poniedziałek, 13 sierpnia 2012

M. Norton


Kochana Emily
Na pewno ten list bardzo Cię zdziwi, bo w końcu nie odzywałam się do Ciebie ani do rodziców od kilku lat i zapewne zaraz, jak zobaczysz, że to list ode mnie, nie zechcesz go przeczytać, ale proszę Cię, nie odrzucaj mnie... Nie teraz.
Wiem, że mnie nienawidzisz, odkąd obraziłam Was i uciekłam z domu i nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo tego żałuję. Myślisz, że za późno na skruchę? Ha, pewnie masz i rację, bo dla mnie naprawdę jest już za późno.
Kiedy uciekłam z domu, nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Nie miałam żadnego lokum, pieniędzy, znajomości... Byłam nikim i chociaż tak wiele przeszłam, pod tym względem nic się u mnie nie zmieniło.
Przez pierwszych kilka miesięcy zarabiałam na swoje utrzymanie pomagając Madame Malkin w prowadzeniu jej sklepu. Niewiele było z tego zarobku, ale wystarczyło, żebym mogła opłacić sobie pokoik w Dziurawym Kotle. W takich warunkach żyłam przez prawie pół roku. Ale znasz mnie lepiej niż wszyscy i wiesz dobrze, że jestem ambitna i jeśli mam okazję na wzbogacenie się, to z niej korzystam.
Któregoś dnia spotkałam JEGO. Nazywał się Lucjusz Malfoy i oczarował mnie od pierwszej chwili, w której przekroczył próg sklepu Madame Malkin. Zaczęliśmy się ze sobą spotykać. Przez długi czas opowiadał mi, że pracuje dla potężnego człowieka, który może mu zapewnić dosłownie wszystko. Zawsze byłam zachłanna. Chciałam go poznać za wszelką cenę, ale Lucjusz zbywał mnie, mówiąc, że nie jest to jeszcze odpowiedni moment. A ja stawałam się z chwili na chwilę coraz bardziej ciekawa i natarczywa. Możliwości, jakie ten ktoś mógł przede mną otworzyć, wydawały się być nieskończone. Czasem wyobrażałam sobie, jak to będzie wyglądać, kiedy będę mogła stanąć przed Tobą i rodzicami - potężna, bogata i triumfująca, kiedy będę mogła Wam udowodnić, że dobrze zrobiłam, odchodząc z domu... Kiedy teraz o tym pomyślę, mogę się tylko gorzko uśmiechać.
Pewnego dnia Lucjusz powiedział, że nadszedł już czas. Wcześniej wymógł jednak na mnie obietnicę, że nikomu nie zdradzę, kim jest jego pracodawca i na zawsze dochowam mu wierności. Pamiętam, jakby to było wczoraj. Dżdżysta, majowa noc roku 1974. Zaprowadził mnie do jakiejś obleśnej dziury. Poczułam się rozczarowana, bo wyobrażałam sobie władzę jako wielkie bogactwo. Lucjusz jednak powiedział, że prawdziwa potęga zależy od umiejętności i żądzy dominacji. Nigdy tego nie zapomnę. Gdy oni wszyscy stanęli w jednym kręgu, odsłonili ramiona i dotknęli Mrocznych Znaków wypalonych w skórze, uświadomiłam sobie nareszcie, kim jest mój ukochany... Zapewne wiesz, co to oznacza i potępiasz mnie jeszcze bardziej, ale uwierz mi, że jeżeli choć raz zetkniesz się z nieograniczoną potęgą i władzą, stajesz się więźniem własnej głupoty i chciwości.
Czarny Pan pojawił się zaraz potem w długiej szacie z kapturem okrywającym szczelnie głowę. Wszyscy zgromadzeni uklękli przed nim i ucałowali rąbek jego szaty. Lucjusz kazał mi zrobić to samo. Gdy podeszłam, aby to uczynić, poczułam się tak, jak gdyby moje serce składało się wyłącznie ze zlodowaciałych kawałków. Czarny Pan kazał mi pójść za sobą. Gdy wreszcie zostaliśmy sami, zdjął kaptur, a moim oczom ukazał się najstraszliwszy widok, jaki pamiętam. Nie będę opisywała ci jego twarzy, bo na samo jej wspomnienie czuję ogromny ból i złość. Musiałam wykorzystać całą siłę swojej woli, by wytrzymać to okrutne, przeszywające mnie na wskroś spojrzenie. Czarny Pan spojrzał na mnie ze wzgardą, jakbym była nic nieznaczącym robakiem i powiedział: „No proszę, sławetny ród Nortonów ma wreszcie swego przedstawiciela w moim otoczeniu. Wiesz, czym jest władza?” „Umiejętnością i żądzą dominacji”. - powtórzyłam słowa Lucjusza. Czarny Pan zaśmiał się złowieszczo i odparł, że jest to możliwość decydowania o życiu i śmierci innych ludzi. Jeżeli jest się w stanie patrzeć na swoich wrogów wijących się w konwulsjach przez zadany im ból, cieszyć się tym i pragnąć jeszcze więcej, oznacza to, że ma się siłę, która dominuje nad wszystkim, czego uczą ci wszyscy kretyni wychwalający szlachetność i dobroć - z Albusem Dumbledorem na czele. Słowa te wyryły w moim sercu bliznę, która rosła w miarę słuchania tego, co mówił Czarny Pan.
Od tamtej chwili przystałam do śmierciożerców. Potępienie i nienawiść narasta w Twoim sercu z każdą minutą czytania, prawda, Emily? Nie mogę jednak powiedzieć, bym nie była wówczas zadowolona ze swojej służby u Czarnego Pana. Nauczył mnie zaklęć niewybaczalnych, śmiechu z zadanego okrucieństwa, wytrzymałości na ból. Czułam się silna i wiedziałam, że mogę się zdobyć na dużo więcej. Nadal jednak pracowałam u Madame Malkin i sypiałam w Dziurawym Kotle, żeby nie wzbudzać podejrzeń. I tak minęły trzy lata... Trzy lata spędzone na wiernej służbie u Czarnego Pana. Trzy lata patrzenia na śmierć, krew i rany. Trzy lata z klapkami na oczach...
Pewnego dnia, dokładniej mówiąc, przed trzema dniami, Czarny Pan rozkazał, abym wraz z Lucjuszem i kilkorgiem innych jego sług dostała się do Ministerstwa Magii. Nikt mi nie powiedział, jakie czeka nas zadanie, nawet Lucjusz. Moim celem było jedynie miotanie zaklęć w każdego, kto by nam przeszkodził. Pracownicy ministerstwa zostali jednak ostrzeżeni i mieli przewagę liczebną. Musieliśmy uciekać. Pośliznęłam się i spadłam ze schodów, skręcając sobie kostkę. Nikt nie zatrzymał się, by mi pomóc. Uciekli, zostawiając mnie na pastwę losu... Pracownicy Ministerstwa schwytali mnie. Uznali, że nie potrzebuję żadnego procesu, że nie warto mnie wysłuchać. Mroczny Znak na moim ramieniu i zbadanie zaklęć, jakie rzucała moja różdżka było wystarczającym dowodem przeciwko mnie. Zamknięto mnie w Azkabanie. I dopiero tam, wśród tych namiastek żywych istot poruszających się między murami tego straszliwego miejsca, nastało coś, co nadejść miało na samym początku – opamiętanie.
Ten list, który Bagnold pozwoliła mi napisać, jest pożegnaniem. 7 grudnia, w południe, resztka mojej świadomości opuści mnie na zawsze. Zostałam skazana na pocałunek dementora. Dopóki jednak mój umysł nie pozostaje zaćmiony, błagam Cię, jeżeli w ogóle mogę o cokolwiek Cię prosić – nie pozwól nigdy, by żądza władzy zawładnęła Twoim życiem. Jeżeli choć raz posłuchasz złych doradców, ich głosy będą brzmieć w Twej głowie do samego końca i nigdy się od nich nie uwolnisz. Nie ufaj sojusznikom Czarnego Pana, ani tym bardziej jemu samemu. Przekonałam się na własnej skórze, że pozbawiony jest jakichkolwiek uczuć, niczym omszały głaz – twardy, ale bez życia. Mam nadzieję, że będziesz mogła kiedyś pomyśleć o mnie bez wstydu i nienawiści.
Żegnaj,
M. Norton.
- Kim jest M. Norton? - zapytałam niepewnie, do głębi poruszona treścią listu.
- Więc znowu podpisała się w ten swój idiotyczny sposób? - zapytała Emily gorzko.
- Jak to? Nie czytałaś?
- Nie i nie mam zamiaru.
- Kto napisał ten list?
- Moja... siostra - odparła Emily, wymawiając ostatnie słowo z nieukrywanym wstrętem. - Meredith. Kilka lat temu pokłóciła się z rodzicami i uciekła z domu. Od tamtej pory nie miałam od niej żadnych wiadomości.
- Przeczytaj... - powiedziałam, podsuwając jej pogniecioną karteczkę. Emily spojrzała na mnie pytająco, po czym przeniosła wzrok na nakreślone w pośpiechu litery. W miarę czytania, na jej twarzy pojawiały się coraz ciemniejsze rumieńce, a z warg, które zagryzała, pociekła wąska strużka krwi. Gdy skończyła, westchnęła głęboko i otarła oczy wierzchem ręki.
- Byłam pewna, że prędzej czy później to się tak skończy... - powiedziała, udając obojętność, co nie wypadło jednak przekonująco. Jej głos załamywał się przy każdej sylabie. - Zawsze sprawiała kłopoty...
Ledwo skończyła, naszych uszu dobiegło bicie zegara umieszczonego w strategicznym punkcie Wieży Astronomicznej. Punktualnie w południe. Nagle coś sobie uświadomiłam.
- Emily... Dzisiaj jest 7 grudnia. Czy to znaczy, że..?
- Że moja siostra właśnie odeszła... - dokończyła za mnie przyjaciółka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz