Vernon
spojrzał maślanym wzrokiem w kierunku drzwi, za którymi zniknęła Tunia. Dałabym
głowę, że w ogóle nie zdawał sobie sprawy z mojej obecności. Cichcem wróciłam
do swojego pokoju i opadłszy bezwładnie na łóżko, powiedziałam z wyrzutem:
- Co ja
najlepszego zrobiłam?
- O co
chodzi? - zapytała Grace, mierząc mnie zaniepokojonym spojrzeniem swoich
wyrazistych tęczówek. Przekręciłam się tak, iż teraz mogłam swobodnie patrzeć
na nieskazitelnie biały sufit i, wzdychając raz po raz, powiedziałam:
- Petunia
wypiła twój eliksir miłosny. Zgadnij, kto był pierwszą osobą, którą
zobaczyła...
- O nie! -
jęknęła Grace, tknięta właściwym przeczuciem. - Czyżby?
-
Dokładnie... - odparłam, zerkając na jej twarz, która nagle zrobiła się trupio
blada.
- Cóż,
sądząc po uczuciach Vernona, które raczył okazywać twojej siostrzyczce na
każdym kroku, istnieje szansa, że zostanie on twoim szwagrem - oznajmiła,
unosząc brwi i przyglądając mi się ze współczuciem.
Poczułam
się jeszcze gorzej. Dursley'a nie znosiłam od zawsze, ale nie to było moją
główną rozterką. Dopuszczając do tego, aby eliksir miłosny dostał się w
kościste łapska Petunii, zupełnie nieświadomie zmieniłam bieg całego jej
dalszego życia i na domiar złego nie mogłam jej o tym powiedzieć, bo uznałaby
mnie za jeszcze większą wariatkę niż do tej pory.
- Co masz
zamiar zrobić? - zapytała Grace, w której prawdopodobnie odezwały się pierwsze
ślady słusznych wyrzutów sumienia. W końcu to z jej winy moja siostrzyczka
uganiała się teraz za tym rumianym wieprzkiem. Wzruszyłam tylko ramionami i
odparłam sztywno:
- Nic. Mam
nadzieję, że Alice poknociła coś w tym przepisie. Tak czy owak, eliksir nie
będzie działać wiecznie. Trzeba teraz tylko pilnować Petunii, żeby nie
popełniła jakiegoś głupstwa.
- Lily...
naprawdę bardzo przepraszam... - szepnęła Grace, zwieszając głowę z pokorą.
- Nie
przepraszaj... Nie powinnam była zostawiać eliksiru w kuchni. Tunia pewnie
pomyślała, że to woda mineralna. Ja też nie jestem bez winy.
- Ile
takie coś może działać? - odważyła się zapytać brunetka.
- Nie mam
pojęcia... - odparłam, gorączkowo szukając w pamięci choć strzępu informacji o
antidotach na eliksiry miłosne.
*
Burza
powoli przesuwała się na północ, choć i tak pogoda wciąż skłaniała całą naszą
piątkę do dalszego siedzenia w domu. Tata początkowo w ogóle się nami nie
interesował, co było mi nawet na rękę. Ze stoickim spokojem czytał gazetę lub wpatrywał
się w ekran telewizora.
Ja i Grace
zeszłyśmy na dół, aby zrobić kolację, gdyż sądziłyśmy, iż ani ojciec, ani tym
bardziej Petunia – nie ma w planach żadnych działań kulinarnych. Gdy tylko
udało nam się przygotować kilka kanapek, żołądek mojego rodzica obudził się z
kilkugodzinnego odrętwienia i swoim donośnym burczeniem dał nam znać, iż
słusznie zabrałyśmy się za przygotowanie posiłku. Tata wkroczył do kuchni z
poczciwym uśmiechem i zabrał się za pochłanianie w nadzwyczaj dużych ilościach
efektów naszej pracy.
- Bardzo
smaczne - pochwalił. – Chociaż przydałoby się więcej pomidorów.
To mówiąc,
wyjął z kuchennej szafki nóż i zabrał się za urozmaicenie swojej kanapki. W tej
właśnie chwili w kuchni pojawili się Vernon i Petunia, oboje dziwnie zdenerwowani
i podnieceni. Dursley spojrzał na tatę z szacunkiem i, miętoląc swoją koszulę,
odezwał się z przejęciem:
- Panie
Evans...
Ojciec
spojrzał na niego przelotnie, nie przerywając rozdrabniania kolejnego pomidora.
- Słucham?
- Więc...
eee... tego... - zaczął Vernon, robiąc się czerwonym na twarzy. - Ja chciałem
pana prosić o rękę Petunii.
- Cholera!
- zaklął tata pod nosem, wycierając chusteczką pokrwawiony palec. – Chłopcze,
nie widzisz przypadkiem, że wykonuję czynność wymagającą ode mnie całkowitego
skupienia? - zapytał, krzywiąc się z bólu. Dursley nie odpowiedział, tylko
zmieszał się jeszcze bardziej. - No, mów sobie, ja słucham - zapewnił ojciec i
dla bezpieczeństwa odłożył nóż na swoje miejsce.
- Więc...
- zaczął Vernon, siniejąc. Petunia wykrzywiła nerwowo usta i wymierzyła mu
kuksańca w bok. - Więc... Chciałbym się ożenić z pańską córką. Po maturze
moglibyśmy się pobrać. Zamieszkalibyśmy u mnie na Privet Drive...
- Rozumiem
- odparł tata, nie tracąc spokoju, co akurat wcale mnie nie zdziwiło. Po latach
spędzonych z moją matką, chcąc nie chcąc, musiał nauczyć się pokory i
opanowania, co nie oznacza, że był takim zupełnym konformistą. – Petunio,
skarbie, mogę cię o coś zapytać?
- Yyy...
Jasne - odparła, przygryzając wargę.
- Nie
przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek była zauroczona Vernonem. Kiedy wróciłaś
od Willow też nie sprawiałaś wrażenia zakochanej. Tymczasem zaledwie po dwóch
godzinach – dodał, spoglądając na zegarek - ...po dwóch godzinach już jesteś
gotowa go poślubić. Mogłabyś mi to wyjaśnić?
- Cóż... -
odparła Petunia, różowiejąc. – Teraz zrozumiałam, że to jest mężczyzna mojego
życia i chcę z nim być - wyznała krótko.
- I jesteś
najzupełniej pewna, że ten... dziwaczny przebłysk świadomości to na tyle
poważna sprawa, by wziąć ślub? - drążył tata. Petunia sprawiała wrażenie coraz
mniej pewnej siebie, choć eliksir miłosny z pewnością działał, jak należy. -
Pamiętaj kochanie, małżeństwo wymaga zastanowienia, chyba, że chcesz zrujnować
sobie życie...
- No...
nie... - odpowiedziała.
- Czy masz
już jasno określone plany na przyszłość? - zapytał ojciec, zwracając się do
Vernona.
- Nie -
burknął, a jego twarz zrobiła się zupełnie zielona.
- Nie ma
planów, nie ma kapitału... Na moje wsparcie finansowe nie liczcie - powiedział.
– Najważniejsza jest samodzielność. Uważam, że państwo Dursley są tego samego
zdania.
Petunia i
Vernon wymienili ponure spojrzenia. Tata nie zwrócił na to uwagi. Wstał i bez
słowa poszedł do swojej sypialni, skąd wrócił po chwili obarczony opasłym
albumem fotograficznym. Zawołał nas wszystkich do pokoju gościnnego, a my
stłoczyliśmy się przy nim na szerokiej kanapie.
- Uważam,
że to odpowiedni moment, aby opowiedzieć wam pewną historię - oznajmił, po czym
zaczął swoją opowieść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz