- Wiesz,
Lily... - zaczęła Emily, siedząc na łóżku i gniotąc w dłoni list od siostry.
Rozproszone światło padało na jej drobną twarz o jasnej karnacji, która w tej
chwili była jeszcze bledsza niż zwykle. Norton mówiła z trudem, jakby chciała
powstrzymać się za wszelką cenę od okazania jakichś głębszych emocji, które
zalegając w jej sercu bez możliwości wydostania się na zewnątrz, stworzyły
istny pancerz, okalający całą jej skuloną postać. - To śmieszne trwać w głupich
sporach, kiedy nadarza się okazja do pojednania, prawda? Unosimy się dumą,
odrzucając tych, którzy są dla nas ważni i nawet przez myśl nam nie przejdzie,
że możemy nie mieć już możliwości, by to naprawić.
- Yhm... -
przytaknęłam niewyraźnie, podciągając kolana pod brodę i obejmując je
ramionami. Chociaż zdawałam sobie sprawę, że Emily ma na myśli swoje relacje z
siostrą, mimowolnie przypomniała mi się kłótnia z Jamesem.
- Przecież
wcale nie jest tak trudno komuś wybaczyć. To my sami komplikujemy wszystko na
siłę... - powiedziała, patrząc w okno, za którym prószył delikatny śnieg. -
Dopiero, kiedy temu komuś grozi niebezpieczeństwo, przekonujemy się, jak bardzo
jest nam bliski. Ale wtedy to już na nic.
- O co wam
poszło? - odważyłam się zapytać.
- Mnie i
Meredith?
- Tak.
- Cóż...
Ona zawsze bardzo się ode mnie różniła. Była bardziej zdecydowana, ambitna, ale
to nie była zła osoba. Pewnego dnia pokłóciła się ze mną i rodzicami, o jakiś
drobiazg... Powiedziała, że nas nienawidzi, że wszędzie będzie jej lepiej niż w
domu i odeszła. Potem przypadkowo spotkałam ją na Pokątnej. Widać, że było jej
ciężko samej. Wychudła, zbladła, spokorniała... - ostatnie słowo Emily mimo
woli wymówiła ze złością. – Chciała, żebym przekonała rodziców, aby „namówili”
ją do powrotu. To doprowadziło mnie do szału. Wykrzyczałam jej w twarz parę
słów prawdy, powiedziałam, że nie jest już moją siostrą i odeszłam. Już nigdy
jej później nie spotkałam.
- Zawsze
opowiadałaś mi, że jesteś jedynaczką - zauważyłam, przyglądając się
przyjaciółce podejrzliwie.
- Bo wtedy
faktycznie tak się czułam - odpowiedziała szczerze. - Meredith dla mnie nie
istniała. Stanowiła jakiś strzęp przeszłości, do którego za nic nie chciałam
wrócić.
- Czy
teraz jej wybaczysz? - zadałam pytanie, na którym najbardziej mi zależało. Emily
podniosła na mnie wzrok i odparła, konwulsyjnie zaciskając pięści:
- Teraz to
już nie ma znaczenia. Zostaw mnie samą, Lily.
Posłusznie
wstałam z miejsca i podeszłam do wyjścia, ostatni raz spoglądając na
przyjaciółkę. Gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi, usłyszałam stłumiony płacz,
który zapewne Em wstrzymywała w sobie od chwili, w której przeczytała list.
Zrobiło mi się bardzo żal przyjaciółki. Moje relacje z Tunią też nie były
wzorcowe, ale nie wyobrażałam sobie, co bym zrobiła, gdyby siostrze przydarzyło
się coś złego.
Słowa
Emily zapadły mi w pamięć tak silnie, że postanowiłam wreszcie pogodzić się z
tą najważniejszą dla mnie osobą. Nieśmiało weszłam do pokoju wspólnego, po czym
szybko odnalazłam wzrokiem Huncwotów, dyskutujących o czymś z przejęciem w rogu
pomieszczenia. Byłam pewna, że rozprawiali o kolejnym meczu quidditcha który
miał mieć miejsce pod koniec przyszłego tygodnia. James, rozogniony,
demonstrował właśnie przyjaciołom, jak złapał znicza podczas ostatniego
treningu. Mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem, obserwując, jak dobrze czuje
się chłopak, będąc w centrum zainteresowania.
Odetchnęłam
głęboko, zebrałam w sobie całą swą odwagę i podeszłam do Huncwotów, w duchu
modląc się o to, by się nie zarumienić.
- James,
możemy porozmawiać? - zapytałam cicho, patrząc na swoje stopy, przywdziane w
ulubione klapki. Rogacza zdziwiło nieco moje zachowanie, ale bez słowa odszedł
wraz ze mną od swoich kolegów.
- Co się
stało? - zapytał.
- Chciałam
cię przeprosić - wyznałam i od razu poczułam, jak wielki ciężar spada z mojego
serca, zaś na policzki występują kraśne rumieńce. - Przesadziłam z tą złością
na ciebie. Po prostu bardzo nie lubię, gdy znęcasz się nad słabszymi.
- To
Smarke... Snape zaczął - bronił się, zupełnie niepotrzebnie, Rogacz.
- W porządku
- odparłam, po czym potargałam mu włosy. - To jak, zgoda? - zapytałam,
mimowolnie wstrzymując oddech.
- Skąd ta
nagła zmiana, hmm? - James spojrzał na mnie z zaciekawieniem, oplatając rękoma
w talii.
- Bo wiatr
na plaży też jest czasem potrzebny. Poza tym nie chciałabym potem żałować swego
uporu.
- Jaki
wiatr? - spytał Potter, robiąc ogłupiałą minę. - Nic z tego nie rozumiem...
- Nie musisz - odparłam, uśmiechając się do niego czule. Byłam szczęśliwa.
- Nie musisz - odparłam, uśmiechając się do niego czule. Byłam szczęśliwa.
*
-
Pogodziliśmy się. - powiedziałam zarumieniona dwie godziny później, kiedy
stanęłam w drzwiach dormitorium dziewcząt. Emily leżała na łóżku, skulona
niczym perska kotka. Usiadłam przy niej i, przeczesując palcami jej jasne
włosy, zapytałam z troską. – Jak się czujesz?
- Średnio
- odparła ona bez emocji. Zauważyłam, że wciąż ściska w ręku list od Meredith.
- Będziesz
musiała powiedzieć o tym rodzicom...- zauważyłam ostrożnie.
- Wiem -
odpowiedziała, zwracając głowę w moją stronę. Wokół jej niebieskich i zazwyczaj
wesołych oczu pojawiły się czerwone, zapuchnięte obwódki. - Trzeba żyć dalej,
wyrzucić z myśli to, co złe - powiedziała niespodziewanie, patrząc na
zgniecioną karteczkę, tak jakby porządkowanie swoich uczuć miała zacząć właśnie
od niej.
Ale Emily
nie wyrzuciła listu.
Nigdy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz