Śnieg delikatnie oblekał hogwarckie błonia grubym,
białym kożuchem. Gdy księżyc oświetlał ów kożuch, do złudzenia zdawać by się
mogło, że po jego powierzchni igrają wesołe, błyszczące iskierki, mające chyba
zamiar konkurować z gwiazdami przyczepionymi do granatowego nieba, które
stanowiło tło całego tego magicznego krajobrazu. Można by sądzić, iż to Bóg
zesłał ludziom takie widoki, aby za coś nagrodzić, pokazać, że świat nie jest
tak dogłębnie przesycony nienawiścią, jeżeli może istnieć coś tak
majestatycznie pięknego i pełnego spokoju.
Gdy jednak siedziałam na parapecie, opierając
ciemnorudą głowę o okienną szybę, nie byłam w stanie należycie docenić uroku
rozgwieżdżonego nieba. W mojej głowie panował chaos, a myśli wirowały z
szybkością równej płatkom śniegu, porwanym do tańca przez zimowy wiatr.
Alice, bez zbędnych ceregieli, wpakowała się na moje
łóżko i, machając mi przed oczami pergaminem z zapisaną formułką, rzekła:
- Prawie wszystkie składniki można kupić w Hogsmeade,
ale sproszkowanych trzewi gorgony ani smoczego zęba tam nie dostanę - dodała i
spojrzała na mnie wyczekująco, jak gdyby oczekiwała, że zaraz będę usiłować
namówić ją do zdobycia potrzebnych specyfików w sposób, który nie odpowiadał
jej uczciwości i wrodzonemu poczuciu obowiązku. Wzruszyłam sztywno ramionami i
zakryłam głowę poduszką.
- Co się dzieje? - zapytała Emily opierając się o
wezgłowie mojego łóżka. - Nie powinnaś tego tak przeżywać. W końcu nic się nie
stało.
Spojrzałam na nią z mieszaniną wściekłości i
autentycznej chęci mordu w zielonych oczach.
- NIC? NIC? - zapytałam rozzłoszczona. - To, że mnie
oszukał, to nic? To, że dalej znęca się nad Severusem, to nic? To, że w tej
chwili robi mu coś złego albo chwali się Huncwotom, to nic?
- Przesadzasz... - mruknęła Emily i spojrzała na mnie
ugodowo. – Przyznaję, że zachował się trochę, no... nie do końca w porządku,
ale... - zaczęła dyplomatycznie, jednak nie zdążyła dokończyć, bo straciłam już
nad sobą panowanie:
- Nie do końca w porządku?! Ja mu zaufałam a on mnie
oszukał! W ogóle się nie zmienił! Jest wciąż tym samym zarozumiałym i
napuszonym palantem, którego nie znosiłam przez te wszystkie lata! - wyrzuciłam
z siebie, oddychając ciężko.
Emily nie odpowiedziała, ograniczając się tylko do
teatralnego przewrócenia oczami. Alice z kolei udała, że pilnie studiuje spis
ingrediencji potrzebnych do sporządzenia eliksiru miłosnego. Bardzo zdenerwował
mnie fakt, że żadna z moich przyjaciółek nie uważała, by James zrobił coś
złego. Kiedy zobaczyły, jak Rogacz rzucał na Snape'a zaklęcie, najzwyczajniej w
świecie odciągnęły mnie na bok, nie pozwalając mi na interwencję.
- Ja mu pokażę... - wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
To powiedziawszy, zerwałam się z łóżka i, nie zważając
na przyjaciółki, wybiegłam z dormitorium dziewcząt, demonstracyjnie trzaskając
drzwiami.
Typowe... James, jak zwykle, jest bez winy, a ja
dramatyzuję. Okłamał mnie i za moimi plecami zachowuje się tak samo, jak miał w
zwyczaju, zanim zostaliśmy parą. Przede mną udaje dojrzałego mężczyznę, który
wyrósł z pastwienia się nad słabszymi, a tak naprawdę robi to nadal, tyle, że
po kryjomu. A ja dałam się nabrać...
W dość niezwykłej dla siebie prędkości przemierzyłam
cały pokój wspólny i zaczęłam dobijać się do sypialni chłopców, waląc w drzwi
zaciśniętą z gniewu pięścią.
- Co się dzieeeje? - zapytał Syriusz zaspanym głosem,
otworzywszy mi drzwi. Włosy miał w niemal tak wielkim nieładzie jak Potter, a
jego ubranie było wygniecione i niedbale pozapinane. Faktem, że przerwałam mu
drzemkę, w ogóle się nie przejęłam.
- Jest James? - zapytałam chłodno, unikając zbędnych
formalności typu powitanie i przeproszenie, że przeszkadzam. Łapa nieprzytomnie
przetarł oczy wierzchem ręki, zupełnie zanurzonej w rozciągniętym rękawie i
odparł sennie:
- Nie wiem... - to rzekłszy, wychylił się w stronę
dormitorium i po krótkich oględzinach jego wnętrza ponownie na mnie spojrzał,
po czym mruknął niechętnie – Nie ma. Evans, na drugi raz kieruj się tutaj w
ostateczności…
- Też coś... - prychnęłam pogardliwie i
zmierzyłam Blacka wściekłym spojrzeniem, co zdawało się jednak w ogóle nie
robić na nim wrażenia, po czym, odwróciwszy się na pięcie, wróciłam do pokoju
wspólnego i zajęłam miejsce w fotelu przed kominkiem.
Swoją drogą, mimo całej mojej złości na Jamesa,
niepokoiłam się o niego. Bądź co bądź, było już bardzo późno, chociaż mówią, że
szczęśliwi czasu nie liczą, a Rogacz był na pewno wniebowzięty, mogąc ćwiczyć
na Severusie zaklęcia oszałamiające...
Podciągnęłam kolana pod brodę i skulona czekałam na
powrót Pottera, układając w myślach tyradę, którą powitam chłopaka.
Dosyć długo kazał na siebie oczekiwać. Nie pamiętam
już nawet, która była godzina, gdy energicznym krokiem wszedł (a właściwie to
wpadł) do pokoju wspólnego.
Mój widok wyraźnie go zaskoczył, ale, jak gdyby nigdy
nic, zbliżył się do mnie z uśmiechem i chciał pocałować, ale zwinnie
odskoczyłam w bok. James uniósł brew, a kąciki jego ust zadrgały lekko.
- Co jest? - zapytał, powoli poważniejąc. Zdążyłam go
już odzwyczaić od swojej oschłości, więc moje zachowanie na nowo rozbudziło
jego czujność.
- Nie wiesz? - zapytałam, mierząc go wściekłym
spojrzeniem. Potter podrapał się po tej swojej rozczochranej, ciemnej czuprynie
i przecząco pokręcił głową.
- Nie mam pojęcia - odparł spokojnie.
- Co zrobił Smarkerus, kiedy wycelowałeś w niego
drętwotą? Bardzo jestem ciekawa... - odparłam, uśmiechając się złośliwie.
- To nie była drętwota - odparł chłopak automatycznie.
Zreflektował się niemal natychmiast, ale było już za późno.
- Doprawdy? – spytałam, siląc się na spokój, choć w
środku wszystko już się we mnie gotowało.
- Skąd ty...? - zaczął, ale mu przerwałam.
- Oddaję pelerynę - mruknęłam, po czym podałam mu
srebrzystą tkaninę, którą trzymałam przy sobie już od dłuższego czasu. James
nawet nie wiedział, że ją pożyczyłam.
- Wszystko ci wyjaśnię. - odparł, chwytając mnie za
nadgarstki. Najwidoczniej dopiero teraz zdał sobie sprawę z powagi sytuacji.
- Niczego nie musisz wyjaśniać - powiedziałam
stanowczo – Wszystko jest jasne. Oszukałeś mnie. Tyle razy zapewniałeś, że nad
nikim już się nie znęcasz. Byłam pewna, że wydoroślałeś, a ty tymczasem...
- To nie było tak - rzekł James szybko,
próbując gorączkowo znaleźć dla siebie jakieś usprawiedliwienie. Nie dałam mu
jednak takiej szansy, wyrwawszy się z jego uścisku. Zmierzyłam go spojrzeniem
pełnym rozczarowania, po czym ruszyłam w stronę dormitorium dziewcząt.
- Dobranoc – wycedziłam przez zaciśnięte zęby, po czym
zniknęłam za drzwiami sypialni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz