Kochana
Emily
Na
pewno ten list bardzo Cię zdziwi, bo w końcu nie odzywałam się do Ciebie ani do
rodziców od kilku lat i zapewne zaraz, jak zobaczysz, że to list ode mnie, nie zechcesz
go przeczytać, ale proszę Cię, nie odrzucaj mnie... Nie teraz.
Wiem,
że mnie nienawidzisz, odkąd obraziłam Was i uciekłam z domu i nawet nie
wyobrażasz sobie, jak bardzo tego żałuję. Myślisz, że za późno na skruchę? Ha,
pewnie masz i rację, bo dla mnie naprawdę jest już za późno.
Kiedy
uciekłam z domu, nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Nie miałam żadnego
lokum, pieniędzy, znajomości... Byłam nikim i chociaż tak wiele przeszłam, pod
tym względem nic się u mnie nie zmieniło.
Przez
pierwszych kilka miesięcy zarabiałam na swoje utrzymanie pomagając Madame
Malkin w prowadzeniu jej sklepu. Niewiele było z tego zarobku, ale wystarczyło,
żebym mogła opłacić sobie pokoik w Dziurawym Kotle. W takich warunkach żyłam
przez prawie pół roku. Ale znasz mnie lepiej niż wszyscy i wiesz dobrze, że
jestem ambitna i jeśli mam okazję na wzbogacenie się, to z niej korzystam.
Któregoś
dnia spotkałam JEGO. Nazywał się Lucjusz Malfoy i oczarował mnie od pierwszej
chwili, w której przekroczył próg sklepu Madame Malkin. Zaczęliśmy się ze sobą
spotykać. Przez długi czas opowiadał mi, że pracuje dla potężnego człowieka,
który może mu zapewnić dosłownie wszystko. Zawsze byłam zachłanna. Chciałam go
poznać za wszelką cenę, ale Lucjusz zbywał mnie, mówiąc, że nie jest to jeszcze
odpowiedni moment. A ja stawałam się z chwili na chwilę coraz bardziej ciekawa
i natarczywa. Możliwości, jakie ten ktoś mógł przede mną otworzyć, wydawały się
być nieskończone. Czasem wyobrażałam sobie, jak to będzie wyglądać, kiedy będę
mogła stanąć przed Tobą i rodzicami - potężna, bogata i triumfująca, kiedy będę
mogła Wam udowodnić, że dobrze zrobiłam, odchodząc z domu... Kiedy teraz o tym
pomyślę, mogę się tylko gorzko uśmiechać.
Pewnego
dnia Lucjusz powiedział, że nadszedł już czas. Wcześniej wymógł jednak na mnie
obietnicę, że nikomu nie zdradzę, kim jest jego pracodawca i na zawsze dochowam
mu wierności. Pamiętam, jakby to było wczoraj. Dżdżysta, majowa noc roku 1974.
Zaprowadził mnie do jakiejś obleśnej dziury. Poczułam się rozczarowana, bo wyobrażałam
sobie władzę jako wielkie bogactwo. Lucjusz jednak powiedział, że prawdziwa
potęga zależy od umiejętności i żądzy dominacji. Nigdy tego nie zapomnę. Gdy
oni wszyscy stanęli w jednym kręgu, odsłonili ramiona i dotknęli Mrocznych
Znaków wypalonych w skórze, uświadomiłam sobie nareszcie, kim jest mój
ukochany... Zapewne wiesz, co to oznacza i potępiasz mnie jeszcze bardziej, ale
uwierz mi, że jeżeli choć raz zetkniesz się z nieograniczoną potęgą i władzą,
stajesz się więźniem własnej głupoty i chciwości.
Czarny
Pan pojawił się zaraz potem w długiej szacie z kapturem okrywającym szczelnie
głowę. Wszyscy zgromadzeni uklękli przed nim i ucałowali rąbek jego szaty.
Lucjusz kazał mi zrobić to samo. Gdy podeszłam, aby to uczynić, poczułam się
tak, jak gdyby moje serce składało się wyłącznie ze zlodowaciałych kawałków.
Czarny Pan kazał mi pójść za sobą. Gdy wreszcie zostaliśmy sami, zdjął kaptur,
a moim oczom ukazał się najstraszliwszy widok, jaki pamiętam. Nie będę
opisywała ci jego twarzy, bo na samo jej wspomnienie czuję ogromny ból i złość.
Musiałam wykorzystać całą siłę swojej woli, by wytrzymać to okrutne,
przeszywające mnie na wskroś spojrzenie. Czarny Pan spojrzał na mnie ze
wzgardą, jakbym była nic nieznaczącym robakiem i powiedział: „No proszę, sławetny
ród Nortonów ma wreszcie swego przedstawiciela w moim otoczeniu. Wiesz, czym
jest władza?” „Umiejętnością i żądzą dominacji”. - powtórzyłam słowa Lucjusza.
Czarny Pan zaśmiał się złowieszczo i odparł, że jest to możliwość decydowania o
życiu i śmierci innych ludzi. Jeżeli jest się w stanie patrzeć na swoich wrogów
wijących się w konwulsjach przez zadany im ból, cieszyć się tym i pragnąć
jeszcze więcej, oznacza to, że ma się siłę, która dominuje nad wszystkim, czego
uczą ci wszyscy kretyni wychwalający szlachetność i dobroć - z Albusem
Dumbledorem na czele. Słowa te wyryły w moim sercu bliznę, która rosła w miarę
słuchania tego, co mówił Czarny Pan.
Od
tamtej chwili przystałam do śmierciożerców. Potępienie i nienawiść narasta w
Twoim sercu z każdą minutą czytania, prawda, Emily? Nie mogę jednak powiedzieć,
bym nie była wówczas zadowolona ze swojej służby u Czarnego Pana. Nauczył mnie
zaklęć niewybaczalnych, śmiechu z zadanego okrucieństwa, wytrzymałości na ból.
Czułam się silna i wiedziałam, że mogę się zdobyć na dużo więcej. Nadal jednak
pracowałam u Madame Malkin i sypiałam w Dziurawym Kotle, żeby nie wzbudzać
podejrzeń. I tak minęły trzy lata... Trzy lata spędzone na wiernej służbie u
Czarnego Pana. Trzy lata patrzenia na śmierć, krew i rany. Trzy lata z klapkami
na oczach...
Pewnego
dnia, dokładniej mówiąc, przed trzema dniami, Czarny Pan rozkazał, abym wraz z
Lucjuszem i kilkorgiem innych jego sług dostała się do Ministerstwa Magii. Nikt
mi nie powiedział, jakie czeka nas zadanie, nawet Lucjusz. Moim celem było
jedynie miotanie zaklęć w każdego, kto by nam przeszkodził. Pracownicy
ministerstwa zostali jednak ostrzeżeni i mieli przewagę liczebną. Musieliśmy
uciekać. Pośliznęłam się i spadłam ze schodów, skręcając sobie kostkę. Nikt nie
zatrzymał się, by mi pomóc. Uciekli, zostawiając mnie na pastwę losu...
Pracownicy Ministerstwa schwytali mnie. Uznali, że nie potrzebuję żadnego
procesu, że nie warto mnie wysłuchać. Mroczny Znak na moim ramieniu i zbadanie
zaklęć, jakie rzucała moja różdżka było wystarczającym dowodem przeciwko mnie.
Zamknięto mnie w Azkabanie. I dopiero tam, wśród tych namiastek żywych istot
poruszających się między murami tego straszliwego miejsca, nastało coś, co
nadejść miało na samym początku – opamiętanie.
Ten
list, który Bagnold pozwoliła mi napisać, jest pożegnaniem. 7 grudnia, w
południe, resztka mojej świadomości opuści mnie na zawsze. Zostałam skazana na
pocałunek dementora. Dopóki jednak mój umysł nie pozostaje zaćmiony, błagam
Cię, jeżeli w ogóle mogę o cokolwiek Cię prosić – nie pozwól nigdy, by żądza
władzy zawładnęła Twoim życiem. Jeżeli choć raz posłuchasz złych doradców, ich
głosy będą brzmieć w Twej głowie do samego końca i nigdy się od nich nie
uwolnisz. Nie ufaj sojusznikom Czarnego Pana, ani tym bardziej jemu samemu. Przekonałam
się na własnej skórze, że pozbawiony jest jakichkolwiek uczuć, niczym omszały
głaz – twardy, ale bez życia. Mam nadzieję, że będziesz mogła kiedyś pomyśleć o
mnie bez wstydu i nienawiści.
Żegnaj,
M. Norton.
- Kim jest
M. Norton? - zapytałam niepewnie, do głębi poruszona treścią listu.
- Więc
znowu podpisała się w ten swój idiotyczny sposób? - zapytała Emily gorzko.
- Jak to?
Nie czytałaś?
- Nie i
nie mam zamiaru.
- Kto
napisał ten list?
- Moja...
siostra - odparła Emily, wymawiając ostatnie słowo z nieukrywanym wstrętem. -
Meredith. Kilka lat temu pokłóciła się z rodzicami i uciekła z domu. Od tamtej
pory nie miałam od niej żadnych wiadomości.
-
Przeczytaj... - powiedziałam, podsuwając jej pogniecioną karteczkę. Emily
spojrzała na mnie pytająco, po czym przeniosła wzrok na nakreślone w pośpiechu
litery. W miarę czytania, na jej twarzy pojawiały się coraz ciemniejsze
rumieńce, a z warg, które zagryzała, pociekła wąska strużka krwi. Gdy
skończyła, westchnęła głęboko i otarła oczy wierzchem ręki.
- Byłam
pewna, że prędzej czy później to się tak skończy... - powiedziała, udając
obojętność, co nie wypadło jednak przekonująco. Jej głos załamywał się przy
każdej sylabie. - Zawsze sprawiała kłopoty...
Ledwo
skończyła, naszych uszu dobiegło bicie zegara umieszczonego w strategicznym
punkcie Wieży Astronomicznej. Punktualnie w południe. Nagle coś sobie
uświadomiłam.
- Emily...
Dzisiaj jest 7 grudnia. Czy to znaczy, że..?
- Że moja
siostra właśnie odeszła... - dokończyła za mnie przyjaciółka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz