piątek, 10 sierpnia 2012

Poranek, podróż i James


Następnego dnia obudziłam się bardzo wcześnie. Szybko spakowałam swoje rzeczy i zeszłam do kuchni na śniadanie. Rodzice nadal smacznie spali, Petunia również. Zrobiłam sobie kanapki i cichutko włączyłam radio. Usłyszałam głos spikera:
- .... Nie wiadomo, co zrobi prezydent w tej sprawie. Będziemy państwa informować na bieżąco. A teraz wiadomość z ostatniej chwili! Dzisiaj rano w Londynie zostało zamordowanych sześciu przechodniów. Nie wiadomo jednak, w jaki sposób ani przez kogo. Ofiary nie mają na ciele żadnych śladów. Wyniki badań stwierdzą, czy zostali otruci. Nikt nigdy nie widział czegoś równie dziwnego. Sprawca zbrodni wciąż jest na wolności, więc zalecamy ostrożność.
Wyłączyłam radio. Te morderstwa mówiły same za siebie. Ofiary na pewno zostały zabite przez czarodziejów... Wiedziałam dobrze, że istnieje zaklęcie uśmiercające, które nie pozostawia na ciele ofiary żadnych śladów.
A jeśli to była sprawka Lorda Voldemorta?... Skoro on i jego zwolennicy są w stanie zaatakować grupę niewinnych mugoli, to równie dobrze ich kolejnymi ofiarami mogą być osoby, które znam i kocham.
Ogarnął mnie strach. Nie bałam się jednak o siebie, bo byłam pewna, że w Hogwarcie nic mi nie grozi. Ale co z rodzicami i Petunią? Jeśli spotkają na swojej drodze czarodzieja, będą zupełnie bezbronni, a ja im nie pomogę, będąc kilkaset kilometrów od domu...
Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym, że ktoś mógłby skrzywdzić moich bliskich. Nie dane było mi jednak długo się nad tym zastanawiać, bo do kuchni weszła moja mama, obdarzając mnie ciepłym uśmiechem.
- O, już wstałaś Liluś? - zapytała, tłumiąc ziewnięcie.
- Tak... właśnie jem śniadanie. - odparłam, próbując sprawiać wrażenie zrelaksowanej. Nie chciałam dzielić się z mamą swoimi obawami.
- Dobrze skarbie. Jedz spokojnie. Wyjeżdżasz dopiero za kilka godzin. - powiedziała mama i ponownie się uśmiechnęła.
Dobrze znałam ten jej uśmiech. Mimo wygiętych kącików ust, jej oczy pozostawały smutne. Wiedziałam, że jest jej na pewno przykro, że zostawię ją na kolejnych dziesięć miesięcy. Czuła też, że za swój prawdziwy dom uważam już nie nasze mieszkanie przy Magnolia Crescent, a odległy, tajemniczy Hogwart. Pozwalając mi co roku do niego powrócić, wyraziła zgodę na to, bym stopniowo się od niej oddalała, wiążąc życie z magią i ludźmi z tego "świata", do którego mama nigdy nie będzie miała dostępu.
- Kochanie, pamiętaj, uważaj na siebie... - powiedziała troskliwie i pogładziła mnie po włosach.
- Nie martw się, mamo. - odparłam. - W Hogwarcie nic mi nie grozi...
- Wiem, kochanie, ale mamy tak już mają. Zawsze troszczą się o swoje dzieci. Pamiętaj, skarbie, że nic tego nie zmieni.
Chociaż często powtarzała mi, że się o mnie martwi i będzie za mną tęsknić, tym razem było w jej głosie coś, co szczerze mnie wzruszyło. Przytuliłam się do niej mocno, tak jak miałam w zwyczaju robić to w dzieciństwie i szepnęłam:
- Ty też jesteś częścią mojego magicznego życia.
Mama lekko się uśmiechnęła i kilkakrotnie zamrugała oczami, nie chcąc, bym zobaczyła jej łzy.

*

Kilka godzin później byłam już gotowa do drogi. Właśnie mieliśmy pojechać na dworzec King's Cross, z którego odjeżdża pociąg do Hogwartu.
- Tuniu, jedziesz? - zapytała mama.
- Nie... - odparła Petunia - Wolę zostać. Mam ciekawsze zajęcia niż odprowadzanie Lily. Nie wiem, czemu to zawsze jest dla was takie niezwykłe.
Nie sprawiło mi to przykrości. Prawdę mówiąc, cieszyłam się, że moja siostra nie pojedzie z nami. Zawsze okropnie zrzędzi i psuje mi miły nastrój.
Wsiadłam z rodzicami do naszego starego i wysłużonego autka i odjechałam w kierunku dworca.
Po kilkunastu minutach znajdowałam się na miejscu. Szybko pożegnałam się z rodzicami i przeszłam przez barierkę na peron 9 i 3/4. Zauważyłam Emily i Alice, w najlepsze dyskutujące z Huncwotami. Wśród nich był także James... Na jego widok poczułam szybsze bicie serca, choć do tej pory zawsze reagowałam na nasze spotkania po wakacjach tylko niechęcią. Przez jakiś czas wpatrywałam się w niego, obserwując, jak ożywiony opowiada o czymś Syriuszowi Blackowi, co jakiś czas mierzwiąc sobie włosy.
Udało mi się wychwycić moment, w którym Huncwoci zostawili moje przyjaciółki i wtedy dopiero do nich podeszłam. Z jakiegoś powodu czułam, że to jeszcze nie jest najlepszy moment na rozmówienie się z Jamesem Potterem.
Alice i Emily przywitały się ze mną bardzo wylewnie. Szybko znalazłyśmy dla siebie wolny przedział i już miałam im opowiedzieć, jak wygląda mugolski obóz, gdy zajrzeli do nas Huncwoci.
- Możemy się przysiąść? - zapytał Black, opierając się wdzięcznie o drzwi przedziału.
- Oczywiście - odparła Emily, posyłając mu uwodzicielski uśmiech.
Na moje nieszczęście, Huncwoci tak się rozsiedli, że siedziałam dokładnie naprzeciwko Jamesa. Burknęłam speszona coś na powitanie, ale starałam się na niego nie patrzeć, co było bardzo trudne, bo co jakiś czas wyczuwałam na sobie jego wzrok i dostawałam od tego gęsiej skórki. Nigdy jeszcze nie modliłam się tak żarliwie o to, by podróż do Hogwartu jak najszybciej dobiegła końca.
- Więc, Lily, jak z tym obo... - zaczęła Alice, ale nie dokończyła, bo kopnęłam ją w kostkę.
Chyba zrozumiała, że za żadne skarby nie chciałabym znaleźć się teraz w centrum uwagi, bo więcej nie poruszała tego tematu. Wokół mnie wszyscy prowadzili ożywione rozmowy. Od czasu do czasu się odzywałam, ale było mi okropnie niezręcznie, bo niemal cały czas czułam na sobie wzrok orzechowych oczu Jamesa. Serce waliło mi coraz mocniej. Gorączkowo układałam w głowie sformułowania, jakimi wytłumaczę mu, dlaczego pozwoliłam mu się pocałować. Żadne wytłumaczenie nie wypadało jednak przekonująco, więc wątpiłam, by Rogacz dał wiarę którejkolwiek z moich wymówek.
Wkrótce moje prośby zostały wysłuchane i podróż dobiegła końca. Z westchnieniem ulgi opuściłam pociąg. Usłyszałam gruby głos Hagrida:
- Pirszoroczni! Pirszoroczni za mną!
Uśmiechnęłam się pod nosem, przypominając sobie, jak bardzo wystraszona byłam pięć lat temu, gdy odbyłam swoją pierwszą podróż do Hogwartu. Powędrowałam do powozów, którymi starsi uczniowie dostawali się do szkoły i wraz z Emily i Alice zajęłam jeden z nich. Na szczęście, Huncwoci już nam nie towarzyszyli. Wreszcie poczułam się odprężona i mogłam się do woli nacieszyć tym, że znowu wracam do szkoły. Wkrótce dojechaliśmy na miejsce. Hogwart wyglądał cudownie na tle prawie czarnego nieba. Ogarnęła mnie fala szczęścia i wzruszenia. Ruszyłam do Wielkiej Sali, która jak zwykle ozdobiona była wiszącymi w powietrzu świecami.
- Witaj w domu, Lily - powiedziałam do samej siebie, uśmiechając się szeroko.
Zajęłyśmy z Emily i Alice miejsca przy stole Gryffindoru. Z oddali zobaczyłam Courtney. Pomachałam do niej, a ona posłała mi miły uśmiech. Po ceremonii przydziału rozpoczęło się tradycyjnie przemówienie Dumbledore'a:
- Witajcie, uczniowie, w nowym roku szkolnym. Zanim zaczniemy ucztę, przypominam wam, że wstęp do Zakazanego Lasu jest wzbroniony. Pan Filch kazał również was powiadomić, że nie życzy sobie, abyście posiadali łajnobomby.... - w tym momencie dyrektor spojrzał znacząco na Huncwotów, którzy wymienili między sobą porozumiewawcze uśmiechy - A teraz przedstawiam wam nowych nauczycieli. Profesor Prisscilla Madson będzie was uczyć eliksirów, a profesor Douglas Flevil obrony przed czarną magią.
Spojrzałam w kierunku stołu nauczycielskiego. Profesor Madson miała z dwadzieścia parę lat i była bardzo ładną blondynką, ubraną w elegancką, błękitną szatę. Gdy Dumbledore wymówił jej nazwisko, uśmiechnęła się delikatnie. Flevil z kolei miał lat około trzydziestu. Był szczupły i miał nieco podkrążone oczy, ale przyglądał się uczniom z dużym entuzjazmem. Poczułam do niego mimowolną sympatię.
Po kolacji poszłam z Emily, Alice i resztą Gryfonów do pokoju wspólnego.
Szybko wypatrzyłam wzrokiem Jamesa, który, wraz z resztą Huncwotów, kierował się w kierunku męskiego dormitorium.
- Teraz albo nigdy - powiedziałam do siebie, po czym zaczerpnęłam powietrza i go zawołałam. Szybko się odwrócił. Nie sprawiał wrażenia zdziwionego, jakby spodziewał się, że zechcę jakoś skomentować sytuację z czerwca.
- Muszę ci coś powiedzieć - zaczęłam, gdy do mnie podszedł, odprowadzany zaciekawionymi spojrzeniami Huncwotów.
- Naprawdę? Wiesz, ja też chciałbym ci coś powiedzieć - odparł James, mierzwiąc sobie włosy.
- Ty pierwszy - zdecydowałam. Z jakiegoś powodu moje serce zaczęło bić jak oszalałe. Byłam prawie pewna, że James również zamierza ze mną porozmawiać o naszym pocałunku. Dziwiło mnie to, że skoro, jak zwykle, chcę pogrzebać jego nadzieje na coś więcej, tak bardzo interesuje mnie, co sam ma do powiedzenia w tej kwestii.
James jednak nie miał zamiaru komentować zdarzenia, o którym myślałam przez całe wakacje. Skinął ręką na jakąś dziewczynę, którą objął w pasie, gdy do nas podeszła.
- Poznaj Jennifer, moją nową dziewczynę. - powiedział bezbarwnym tonem.
Poczułam się jak przekłuty balon, z którego w jednej chwili ulatują wszystkie uczucia. Teoretycznie, powinnam być zadowolona. James chciał mi w ten sposób pokazać, że dał sobie ze mną spokój i nie ma zamiaru rozpamiętywać naszego pocałunku. Oszczędzał mi problemu z szukaniem dla siebie usprawiedliwienia, dlaczego znowu go odrzucam. Tak, zdecydowanie lepiej potoczyć to się nie mogło. Byłam wolna od Pottera, od wyrzutów sumienia i od niepewności.
Ale... Dlaczego poczułam ból? Dlaczego pocałunek, który rozpamiętywałam przez całe wakacje, nic dla niego nie znaczył? Dlaczego myśl o tym sprawiała, że serce bolało mnie jeszcze mocniej? Dlaczego ręka Pottera na talii tej całej Jennifer przeszkadzała mi bardziej niż hałas w pokoju wspólnym, zmęczenie po podróży i wszystko inne? Dlaczego?
- Och, miło mi cię poznać - odparłam, zdobywając się na uśmiech. Jennifer uniosła ironicznie wąskie brwi, najwidoczniej wyczuwając, że wcale nie jest mi tak "miło", jak starałam się to okazać.
- A ty, Evans? - zapytał James.
- Co "ja"?
- Ty też chciałaś mi coś powiedzieć - odparł, przyglądając mi się uważnie, o wiele zbyt uważnie.
- Aaa... No bo... Przez wakacje przeglądałam podręcznik transmutacji i znalazłam dość trudne zaklęcie. Byłam ciekawa, czy je znasz - wymyśliłam na poczekaniu.
Potter uśmiechnął się pobłażliwie.
- No nie, nie mów mi, Evans, że w wakacje się uczyłaś? - zapytał rozbawiony - Kiedyś naprawdę przyrośniesz do któregoś krzesła w bibliotece.
Jennifer parsknęła śmiechem.
- To ja już pójdę... - mruknęłam, odwracając się na pięcie.
- Evans! A to zaklęcie?
- Jakie zaklęcie? - zapytałam, ale szybko się zreflektowałam - Aaa, tak... Trochę posiedzisz w bibliotece, przyrośniesz do krzesła i może sam zgadniesz, o co mi chodziło - odparłam, po czym ruszyłam w kierunku dormitorium, nie odwracając się ani razu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz