Minęło
trochę czasu, wielkimi krokami zbliżało się Boże Narodzenie. Emily nie dawała
po sobie poznać, jak wielki wpływ miał na nią ostatni list otrzymany od
siostry. Ktoś, kto nie był wtajemniczony w całą tę historię, z pewnością nie
zauważyłby w Nortonównie żadnej zmiany. Jak zwykle była uśmiechnięta, zaczepna,
jak zwykle też korzystała z każdej okazji, by być blisko Syriusza Blacka.
Szczerze podziwiałam jej wewnętrzną siłę. Nie okazywała słabości, nie
potrzebowała pocieszenia ani zapewnień, że wszystko jakoś się ułoży. Choć byłam
pewna, że myśli o siostrze nie opuszczały jej głowy ani na chwilę, zachowywała
się tak jak zazwyczaj, nie chcąc obciążać nas swoimi zmartwieniami.
Jeżeli
chodzi zaś o eliksir miłosny dla Grace, to wbrew przypuszczeniom, jego
przygotowanie nie było wcale aż tak trudne. Obeszło się, na szczęście, bez
włamywania do gabinetu profesor Madson. Jakimś cudem wszystkie składniki
znalazłyśmy w nowym, trzeba przyznać – świetnie zaopatrzonym sklepie w
Hogsmeade. Przyrządzeniem specyfiku zajęła się Alice, gdyż, jak było
powszechnie wiadomo, wyprzedzała nas o ładną porcję materiału szkolnego, a już
zwłaszcza w sprawach praktycznych. Chociaż były nauczyciel eliksirów, Horacy
Slughorn, często wychwalał pod niebiosa mój talent, w tym przypadku wolałam
zawierzyć Alice niż swoim umiejętnościom. Tak jak podano w przepisie, na
tydzień przed moim wyjazdem do Little Whinging, eliksir znajdował się już w
szklanej fioleczce, ukryty głęboko w najniższej szufladzie mojej komody, lśniąc
perłowym blaskiem, co wyglądało naprawdę prześlicznie.
Ostatnia
kolacja w Hogwarcie minęła w miłej, gwarnej atmosferze i chociaż miałam przed
sobą czas odpoczynku od nauki i tych całych owutemów, żal było mi rozstawać się
z tym budynkiem, który już od sześciu lat stanowił nieodłączny element mego
życia i serca.
- Musisz
jechać? Może jednak zostaniesz? - zapytał z nadzieją James, opierając się
niedbale o ścianę i wlepiając we mnie swe piękne, orzechowe oczy, które w tej
chwili miały nadzwyczaj potulny wyraz.
- Nie
muszę - odpowiedziałam. Rogacz uniósł nieco głowę i przyciągnął mnie do siebie.
- Ale chcę - zakończyłam krótko i zauważyłam z niezadowoleniem, że uścisk
Rogacza stał się o wiele luźniejszy.
- Chcesz?
- zapytał zdziwiony.
- Tak.
James przez
chwilę patrzył na mnie w taki sposób, jak gdyby dopiero dzisiaj mnie poznał, po
czym uśmiechnął się lekko, musnął ustami mój policzek i odpowiedział spokojnie:
- W
porządku.
Spojrzałam
na niego z czułością. Nikt nie był wobec mnie tak wyrozumiały jak właśnie James
Potter. Przytuliłam się do niego z całej siły i szepnęłam:
- Kocham
cię.
Rogacz
tylko się uśmiechnął. Pogładził ręką po moich długich, rozpuszczonych włosach i
odparł równie cicho jak ja:
- Wiem o
tym, Lily... I to od ładnych sześciu lat.
*
-
Spakowana? - zapytała Emily zniecierpliwiona, kiedy jakimś cudem udało jej się
zamknąć wieko swego, obrzmiałego nieco kufra.
- Prawie -
stęknęłam. Mnie niestety nie udała się ta sztuka. Emily jednak szybko pomogła
mi uporać się z zamkiem, po czym, z pomocą Huncwotów, wtaszczyłyśmy swoje kufry
do powozów, którymi miałyśmy się dostać na stację w Hogsmeade. James, Syriusz,
Remus i Alice mieli spędzić Boże Narodzenie i Nowy Rok w Hogwarcie.
- Uważaj
na siebie - powiedział Rogacz takim tonem, jakim zwykli żegnać mnie rodzice
pierwszego września i przytulił mnie do siebie tak mocno, że usłyszałam
przyspieszone bicie jego serca.
- Tylko
bez scen... - mruknął niezadowolony Syriusz, chociaż i on nie był w stanie
ukryć niepokoju przy pożegnaniu z Emily. Podobnie jak my wszyscy, bardzo
martwił się faktem, jak państwo Norton przyjmą do wiadomości fakt, że Meredith
została skazana na pocałunek dementora. Courtney posłała mu pokrzepiający
uśmiech, jak gdyby chciała powiedzieć, że cała ta historia na pewno skończy się
szczęśliwie, o czym Black nie był wcale przekonany. Nie zdążył jednak nic
więcej powiedzieć, bo musiałyśmy wsiąść do pojazdów, które zaraz potem szybko
zaczęły się oddalać od stojących na błoniach uczniów.
- Do
zobaczenia! - krzyknęła za nami Alice, ale jej głos został niemal całkowicie
zagłuszony przez potężny grzmot.
Zapowiadała
się burza. Usytuowałam się tak, abym mogła patrzeć na coraz bardziej oddalające
się wieżyczki Hogwartu. Już po paru minutach podróży zupełnie zniknęły mi z
oczu. Rozpadało się na dobre, nie mówiąc już o zygzakowatych błyskawicach,
które raz po raz przecinały poczerniałe nagle niebo. Przy każdym uderzeniu
grzmotu Glizdogon nerwowo podrygiwał, zupełnie jakby siedział na szpilkach.
Courtney wtuliła się w najgłębszy kąt pojazdu i obojętnym wzrokiem śledziła
strużki wody, cieknące po szybie. Emily co jakiś czas splatała dłonie i
poruszała bezdźwięcznie ustami. Widocznie ćwiczyła, w jaki sposób
najdelikatniej powiedzieć rodzicom o tym, co spotkało Meredith. Ja zaś
rozsiadłam się nieco wygodniej i dyskretnie dotknęłam ręką zawiniątka ukrytego
w mojej torebce. Fiolka z eliksirem miłosnym dla Grace otulona była szczelnie
kilkoma warstwami chusteczek, w celu zapobiegnięcia jej stłuczenia. Wciąż nie
byłam przekonana do pomysłu mojej mugolskiej krewniaczki, ale postanowiłam na
razie o nim nie myśleć.
Szybko
znaleźliśmy się na stacji w Hogsmeade i w wielkim pośpiechu wbiegliśmy do
wnętrza pociągu, szukając dla siebie wolnego przedziału. Pomimo tego, że
dostanie się z peronu do wnętrza pojazdu zajęło nam krótką chwilę, byliśmy
przemoczeni do suchej nitki, a Glizdogon, sądząc po chrapliwych odgłosach
wydobywających się z jego gardła – nabawił się przeziębienia.
- Tu jest
wolne! - zawołała Courtney zadowolona z siebie, wskazując zupełnie pusty przedział,
gdzieś w głębi pociągu.
Z
prawdziwą ulgą wciągnęliśmy do jego wnętrza swoje kufry i padliśmy zmęczeni na
siedzenia, zostawiając na obiciach i podłodze najprawdziwsze kałuże. Nie
czekając na to, aż pojazd ruszy, przebraliśmy się w mugolskie ubrania. Przez
całą podróż towarzyszył nam akompaniament grzmotów i coraz to wzmagający się
odgłos uderzania kropel deszczu o szybę. Nigdy w życiu nie widziałam tak
potężnej burzy. Zaledwie po godzinie jazdy śnieg, który jeszcze wczoraj sięgał
mi do kostek, zupełnie stopniał, pozostawiając po sobie istne mokradła. W
przedziale było zimno, a wiatr przedostawał się tutaj przez nieszczelne szyby.
- Brr... -
mruknął cicho Peter, naciągając na siebie już chyba czwarty sweter. - Co za
pogoda...
Żadna z
nas mu nie przytaknęła. Myśli każdej zaprzątnięte były ważniejszymi sprawami
niż straszliwa burza szalejąca za oknem. Ja wciąż borykałam się ze swoim
sumieniem, dotykając owiniętej szczelnie fiolki z eliksirem, Emily bladła i
siniała na przemian, przerażona zbliżającą się perspektywą rozmowy z rodzicami,
a Courtney... Courtney cały czas myślała o tym zdrajcy, Michaelu. Nie musiała
nawet nic mówić. Z jej twarzy, niewidzącego spojrzenia i drgających co jakiś
czas warg można było wyczytać wszystko.
Pociąg po
jakimś czasie zatrzymał się na peronie 9 i ¾. Złapałam za rączkę kufra i
niechętnie opuściłam przedział. Na dworze robiło się coraz gorzej. Ktoś,
osłonięty wielkim parasolem w białe groszki, pociągnął mnie za rękę i
zaprowadził do samochodu.
- Cześć,
tatusiu - powiedziałam, uśmiechając się lekko i odgarniając z czoła wilgotne
kosmyki. Ojciec niezgrabnie wpakował kufer i parasol na tylne siedzenie auta,
po czym usiadł za kierownicą.
- Witaj,
Promyczku. Paskudna pogoda, nie ma co... - mruknął, obdarzył mnie bardzo drapiącym
całusem (zapuścił sobie wąsy) i zawiózł mnie prosto do domu.
Jak łatwo
się domyślić, nikt nie wyszedł mi na powitanie. Ociężałym krokiem weszłam do
salonu, nanosząc wodę i błoto na nasz dywan (mimo, iż zdjęłam już buty), po
czym rozejrzałam się dookoła. Wnętrze nie zmieniło się niemal wcale, jeśli nie
liczyć sterty czasopism zagracających stół i sporą część podłogi oraz białego
flakonika, otrzymanego przez rodziców na czwartą rocznicę ślubu, a leżącego
teraz na ziemi, bynajmniej nie w jednym kawałku, o czym przekonałam się, gdy
jeden z nich zatrzeszczał nieprzyjemnie pod moją stopą.
- Auć! -
jęknęłam.
Tata,
podenerwowany nie na żarty pobiegł szybko do łazienki i wrócił stamtąd z
buteleczką wody utlenionej i całym naręczem plastrów. Nie było to jednak
konieczne, gdyż wystarczyła szybka interwencja różdżką, na którą mogłam sobie
pozwolić jako pełnoletnia już czarownica. Pomimo, iż ranka zupełnie zniknęła,
ojciec dla pewności kazał mi zakleić piętę plastrem.
- Nie
miałem czasu posprzątać - usprawiedliwił się tata i zaprowadził mnie do kuchni,
gdzie czekała na mnie nieco przypalona jajecznica, którą jednak zjadłam bez
słowa, rozczulona niezaradnością ojca.
- A
Petunia gdzie? - zapytałam, gdy przełknęłam już ostatni kawałek poczerniałego
białka, czując, iż już za co najmniej pół godziny zacznę odczuwać mdłości lub
skurcze żołądkowe.
- Z Willow
na jakiejś wyprzedaży - odparł tata zdegustowany, po czym odchylił palcami
muślinową firankę, jak gdyby chciał sprawdzić, czy moja siostrzyczka
przypadkiem nie przypomniała sobie, gdzie znajduje się jej dom. - Mam nadzieję,
że zaraz wróci. Pogoda robi się coraz gorsza. Zdaje mi się, że na Gwiazdkę
śniegu nie będzie - wygłosił swoją krytyczną opinię. Nie zdążyłam nawet wyrazić
ubolewania nad tym faktem, gdyż drzwi frontowe otworzyły się z trzaskiem i do
kuchni wpadła ociekająca wodą, ale rumiana i roześmiana...
- Grace! -
zawołałam ucieszona, po czym zerwałam się z krzesła, aby uściskać dziewczynę. -
Co ty tu robisz?
- Miałam
czekać z twoim tatą na peronie, ale trochę się spóźniłam - wyjaśniła krótko, po
czym wydmuchała sobie nos kraciastą chusteczką.
Pomogłam
jej zdjąć płaszcz i przeciekające kozaki. Tata powiedział, że musi pilnie
zatelefonować, po czym zostawił nas same w kuchni. Gdy tylko sylwetka ojca
zniknęła za drzwiami wiodącymi do salonu, wyjęłam z torebki szczelnie owiniętą
fiolkę i z satysfakcją podałam ją Grace.
- Proszę -
powiedziałam. - Musisz mu to podać w ciągu kilku dni, najlepiej jeszcze
dzisiaj. Zakocha się w pierwszej osobie, którą zobaczy.
Grace
jednak, wbrew moim przypuszczeniom, nie rzuciła mi się na szyję i nie zasypała
podziękowaniami. Wpatrzyła się w podłogę i sprawiała wrażenie nadzwyczaj
zmieszanej.
- Co jest?
- zapytałam niepewnie.
- Wiesz,
Lily... Ja.. To znaczy William... To znaczy ja i William... To znaczy my...
- To
znaczy "co"?
- My...
eee... Już jesteśmy razem. Nie miałam kiedy cię zawiadomić - wydukała,
spoglądając na mnie ze skruchą.
- Świetnie
- burknęłam rozczarowana i nalałam trochę eliksiru do stojącej obok szklanki,
przyglądając się sprężynkowatej parze unoszącej się nad wywarem.
- Nie
gniewaj się... - powiedziała Grace błagalnie. Spojrzałam na nią w typowo
huncwocki sposób, po czym uśmiechnęłam się do niej i zapytałam, nie kryjąc
ciekawości:
- Jaki on
jest?
- Och,
Lily... - westchnęła, opierając rękoma podbródek – Cudowny!
Prawdę
mówiąc, nie oczekiwałam bardziej oryginalnej ani rozbudowanej odpowiedzi.
Zdołałam jednak wyciągnąć z Grace, iż jakieś dwa tygodnie temu spotkała się z
Williamem Grangerem w bibliotece i wyznała mu wtedy swoje uczucia, nie licząc
nawet na wzajemność. Okazało się jednak, że William interesował się nią już od
dłuższego czasu, tylko brakowało mu odwagi, by się do tego przyznać.
- No
widzisz? Od początku ci mówiłam, że powinnaś to z nim załatwić po ludzku,
zamiast truć go eliksirami miłosnymi... - stwierdziłam z rozbawieniem.
Grace nie
zdążyła mi jednak odpowiedzieć, bo drzwi frontowe otworzyły się właśnie z
trzaskiem i do mieszkania wkroczyła Petunia, a tuż za nią... Vernon Dursley,
skwapliwie pomagając jej zdjąć płaszcz.
Wymieniłam
z Grace porozumiewawcze spojrzenia i nim siostrunia zdążyła zauważyć moją
obecność, prędko czmychnęłyśmy do mojego pokoju, by móc spokojne porozmawiać.
- Co
Dursley tu robi? - zapytałam, gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi. Grace
uśmiechnęła się, jak gdyby właśnie połknęła cytrynę i odparła:
- Vernon
chyba podkochuje się w twojej siostrze. Z tego, co wiem, odwiedza ją tutaj
bardzo często, odkąd ten jej Jefrey przeprowadził się do Liverpoolu. Pewnie ma
nadzieję, że Petunia go pokocha, ale jak dla mnie, to uważa go tylko za swojego
służącego... - zakończyła, wyraźnie zniesmaczona zachowaniem mojej siostry.
Poczułam
lekki zawód, gdy uświadomiłam sobie, jak mało wiem o Petunii. Nawet Grace,
która bywała w Little Whinging tak rzadko, lepiej orientowała się w mojej
sytuacji rodzinnej niż ja sama. Nie zdążyłam jednak ubrać swoich myśli w słowa,
bo w tej samej chwili w przedsionku rozdzwonił się telefon.
-
Lilianne, możesz odebrać? - zawołał tata ze swojej sypialni.
Westchnęłam
z rezygnacją i niechętnie opuściłam swój przytulny pokój. Podeszłam do
rozdzwonionego w najlepsze aparatu telefonicznego, po czym znudzonym głosem
mruknęłam do słuchawki:
- Tak?
- Eee... -
odpowiedział nieco zdziwiony głos, z pewnością należący do jakiejś dziewczyny –
To ty, Lily?
- Tak, a
kto mówi? - zapytałam.
- Tu
Willow - odpowiedziała dziewczyna – Koleżanka Petunii. Chciałam tylko zapytać,
czy udało jej się dostać do domu.
- Owszem,
dokonała tej sztuki... Niestety... - burknęłam ironicznie. – Poczekaj chwilę.
To
rzekłszy, odłożyłam słuchawkę na stolik i poszłam do kuchni. Petunia chyba może
wysilić się na tyle, aby samodzielnie porozmawiać ze swoją przyjaciółką.
Pchnęłam drzwi i stanęłam jak skamieniała. Moim oczom ukazał się niecodzienny
widok. Siostrzyczka i Vernon stali ciasno objęci, całując się zapamiętale i nie
robiąc sobie nic z mojej obecności.
- Ekhm...
- chrząknęłam wymownie. Petunia oderwała się od chłopaka i spojrzała na mnie ze
złością. Właściwie dopiero teraz zauważyła, że wróciłam do domu. - Willow
dzwoni - powiedziałam krótko.
Dziewczyna
posłała przepraszające spojrzenie Vernonowi i ruszyła energicznie w kierunku
aparatu telefonicznego, zupełnie jakby chciała jak najszybciej rozmówić się z
koleżanką, by wrócić do przerwanej czynności. Dopiero po jej wyjściu zauważyłam
szklankę, do której nalałam eliksir miłosny. Wciąż stała na stole, jednak była
zupełnie pusta...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz