- Nie!
- Tak!
- Nie!
- Tak!
-
Naprawdę?
- Taaak...
- Zrobisz
to?
- Owszem.
- Jak?
- Pojęcia
nie mam.
- Czy ona
wie, co ci za TO grozi?
- Obawiam
się, że wie i niewiele ją to interesuje - burknęłam niezadowolona, opierając
się o ścianę. Emily patrzyła na mnie z lekko uniesioną brwią.
- Pomogę
ci - zaofiarowała się, a w jej oczach pojawiły się wesołe błyski, typowe
Huncwotom.
- Ja też -
odparła niechętnie Alice, wzdychając ciężko.
- Też chcę
wziąć w tym udział - oznajmiła Courtney, tonem jak zwykle optymistycznym. Dziewczyny (za wyjątkiem naturalnie
Alice) były wręcz zachwycone perspektywą włamania się do biblioteki szkolnej w
celu odnalezienia książki zawierającej formułkę potrzebną do przygotowania
eliksiru miłości. Gdy ze szczegółami opowiedziałam im moją, nie tak jeszcze
dawną, rozmowę z Grace, stwierdziły zgodnie, że przyrządzenie specyfiku może
być nadzwyczaj interesujące. Jedynym problemem pozostawało zdobycie
odpowiednich składników.
- Albo
kupimy je na Pokątnej, albo... - zaczęła Courtney i ukradkiem rozejrzała się po
korytarzu w obawie, że ktoś może nas podsłuchiwać – Albo trzeba będzie zwinąć
je z gabinetu Madson.
- Co?! -
pisnęła Alice z oburzeniem. - Chcesz od razu wylecieć ze szkoły?!
- Daj
spokój... - mruknęła Emily pobłażliwie. – Nie takie rzeczy się robiło, co nie
Lily? - zapytała i klepnęła mnie przyjacielsko po ramieniu. Uśmiechnęłam się
niewyraźnie. Szczerze mówiąc, wizja kradzieży nie przypadła mi zbytnio do
gustu, chociaż starałam się tego nie okazywać, a już zwłaszcza przed
nadwrażliwą Alice. Miałam szczerą nadzieję, że wszystkie składniki uda nam się
zdobyć w całkowicie legalny sposób i nie będę musiała łamać więcej niż
symbolicznej setki szkolnych zakazów.
- Jeżeli
nas nakryją, to... - zaczęła Larsson, ale Courtney jej przerwała:
- Nie
nakryją. Pożyczymy sobie pelerynę–niewidkę Jamesa i po sprawie – stwierdziła
spokojnie, machając z lekceważeniem dłonią.
- Też bym
chciała się tak nie przejmować... - burknęła Alice, patrząc na Krukonkę z
mieszaniną podziwu i lekkiego zwątpienia.
- Ustalmy
coś – zaczęłam, biorąc głęboki wdech. Przyjaciółki spojrzały na mnie
posłusznie, a ja poczułam się bardzo dziwnie jako pomysłodawca całej tej akcji.
– A więc tak... Musimy dostać się razem do Działu Ksiąg Zakazanych. Courtney,
przed dziewiątą wpadniesz do nas, do pokoju wspólnego. Hasło brzmi: „Jaskier”.
W międzyczasie, kiedy w dormitorium Huncwotów nikogo nie będzie, wślizgnę się
tam i zabiorę pelerynę-niewidkę.
- Tylko
pamiętajcie, żeby nie otwierać wszystkich książek, kiedy będziemy już w
bibliotece - pouczyła nas Alice. – Szukamy tylko jednej: „Najsilniejsze
eliksiry”, jasne?
Wszystkie
pokiwałyśmy głowami ze zrozumieniem, po czym rozdzieliłyśmy się, udając się,
każda na swoje zajęcia. Podczas lekcji nie byłam w stanie skupić się na niczym.
Cichy głos profesora Flitwicka sprawiał, że nawet nie próbowałam udawać, że
zaklęcie usypiające interesuje mnie choćby w najmniejszym stopniu. Nie
zwróciłam nawet uwagi, gdy nauczyciel porozdawał nam małe, szare myszki do
celów eksperymentalnych. Dopiero, kiedy Alice szturchnęła mnie w łokieć, zdałam
sobie sprawę, gdzie jestem i zaczęłam bez przekonania machać różdżką,
wypowiadając zaklęcie. O dziwo, udało mi się uśpić zwierzątko już przy trzecim
podejściu, co profesor Flitwick skomentował słowami:
- Brawo,
panno Evans. Dziesięć punktów dla Gryffindoru.
Uniosłam
ze zdumieniem głowę, zaskoczona nie tylko faktem, że zupełnie nieświadomie
zarobiłam punkty dla swojego domu, ale i dlatego, że mysz rzeczywiście drzemała
sobie w najlepsze na skraju ławki. Po chwili napotkałam również wzrok
uśmiechającego się do mnie Jamesa. Chłopak uniósł kciuki do góry, wyraźnie
zadowolony moim sukcesem.
Po chwili
dotarła do mnie mała, zwinięta karteczka.
Kochana
Lily,
Ostatnio przez te cholerne owutemy spędzamy razem bardzo mało czasu… Tak bardzo Cię kocham i chciałbym cały czas zajmować się wyłącznie Tobą, ale co ja na to poradzę, że śni mi się McGonagall? Może pójdziemy wieczorem na mały spacer?
Ostatnio przez te cholerne owutemy spędzamy razem bardzo mało czasu… Tak bardzo Cię kocham i chciałbym cały czas zajmować się wyłącznie Tobą, ale co ja na to poradzę, że śni mi się McGonagall? Może pójdziemy wieczorem na mały spacer?
Kocham
Cię, James.
Ps. Mówiłem już, że Cię kocham?
Mimowolnie
uśmiechnęłam się do tych kilku rzędów w pośpiechu zapisanych literek. Mnie też
bardzo brakowało bliskości Rogacza, ale nic nie mogłam na to poradzić.
Perspektywa zbliżających się owutemów odciskała coraz wyraźniejsze piętno na
naszym związku i jeśli już faktycznie spędzaliśmy razem czas, to albo ćwicząc
wspólnie jakieś zaklęcia, albo pisząc kilkudziesięciocalowe wypracowania, co
nie sprzyjało wytworzeniu się romantycznego nastroju. Nie dziwiłam się więc
wcale Jamesowi, że kobietą jego snów była McGonagall, bo sama z kolei niemal
bez przerwy słyszałam w głowie karcący głos profesor Madson, która podczas
naszej ostatniej lekcji eliksirów stwierdziła, że zawartość mojego kociołka
jest nieco zbyt oleista.
Z cichym
westchnieniem wzięłam do ręki pióro i nabazgrałam odpowiedź.
Drogi
Rogasiu,
Niestety,
dzisiaj naprawdę nie mogę. Obiecuję, że pójdziemy na ten spacer jutro.
Twoja
Lily.
Ps.
Tak, mówiłeś, że mnie kochasz. W liście wspomniałeś o tym aż trzy razy.
James
sprawiał wrażenie nieco rozczarowanego moją odpowiedzią, ale nie mogłam nic na
to poradzić. Powoli zbliżała się przerwa świąteczna i, jeśli chciałam zdążyć
przygotować eliksir dla Grace, musiałam się pośpieszyć.
Gdy
wszystkie dzisiejsze lekcje dobiegły już końca i nadszedł wieczór, zgodnie z
planem, w pokoju wspólnym punktualnie o wyznaczonej godzinie pojawiła się
Courtney, wesoła i uśmiechnięta jak zawsze. Upewniwszy się, że w dormitorium
chłopców nie ma nikogo, zakradłam się tam i pożyczyłam jamesową
pelerynę-niewidkę.
- To chyba nie jest najlepszy pomysł... -
marudziła Alice, nerwowo obgryzając paznokcie, gdy ponownie pojawiłam się w
pokoju wspólnym, tym razem ze srebrzystą tkaniną pod pachą.
- Jeżeli
nie chcesz, nie musisz iść - odparła Emily obojętnie.
- Taaak...
Nie pójdę, a wy złamiecie regulamin. Muszę was pilnować! - burknęła Larsson z
miną cierpiętnicy.
Biedna
Alice... Widocznie była tak zdenerwowana naszym przedsięwzięciem, że nie
zdawała sobie sprawy z tego, że obojętnie, czy pójdzie z nami, czy też nie, my
i tak złamiemy kilkadziesiąt szkolnych reguł.
- Idę -
zadecydowała zdesperowana.
Odczekałyśmy
kilka godzin, aż wszyscy Gryfoni pójdą spać, po czym stłoczyłyśmy się w czwórkę
pod peleryną-niewidką i wymknęłyśmy się z wieży. Powoli i ostrożnie
przemierzałyśmy szkolne korytarze, uważając, aby nie narobić hałasu. Słyszałam
jednak wyraźnie dudnienie naszych kroków na kamiennej posadzce i głośne bicie
dwóch par serc.
-
Nadepnęłaś mnie! - syknęła Alice, podrygując nerwowo. Nocne eskapady
zdecydowanie jej nie służyły.
-
Przepraszam - odparła Courtney.
- Chodźcie
już! - zniecierpliwiłam się.
Larsson,
już coraz bardziej żałując swojej decyzji, niepewnie ruszyła w stronę
biblioteki. Emily pchnęła grube, ciężkie drzwi, które zaskrzypiały z cicha.
- Nie tak
głośno! - piszczała Alice, w której głosie wyczuwalna już była najszczersza
panika.
-
Spokojnie… - szepnęła Courtney kojąco.
Gdy
Larsson przestała wreszcie narzekać i rozglądać się na wszystkie strony, jakby
tylko czekała na pojawienie się woźnego i jego kotki, wkroczyłyśmy do
biblioteki.
Błądząc
wśród pokrytych grubą warstwą kurzu regałów, dotarłyśmy wreszcie do Działu
Ksiąg Zakazanych. Przy okazji, o mało nie wywróciłyśmy stolika ze szklanym
wazonem, ustawionego tu bez potrzeby przez panią Pince.
- Lumos! - mruknęła Emily cicho. Z jej różdżki błysnął snop światła, którym
oświetliła skórzane grzbiety książek.
- „Diabły
XV wieku”, „Śmierć nadchodzi szybko”, „Krew i jej zastosowania”... -
wyliczałam, przeglądając opasłe tomy. Zaraz, zaraz... W pamięci stanęła mi
rozmowa z Jamesem o myślodsiewni i tajemniczej wieszczce, u której ją kupił.
Instynktownie sięgnęłam po książkę. Alice jednak zatrzymała moją rękę
zdecydowanym ruchem.
- Co ty
robisz? - zapytała – Zapomniałaś, po co tu jesteśmy?
Już
otwierałam usta, by ją przekonać do pożyczenia i tej książki, ale przerwała nam
Courtney.
-
Znalazłam! - szepnęła triumfalnie i z trudem zdjęła z półki najcięższą książkę
pod tytułem „Najsilniejsze Eliksiry”.
-
Świetnie. Teraz wystarczy znaleźć odpowiedni przepis - stwierdziła Emily. W jej
głosie pobrzmiewało lekkie zdumienie, jakby nie spodziewała się, że cała akcja
okaże się tak bajecznie prosta.
- Tutaj
jest - mruknęłam po kilku minutach, pokazując palcem odpowiednią stronę,
opatrzoną dużym, ozdobnym napisem „Amortencja”. Alice wyjęła zza pazuchy
kawałek pergaminu i różdżkę, po czym szepnęła:
- Locomotus Lirius!
Nad
książką wzniosły się błękitne opary, przypominające nieco mgłę, po czym
wsiąknęły w czysty pergamin, wyrysowując na nim ryciny i litery.
- Co to
było? - zapytała Emily zdziwiona.
- Zaklęcie
przenoszenia treści. Stwierdziłam, że może się przydać - odparła Alice
skromnie, zadowolona, że jej pomoc okazała się nieoceniona. Zręcznym ruchem
zwinęła pergamin w trąbkę i ukryła w fałdach szaty.
- Świetnie, no to możemy wracać -
oznajmiła Courtney.
W chwili
jednak, gdy chowałyśmy się pod peleryną–niewidką, Alice cofnęła się o krok i
zahaczyła stopą o nogę stolika z kryształowym wazonem, który potoczył się
wdzięcznie po szorstkiej, drewnianej powierzchni, by po chwili roztrzaskać się
na podłodze. Echo potoczyło się po całej bibliotece. Niemal jednocześnie
skamieniałyśmy ze strachu, nie mogąc się ruszyć. W ciemności dostrzegłam parę
przenikliwych, żółtych ślepi, należących do pani Norris. Dlaczego ona zawsze
musi pojawiać się wtedy, gdy nie jest to nam na rękę? Zaraz pewnie ściągnie tu
Filcha...
- Co tak
stoicie? - warknęła Emily wściekła.
Jej głos
mnie otrzeźwił. Najszybciej jak było to możliwe (a trzeba wiedzieć, że jest
rzeczą bardzo niewygodną poruszać się w czwórkę pod peleryną–niewidką),
opuściłyśmy bibliotekę. Na jednym z zakrętów zobaczyłyśmy Filcha. Przygarbiona
postać woźnego sunęła ku nam w bardzo szybkim tempie. W ostatniej chwili
odsunęłyśmy się w bok i tym samym uniknęłyśmy zderzenia. Argus Filch pobiegł
prosto w stronę biblioteki.
- No pięknie
- wysapała Alice niezadowolona. - Omal nas nie nakryli. Nie liczcie na mnie w
przyszłości!
- Nie
zamierzamy - odparła Emily chłodno.
-
Przestańcie! - syknęłam.
Ruszyłyśmy
w kierunku Wieży Gryffindoru i chociaż żadna z nas się nie odezwała, niemal czułam,
jak Alice i Emily wymieniają się wrogimi spojrzeniami. Nie zdążyłam jednak
sprawdzić swoich podejrzeń, bo usłyszałam, jak za rogiem korytarza coś spada na
ziemię. W chwilę później do moich uszu dobiegł stłumiony jęk.
- Co to
było? - zapytała Alice bojaźliwie.
-
Sprawdźmy - zasugerowała Courtney ostrożnie.
Schowane
za ścianą, wychyliłyśmy lekko głowy. Przez chwilę nic nie widziałam, ale gdy
moje oczy przywykły już nieco do ciemności, dostrzegłam zarys dwóch postaci.
Jedna z nich stała dumnie wyprostowana, mierząc różdżką w drugą, kulącą się na
ziemi.
- I co
teraz zrobisz, Smarkerusie? - usłyszałam znajomy, tak bliski memu sercu głos...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz