Gdy
Dumbledore skończył, byłam jedynie w stanie wpatrywać się w niego błagalnym
wzrokiem i oczekiwać, że to, co usłyszałam, było jedynie próbką jego dziwnego
poczucia humoru. Profesor spojrzał jednak na mnie ze współczuciem, obszedł
swoje biurko dookoła i uklęknął przy mnie, kładąc swe dłonie na moich
ramionach.
-
Chciałabyś wrócić jeszcze dzisiaj? - zapytał.
Pokiwałam
twierdząco głową, bo nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Dumbledore wziął do
ręki dziwnie wyglądający czajnik, mruknął pod nosem jakieś nieznane mi zaklęcie
i oznajmił, patrząc na mnie uważnie zza swoich okularów-połówek:
- To
świstoklik. Dotknij go, a znajdziesz się na miejscu.
Wyciągnęłam
rękę i chwyciłam metalowy uchwyt czajnika. Poczułam silne szarpnięcie w okolicy
pępka i lekkie mdłości, ale za bardzo bolało mnie serce, bym skupiała się na
niewygodach podróży. Dumbledore rozpłynął się w powietrzu, a ja przez chwilę
wirowałam w obcej, trudnej do uchwycenia przestrzeni. Wreszcie moje stopy
uderzyły o drewnianą podłogę. Rozejrzałam się dookoła. Znajdowałam się w jasno
oświetlonym pokoju, wypełnionym sosnowymi meblami... Tak, w zaledwie kilka
sekund znalazłam się znowu w Little Whinging.
Podeszłam
do biurka. Leżała na nim kartka papieru i czerwony kubek w żółte wzorki,
którego nigdy wcześniej nie widziałam. Odczytałam treść listu:
Lily,
gdy będziesz już chciała wrócić do Hogwartu, po prostu dotknij tego kubka, to
świstoklik. O szkołę nie musisz się martwić. Zostań w domu, jak długo będziesz
tego potrzebowała.
Albus Dumbledore
Odłożyłam
kartkę i spojrzałam na czerwony kubek. Przez chwilę ogarnęła mnie nagła chęć
powrotu do szkoły. Pomyślałam, że jeśli teraz wrócę i będę udawać, że nic się
nie stało, to może czas się cofnie albo chociaż nigdy nie dojdzie do mnie
okrutna prawda, którą zaledwie kilka minut temu usłyszałam z ust nauczyciela.
Pozostanie tutaj oznaczało pogodzenie się z rzeczywistością i stawienie czoła
najbardziej bolesnemu w moim życiu pożegnaniu.
Nie mogłam
jednak uciec, dobrze o tym wiedziałam.
Z trudem
zwalczywszy łzy, cisnące mi się do oczu, drżącą ręką chwyciłam za klamkę i
wyszłam z pokoju na korytarz, w którym zaraz natknęłam się na pociągającą nosem
Petunię.
- O... już
jesteś. - powiedziała na mój widok, ocierając łzy rękawem.
- Tak... -
odparłam, starając się nie patrzeć w jej zapuchnięte od płaczu oczy - Jestem...
Kiedy ma się odbyć... - zaczęłam, ale Tunia mi przerwała.
- Jutro.
Długo tu zostaniesz?
- Nie
wiem...
- Aha.
Petunia
poszła korytarzem w kierunku schodów, a ja znowu wróciłam do swojego pokoju i
położyłam się do łóżka. Czułam się, jakbym była ofiarą najbardziej okrutnego
żartu, jaki można sobie wyobrazić. Serce bolało mnie tak bardzo, że z trudem
mogłam oddychać. I pomyśleć, że zaledwie kilka godzin wcześniej oburzyło mnie
zachowanie Flevila i Jamesa Pottera... Teraz wygłupy Gryfona i to, co zrobił
mój nauczyciel nie miało dla mnie żadnego znaczenia. Jak mogłam w ogóle
przejmować się czymś takim, podczas gdy tutaj, w moim domu, rozegrał się taki
dramat?
Podczas
kolacji nastrój był jeszcze bardziej przygnębiający. Potrafiłam jedynie bawić
się bezwiednie sztućcami, ale nie byłam w stanie niczego przełknąć. Przy stole
panowała cisza, wszyscy nawzajem unikaliśmy swoich spojrzeń, nikt nawet słowem
nie skomentował tego, co się dziś zdarzyło.
W pewnym
momencie straciłam już resztki cierpliwości. Wstałam od stołu i wróciłam do
swojego pokoju. Nikt mnie nie zatrzymał...
Położyłam
się do łóżka, ale przez całą noc nie zmrużyłam oka. Zastanawiałam się, czy
zrobiłam coś złego, że zostałam tak dotkliwie ukarana. Zawsze starałam się być
życzliwa, pomagać ludziom, gdy tego potrzebowali, wspierać, gdy było im
ciężko...
Kiedy
wzeszło słońce, usłyszałam, jak ulicą przejeżdża rower, a jego kierowca gwiżdże
sobie jakąś wesołą melodyjkę. Nieco później z sąsiedniego domu wyszła dwójka
dzieci, śmiejąc się głośno.
Mimowolnie się skrzywiłam. Jak to
jest możliwe, że po czymś takim świat się nie zatrzymał? Dlaczego czas biegnie
dalej? Dlaczego inni mogą cieszyć się życiem, podczas gdy moje serce rozsadzał
obezwładniający ból?
- Idziesz,
Lily? - zapytała Petunia, wchodząc do mojego pokoju. Miała sińce pod oczami i
domyśliłam się, że ona również nie była w stanie zmrużyć oka.
- Tak... -
odparłam zdławionym głosem i powlokłam się za nią do samochodu. Tata już tam na
nas czekał, smutniejszy i bardziej mizerny niż kiedykolwiek.
Nie mogłam
uwierzyć w to, co dzieje się wokół mnie... Nie mogłam uwierzyć, że jadę na
pogrzeb swojej mamy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz