piątek, 10 sierpnia 2012

W domu


Gdy Dumbledore skończył, byłam jedynie w stanie wpatrywać się w niego błagalnym wzrokiem i oczekiwać, że to, co usłyszałam, było jedynie próbką jego dziwnego poczucia humoru. Profesor spojrzał jednak na mnie ze współczuciem, obszedł swoje biurko dookoła i uklęknął przy mnie, kładąc swe dłonie na moich ramionach.
- Chciałabyś wrócić jeszcze dzisiaj? - zapytał.
Pokiwałam twierdząco głową, bo nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Dumbledore wziął do ręki dziwnie wyglądający czajnik, mruknął pod nosem jakieś nieznane mi zaklęcie i oznajmił, patrząc na mnie uważnie zza swoich okularów-połówek:
- To świstoklik. Dotknij go, a znajdziesz się na miejscu.
Wyciągnęłam rękę i chwyciłam metalowy uchwyt czajnika. Poczułam silne szarpnięcie w okolicy pępka i lekkie mdłości, ale za bardzo bolało mnie serce, bym skupiała się na niewygodach podróży. Dumbledore rozpłynął się w powietrzu, a ja przez chwilę wirowałam w obcej, trudnej do uchwycenia przestrzeni. Wreszcie moje stopy uderzyły o drewnianą podłogę. Rozejrzałam się dookoła. Znajdowałam się w jasno oświetlonym pokoju, wypełnionym sosnowymi meblami... Tak, w zaledwie kilka sekund znalazłam się znowu w Little Whinging.
Podeszłam do biurka. Leżała na nim kartka papieru i czerwony kubek w żółte wzorki, którego nigdy wcześniej nie widziałam. Odczytałam treść listu: 

Lily, 
gdy będziesz już chciała wrócić do Hogwartu, po prostu dotknij tego kubka, to świstoklik. O szkołę nie musisz się martwić. Zostań w domu, jak długo będziesz tego potrzebowała.

                                  Albus Dumbledore 

Odłożyłam kartkę i spojrzałam na czerwony kubek. Przez chwilę ogarnęła mnie nagła chęć powrotu do szkoły. Pomyślałam, że jeśli teraz wrócę i będę udawać, że nic się nie stało, to może czas się cofnie albo chociaż nigdy nie dojdzie do mnie okrutna prawda, którą zaledwie kilka minut temu usłyszałam z ust nauczyciela. Pozostanie tutaj oznaczało pogodzenie się z rzeczywistością i stawienie czoła najbardziej bolesnemu w moim życiu pożegnaniu.
Nie mogłam jednak uciec, dobrze o tym wiedziałam.
Z trudem zwalczywszy łzy, cisnące mi się do oczu, drżącą ręką chwyciłam za klamkę i wyszłam z pokoju na korytarz, w którym zaraz natknęłam się na pociągającą nosem Petunię.
- O... już jesteś. - powiedziała na mój widok, ocierając łzy rękawem.
- Tak... - odparłam, starając się nie patrzeć w jej zapuchnięte od płaczu oczy - Jestem... Kiedy ma się odbyć... - zaczęłam, ale Tunia mi przerwała.
- Jutro. Długo tu zostaniesz?
- Nie wiem...
- Aha.
Petunia poszła korytarzem w kierunku schodów, a ja znowu wróciłam do swojego pokoju i położyłam się do łóżka. Czułam się, jakbym była ofiarą najbardziej okrutnego żartu, jaki można sobie wyobrazić. Serce bolało mnie tak bardzo, że z trudem mogłam oddychać. I pomyśleć, że zaledwie kilka godzin wcześniej oburzyło mnie zachowanie Flevila i Jamesa Pottera... Teraz wygłupy Gryfona i to, co zrobił mój nauczyciel nie miało dla mnie żadnego znaczenia. Jak mogłam w ogóle przejmować się czymś takim, podczas gdy tutaj, w moim domu, rozegrał się taki dramat?
Podczas kolacji nastrój był jeszcze bardziej przygnębiający. Potrafiłam jedynie bawić się bezwiednie sztućcami, ale nie byłam w stanie niczego przełknąć. Przy stole panowała cisza, wszyscy nawzajem unikaliśmy swoich spojrzeń, nikt nawet słowem nie skomentował tego, co się dziś zdarzyło.
W pewnym momencie straciłam już resztki cierpliwości. Wstałam od stołu i wróciłam do swojego pokoju. Nikt mnie nie zatrzymał...
Położyłam się do łóżka, ale przez całą noc nie zmrużyłam oka. Zastanawiałam się, czy zrobiłam coś złego, że zostałam tak dotkliwie ukarana. Zawsze starałam się być życzliwa, pomagać ludziom, gdy tego potrzebowali, wspierać, gdy było im ciężko...
Kiedy wzeszło słońce, usłyszałam, jak ulicą przejeżdża rower, a jego kierowca gwiżdże sobie jakąś wesołą melodyjkę. Nieco później z sąsiedniego domu wyszła dwójka dzieci, śmiejąc się głośno.
Mimowolnie się skrzywiłam. Jak to jest możliwe, że po czymś takim świat się nie zatrzymał? Dlaczego czas biegnie dalej? Dlaczego inni mogą cieszyć się życiem, podczas gdy moje serce rozsadzał obezwładniający ból?
- Idziesz, Lily? - zapytała Petunia, wchodząc do mojego pokoju. Miała sińce pod oczami i domyśliłam się, że ona również nie była w stanie zmrużyć oka.
- Tak... - odparłam zdławionym głosem i powlokłam się za nią do samochodu. Tata już tam na nas czekał, smutniejszy i bardziej mizerny niż kiedykolwiek.
Nie mogłam uwierzyć w to, co dzieje się wokół mnie... Nie mogłam uwierzyć, że jadę na pogrzeb swojej mamy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz