Siedziałam
sztywno w miejscu, wlepiając w Jamesa świdrujące spojrzenie i popijając
czekoladę z porcelanowego, wyszczerbionego nieco kubka. Rogacz, speszony,
patrzył gdzieś w bok, opuszkami palców stukając nierytmicznie po blacie stołu.
Nie kwapił się specjalnie do wyjaśnień. Wreszcie, zdenerwowana już ponad ludzką
miarę, odłożyłam kubek (a właściwie niemal cisnęłam nim o stół) i wstałam, nie
odrywając od Jamesa wzroku.
- Powiesz
mi wreszcie? - zapytałam zniecierpliwiona. Fakt, że chłopak tak bardzo odkładał
moment wyznania mi prawdy, coraz bardziej mnie niepokoił. James powoli odstawił
swój kubek, poczochrał sobie włosy, jak to miał w zwyczaju i powiedział
spokojnie:
- Usiądź.
Gdy
ponownie zajęłam już miejsce w fotelu, tym razem to James wstał i zaczął
przechadzać się po Pokoju Życzeń, unikając mojego wzroku. Wreszcie zatrzymał
się, usiadł i powiedział:
- To było pod
koniec sierpnia... - zaczął, jakby nauczył się swojej kwestii na pamięć –
Dostałem się na Pokątną, żeby kupić atrament, bo już mi się kończył...
- Akurat -
przemknęło mi przez myśl, ale skupiłam się na jego opowiadaniu.
- Kupiłem
ten atrament i w drodze powrotnej trafiłem przez przypadek...
- Już ja
znam te jego przypadki - pomyślałam, a kąciki moich ust zadrgały lekko. Rogacz
kontynuował:
- Trafiłem
przez przypadek na Ulicę Śmiertelnego Nokturnu. Pomyślałem sobie, że skoro już
tu jestem, mógłbym rozejrzeć się, co ciekawego tam mają. No i zajrzałem do
jednego takiego sklepu, prowadzonego przez jakąś starą wieszczkę. Otwierając
drzwi, przewróciłem niechcący jakąś szklaną kulkę. Ta wieszczka omal nie
dostała szału. Powiedziała, że muszę teraz coś od niej kupić. I od razu wpadła
mi w oko ta myślodsiewnia. Kiedy już wyciągałem pieniądze z kieszeni, wieszczka
powiedziała, że u niej płaci się w nieco inny sposób...
- To
znaczy? - zapytałam zaniepokojona. Nie mogłam się powstrzymać od tego pytania.
James przełknął głośno ślinę i pokazał mi wierzch swojej ręki, na której
widoczna była niewielka, wąska blizna. Dziw, że wcześniej nie zwróciłam na nią
uwagi.
-
Postawiła przede mną jakąś szklaną fiolkę i powiedziała, że jeżeli chcę dostać
myślodsiewnię, muszę dać jej swoją krew.
- Co? -
zawołałam, zrywając się z fotela – I ty się na to zgodziłeś?
James
kiwnął głową i spuścił ją ze skruchą.
-
Zwariowałeś? - kontynuowałam, coraz bardziej podnosząc głos – Po co jej ta
krew? Możesz mieć przez to duże kłopoty! Kto wie, co ona… - nagle umilkłam, coś
sobie uświadamiając.
Rogacz
niespokojnie podniósł głowę i wlepił we mnie orzechowe oczy. Spojrzałam na
niego podejrzliwie i zapytałam, siląc się na spokój:
– Po co
kupiłeś myślodsiewnię? Przecież nie dla mnie, więc po co?
- Dla
ciebie, Lily - odparł Potter z niezachwianą pewnością w głosie. – To naprawdę
miał być prezent na twoje urodziny, przyrzekam. Kupiłem ją, jeśli można to tak
ująć i schowałem. A potem straciłem poczucie czasu i przypomniałem sobie o niej
dopiero wtedy, gdy Emily wpadła do nas, wołając, że dziś masz urodziny.
- Dlaczego
nie chciałeś mi o tym wcześniej powiedzieć? - zapytałam, nieco już spokojniej.
Ponownie zajęłam miejsce na krześle i wypiłam resztę czekolady (już wcale nie
gorącej) z wyszczerbionego kubeczka.
- Bałem
się, że zareagujesz tak, jak zareagowałaś - powiedział James, już nieco
pewniejszym głosem. Uśmiechnęłam się lekko i wtarabaniłam się na jego kolana.
- Po
prostu się o ciebie martwię - szepnęłam, zanurzając rękę w jego czarnej
czuprynie – Boję się, że zrobisz jakieś głupstwo, za które będziesz później
odpowiedzialny.
- Liluś...
- odparł uspokajającym tonem Rogacz, oplatając mnie w talii. – Ja tylko
wyglądam na takiego lekkoducha, ale naprawdę myślę, zanim coś zrobię. Ale
wiesz, że dla ciebie jestem gotów na wszystko - dodał, a jego ręka zaczęła
delikatnie wodzić po moich plecach.
Poczułam
falę gorąca i dreszcze, przenikające przez całe moje ciało. Uśmiechnęłam się
lekko, dając chłopakowi w ten sposób do zrozumienia, że już się na niego nie
gniewam. Skwapliwie skorzystał z mojej wyrozumiałości i zbliżył swoje usta do
moich warg. Mimowolnie przymknęłam oczy, czując jego ciepły oddech na swojej
twarzy. Jego język delikatnie obrysował kontur moich ust, a dłonie silniej
przyciągnęły mnie do siebie. Ufnie przylgnęłam do niego wargami i, zanim
poddałam się urokowi chwili, przez moją głowę zdążyła jeszcze przemknąć jedna,
szybka myśl.
- Lily
Evans, jesteś niezwykłą szczęściarą…
*
-
I jak? - zapytała Alice, wychodząc z łazienki i wlokąc po podłodze pasek
swojego wełnianego szlafroka. Usadowiła się na łóżku, przyglądając mi się
bacznie.
- Co jak?
- odparłam pytaniem na pytanie, odruchowo wodząc palcem po swoich ustach, które
tak niedawno jeszcze całował James.
- Jak
było? - spytała Larsson zaciekawiona. Wzruszyłam ramionami i zaczęłam bawić się
guzikami swojego ulubionego, rozwleczonego nieco, wełnianego swetra.
- Normalnie
- odparłam, a na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, który sprawił, że
Alice nie potrzebowała już żadnych dodatkowych wyjaśnień. Od czasu do czasu
przyglądała mi się tylko ukradkiem i kiwała z rozbawieniem głową.
- Alice...
- zaczęłam nagle, patrząc w sufit. Przyjaciółka oderwała się na chwilę od
rozczesywania włosów i spojrzała na mnie wyczekująco. Nieznacznie podniosłam
się na łóżku i, opierając na łokciach, zapytałam – Co z tobą i Remusem?
- A co ma
być? - odparła chłodno Larsson, a z jej twarzy zniknęły ostatnie ślady
wesołości. – To już skończone. Bezpowrotnie. A zresztą, to i tak od początku
było bez sensu. Ja i Remus za bardzo się różnimy...
- Wcale
nie - odparłam szybko. – Kiedy byliście razem, wydawało mi się, że świetnie do
siebie pasujecie, podobnie zresztą jak Syriusz i Emily. Kiedy nie byłam jeszcze
z Jamesem, zazdrościłam wam tego, że macie kogoś, kto was kocha i zrobiłby dla
was wszystko. Kogoś, do kogo możecie się przytulić, pocałować... – wyznałam,
rumieniąc się lekko.
- W moim
przypadku nie było czego zazdrościć – stwierdziła chłodno Alice, choć odniosłam
wrażenie, że w jej oczach błysnął cień żalu - Zrozum, Lily, z tego już nic nie
będzie. Czasami ludzie są ze sobą bardzo długo i wydaje im się, że tak już
będzie zawsze, ale pewnego dnia odkrywają, że są zupełnie obcymi sobie osobami,
które nie mają ze sobą tak wiele wspólnego, jak im się na początku wydawało.
Trzeba się z tym po prostu pogodzić i żyć dalej, zamiast na siłę męczyć się w
związku bez przyszłości.
Westchnęłam
cicho i przestałam się bawić guzikiem swetra. To, co powiedziała Alice, wydało
mi się boleśnie prawdziwe. Czułam, że zdarzenie we Wrzeszczącej Chacie w jakiś
sposób zmieni relacje między moją przyjaciółką i Remusem, ale nigdy nie brałam
na poważnie możliwości, że ta para ostatecznie się rozstanie.
-
Rozumiesz mnie, Lily? - spytała Alice cicho.
W
milczeniu pokiwałam głową. Nie zdążyłam jednak dodać nic ponadto, bo do naszego
dormitorium tanecznym krokiem wbiegła Emily, nucąc pod nosem jakąś wesołą
melodyjkę.
- On jest
wspaniały... – szepnęła, padając z wdziękiem na swoje łóżko.
- Też mi
nowina - burknęła Alice, przyglądając się Emily krytycznie.
- A ciebie
co ugryzło? - zapytała Norton, podnosząc się na łokciach.
- Nic -
odparła Alice. - Zresztą, co taki lekkoduch jak ty może o tym wiedzieć? Nawet
notatek porządnie nie zrobisz!
- Ale za
to przygotowałam eliksir fatum! Nawet Madson była zdziwiona - odgryzła się
Emily, pokazując Alice język.
- Raz się
trafiło ślepej kurze ziarno i będzie się tym szczycić do końca życia -
wymamrotała Larsson, bardziej do swojej poduszki, niż do Em.
- Chciałaś
powiedzieć, raz okazałam się lepsza od ciebie i przez to do końca życia nie
zaznasz spokoju!
- Chyba
śnisz… Uważaj, żebyś się nie załamała, jeśli ten eliksir okaże się twoim
ostatnim życiowym sukcesem.
- To ty
się nie załamuj, jeśli mój sukces będzie dla ciebie początkiem pasma porażek!
Przyglądałam
się tej scence nie kryjąc rozbawienia. Alice i Emily przekomarzały się ze sobą
zawsze, ilekroć nadarzyła się ku temu okazja.
W tamtym
momencie, gdy je obserwowałam, uświadomiłam sobie, że szczęście człowieka
składa się właśnie z takich zwyczajnych, pełnych ciepła chwil i sztuka polega
na tym, by je docenić, bo to właśnie w nich kryje się cały czar i wyjątkowość
ludzkiego życia. Nie warto tęsknić za czymś wzniosłym i niedostępnym, bo można
przegapić to, co naprawdę jest piękne i godne zapamiętania.
- Lilianne
Evans zaczyna chyba dorastać… - pomyślałam, uśmiechając się delikatnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz