poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Czasem jest za późno


- Wiesz, Lily... - zaczęła Emily, siedząc na łóżku i gniotąc w dłoni list od siostry. Rozproszone światło padało na jej drobną twarz o jasnej karnacji, która w tej chwili była jeszcze bledsza niż zwykle. Norton mówiła z trudem, jakby chciała powstrzymać się za wszelką cenę od okazania jakichś głębszych emocji, które zalegając w jej sercu bez możliwości wydostania się na zewnątrz, stworzyły istny pancerz, okalający całą jej skuloną postać. - To śmieszne trwać w głupich sporach, kiedy nadarza się okazja do pojednania, prawda? Unosimy się dumą, odrzucając tych, którzy są dla nas ważni i nawet przez myśl nam nie przejdzie, że możemy nie mieć już możliwości, by to naprawić.
- Yhm... - przytaknęłam niewyraźnie, podciągając kolana pod brodę i obejmując je ramionami. Chociaż zdawałam sobie sprawę, że Emily ma na myśli swoje relacje z siostrą, mimowolnie przypomniała mi się kłótnia z Jamesem.
- Przecież wcale nie jest tak trudno komuś wybaczyć. To my sami komplikujemy wszystko na siłę... - powiedziała, patrząc w okno, za którym prószył delikatny śnieg. - Dopiero, kiedy temu komuś grozi niebezpieczeństwo, przekonujemy się, jak bardzo jest nam bliski. Ale wtedy to już na nic.
- O co wam poszło? - odważyłam się zapytać.
- Mnie i Meredith?
- Tak.
- Cóż... Ona zawsze bardzo się ode mnie różniła. Była bardziej zdecydowana, ambitna, ale to nie była zła osoba. Pewnego dnia pokłóciła się ze mną i rodzicami, o jakiś drobiazg... Powiedziała, że nas nienawidzi, że wszędzie będzie jej lepiej niż w domu i odeszła. Potem przypadkowo spotkałam ją na Pokątnej. Widać, że było jej ciężko samej. Wychudła, zbladła, spokorniała... - ostatnie słowo Emily mimo woli wymówiła ze złością. – Chciała, żebym przekonała rodziców, aby „namówili” ją do powrotu. To doprowadziło mnie do szału. Wykrzyczałam jej w twarz parę słów prawdy, powiedziałam, że nie jest już moją siostrą i odeszłam. Już nigdy jej później nie spotkałam.
- Zawsze opowiadałaś mi, że jesteś jedynaczką - zauważyłam, przyglądając się przyjaciółce podejrzliwie.
- Bo wtedy faktycznie tak się czułam - odpowiedziała szczerze. - Meredith dla mnie nie istniała. Stanowiła jakiś strzęp przeszłości, do którego za nic nie chciałam wrócić.
- Czy teraz jej wybaczysz? - zadałam pytanie, na którym najbardziej mi zależało. Emily podniosła na mnie wzrok i odparła, konwulsyjnie zaciskając pięści:
- Teraz to już nie ma znaczenia. Zostaw mnie samą, Lily.
Posłusznie wstałam z miejsca i podeszłam do wyjścia, ostatni raz spoglądając na przyjaciółkę. Gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi, usłyszałam stłumiony płacz, który zapewne Em wstrzymywała w sobie od chwili, w której przeczytała list. Zrobiło mi się bardzo żal przyjaciółki. Moje relacje z Tunią też nie były wzorcowe, ale nie wyobrażałam sobie, co bym zrobiła, gdyby siostrze przydarzyło się coś złego.
Słowa Emily zapadły mi w pamięć tak silnie, że postanowiłam wreszcie pogodzić się z tą najważniejszą dla mnie osobą. Nieśmiało weszłam do pokoju wspólnego, po czym szybko odnalazłam wzrokiem Huncwotów, dyskutujących o czymś z przejęciem w rogu pomieszczenia. Byłam pewna, że rozprawiali o kolejnym meczu quidditcha który miał mieć miejsce pod koniec przyszłego tygodnia. James, rozogniony, demonstrował właśnie przyjaciołom, jak złapał znicza podczas ostatniego treningu. Mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem, obserwując, jak dobrze czuje się chłopak, będąc w centrum zainteresowania.
Odetchnęłam głęboko, zebrałam w sobie całą swą odwagę i podeszłam do Huncwotów, w duchu modląc się o to, by się nie zarumienić.
- James, możemy porozmawiać? - zapytałam cicho, patrząc na swoje stopy, przywdziane w ulubione klapki. Rogacza zdziwiło nieco moje zachowanie, ale bez słowa odszedł wraz ze mną od swoich kolegów.
- Co się stało? - zapytał.
- Chciałam cię przeprosić - wyznałam i od razu poczułam, jak wielki ciężar spada z mojego serca, zaś na policzki występują kraśne rumieńce. - Przesadziłam z tą złością na ciebie. Po prostu bardzo nie lubię, gdy znęcasz się nad słabszymi.
- To Smarke... Snape zaczął - bronił się, zupełnie niepotrzebnie, Rogacz.
- W porządku - odparłam, po czym potargałam mu włosy. - To jak, zgoda? - zapytałam, mimowolnie wstrzymując oddech.
- Skąd ta nagła zmiana, hmm? - James spojrzał na mnie z zaciekawieniem, oplatając rękoma w talii.
- Bo wiatr na plaży też jest czasem potrzebny. Poza tym nie chciałabym potem żałować swego uporu.
- Jaki wiatr? - spytał Potter, robiąc ogłupiałą minę. - Nic z tego nie rozumiem...
- Nie musisz - odparłam, uśmiechając się do niego czule. Byłam szczęśliwa. 

*

 - Pogodziliśmy się. - powiedziałam zarumieniona dwie godziny później, kiedy stanęłam w drzwiach dormitorium dziewcząt. Emily leżała na łóżku, skulona niczym perska kotka. Usiadłam przy niej i, przeczesując palcami jej jasne włosy, zapytałam z troską. – Jak się czujesz?
- Średnio - odparła ona bez emocji. Zauważyłam, że wciąż ściska w ręku list od Meredith.
- Będziesz musiała powiedzieć o tym rodzicom...- zauważyłam ostrożnie.
- Wiem - odpowiedziała, zwracając głowę w moją stronę. Wokół jej niebieskich i zazwyczaj wesołych oczu pojawiły się czerwone, zapuchnięte obwódki. - Trzeba żyć dalej, wyrzucić z myśli to, co złe - powiedziała niespodziewanie, patrząc na zgniecioną karteczkę, tak jakby porządkowanie swoich uczuć miała zacząć właśnie od niej.
Ale Emily nie wyrzuciła listu.
Nigdy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz