poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Historia Lynn Cresson i Warnera Evansa cz.2


Ogród państwa Tray wyglądał przepięknie, ozdobiony chińskimi lampionami, przyczepionymi do żyłek, porozwieszanych wokół koron rozłożystych, wiekowych drzew. Gdzie nie spojrzeć, stały stoły przykryte białym obrusem i uginające się pod ciężarem znamienitych potraw. Jedyną rzeczą, która psuła ten cały, można powiedzieć – idealny świat, byli goście Lisette, którzy sprawiali wrażenie osób uważających się za władców Wielkiej Brytanii. Wszyscy studiowali na prestiżowych uniwersytetach, a ich ojcowie byli znanymi przedsiębiorcami. Dopiero wtedy dotarło do mnie, jak bardzo nie pasuję do tego towarzystwa.
- Pięknie tu, prawda? - zapytała Lisette zadowolona z siebie, gdy przyglądałem się z zachwytem lampionom lśniącym niezwykłymi barwami. Nie zdążyłem jej jednak przytaknąć, ponieważ w tej samej chwili wśród gości podniosły się dziwne szemrania.
Wielu spośród zebranych, jak jeden mąż, wskazali palcami na wejście do ogrodu, w którym stał zapewne kolejny gość Lisette. Odwróciłem się w tamtą stronę, aby zobaczyć, kto narobił takiego zamieszania. Gdy moje oczy napotkały postać nieśmiało idącą w kierunku pozostałych gości, poczułem falę gorąca przepływającą przez całe moje ciało, od cebulek włosów po koniuszki palców.
Dziewczyna, która pojawiła się na przyjęciu, była tak piękna, że nie byłem w stanie wyobrazić sobie kogoś doskonalszego. Ubrana w długą, ciemnozieloną sukienkę podkreślającą barwę jej niesamowitych oczu, wyglądała wspaniale. Jej jasną i wyrazistą twarz okalały ciemnorude, rozpuszczone włosy.
- Wszystkiego najlepszego - powiedziała głosem miłym i subtelnym, dziwnie jakoś znajomym. Wręczyła Lisette paczkę z prezentem i uśmiechnęła się do niej delikatnie, choć było widać, że i ona nie czuje się dobrze w towarzystwie wszystkich tych snobów.
- Lynn? - wydusiłem z siebie zdumiony.
Dziewczyna jednak nie zaszczyciła mnie ani jednym spojrzeniem.
- Cresson, widzę, że jednak odkryłaś walory szczotki do włosów - zadrwiła Lisette, taksując ją wzrokiem. Jej spojrzenie zatrzymało się na dłużej na butach Lynn o bardzo wysokich obcasach. Zauważyłem, że uśmiechnęła się złośliwie.
Jak na zawołanie, orkiestra z filharmonii, wynajęta specjalnie przez państwa Tray, zaczęła grać walca. Do Lynn podszedł jakiś chudy pedancik ubrany w nienagannie biały garnitur i poprosił ją do tańca.
- Miłej zabawy - powiedziała Lisette. Rudowłosa niepewnie zerknęła na swoje obcasy, ale pozwoliła pedancikowi poprowadzić się na sam środek ogrodu.
- Zatańczymy? - zaproponowałem solenizantce, chcąc mieć Lynn na oku. Widocznie zależało jej na tym samym, bo dała się zaprowadzić w miejsce, skąd bez problemu mogliśmy dojrzeć dziewczynę stąpającą bez przekonania w ramionach pedanta.
- Ciekawe, skąd wytrzasnęła tę sukienkę... - drwiła Lisette. Domyśliłem się jednak, że w taki sposób daje upust swojej zazdrości.
- Uważam, że świetnie w niej wygląda - stwierdziłem chłodno, wściekły na swoją partnerkę. To nie do pomyślenia, jak daleko może sięgać zwykła, ludzka, a zwłaszcza kobieca złośliwość.
Po wysłuchaniu jeszcze kilku zgryźliwych komentarzy Lisette odnośnie stroju, makijażu i fryzury Lynn, zapytałem wściekły, dlaczego w ogóle ją zaprosiła i nie czekając na odpowiedź, podszedłem prosto do elegancika, mruknąłem stanowczo: „Odbijamy”, po czym pociągnąłem swoją wybrankę na sam kraniec ogrodu, skąd byliśmy niewidoczni dla nadąsanej Lisette.
- Co z tobą? - warknęła Lynn niezadowolona, masując sobie ramię, za które najwidoczniej zbyt mocno szarpnąłem.
- Przepraszam... - odparłem, łagodniejąc – Chciałem tylko porozmawiać. Lisette strasznie mnie zdenerwowała.
- A ja mam być na ukojenie twojego zmartwienia, tak? - niemal krzyknęła Lynn, czerwieniąc się ze złości. – Zwróciłeś na mnie uwagę dopiero, kiedy zobaczyłeś mnie na szpilkach i z tapetą na twarzy? Nie myślałam, że jesteś aż takim powierzchownym bubkiem! - wykrzyczała, ściągając na siebie zainteresowane spojrzenia gości.
- To nie tak - broniłem się, chociaż czułem, że Lynn ma stuprocentową rację.
- A jak? Na tej fontannie to zagadnąłeś do mnie z litości, a kiedy nie chciałam pójść na te cholerne przyjęcie, powiedziałeś Lisette, żeby mnie nie zmuszała! W ogóle nie zależało ci na tym, żebym przyszła! - zawołała, bliska płaczu.
Chciała odwrócić się na pięcie i odejść, ale obcas wbił jej się w trawę i zapewne wywinęłaby niezłego orła, gdybym w porę jej nie złapał. Wyrwała się jednak z moich objęć, po czym, chcąc uniknąć kolejnego upadku, zdjęła buty i trzymając je w jednej ręce – uciekła.
- Cresson zawsze była nadwrażliwą histeryczką - odezwał się przy moim uchu pełen kpiny głos Lisette. - Wracajmy na przyjęcie - dodała ostro. Wiedziałem, że jest na mnie zła i dawała mi ostatnią szansę. Nic mnie to już jednak nie obchodziło.
- Wracaj sama. Nie wydaje mi się, żebym był w stanie dobrze się z tobą bawić. Żegnam - powiedziałem wściekły.
Lisette zbladła. Zatrzęsła się z oburzenia i zacisnęła gorączkowo pięści, chcąc mnie uderzyć. Zręcznie jednak uchyliłem się od ciosu jej ręki i pobiegłem w kierunku, którym odeszła Lynn.
Nie doceniłem prawdziwego klejnotu, który czekał tylko, aż będę w stanie odkryć jego piękno. Zignorowałem najwspanialszą perłę, wybierając tę, która była w środku pusta i bez wartości. Czułem się jak ostatni drań przyczyniający się do łez tej jedynej dziewczyny, na której naprawdę mi zależało...
Pomimo tego, że dzień był niezwykle parny, noc była chłodna i mglista, co dodatkowo utrudniało mi poszukiwania Lynn. Przebiegłem wzdłuż kilka ulic, dziwnie opustoszałych, wołając ją najgłośniej, jak mogłem. Odpowiedziała mi głucha cisza, dzwoniąca w uszach niemiłosiernie.
Wreszcie nogi same skierowały mnie w stronę fontanny, gdzie spotkałem Lynn po raz pierwszy. Mimo późnej godziny z marmurowych aniołków wciąż lała się woda mieniąca się srebrem w blasku księżyca. Moje serce żywiej zabiło, gdy dostrzegłem skuloną, rudowłosą osóbkę. Przez to, że płakała, rozmazał się jej makijaż, pozostawiając na policzkach długie, ciemne smugi. Mimo tego, i tak wyglądała pięknie.
- Co tu robisz? - zapytała wrogo, kiedy mnie zauważyła.
- Chciałem cię przeprosić - odparłem, siadając obok niej. – Wiem, że zachowałem się jak drań, że zwróciłem na ciebie uwagę dopiero dzisiaj, ale...
- Nie ma żadnego „ale”! - zawołała wściekła. – Gdybym nie przyszła tak ubrana, nigdy byś nawet nie pomyślał, że mogłabym... - umilkła, rumieniąc się lekko.
- Że mogłabyś „co”? - zapytałem, przysuwając się do niej nieznacznie.
Lynn nie odpowiedziała. Ukryła twarz w dłoniach, a ja domyśliłem się, że znowu zaczęła płakać. Chciałem objąć ją ramieniem i przytulić, ale w tej właśnie chwili, znienacka, lunął deszcz.
- Chodźmy! - zawołałem chwytając jej nadgarstek, ale mój głos został zagłuszony przez potężny grzmot. Zaczęliśmy uciekać. Dobiegliśmy do małej kawiarni, która na szczęście była jeszcze otwarta. Przemoczeni usiedliśmy przy wolnym stoliku.
Kawiarenka sprawiała wrażenie o wiele bardziej przytulnej od lokalu, w którym byłem z Lisette. Nakrycia stołów oraz drobne detale utrzymane były w kolorze czerwonym, co świetnie współgrało z meblami z mahoniu.
Kiedy podszedł do nas kelner, Lynn bez zastanowienia zamówiła herbatę, a ja niechętnie poszedłem w jej ślady, zastanawiając się w duchu, czy dziewczyny pijają czasem cokolwiek innego.
Gdy kelner odszedł, spojrzałem uważnie na swoją towarzyszkę. Wyglądała na zmieszaną, chociaż jej mina utwierdzała mnie w przekonaniu, że wciąż jest na mnie zła i nie ma zamiaru się do mnie odezwać. Starałem się jakoś zagaić rozmowę, ale Lynn tępo wpatrywała się w stojące na stoliku serwetki. Gdy kelner przyniósł nasze napoje, wypiła herbatę jednym, potężnym łykiem, starła z twarzy rozmazany makijaż, po czym podniosła się z miejsca i odeszła. Pobiegłem za nią.
- Lynn, poczekaj! - wołałem.
Na szczęście dogoniłem ją szybko, bo w swoich butach poruszała się bardzo niepewnie. Szarpnąłem za jej ramię, a kiedy nasze spojrzenia (jej wzburzone, moje pełne determinacji) się spotkały, pocałowałem ją bez zastanowienia. Jedno zetknięcie ust z Lynn raz na zawsze wybiło mi z głowy wszystkie inne kobiety.

*

- I to by było wszystko. - zakończył tata zachrypniętym głosem.
- Jak to „wszystko”? - spytała Petunia, wyraźnie spragniona dalszych szczegółów. - Co było później?
- Po tym pocałunku Lynn mi wybaczyła i od tamtej pory byliśmy już razem.
- Piękna historia... - westchnęłam rozmarzona, wyobrażając sobie siebie i Jamesa siedzących w romantycznej kawiarni.
- Wcale nie taka piękna - zaprzeczył ojciec. - Ślub wzięliśmy bardzo szybko, co nie podobało się zarówno mojej matce, jak i rodzicom Lynn. Na prawie dwa lata straciliśmy z nimi kontakt. Było nam bardzo ciężko. Gnieździliśmy się w ciasnej kawalerce, często się kłóciliśmy i omal nie doszło do rozwodu. Potem jednak urodziła się Petunia, później Lilianne i... przetrwaliśmy.
Pochyliłam się nad albumem, który tata wciąż trzymał na swoich kolanach. Na jednym z czarno–białych zdjęć widniała postać chudej dziewczyny w wielkich okularach przesłaniających oczy. Widziałam tę fotografię już wiele razy, ale nigdy bym nie zgadła, że przedstawia ona moją matkę. Na kolejnym zdjęciu pojawiała się już ta Lynn Evans, którą znałam. Piękna, młoda kobieta patrząca na świat z dystansem i spokojem. Obok niej stał mężczyzna o jasnych włosach i atletycznej budowie ciała... Tata...
- Dlaczego nigdy nam o tym nie opowiedzieliście? - zapytałam zdumiona. W głowie mi się nie mieściło, aby rodzice przez tyle lat nie mieli sposobności do wyjawienia nam swoich losów.
- Pewnie zapomnieliśmy - powiedział tata, uśmiechając się lekko.
- Jak można o czymś takim zapomnieć? - spytała Grace z powątpiewaniem, pochylając się do przodu, aby lepiej widzieć fotografie w albumie.
- Cóż, jakoś nigdy nie przywiązywaliśmy wagi do przeszłości - stwierdził ojciec z prostotą w głosie. - A teraz uznałem, że warto o tym wszystkim komuś opowiedzieć. Pośpiech nie jest wskazany w uczuciach - dodał, spoglądając na Petunię i Vernona - Gdybym poszedł za swoim pierwszym impulsem, wybrałbym Lisette i przegapił prawdziwą miłość.
- Rozumiem - odparła moja siostra. – A z tym ślubem... to chyba jednak poczekamy... - dodała, po czym obie, tknięte tą samą myślą, przytuliłyśmy się do naszego taty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz