że tak traktuję swoją mamę, ale nie mogłam dopuścić do tego, by wysłała mnie na obóz wbrew mojej woli. Cały czas miałam nadzieję, że uda mi się jakoś od tego wywinąć.
- Za pięć minut chcę cię widzieć na dole. A jak się nie zjawisz, nie pozwolę ci wysyłać listów, ani tym bardziej ich odbierać... - powiedziała, po czym wyszła, dumnie wyprostowana.
Przesiedziałam jeszcze kilka godzin w swoim pokoju, ale doszłam do wniosku, że taka postawa co najwyżej tylko bardziej zirytuje mamę, więc jeszcze trudniej będzie mi ją przekonać, by pozwoliła mi nie jechać na obóz. Poza tym, wciąż miałam nadzieję, że będę mogła zatrzymać się u Alice.
Zeszłam więc na dół i przez resztę dnia starałam się zachowywać normalnie, co bardzo ucieszyło moją mamę. Widocznie myślała, że pogodziłam się już z tym, że będę musiała spędzić wakacje z Petunią.
Ostatecznie jednak, faktycznie musiałam się z tym pogodzić, kiedy wieczorem Laurel przyleciała do mnie z odpowiedzią Alice.

Droga Lily
Bardzo bym chciała, żebyśmy spędziły razem resztę wakacji, ale niezapowiedzianie przyjechała do mnie ciotka z rodziną. Ledwie możemy się pomieścić. Chętnie bym się z Tobą zamieniła i pojechała za Ciebie na ten cały obwóz, czy jak to się tam nazywa. W każdym razie udanych wakacji.
          Buziaki,
             Alice

- Obóz, nie obwóz, Alice... - powiedziałam do siebie. W każdym razie ostatnia nadzieja pogrzebana. Muszę jechać. Tylko jak ja tam przeżyję? Nie wiedziałam nawet, gdzie będę zmuszona się udać. Interesowało mnie tylko jedno - jak długo będę musiała tam przebywać.
Dwa tygodnie.
Całe dwa tygodnie z Petunią.
O dwa tygodnie za dużo.

 *

Wreszcie nadszedł dzień wyjazdu.
- I pamiętaj, że się nie znamy... - syczała mi Petunia do ucha, kiedy nadjechał nasz autobus - Takie same nazwisko, to tylko ZBIEG OKOLICZNOŚCI!
- Nie martw się. Nie jestem tak głupia, by się do ciebie przyznawać - odgryzłam się. W normalnych okolicznościach nigdy nie powiedziałabym czegoś takiego swojej siostrze, ale zrobiło mi się przykro, kiedy kazała mi udawać, że nic nas nie łączy. Tak jakbym naprawdę była dziwadłem, którego można się tylko wstydzić...
W autobusie usiadłyśmy jak najdalej od siebie. Nie wiem, co myślała o całej tej sytuacji Petunia, ale ja czułam, że zupełnie nie jestem gotowa na to, by zmierzyć się z tym, co miało mnie czekać na obozie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz