poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Nieprzewidziane efekty przewidzianych działań


Minęło trochę czasu, wielkimi krokami zbliżało się Boże Narodzenie. Emily nie dawała po sobie poznać, jak wielki wpływ miał na nią ostatni list otrzymany od siostry. Ktoś, kto nie był wtajemniczony w całą tę historię, z pewnością nie zauważyłby w Nortonównie żadnej zmiany. Jak zwykle była uśmiechnięta, zaczepna, jak zwykle też korzystała z każdej okazji, by być blisko Syriusza Blacka. Szczerze podziwiałam jej wewnętrzną siłę. Nie okazywała słabości, nie potrzebowała pocieszenia ani zapewnień, że wszystko jakoś się ułoży. Choć byłam pewna, że myśli o siostrze nie opuszczały jej głowy ani na chwilę, zachowywała się tak jak zazwyczaj, nie chcąc obciążać nas swoimi zmartwieniami.
Jeżeli chodzi zaś o eliksir miłosny dla Grace, to wbrew przypuszczeniom, jego przygotowanie nie było wcale aż tak trudne. Obeszło się, na szczęście, bez włamywania do gabinetu profesor Madson. Jakimś cudem wszystkie składniki znalazłyśmy w nowym, trzeba przyznać – świetnie zaopatrzonym sklepie w Hogsmeade. Przyrządzeniem specyfiku zajęła się Alice, gdyż, jak było powszechnie wiadomo, wyprzedzała nas o ładną porcję materiału szkolnego, a już zwłaszcza w sprawach praktycznych. Chociaż były nauczyciel eliksirów, Horacy Slughorn, często wychwalał pod niebiosa mój talent, w tym przypadku wolałam zawierzyć Alice niż swoim umiejętnościom. Tak jak podano w przepisie, na tydzień przed moim wyjazdem do Little Whinging, eliksir znajdował się już w szklanej fioleczce, ukryty głęboko w najniższej szufladzie mojej komody, lśniąc perłowym blaskiem, co wyglądało naprawdę prześlicznie.
Ostatnia kolacja w Hogwarcie minęła w miłej, gwarnej atmosferze i chociaż miałam przed sobą czas odpoczynku od nauki i tych całych owutemów, żal było mi rozstawać się z tym budynkiem, który już od sześciu lat stanowił nieodłączny element mego życia i serca.
- Musisz jechać? Może jednak zostaniesz? - zapytał z nadzieją James, opierając się niedbale o ścianę i wlepiając we mnie swe piękne, orzechowe oczy, które w tej chwili miały nadzwyczaj potulny wyraz.
- Nie muszę - odpowiedziałam. Rogacz uniósł nieco głowę i przyciągnął mnie do siebie. - Ale chcę - zakończyłam krótko i zauważyłam z niezadowoleniem, że uścisk Rogacza stał się o wiele luźniejszy.
- Chcesz? - zapytał zdziwiony.
- Tak.
James przez chwilę patrzył na mnie w taki sposób, jak gdyby dopiero dzisiaj mnie poznał, po czym uśmiechnął się lekko, musnął ustami mój policzek i odpowiedział spokojnie:
- W porządku.
Spojrzałam na niego z czułością. Nikt nie był wobec mnie tak wyrozumiały jak właśnie James Potter. Przytuliłam się do niego z całej siły i szepnęłam:
- Kocham cię.
Rogacz tylko się uśmiechnął. Pogładził ręką po moich długich, rozpuszczonych włosach i odparł równie cicho jak ja:
- Wiem o tym, Lily... I to od ładnych sześciu lat. 

*

 - Spakowana? - zapytała Emily zniecierpliwiona, kiedy jakimś cudem udało jej się zamknąć wieko swego, obrzmiałego nieco kufra.
- Prawie - stęknęłam. Mnie niestety nie udała się ta sztuka. Emily jednak szybko pomogła mi uporać się z zamkiem, po czym, z pomocą Huncwotów, wtaszczyłyśmy swoje kufry do powozów, którymi miałyśmy się dostać na stację w Hogsmeade. James, Syriusz, Remus i Alice mieli spędzić Boże Narodzenie i Nowy Rok w Hogwarcie.
- Uważaj na siebie - powiedział Rogacz takim tonem, jakim zwykli żegnać mnie rodzice pierwszego września i przytulił mnie do siebie tak mocno, że usłyszałam przyspieszone bicie jego serca.
- Tylko bez scen... - mruknął niezadowolony Syriusz, chociaż i on nie był w stanie ukryć niepokoju przy pożegnaniu z Emily. Podobnie jak my wszyscy, bardzo martwił się faktem, jak państwo Norton przyjmą do wiadomości fakt, że Meredith została skazana na pocałunek dementora. Courtney posłała mu pokrzepiający uśmiech, jak gdyby chciała powiedzieć, że cała ta historia na pewno skończy się szczęśliwie, o czym Black nie był wcale przekonany. Nie zdążył jednak nic więcej powiedzieć, bo musiałyśmy wsiąść do pojazdów, które zaraz potem szybko zaczęły się oddalać od stojących na błoniach uczniów.
- Do zobaczenia! - krzyknęła za nami Alice, ale jej głos został niemal całkowicie zagłuszony przez potężny grzmot.
Zapowiadała się burza. Usytuowałam się tak, abym mogła patrzeć na coraz bardziej oddalające się wieżyczki Hogwartu. Już po paru minutach podróży zupełnie zniknęły mi z oczu. Rozpadało się na dobre, nie mówiąc już o zygzakowatych błyskawicach, które raz po raz przecinały poczerniałe nagle niebo. Przy każdym uderzeniu grzmotu Glizdogon nerwowo podrygiwał, zupełnie jakby siedział na szpilkach. Courtney wtuliła się w najgłębszy kąt pojazdu i obojętnym wzrokiem śledziła strużki wody, cieknące po szybie. Emily co jakiś czas splatała dłonie i poruszała bezdźwięcznie ustami. Widocznie ćwiczyła, w jaki sposób najdelikatniej powiedzieć rodzicom o tym, co spotkało Meredith. Ja zaś rozsiadłam się nieco wygodniej i dyskretnie dotknęłam ręką zawiniątka ukrytego w mojej torebce. Fiolka z eliksirem miłosnym dla Grace otulona była szczelnie kilkoma warstwami chusteczek, w celu zapobiegnięcia jej stłuczenia. Wciąż nie byłam przekonana do pomysłu mojej mugolskiej krewniaczki, ale postanowiłam na razie o nim nie myśleć.
Szybko znaleźliśmy się na stacji w Hogsmeade i w wielkim pośpiechu wbiegliśmy do wnętrza pociągu, szukając dla siebie wolnego przedziału. Pomimo tego, że dostanie się z peronu do wnętrza pojazdu zajęło nam krótką chwilę, byliśmy przemoczeni do suchej nitki, a Glizdogon, sądząc po chrapliwych odgłosach wydobywających się z jego gardła – nabawił się przeziębienia.
- Tu jest wolne! - zawołała Courtney zadowolona z siebie, wskazując zupełnie pusty przedział, gdzieś w głębi pociągu.
Z prawdziwą ulgą wciągnęliśmy do jego wnętrza swoje kufry i padliśmy zmęczeni na siedzenia, zostawiając na obiciach i podłodze najprawdziwsze kałuże. Nie czekając na to, aż pojazd ruszy, przebraliśmy się w mugolskie ubrania. Przez całą podróż towarzyszył nam akompaniament grzmotów i coraz to wzmagający się odgłos uderzania kropel deszczu o szybę. Nigdy w życiu nie widziałam tak potężnej burzy. Zaledwie po godzinie jazdy śnieg, który jeszcze wczoraj sięgał mi do kostek, zupełnie stopniał, pozostawiając po sobie istne mokradła. W przedziale było zimno, a wiatr przedostawał się tutaj przez nieszczelne szyby.
- Brr... - mruknął cicho Peter, naciągając na siebie już chyba czwarty sweter. - Co za pogoda...
Żadna z nas mu nie przytaknęła. Myśli każdej zaprzątnięte były ważniejszymi sprawami niż straszliwa burza szalejąca za oknem. Ja wciąż borykałam się ze swoim sumieniem, dotykając owiniętej szczelnie fiolki z eliksirem, Emily bladła i siniała na przemian, przerażona zbliżającą się perspektywą rozmowy z rodzicami, a Courtney... Courtney cały czas myślała o tym zdrajcy, Michaelu. Nie musiała nawet nic mówić. Z jej twarzy, niewidzącego spojrzenia i drgających co jakiś czas warg można było wyczytać wszystko.
Pociąg po jakimś czasie zatrzymał się na peronie 9 i ¾. Złapałam za rączkę kufra i niechętnie opuściłam przedział. Na dworze robiło się coraz gorzej. Ktoś, osłonięty wielkim parasolem w białe groszki, pociągnął mnie za rękę i zaprowadził do samochodu.
- Cześć, tatusiu - powiedziałam, uśmiechając się lekko i odgarniając z czoła wilgotne kosmyki. Ojciec niezgrabnie wpakował kufer i parasol na tylne siedzenie auta, po czym usiadł za kierownicą.
- Witaj, Promyczku. Paskudna pogoda, nie ma co... - mruknął, obdarzył mnie bardzo drapiącym całusem (zapuścił sobie wąsy) i zawiózł mnie prosto do domu.
Jak łatwo się domyślić, nikt nie wyszedł mi na powitanie. Ociężałym krokiem weszłam do salonu, nanosząc wodę i błoto na nasz dywan (mimo, iż zdjęłam już buty), po czym rozejrzałam się dookoła. Wnętrze nie zmieniło się niemal wcale, jeśli nie liczyć sterty czasopism zagracających stół i sporą część podłogi oraz białego flakonika, otrzymanego przez rodziców na czwartą rocznicę ślubu, a leżącego teraz na ziemi, bynajmniej nie w jednym kawałku, o czym przekonałam się, gdy jeden z nich zatrzeszczał nieprzyjemnie pod moją stopą.
- Auć! - jęknęłam.
Tata, podenerwowany nie na żarty pobiegł szybko do łazienki i wrócił stamtąd z buteleczką wody utlenionej i całym naręczem plastrów. Nie było to jednak konieczne, gdyż wystarczyła szybka interwencja różdżką, na którą mogłam sobie pozwolić jako pełnoletnia już czarownica. Pomimo, iż ranka zupełnie zniknęła, ojciec dla pewności kazał mi zakleić piętę plastrem.
- Nie miałem czasu posprzątać - usprawiedliwił się tata i zaprowadził mnie do kuchni, gdzie czekała na mnie nieco przypalona jajecznica, którą jednak zjadłam bez słowa, rozczulona niezaradnością ojca.
- A Petunia gdzie? - zapytałam, gdy przełknęłam już ostatni kawałek poczerniałego białka, czując, iż już za co najmniej pół godziny zacznę odczuwać mdłości lub skurcze żołądkowe.
- Z Willow na jakiejś wyprzedaży - odparł tata zdegustowany, po czym odchylił palcami muślinową firankę, jak gdyby chciał sprawdzić, czy moja siostrzyczka przypadkiem nie przypomniała sobie, gdzie znajduje się jej dom. - Mam nadzieję, że zaraz wróci. Pogoda robi się coraz gorsza. Zdaje mi się, że na Gwiazdkę śniegu nie będzie - wygłosił swoją krytyczną opinię. Nie zdążyłam nawet wyrazić ubolewania nad tym faktem, gdyż drzwi frontowe otworzyły się z trzaskiem i do kuchni wpadła ociekająca wodą, ale rumiana i roześmiana...
- Grace! - zawołałam ucieszona, po czym zerwałam się z krzesła, aby uściskać dziewczynę. - Co ty tu robisz?
- Miałam czekać z twoim tatą na peronie, ale trochę się spóźniłam - wyjaśniła krótko, po czym wydmuchała sobie nos kraciastą chusteczką.
Pomogłam jej zdjąć płaszcz i przeciekające kozaki. Tata powiedział, że musi pilnie zatelefonować, po czym zostawił nas same w kuchni. Gdy tylko sylwetka ojca zniknęła za drzwiami wiodącymi do salonu, wyjęłam z torebki szczelnie owiniętą fiolkę i z satysfakcją podałam ją Grace.
- Proszę - powiedziałam. - Musisz mu to podać w ciągu kilku dni, najlepiej jeszcze dzisiaj. Zakocha się w pierwszej osobie, którą zobaczy.
Grace jednak, wbrew moim przypuszczeniom, nie rzuciła mi się na szyję i nie zasypała podziękowaniami. Wpatrzyła się w podłogę i sprawiała wrażenie nadzwyczaj zmieszanej.
- Co jest? - zapytałam niepewnie.
- Wiesz, Lily... Ja.. To znaczy William... To znaczy ja i William... To znaczy my...
- To znaczy "co"?
- My... eee... Już jesteśmy razem. Nie miałam kiedy cię zawiadomić - wydukała, spoglądając na mnie ze skruchą.
- Świetnie - burknęłam rozczarowana i nalałam trochę eliksiru do stojącej obok szklanki, przyglądając się sprężynkowatej parze unoszącej się nad wywarem.
- Nie gniewaj się... - powiedziała Grace błagalnie. Spojrzałam na nią w typowo huncwocki sposób, po czym uśmiechnęłam się do niej i zapytałam, nie kryjąc ciekawości:
- Jaki on jest?
- Och, Lily... - westchnęła, opierając rękoma podbródek – Cudowny!
Prawdę mówiąc, nie oczekiwałam bardziej oryginalnej ani rozbudowanej odpowiedzi. Zdołałam jednak wyciągnąć z Grace, iż jakieś dwa tygodnie temu spotkała się z Williamem Grangerem w bibliotece i wyznała mu wtedy swoje uczucia, nie licząc nawet na wzajemność. Okazało się jednak, że William interesował się nią już od dłuższego czasu, tylko brakowało mu odwagi, by się do tego przyznać.
- No widzisz? Od początku ci mówiłam, że powinnaś to z nim załatwić po ludzku, zamiast truć go eliksirami miłosnymi... - stwierdziłam z rozbawieniem.
Grace nie zdążyła mi jednak odpowiedzieć, bo drzwi frontowe otworzyły się właśnie z trzaskiem i do mieszkania wkroczyła Petunia, a tuż za nią... Vernon Dursley, skwapliwie pomagając jej zdjąć płaszcz.
Wymieniłam z Grace porozumiewawcze spojrzenia i nim siostrunia zdążyła zauważyć moją obecność, prędko czmychnęłyśmy do mojego pokoju, by móc spokojne porozmawiać.
- Co Dursley tu robi? - zapytałam, gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi. Grace uśmiechnęła się, jak gdyby właśnie połknęła cytrynę i odparła:
- Vernon chyba podkochuje się w twojej siostrze. Z tego, co wiem, odwiedza ją tutaj bardzo często, odkąd ten jej Jefrey przeprowadził się do Liverpoolu. Pewnie ma nadzieję, że Petunia go pokocha, ale jak dla mnie, to uważa go tylko za swojego służącego... - zakończyła, wyraźnie zniesmaczona zachowaniem mojej siostry.
Poczułam lekki zawód, gdy uświadomiłam sobie, jak mało wiem o Petunii. Nawet Grace, która bywała w Little Whinging tak rzadko, lepiej orientowała się w mojej sytuacji rodzinnej niż ja sama. Nie zdążyłam jednak ubrać swoich myśli w słowa, bo w tej samej chwili w przedsionku rozdzwonił się telefon.
- Lilianne, możesz odebrać? - zawołał tata ze swojej sypialni.
Westchnęłam z rezygnacją i niechętnie opuściłam swój przytulny pokój. Podeszłam do rozdzwonionego w najlepsze aparatu telefonicznego, po czym znudzonym głosem mruknęłam do słuchawki:
- Tak?
- Eee... - odpowiedział nieco zdziwiony głos, z pewnością należący do jakiejś dziewczyny – To ty, Lily?
- Tak, a kto mówi? - zapytałam.
- Tu Willow - odpowiedziała dziewczyna – Koleżanka Petunii. Chciałam tylko zapytać, czy udało jej się dostać do domu.
- Owszem, dokonała tej sztuki... Niestety... - burknęłam ironicznie. – Poczekaj chwilę.
To rzekłszy, odłożyłam słuchawkę na stolik i poszłam do kuchni. Petunia chyba może wysilić się na tyle, aby samodzielnie porozmawiać ze swoją przyjaciółką. Pchnęłam drzwi i stanęłam jak skamieniała. Moim oczom ukazał się niecodzienny widok. Siostrzyczka i Vernon stali ciasno objęci, całując się zapamiętale i nie robiąc sobie nic z mojej obecności.
- Ekhm... - chrząknęłam wymownie. Petunia oderwała się od chłopaka i spojrzała na mnie ze złością. Właściwie dopiero teraz zauważyła, że wróciłam do domu. - Willow dzwoni - powiedziałam krótko.
Dziewczyna posłała przepraszające spojrzenie Vernonowi i ruszyła energicznie w kierunku aparatu telefonicznego, zupełnie jakby chciała jak najszybciej rozmówić się z koleżanką, by wrócić do przerwanej czynności. Dopiero po jej wyjściu zauważyłam szklankę, do której nalałam eliksir miłosny. Wciąż stała na stole, jednak była zupełnie pusta...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz