Następnego
dnia obudziłam się bardzo wcześnie. Szybko spakowałam swoje rzeczy i zeszłam do
kuchni na śniadanie. Rodzice nadal smacznie spali, Petunia również. Zrobiłam
sobie kanapki i cichutko włączyłam radio. Usłyszałam głos spikera:
- .... Nie
wiadomo, co zrobi prezydent w tej sprawie. Będziemy państwa informować na
bieżąco. A teraz wiadomość z ostatniej chwili! Dzisiaj rano w Londynie zostało
zamordowanych sześciu przechodniów. Nie wiadomo jednak, w jaki sposób ani przez
kogo. Ofiary nie mają na ciele żadnych śladów. Wyniki badań stwierdzą, czy
zostali otruci. Nikt nigdy nie widział czegoś równie dziwnego. Sprawca
zbrodni wciąż jest na wolności, więc zalecamy ostrożność.
Wyłączyłam
radio. Te morderstwa mówiły same za siebie. Ofiary na pewno zostały zabite
przez czarodziejów... Wiedziałam dobrze, że istnieje zaklęcie uśmiercające,
które nie pozostawia na ciele ofiary żadnych śladów.
A jeśli to
była sprawka Lorda Voldemorta?... Skoro on i jego zwolennicy są w stanie
zaatakować grupę niewinnych mugoli, to równie dobrze ich kolejnymi ofiarami
mogą być osoby, które znam i kocham.
Ogarnął
mnie strach. Nie bałam się jednak o siebie, bo byłam pewna, że w Hogwarcie nic
mi nie grozi. Ale co z rodzicami i Petunią? Jeśli spotkają na swojej drodze
czarodzieja, będą zupełnie bezbronni, a ja im nie pomogę, będąc kilkaset
kilometrów od domu...
Wzdrygnęłam
się na samą myśl o tym, że ktoś mógłby skrzywdzić moich bliskich. Nie dane było
mi jednak długo się nad tym zastanawiać, bo do kuchni weszła moja mama,
obdarzając mnie ciepłym uśmiechem.
- O, już
wstałaś Liluś? - zapytała, tłumiąc ziewnięcie.
- Tak...
właśnie jem śniadanie. - odparłam, próbując sprawiać wrażenie zrelaksowanej.
Nie chciałam dzielić się z mamą swoimi obawami.
- Dobrze
skarbie. Jedz spokojnie. Wyjeżdżasz dopiero za kilka godzin. - powiedziała
mama i ponownie się uśmiechnęła.
Dobrze
znałam ten jej uśmiech. Mimo wygiętych kącików ust, jej oczy pozostawały
smutne. Wiedziałam, że jest jej na pewno przykro, że zostawię ją na kolejnych
dziesięć miesięcy. Czuła też, że za swój prawdziwy dom uważam już nie nasze
mieszkanie przy Magnolia Crescent, a odległy, tajemniczy Hogwart. Pozwalając mi
co roku do niego powrócić, wyraziła zgodę na to, bym stopniowo się od niej
oddalała, wiążąc życie z magią i ludźmi z tego "świata", do którego
mama nigdy nie będzie miała dostępu.
- Kochanie,
pamiętaj, uważaj na siebie... - powiedziała troskliwie i pogładziła mnie po
włosach.
- Nie
martw się, mamo. - odparłam. - W Hogwarcie nic mi nie grozi...
- Wiem,
kochanie, ale mamy tak już mają. Zawsze troszczą się o swoje dzieci. Pamiętaj,
skarbie, że nic tego nie zmieni.
Chociaż
często powtarzała mi, że się o mnie martwi i będzie za mną tęsknić, tym razem
było w jej głosie coś, co szczerze mnie wzruszyło. Przytuliłam się do niej
mocno, tak jak miałam w zwyczaju robić to w dzieciństwie i szepnęłam:
- Ty też
jesteś częścią mojego magicznego życia.
Mama lekko
się uśmiechnęła i kilkakrotnie zamrugała oczami, nie chcąc, bym zobaczyła jej
łzy.
*
Kilka
godzin później byłam już gotowa do drogi. Właśnie mieliśmy pojechać na dworzec
King's Cross, z którego odjeżdża pociąg do Hogwartu.
- Tuniu,
jedziesz? - zapytała mama.
- Nie... -
odparła Petunia - Wolę zostać. Mam ciekawsze zajęcia niż odprowadzanie Lily.
Nie wiem, czemu to zawsze jest dla was takie niezwykłe.
Nie
sprawiło mi to przykrości. Prawdę mówiąc, cieszyłam się, że moja siostra nie
pojedzie z nami. Zawsze okropnie zrzędzi i psuje mi miły nastrój.
Wsiadłam z
rodzicami do naszego starego i wysłużonego autka i odjechałam w
kierunku dworca.
Po
kilkunastu minutach znajdowałam się na miejscu. Szybko pożegnałam się z
rodzicami i przeszłam przez barierkę na peron 9 i 3/4. Zauważyłam Emily i
Alice, w najlepsze dyskutujące z Huncwotami. Wśród nich był także James... Na
jego widok poczułam szybsze bicie serca, choć do tej pory zawsze reagowałam na
nasze spotkania po wakacjach tylko niechęcią. Przez jakiś czas wpatrywałam się
w niego, obserwując, jak ożywiony opowiada o czymś Syriuszowi Blackowi, co
jakiś czas mierzwiąc sobie włosy.
Udało mi
się wychwycić moment, w którym Huncwoci zostawili moje przyjaciółki i wtedy dopiero
do nich podeszłam. Z jakiegoś powodu czułam, że to jeszcze nie jest najlepszy
moment na rozmówienie się z Jamesem Potterem.
Alice i
Emily przywitały się ze mną bardzo wylewnie. Szybko znalazłyśmy dla siebie
wolny przedział i już miałam im opowiedzieć, jak wygląda mugolski obóz, gdy
zajrzeli do nas Huncwoci.
- Możemy
się przysiąść? - zapytał Black, opierając się wdzięcznie o drzwi przedziału.
-
Oczywiście - odparła Emily, posyłając mu uwodzicielski uśmiech.
Na moje
nieszczęście, Huncwoci tak się rozsiedli, że siedziałam dokładnie naprzeciwko
Jamesa. Burknęłam speszona coś na powitanie, ale starałam się na niego nie
patrzeć, co było bardzo trudne, bo co jakiś czas wyczuwałam na sobie jego wzrok
i dostawałam od tego gęsiej skórki. Nigdy jeszcze nie modliłam się tak żarliwie
o to, by podróż do Hogwartu jak najszybciej dobiegła końca.
- Więc,
Lily, jak z tym obo... - zaczęła Alice, ale nie dokończyła, bo kopnęłam ją w
kostkę.
Chyba
zrozumiała, że za żadne skarby nie chciałabym znaleźć się teraz w centrum uwagi,
bo więcej nie poruszała tego tematu. Wokół mnie wszyscy prowadzili ożywione
rozmowy. Od czasu do czasu się odzywałam, ale było mi okropnie niezręcznie, bo
niemal cały czas czułam na sobie wzrok orzechowych oczu Jamesa. Serce
waliło mi coraz mocniej. Gorączkowo układałam w głowie sformułowania, jakimi
wytłumaczę mu, dlaczego pozwoliłam mu się pocałować. Żadne wytłumaczenie nie
wypadało jednak przekonująco, więc wątpiłam, by Rogacz dał wiarę którejkolwiek
z moich wymówek.
Wkrótce
moje prośby zostały wysłuchane i podróż dobiegła końca. Z westchnieniem
ulgi opuściłam pociąg. Usłyszałam gruby głos Hagrida:
-
Pirszoroczni! Pirszoroczni za mną!
Uśmiechnęłam
się pod nosem, przypominając sobie, jak bardzo wystraszona byłam pięć lat temu,
gdy odbyłam swoją pierwszą podróż do Hogwartu. Powędrowałam do powozów, którymi
starsi uczniowie dostawali się do szkoły i wraz z Emily i Alice zajęłam jeden z
nich. Na szczęście, Huncwoci już nam nie towarzyszyli. Wreszcie poczułam się
odprężona i mogłam się do woli nacieszyć tym, że znowu wracam do szkoły.
Wkrótce dojechaliśmy na miejsce. Hogwart wyglądał cudownie na tle prawie
czarnego nieba. Ogarnęła mnie fala szczęścia i wzruszenia. Ruszyłam do Wielkiej
Sali, która jak zwykle ozdobiona była wiszącymi w powietrzu świecami.
- Witaj w
domu, Lily - powiedziałam do samej siebie, uśmiechając się szeroko.
Zajęłyśmy
z Emily i Alice miejsca przy stole Gryffindoru. Z oddali zobaczyłam Courtney.
Pomachałam do niej, a ona posłała mi miły uśmiech. Po ceremonii przydziału
rozpoczęło się tradycyjnie przemówienie Dumbledore'a:
-
Witajcie, uczniowie, w nowym roku szkolnym. Zanim zaczniemy ucztę, przypominam
wam, że wstęp do Zakazanego Lasu jest wzbroniony. Pan Filch kazał również was
powiadomić, że nie życzy sobie, abyście posiadali łajnobomby.... - w tym
momencie dyrektor spojrzał znacząco na Huncwotów, którzy wymienili między sobą
porozumiewawcze uśmiechy - A teraz przedstawiam wam nowych nauczycieli.
Profesor Prisscilla Madson będzie was uczyć eliksirów, a profesor Douglas
Flevil obrony przed czarną magią.
Spojrzałam w
kierunku stołu nauczycielskiego. Profesor Madson miała z dwadzieścia parę lat i
była bardzo ładną blondynką, ubraną w elegancką, błękitną szatę. Gdy Dumbledore
wymówił jej nazwisko, uśmiechnęła się delikatnie. Flevil z kolei miał lat około
trzydziestu. Był szczupły i miał nieco podkrążone oczy, ale przyglądał się
uczniom z dużym entuzjazmem. Poczułam do niego mimowolną sympatię.
Po kolacji
poszłam z Emily, Alice i resztą Gryfonów do pokoju wspólnego.
Szybko wypatrzyłam wzrokiem Jamesa, który, wraz z resztą Huncwotów, kierował się w kierunku męskiego dormitorium.
Szybko wypatrzyłam wzrokiem Jamesa, który, wraz z resztą Huncwotów, kierował się w kierunku męskiego dormitorium.
- Teraz
albo nigdy - powiedziałam do siebie, po czym zaczerpnęłam powietrza i go
zawołałam. Szybko się odwrócił. Nie sprawiał wrażenia zdziwionego, jakby
spodziewał się, że zechcę jakoś skomentować sytuację z czerwca.
- Muszę ci
coś powiedzieć - zaczęłam, gdy do mnie podszedł, odprowadzany zaciekawionymi
spojrzeniami Huncwotów.
-
Naprawdę? Wiesz, ja też chciałbym ci coś powiedzieć - odparł James, mierzwiąc
sobie włosy.
- Ty
pierwszy - zdecydowałam. Z jakiegoś powodu moje serce zaczęło bić jak oszalałe.
Byłam prawie pewna, że James również zamierza ze mną porozmawiać o naszym
pocałunku. Dziwiło mnie to, że skoro, jak zwykle, chcę pogrzebać jego nadzieje
na coś więcej, tak bardzo interesuje mnie, co sam ma do powiedzenia w tej
kwestii.
James
jednak nie miał zamiaru komentować zdarzenia, o którym myślałam przez całe
wakacje. Skinął ręką na jakąś dziewczynę, którą objął w pasie, gdy do nas
podeszła.
- Poznaj Jennifer, moją nową dziewczynę.
- powiedział bezbarwnym tonem.
Poczułam
się jak przekłuty balon, z którego w jednej chwili ulatują wszystkie uczucia.
Teoretycznie, powinnam być zadowolona. James chciał mi w ten sposób pokazać, że
dał sobie ze mną spokój i nie ma zamiaru rozpamiętywać naszego pocałunku.
Oszczędzał mi problemu z szukaniem dla siebie usprawiedliwienia, dlaczego znowu
go odrzucam. Tak, zdecydowanie lepiej potoczyć to się nie mogło. Byłam wolna od
Pottera, od wyrzutów sumienia i od niepewności.
Ale...
Dlaczego poczułam ból? Dlaczego pocałunek, który rozpamiętywałam przez całe
wakacje, nic dla niego nie znaczył? Dlaczego myśl o tym sprawiała, że serce
bolało mnie jeszcze mocniej? Dlaczego ręka Pottera na talii tej całej Jennifer
przeszkadzała mi bardziej niż hałas w pokoju wspólnym, zmęczenie po podróży i
wszystko inne? Dlaczego?
- Och,
miło mi cię poznać - odparłam, zdobywając się na uśmiech. Jennifer uniosła
ironicznie wąskie brwi, najwidoczniej wyczuwając, że wcale nie jest mi tak
"miło", jak starałam się to okazać.
- A ty,
Evans? - zapytał James.
- Co
"ja"?
- Ty też
chciałaś mi coś powiedzieć - odparł, przyglądając mi się uważnie, o wiele zbyt
uważnie.
- Aaa...
No bo... Przez wakacje przeglądałam podręcznik transmutacji i znalazłam dość
trudne zaklęcie. Byłam ciekawa, czy je znasz - wymyśliłam na poczekaniu.
Potter
uśmiechnął się pobłażliwie.
- No nie,
nie mów mi, Evans, że w wakacje się uczyłaś? - zapytał rozbawiony - Kiedyś
naprawdę przyrośniesz do któregoś krzesła w bibliotece.
Jennifer
parsknęła śmiechem.
- To ja
już pójdę... - mruknęłam, odwracając się na pięcie.
- Evans! A
to zaklęcie?
- Jakie
zaklęcie? - zapytałam, ale szybko się zreflektowałam - Aaa, tak... Trochę
posiedzisz w bibliotece, przyrośniesz do krzesła i może sam zgadniesz, o co mi
chodziło - odparłam, po czym ruszyłam w kierunku dormitorium, nie odwracając
się ani razu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz