poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Byłam pewna, że wydoroślałeś...


Śnieg delikatnie oblekał hogwarckie błonia grubym, białym kożuchem. Gdy księżyc oświetlał ów kożuch, do złudzenia zdawać by się mogło, że po jego powierzchni igrają wesołe, błyszczące iskierki, mające chyba zamiar konkurować z gwiazdami przyczepionymi do granatowego nieba, które stanowiło tło całego tego magicznego krajobrazu. Można by sądzić, iż to Bóg zesłał ludziom takie widoki, aby za coś nagrodzić, pokazać, że świat nie jest tak dogłębnie przesycony nienawiścią, jeżeli może istnieć coś tak majestatycznie pięknego i pełnego spokoju.
Gdy jednak siedziałam na parapecie, opierając ciemnorudą głowę o okienną szybę, nie byłam w stanie należycie docenić uroku rozgwieżdżonego nieba. W mojej głowie panował chaos, a myśli wirowały z szybkością równej płatkom śniegu, porwanym do tańca przez zimowy wiatr.
Alice, bez zbędnych ceregieli, wpakowała się na moje łóżko i, machając mi przed oczami pergaminem z zapisaną formułką, rzekła:
- Prawie wszystkie składniki można kupić w Hogsmeade, ale sproszkowanych trzewi gorgony ani smoczego zęba tam nie dostanę - dodała i spojrzała na mnie wyczekująco, jak gdyby oczekiwała, że zaraz będę usiłować namówić ją do zdobycia potrzebnych specyfików w sposób, który nie odpowiadał jej uczciwości i wrodzonemu poczuciu obowiązku. Wzruszyłam sztywno ramionami i zakryłam głowę poduszką.
- Co się dzieje? - zapytała Emily opierając się o wezgłowie mojego łóżka. - Nie powinnaś tego tak przeżywać. W końcu nic się nie stało.
Spojrzałam na nią z mieszaniną wściekłości i autentycznej chęci mordu w zielonych oczach.
- NIC? NIC? - zapytałam rozzłoszczona. - To, że mnie oszukał, to nic? To, że dalej znęca się nad Severusem, to nic? To, że w tej chwili robi mu coś złego albo chwali się Huncwotom, to nic?
- Przesadzasz... - mruknęła Emily i spojrzała na mnie ugodowo. – Przyznaję, że zachował się trochę, no... nie do końca w porządku, ale... - zaczęła dyplomatycznie, jednak nie zdążyła dokończyć, bo straciłam już nad sobą panowanie:
- Nie do końca w porządku?! Ja mu zaufałam a on mnie oszukał! W ogóle się nie zmienił! Jest wciąż tym samym zarozumiałym i napuszonym palantem, którego nie znosiłam przez te wszystkie lata! - wyrzuciłam z siebie, oddychając ciężko.
Emily nie odpowiedziała, ograniczając się tylko do teatralnego przewrócenia oczami. Alice z kolei udała, że pilnie studiuje spis ingrediencji potrzebnych do sporządzenia eliksiru miłosnego. Bardzo zdenerwował mnie fakt, że żadna z moich przyjaciółek nie uważała, by James zrobił coś złego. Kiedy zobaczyły, jak Rogacz rzucał na Snape'a zaklęcie, najzwyczajniej w świecie odciągnęły mnie na bok, nie pozwalając mi na interwencję.
- Ja mu pokażę... - wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
To powiedziawszy, zerwałam się z łóżka i, nie zważając na przyjaciółki, wybiegłam z dormitorium dziewcząt, demonstracyjnie trzaskając drzwiami.
Typowe... James, jak zwykle, jest bez winy, a ja dramatyzuję. Okłamał mnie i za moimi plecami zachowuje się tak samo, jak miał w zwyczaju, zanim zostaliśmy parą. Przede mną udaje dojrzałego mężczyznę, który wyrósł z pastwienia się nad słabszymi, a tak naprawdę robi to nadal, tyle, że po kryjomu. A ja dałam się nabrać...
W dość niezwykłej dla siebie prędkości przemierzyłam cały pokój wspólny i zaczęłam dobijać się do sypialni chłopców, waląc w drzwi zaciśniętą z gniewu pięścią.
- Co się dzieeeje? - zapytał Syriusz zaspanym głosem, otworzywszy mi drzwi. Włosy miał w niemal tak wielkim nieładzie jak Potter, a jego ubranie było wygniecione i niedbale pozapinane. Faktem, że przerwałam mu drzemkę, w ogóle się nie przejęłam.
- Jest James? - zapytałam chłodno, unikając zbędnych formalności typu powitanie i przeproszenie, że przeszkadzam. Łapa nieprzytomnie przetarł oczy wierzchem ręki, zupełnie zanurzonej w rozciągniętym rękawie i odparł sennie:
- Nie wiem... - to rzekłszy, wychylił się w stronę dormitorium i po krótkich oględzinach jego wnętrza ponownie na mnie spojrzał, po czym mruknął niechętnie – Nie ma. Evans, na drugi raz kieruj się tutaj w ostateczności…
- Też coś... - prychnęłam pogardliwie i zmierzyłam Blacka wściekłym spojrzeniem, co zdawało się jednak w ogóle nie robić na nim wrażenia, po czym, odwróciwszy się na pięcie, wróciłam do pokoju wspólnego i zajęłam miejsce w fotelu przed kominkiem.
Swoją drogą, mimo całej mojej złości na Jamesa, niepokoiłam się o niego. Bądź co bądź, było już bardzo późno, chociaż mówią, że szczęśliwi czasu nie liczą, a Rogacz był na pewno wniebowzięty, mogąc ćwiczyć na Severusie zaklęcia oszałamiające...
Podciągnęłam kolana pod brodę i skulona czekałam na powrót Pottera, układając w myślach tyradę, którą powitam chłopaka.
Dosyć długo kazał na siebie oczekiwać. Nie pamiętam już nawet, która była godzina, gdy energicznym krokiem wszedł (a właściwie to wpadł) do pokoju wspólnego.
Mój widok wyraźnie go zaskoczył, ale, jak gdyby nigdy nic, zbliżył się do mnie z uśmiechem i chciał pocałować, ale zwinnie odskoczyłam w bok. James uniósł brew, a kąciki jego ust zadrgały lekko.
- Co jest? - zapytał, powoli poważniejąc. Zdążyłam go już odzwyczaić od swojej oschłości, więc moje zachowanie na nowo rozbudziło jego czujność.
- Nie wiesz? - zapytałam, mierząc go wściekłym spojrzeniem. Potter podrapał się po tej swojej rozczochranej, ciemnej czuprynie i przecząco pokręcił głową.
- Nie mam pojęcia - odparł spokojnie.
- Co zrobił Smarkerus, kiedy wycelowałeś w niego drętwotą? Bardzo jestem ciekawa... - odparłam, uśmiechając się złośliwie.
- To nie była drętwota - odparł chłopak automatycznie. Zreflektował się niemal natychmiast, ale było już za późno.
- Doprawdy? – spytałam, siląc się na spokój, choć w środku wszystko już się we mnie gotowało.
- Skąd ty...? - zaczął, ale mu przerwałam.
- Oddaję pelerynę - mruknęłam, po czym podałam mu srebrzystą tkaninę, którą trzymałam przy sobie już od dłuższego czasu. James nawet nie wiedział, że ją pożyczyłam.
- Wszystko ci wyjaśnię. - odparł, chwytając mnie za nadgarstki. Najwidoczniej dopiero teraz zdał sobie sprawę z powagi sytuacji.
- Niczego nie musisz wyjaśniać - powiedziałam stanowczo – Wszystko jest jasne. Oszukałeś mnie. Tyle razy zapewniałeś, że nad nikim już się nie znęcasz. Byłam pewna, że wydoroślałeś, a ty tymczasem...
- To nie było tak - rzekł James szybko, próbując gorączkowo znaleźć dla siebie jakieś usprawiedliwienie. Nie dałam mu jednak takiej szansy, wyrwawszy się z jego uścisku. Zmierzyłam go spojrzeniem pełnym rozczarowania, po czym ruszyłam w stronę dormitorium dziewcząt.
- Dobranoc – wycedziłam przez zaciśnięte zęby, po czym zniknęłam za drzwiami sypialni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz