poniedziałek, 13 sierpnia 2012

"Zięć" i "Teść"


Vernon spojrzał maślanym wzrokiem w kierunku drzwi, za którymi zniknęła Tunia. Dałabym głowę, że w ogóle nie zdawał sobie sprawy z mojej obecności. Cichcem wróciłam do swojego pokoju i opadłszy bezwładnie na łóżko, powiedziałam z wyrzutem:
- Co ja najlepszego zrobiłam?
- O co chodzi? - zapytała Grace, mierząc mnie zaniepokojonym spojrzeniem swoich wyrazistych tęczówek. Przekręciłam się tak, iż teraz mogłam swobodnie patrzeć na nieskazitelnie biały sufit i, wzdychając raz po raz, powiedziałam:
- Petunia wypiła twój eliksir miłosny. Zgadnij, kto był pierwszą osobą, którą zobaczyła...
- O nie! - jęknęła Grace, tknięta właściwym przeczuciem. - Czyżby?
- Dokładnie... - odparłam, zerkając na jej twarz, która nagle zrobiła się trupio blada.
- Cóż, sądząc po uczuciach Vernona, które raczył okazywać twojej siostrzyczce na każdym kroku, istnieje szansa, że zostanie on twoim szwagrem - oznajmiła, unosząc brwi i przyglądając mi się ze współczuciem.
Poczułam się jeszcze gorzej. Dursley'a nie znosiłam od zawsze, ale nie to było moją główną rozterką. Dopuszczając do tego, aby eliksir miłosny dostał się w kościste łapska Petunii, zupełnie nieświadomie zmieniłam bieg całego jej dalszego życia i na domiar złego nie mogłam jej o tym powiedzieć, bo uznałaby mnie za jeszcze większą wariatkę niż do tej pory.
- Co masz zamiar zrobić? - zapytała Grace, w której prawdopodobnie odezwały się pierwsze ślady słusznych wyrzutów sumienia. W końcu to z jej winy moja siostrzyczka uganiała się teraz za tym rumianym wieprzkiem. Wzruszyłam tylko ramionami i odparłam sztywno:
- Nic. Mam nadzieję, że Alice poknociła coś w tym przepisie. Tak czy owak, eliksir nie będzie działać wiecznie. Trzeba teraz tylko pilnować Petunii, żeby nie popełniła jakiegoś głupstwa.
- Lily... naprawdę bardzo przepraszam... - szepnęła Grace, zwieszając głowę z pokorą.
- Nie przepraszaj... Nie powinnam była zostawiać eliksiru w kuchni. Tunia pewnie pomyślała, że to woda mineralna. Ja też nie jestem bez winy.
- Ile takie coś może działać? - odważyła się zapytać brunetka.
- Nie mam pojęcia... - odparłam, gorączkowo szukając w pamięci choć strzępu informacji o antidotach na eliksiry miłosne.

*

Burza powoli przesuwała się na północ, choć i tak pogoda wciąż skłaniała całą naszą piątkę do dalszego siedzenia w domu. Tata początkowo w ogóle się nami nie interesował, co było mi nawet na rękę. Ze stoickim spokojem czytał gazetę lub wpatrywał się w ekran telewizora.
Ja i Grace zeszłyśmy na dół, aby zrobić kolację, gdyż sądziłyśmy, iż ani ojciec, ani tym bardziej Petunia – nie ma w planach żadnych działań kulinarnych. Gdy tylko udało nam się przygotować kilka kanapek, żołądek mojego rodzica obudził się z kilkugodzinnego odrętwienia i swoim donośnym burczeniem dał nam znać, iż słusznie zabrałyśmy się za przygotowanie posiłku. Tata wkroczył do kuchni z poczciwym uśmiechem i zabrał się za pochłanianie w nadzwyczaj dużych ilościach efektów naszej pracy.
- Bardzo smaczne - pochwalił. – Chociaż przydałoby się więcej pomidorów.
To mówiąc, wyjął z kuchennej szafki nóż i zabrał się za urozmaicenie swojej kanapki. W tej właśnie chwili w kuchni pojawili się Vernon i Petunia, oboje dziwnie zdenerwowani i podnieceni. Dursley spojrzał na tatę z szacunkiem i, miętoląc swoją koszulę, odezwał się z przejęciem:
- Panie Evans...
Ojciec spojrzał na niego przelotnie, nie przerywając rozdrabniania kolejnego pomidora.
- Słucham?
- Więc... eee... tego... - zaczął Vernon, robiąc się czerwonym na twarzy. - Ja chciałem pana prosić o rękę Petunii.
- Cholera! - zaklął tata pod nosem, wycierając chusteczką pokrwawiony palec. – Chłopcze, nie widzisz przypadkiem, że wykonuję czynność wymagającą ode mnie całkowitego skupienia? - zapytał, krzywiąc się z bólu. Dursley nie odpowiedział, tylko zmieszał się jeszcze bardziej. - No, mów sobie, ja słucham - zapewnił ojciec i dla bezpieczeństwa odłożył nóż na swoje miejsce.
- Więc... - zaczął Vernon, siniejąc. Petunia wykrzywiła nerwowo usta i wymierzyła mu kuksańca w bok. - Więc... Chciałbym się ożenić z pańską córką. Po maturze moglibyśmy się pobrać. Zamieszkalibyśmy u mnie na Privet Drive...
- Rozumiem - odparł tata, nie tracąc spokoju, co akurat wcale mnie nie zdziwiło. Po latach spędzonych z moją matką, chcąc nie chcąc, musiał nauczyć się pokory i opanowania, co nie oznacza, że był takim zupełnym konformistą. – Petunio, skarbie, mogę cię o coś zapytać?
- Yyy... Jasne - odparła, przygryzając wargę.
- Nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek była zauroczona Vernonem. Kiedy wróciłaś od Willow też nie sprawiałaś wrażenia zakochanej. Tymczasem zaledwie po dwóch godzinach – dodał, spoglądając na zegarek - ...po dwóch godzinach już jesteś gotowa go poślubić. Mogłabyś mi to wyjaśnić?
- Cóż... - odparła Petunia, różowiejąc. – Teraz zrozumiałam, że to jest mężczyzna mojego życia i chcę z nim być - wyznała krótko.
- I jesteś najzupełniej pewna, że ten... dziwaczny przebłysk świadomości to na tyle poważna sprawa, by wziąć ślub? - drążył tata. Petunia sprawiała wrażenie coraz mniej pewnej siebie, choć eliksir miłosny z pewnością działał, jak należy. - Pamiętaj kochanie, małżeństwo wymaga zastanowienia, chyba, że chcesz zrujnować sobie życie...
- No... nie... - odpowiedziała.
- Czy masz już jasno określone plany na przyszłość? - zapytał ojciec, zwracając się do Vernona.
- Nie - burknął, a jego twarz zrobiła się zupełnie zielona.
- Nie ma planów, nie ma kapitału... Na moje wsparcie finansowe nie liczcie - powiedział. – Najważniejsza jest samodzielność. Uważam, że państwo Dursley są tego samego zdania.
Petunia i Vernon wymienili ponure spojrzenia. Tata nie zwrócił na to uwagi. Wstał i bez słowa poszedł do swojej sypialni, skąd wrócił po chwili obarczony opasłym albumem fotograficznym. Zawołał nas wszystkich do pokoju gościnnego, a my stłoczyliśmy się przy nim na szerokiej kanapie.
- Uważam, że to odpowiedni moment, aby opowiedzieć wam pewną historię - oznajmił, po czym zaczął swoją opowieść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz