piątek, 10 sierpnia 2012

Obozowe życie? To nie dla mnie!


Kiedy usiadłam już w autobusie, wyciągnęłam mugolską gazetę i zaczęłam pobieżnie ją przeglądać. Znacznie ciekawszy byłby oczywiście "Prorok Codzienny", ale nie mogłam ryzykować, by ktoś zobaczył ruchome zdjęcia czy przeczytał coś o Ministerstwie Magii, Azkabanie lub Quidditchu.
- Przepraszam, mogę się przysiąść? - zapytała mnie nagle jakaś dziewczyna, stając obok wolnego miejsca. Odwróciłam wzrok od artykułu na temat wegetarianizmu i spojrzałam na nią nieuważnie. Była chyba w moim wieku. Miała niebieskie oczy i długie blond włosy. Gdyby nie fakt, że swoją urodę podkreślała różowym ubraniem i przypominała mi raczej lalkę Barbie niż żywą dziewczynę, mogłabym zaryzykować stwierdzeniem, że jest bardzo podobna do Emily. Sprawiała wrażenie całkiem sympatycznej, choć zdecydowanie nie miała dobrego wyczucia stylu.
- Tak, jasne. - odparłam i uśmiechnęłam się do niej serdecznie. Dawno już nie nawiązałam żadnej znajomości z mugolką.
- Nazywam się Yvonne Rogers. - przedstawiła się.
- Lily Evans.
- Tamta dziewczyna to twoja siostra? Widziałam, jak razem wsiadałyście - zapytała Yvonne, wskazując palcem na Petunię, która już także zdążyła się zaznajomić z jakąś dziewczyną i ostentacyjnie unikała patrzenia w moim kierunku.
- Tak, to moja siostra... - odparłam nieco zakłopotana. Miałam nadzieję, że Yvonne nie dane będzie nigdy rozmawiać z Petunią i usłyszeć, jak ta wyrzeka się naszego pokrewieństwa.
- Chyba się trochę posprzeczałyście - stwierdziła, uśmiechając się delikatnie - Nie martw się, na pewno się dogadacie. Na obozie będziecie miały wiele okazji.
I tak, całą podróż spędziłam rozmawiając z Yvonne. Żałowałam, że jest mugolką, bo musiałam się bardzo pilnować, by nie wyrwała mi się żadna uwaga dotycząca świata czarodziejów. Powiedziałam więc, że jestem uczennicą jednej ze szkół w Little Whinging. Problemy pojawiły się, gdy zaczęła mnie wypytywać o ulubione zespoły muzyczne i dyscypliny sportowe. Nie mogłam się przyznać, że jestem wiernym kibicem drużyny Qudditcha z Gryffindoru i słucham muzyki nadawanej przez Czarodziejską Rozgłośnię Radiową... Yvonne była jednak na tyle taktowna, że gdy zauważyła, że jej pytania sprawiają mi trudność, nie wymagała ode mnie odpowiedzi i szybko zmieniała temat. Pewnie uznała mnie za osobę zupełnie pozbawioną zainteresowań, ale nawet jeśli tak było, w żaden sposób tego nie okazała.
Autobus zatrzymał się po kilku godzinach w okolicy dużego jeziora. Gdy rozprostowałam nogi, zauważyłam w pobliżu kilka drewnianych domków i domyśliłam się, że w jednym z nich będę nocować przez najbliższe dwa tygodnie. Ich wnętrze pewnie w niczym nie przypominało wygodnego dormitorium w Hogwarcie, ale uznałam, że to akurat najmniejszy problem. Dołączyłam do pozostałych osób, które stłoczyły się wokół tęgiej kobiety po czterdziestce o bardzo czerwonej twarzy.
- Nazywam się Irene Thomsson i jestem opiekunką waszej grupy - przedstawiła sie. Miała gruby i bardzo nieprzyjemny głos - Należy mi się bezwzględne posłuszeństwo...
Początkowo starałam się skupić na tym, o czym mówiła pani Thomsson, ale władczy ton jej głosu tak bardzo mnie irytował, że odpłynęłam myślami, skupiając się ponownie na ukochanym Hogwarcie i jego uczniach... Zwłaszcza na jednym, mającym bardzo rozczochrane czarne włosy...
- Au, co jest? - warknęłam, gdy poczułam, jak czyjś łokieć szturchnął mnie w bok. Yvonne nie odpowiedziała, tylko skinęła głową w stronę tej całej Thomsson.
- Czy jest obecna Lilianne Evans? - zapytała opiekunka naszej grupy surowym tonem.
- Jestem. - odparłam.
- Widzę, Evans, że nie myłaś rano uszu, bo wyczytuję twoje nazwisko już po raz czwarty.
- Przepraszam, zamyśliłam się...
- To nie myśl. To jest obóz. Zapytałam, czy jesteś obecna. Masz odpowiedzieć: obecna, panno Thomsson, zrozumiano?
- Obecna, panno Thomsson... - mruknęłam przez zaciśnięte zęby. Byłam coraz bardziej zła na mamę, że zmusiła mnie do brania udziału w tej całej szopce.
- Petunia Evans...?
- Obecna, panno Thomsson - odpowiedziała moja siostra śpiewnym tonem, posyłając mi złośliwy uśmiech.
Gdy Thomsson uporała się już z listą obecności, kazała nam zrobić 20 pompek, a następnie przebiec 3 rundki wokół obozowiska. Czułam się jak w wojsku... Moje ciało nie było w najlepszej formie, bo w Hogwarcie moim jedynym wysiłkiem było noszenie w torbie ciężkich podręczników. Bardzo żałowałam, że od siedzenia w bibliotece i pisania wypracowań nie rozwijają się mięśnie. Może wtedy nie odczułabym tak dotkliwie skutków tej "rozgrzewki". Jednocześnie pomyślałam, że Potter nie miałby z takimi ćwiczeniami żadnego problemu. Dzięki treningom quidditcha musiał mieć sprawne, wysportowane ciało... Ciało, które oczywiście nic a nic mnie nie interesuje, żeby była jasność.
Wreszcie, po tych torturach, tyranka pozwoliła nam pójść się rozpakować. Najpierw zostaliśmy przydzieleni do różnych domków, w których mieliśmy spać. Na szczęście nie będę mieszkać z Petunią! Trafiłam do tego samego domku, co Yvonne. Nie było tam zbyt przytulnie. Ściany były szare, wokół stały mosiężne, zniszczone już nieco łóżka przykryte materacami pamiętającymi chyba czasy II Wojny Światowej. Moje nowe mieszkanko wyglądało jak więzienie z tandetnego kryminału, ale byłam tak wyczerpana podróżą i ćwiczeniami, że rzuciłam się na pierwsze z brzegu łóżko, nie zwracając nawet uwagi na fakt, że nie było zbyt wygodne.
- Ty, ruda, złaź stąd. To łóżko jest moje! - odezwała się jedna z dziewczyn, stając tuż nade mną.
- Ach, tak? Nie widziałam, żeby było podpisane. - odparłam, spoglądając na nią niechętnie. Nie miałam najmniejszego zamiaru jej ustąpić.
Dziewczyna, która mnie zaczepiła, była bardzo wysoka, znacznie wyższa ode mnie. Miała czarne, gęste włosy, związane w koński ogon i zacięty wyraz twarzy.
- Słyszałaś? Złaź! - warknęła. Nie miałam w zwyczaju spełniać zachcianek kogoś, kto zwracał się do mnie rozkazującym tonem, więc nawet się nie poruszyłam. Nerwuska musiała stracić cierpliwość, bo chwyciła mnie za łokieć i pociągnęła za niego z taką siłą, że sturlałam się z łóżka i wylądowałam na podłodze, boleśnie się obijając.
- Odbiło ci?! - zapytałam wściekła, gdy udało mi się już wstać - Za kogo ty się właściwie uważasz?
- Nie pyskuj, ruda. I zapamiętaj sobie jedno: to łóżko jest m-o-j-e! - warknęła dziewczyna, patrząc na mnie ze złośliwym uśmiechem.
Jaka szkoda, że nie miałam przy sobie różdżki i nie skończyłam jeszcze 17 lat! Oczyma wyobraźni zobaczyłam, jak rzucam w nerwuskę jakimś nieprzyjemnym zaklęciem, a ona na kolanach prosi mnie o wybaczenie... Niestety, różdżka została w moim pokoju w Little Whinging, więc, jeśli miałam sobie poradzić z agresywną mugolką, musiałam obejść się bez magii. Pozostawało mi mieć nadzieję, że Petunia nie dowie się o tym, jak "serdecznie" zostałam przywitana... Z pewnością wypominałaby mi to do końca życia.
- Nie przejmuj się nią. Ona tak już ma... - szepnęła mi Yvonne, upewniając się, że mój nowy wróg jej nie słyszy.
- Znasz ją? - zapytałam, rozmasowując sobie kolano, w które uderzyłam po upadku z łóżka.
- Nazywa się Grace Taylor - odparła Yvonne i skrzywiła się lekko, jakby samo wypowiedzenie nazwiska nerwuski było dla niej wyjątkowo nieprzyjemne - Lepiej nie wchodź jej w drogę, Lily - doradziła mi życzliwie.
- Pożałuje, jeżeli jeszcze raz mnie tknie! - powiedziałam wojowniczo.
- Jeszcze jej nie znasz..... - skwitowała mój zapał Yvonne - Nie wiesz, na co ją stać.
- To raczej ona nie wie, na co stać MNIE. Ja jej pokażę - odparłam, uważnie obserwując tę całą Grace - Będzie żałować, że tu przyjechała. Już ja się o to postaram!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz