poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Włamanie


- Nie!
- Tak!
- Nie!
- Tak!
- Naprawdę?
- Taaak...
- Zrobisz to?
- Owszem.
- Jak?
- Pojęcia nie mam.
- Czy ona wie, co ci za TO grozi?
- Obawiam się, że wie i niewiele ją to interesuje - burknęłam niezadowolona, opierając się o ścianę. Emily patrzyła na mnie z lekko uniesioną brwią.
- Pomogę ci - zaofiarowała się, a w jej oczach pojawiły się wesołe błyski, typowe Huncwotom.
- Ja też - odparła niechętnie Alice, wzdychając ciężko.
- Też chcę wziąć w tym udział - oznajmiła Courtney, tonem jak zwykle optymistycznym.        Dziewczyny (za wyjątkiem naturalnie Alice) były wręcz zachwycone perspektywą włamania się do biblioteki szkolnej w celu odnalezienia książki zawierającej formułkę potrzebną do przygotowania eliksiru miłości. Gdy ze szczegółami opowiedziałam im moją, nie tak jeszcze dawną, rozmowę z Grace, stwierdziły zgodnie, że przyrządzenie specyfiku może być nadzwyczaj interesujące. Jedynym problemem pozostawało zdobycie odpowiednich składników.
- Albo kupimy je na Pokątnej, albo... - zaczęła Courtney i ukradkiem rozejrzała się po korytarzu w obawie, że ktoś może nas podsłuchiwać – Albo trzeba będzie zwinąć je z gabinetu Madson.
- Co?! - pisnęła Alice z oburzeniem. - Chcesz od razu wylecieć ze szkoły?!
- Daj spokój... - mruknęła Emily pobłażliwie. – Nie takie rzeczy się robiło, co nie Lily? - zapytała i klepnęła mnie przyjacielsko po ramieniu. Uśmiechnęłam się niewyraźnie. Szczerze mówiąc, wizja kradzieży nie przypadła mi zbytnio do gustu, chociaż starałam się tego nie okazywać, a już zwłaszcza przed nadwrażliwą Alice. Miałam szczerą nadzieję, że wszystkie składniki uda nam się zdobyć w całkowicie legalny sposób i nie będę musiała łamać więcej niż symbolicznej setki szkolnych zakazów.
- Jeżeli nas nakryją, to... - zaczęła Larsson, ale Courtney jej przerwała:
- Nie nakryją. Pożyczymy sobie pelerynę–niewidkę Jamesa i po sprawie – stwierdziła spokojnie, machając z lekceważeniem dłonią.
- Też bym chciała się tak nie przejmować... - burknęła Alice, patrząc na Krukonkę z mieszaniną podziwu i lekkiego zwątpienia.
- Ustalmy coś – zaczęłam, biorąc głęboki wdech. Przyjaciółki spojrzały na mnie posłusznie, a ja poczułam się bardzo dziwnie jako pomysłodawca całej tej akcji. – A więc tak... Musimy dostać się razem do Działu Ksiąg Zakazanych. Courtney, przed dziewiątą wpadniesz do nas, do pokoju wspólnego. Hasło brzmi: „Jaskier”. W międzyczasie, kiedy w dormitorium Huncwotów nikogo nie będzie, wślizgnę się tam i zabiorę pelerynę-niewidkę.
- Tylko pamiętajcie, żeby nie otwierać wszystkich książek, kiedy będziemy już w bibliotece - pouczyła nas Alice. – Szukamy tylko jednej: „Najsilniejsze eliksiry”, jasne?
Wszystkie pokiwałyśmy głowami ze zrozumieniem, po czym rozdzieliłyśmy się, udając się, każda na swoje zajęcia. Podczas lekcji nie byłam w stanie skupić się na niczym. Cichy głos profesora Flitwicka sprawiał, że nawet nie próbowałam udawać, że zaklęcie usypiające interesuje mnie choćby w najmniejszym stopniu. Nie zwróciłam nawet uwagi, gdy nauczyciel porozdawał nam małe, szare myszki do celów eksperymentalnych. Dopiero, kiedy Alice szturchnęła mnie w łokieć, zdałam sobie sprawę, gdzie jestem i zaczęłam bez przekonania machać różdżką, wypowiadając zaklęcie. O dziwo, udało mi się uśpić zwierzątko już przy trzecim podejściu, co profesor Flitwick skomentował słowami:
- Brawo, panno Evans. Dziesięć punktów dla Gryffindoru.
Uniosłam ze zdumieniem głowę, zaskoczona nie tylko faktem, że zupełnie nieświadomie zarobiłam punkty dla swojego domu, ale i dlatego, że mysz rzeczywiście drzemała sobie w najlepsze na skraju ławki. Po chwili napotkałam również wzrok uśmiechającego się do mnie Jamesa. Chłopak uniósł kciuki do góry, wyraźnie zadowolony moim sukcesem.
Po chwili dotarła do mnie mała, zwinięta karteczka. 

Kochana Lily,
Ostatnio przez te cholerne owutemy spędzamy razem bardzo mało czasu… Tak bardzo Cię kocham i chciałbym cały czas zajmować się wyłącznie Tobą, ale co ja na to poradzę, że śni mi się McGonagall? Może pójdziemy wieczorem na mały spacer?
Kocham Cię, James.
Ps. Mówiłem już, że Cię kocham?
Mimowolnie uśmiechnęłam się do tych kilku rzędów w pośpiechu zapisanych literek. Mnie też bardzo brakowało bliskości Rogacza, ale nic nie mogłam na to poradzić. Perspektywa zbliżających się owutemów odciskała coraz wyraźniejsze piętno na naszym związku i jeśli już faktycznie spędzaliśmy razem czas, to albo ćwicząc wspólnie jakieś zaklęcia, albo pisząc kilkudziesięciocalowe wypracowania, co nie sprzyjało wytworzeniu się romantycznego nastroju. Nie dziwiłam się więc wcale Jamesowi, że kobietą jego snów była McGonagall, bo sama z kolei niemal bez przerwy słyszałam w głowie karcący głos profesor Madson, która podczas naszej ostatniej lekcji eliksirów stwierdziła, że zawartość mojego kociołka jest nieco zbyt oleista.
Z cichym westchnieniem wzięłam do ręki pióro i nabazgrałam odpowiedź. 

Drogi Rogasiu,
Niestety, dzisiaj naprawdę nie mogę. Obiecuję, że pójdziemy na ten spacer jutro.
Twoja Lily.
Ps. Tak, mówiłeś, że mnie kochasz. W liście wspomniałeś o tym aż trzy razy. 

            James sprawiał wrażenie nieco rozczarowanego moją odpowiedzią, ale nie mogłam nic na to poradzić. Powoli zbliżała się przerwa świąteczna i, jeśli chciałam zdążyć przygotować eliksir dla Grace, musiałam się pośpieszyć.
Gdy wszystkie dzisiejsze lekcje dobiegły już końca i nadszedł wieczór, zgodnie z planem, w pokoju wspólnym punktualnie o wyznaczonej godzinie pojawiła się Courtney, wesoła i uśmiechnięta jak zawsze. Upewniwszy się, że w dormitorium chłopców nie ma nikogo, zakradłam się tam i pożyczyłam jamesową pelerynę-niewidkę.
-  To chyba nie jest najlepszy pomysł... - marudziła Alice, nerwowo obgryzając paznokcie, gdy ponownie pojawiłam się w pokoju wspólnym, tym razem ze srebrzystą tkaniną pod pachą.
- Jeżeli nie chcesz, nie musisz iść - odparła Emily obojętnie.
- Taaak... Nie pójdę, a wy złamiecie regulamin. Muszę was pilnować! - burknęła Larsson z miną cierpiętnicy.
Biedna Alice... Widocznie była tak zdenerwowana naszym przedsięwzięciem, że nie zdawała sobie sprawy z tego, że obojętnie, czy pójdzie z nami, czy też nie, my i tak złamiemy kilkadziesiąt szkolnych reguł.
- Idę - zadecydowała zdesperowana.
Odczekałyśmy kilka godzin, aż wszyscy Gryfoni pójdą spać, po czym stłoczyłyśmy się w czwórkę pod peleryną-niewidką i wymknęłyśmy się z wieży. Powoli i ostrożnie przemierzałyśmy szkolne korytarze, uważając, aby nie narobić hałasu. Słyszałam jednak wyraźnie dudnienie naszych kroków na kamiennej posadzce i głośne bicie dwóch par serc.
- Nadepnęłaś mnie! - syknęła Alice, podrygując nerwowo. Nocne eskapady zdecydowanie jej nie służyły.
- Przepraszam - odparła Courtney.
- Chodźcie już! - zniecierpliwiłam się.
Larsson, już coraz bardziej żałując swojej decyzji, niepewnie ruszyła w stronę biblioteki. Emily pchnęła grube, ciężkie drzwi, które zaskrzypiały z cicha.
- Nie tak głośno! - piszczała Alice, w której głosie wyczuwalna już była najszczersza panika.
- Spokojnie… - szepnęła Courtney kojąco.
Gdy Larsson przestała wreszcie narzekać i rozglądać się na wszystkie strony, jakby tylko czekała na pojawienie się woźnego i jego kotki, wkroczyłyśmy do biblioteki.
Błądząc wśród pokrytych grubą warstwą kurzu regałów, dotarłyśmy wreszcie do Działu Ksiąg Zakazanych. Przy okazji, o mało nie wywróciłyśmy stolika ze szklanym wazonem, ustawionego tu bez potrzeby przez panią Pince.
- Lumos! - mruknęła Emily cicho. Z jej różdżki błysnął snop światła, którym oświetliła skórzane grzbiety książek.
- „Diabły XV wieku”, „Śmierć nadchodzi szybko”, „Krew i jej zastosowania”... - wyliczałam, przeglądając opasłe tomy. Zaraz, zaraz... W pamięci stanęła mi rozmowa z Jamesem o myślodsiewni i tajemniczej wieszczce, u której ją kupił. Instynktownie sięgnęłam po książkę. Alice jednak zatrzymała moją rękę zdecydowanym ruchem.
- Co ty robisz? - zapytała – Zapomniałaś, po co tu jesteśmy?
Już otwierałam usta, by ją przekonać do pożyczenia i tej książki, ale przerwała nam Courtney.
- Znalazłam! - szepnęła triumfalnie i z trudem zdjęła z półki najcięższą książkę pod tytułem „Najsilniejsze Eliksiry”.
- Świetnie. Teraz wystarczy znaleźć odpowiedni przepis - stwierdziła Emily. W jej głosie pobrzmiewało lekkie zdumienie, jakby nie spodziewała się, że cała akcja okaże się tak bajecznie prosta.
- Tutaj jest - mruknęłam po kilku minutach, pokazując palcem odpowiednią stronę, opatrzoną dużym, ozdobnym napisem „Amortencja”. Alice wyjęła zza pazuchy kawałek pergaminu i różdżkę, po czym szepnęła:
- Locomotus Lirius!
Nad książką wzniosły się błękitne opary, przypominające nieco mgłę, po czym wsiąknęły w czysty pergamin, wyrysowując na nim ryciny i litery.
- Co to było? - zapytała Emily zdziwiona.
- Zaklęcie przenoszenia treści. Stwierdziłam, że może się przydać - odparła Alice skromnie, zadowolona, że jej pomoc okazała się nieoceniona. Zręcznym ruchem zwinęła pergamin w trąbkę i ukryła w fałdach szaty.
            - Świetnie, no to możemy wracać - oznajmiła Courtney.
W chwili jednak, gdy chowałyśmy się pod peleryną–niewidką, Alice cofnęła się o krok i zahaczyła stopą o nogę stolika z kryształowym wazonem, który potoczył się wdzięcznie po szorstkiej, drewnianej powierzchni, by po chwili roztrzaskać się na podłodze. Echo potoczyło się po całej bibliotece. Niemal jednocześnie skamieniałyśmy ze strachu, nie mogąc się ruszyć. W ciemności dostrzegłam parę przenikliwych, żółtych ślepi, należących do pani Norris. Dlaczego ona zawsze musi pojawiać się wtedy, gdy nie jest to nam na rękę? Zaraz pewnie ściągnie tu Filcha...
- Co tak stoicie? - warknęła Emily wściekła.
Jej głos mnie otrzeźwił. Najszybciej jak było to możliwe (a trzeba wiedzieć, że jest rzeczą bardzo niewygodną poruszać się w czwórkę pod peleryną–niewidką), opuściłyśmy bibliotekę. Na jednym z zakrętów zobaczyłyśmy Filcha. Przygarbiona postać woźnego sunęła ku nam w bardzo szybkim tempie. W ostatniej chwili odsunęłyśmy się w bok i tym samym uniknęłyśmy zderzenia. Argus Filch pobiegł prosto w stronę biblioteki.
- No pięknie - wysapała Alice niezadowolona. - Omal nas nie nakryli. Nie liczcie na mnie w przyszłości!
- Nie zamierzamy - odparła Emily chłodno.
- Przestańcie! - syknęłam.
Ruszyłyśmy w kierunku Wieży Gryffindoru i chociaż żadna z nas się nie odezwała, niemal czułam, jak Alice i Emily wymieniają się wrogimi spojrzeniami. Nie zdążyłam jednak sprawdzić swoich podejrzeń, bo usłyszałam, jak za rogiem korytarza coś spada na ziemię. W chwilę później do moich uszu dobiegł stłumiony jęk.
- Co to było? - zapytała Alice bojaźliwie.
- Sprawdźmy - zasugerowała Courtney ostrożnie.
Schowane za ścianą, wychyliłyśmy lekko głowy. Przez chwilę nic nie widziałam, ale gdy moje oczy przywykły już nieco do ciemności, dostrzegłam zarys dwóch postaci. Jedna z nich stała dumnie wyprostowana, mierząc różdżką w drugą, kulącą się na ziemi.
- I co teraz zrobisz, Smarkerusie? - usłyszałam znajomy, tak bliski memu sercu głos...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz