James patrzył na mnie, ja patrzyłam na
Jamesa i żadne z nas nie zwracało uwagi na pozostałych, zgromadzonych w pokoju
wspólnym uczniów. Nieświadomie zrobiłam krok w jego kierunku, później drugi i
trzeci. Potter stał nieruchomo, mierząc mnie przenikliwym spojrzeniem. Gdy
byłam już prawie bezpośrednio przy nim, zauważyłam, jak ze schodów, wiodących
do męskiego dormitorium, schodzi… Juliet.
Juliet?
- Było super, dzięki – powiedziała
dziewczyna, podchodząc do nas z promiennym uśmiechem – Aaa… - zaczęła
przeciągle, jakby coś sobie przypomniała – Zostawiłam na twoim łóżku sweter.
Mógłbyś mi go przynieść?
- Jasne – odparł Potter, odwrócił wzrok
od mojej zszokowanej twarzy i wspiął się na spiralne schody.
- Ooo, cześć, Evans – oznajmiła Juliet
słodko, udając, że dopiero teraz mnie zauważyła.
- Cześć… - szepnęłam, czując, jak ze
złości skręca mnie w żołądku – Co tam robiłaś? – zapytałam, ostrzej, niż
zamierzałam.
Juliet wywróciła oczami, przytknęła palec
wskazujący do brody i udała, że zastanawia się nad tym, jaką powinna udzielić
mi odpowiedź.
- No wiesz, Evans… Sypialnia… Chłopak…
Dziewczyna… Sweter leżący na łóżku… Myślę, że stać cię na wydedukowanie, co
może łączyć te wszystkie elementy – odpowiedziała z uśmiechem.
- Nie wmówisz mi, że ty i Potter…
- Juliet, znalazłem twój sweter –
oznajmił głośno James, pojawiając się przy nas z czymś, co faktycznie było
damską częścią garderoby.
- Dziękuję – odpowiedziała słodko – Kiedy
to powtórzymy?
James potargał sobie włosy, wyraźnie się
nad tym zastanawiając.
- Bo ja wiem? Może w sobotę?
- Świetnie, czekam z niecierpliwością –
odparła, posyłając mu słodki uśmiech – To ja już będę lecieć… A, Evans – tu
zwróciła się do mnie, mierząc mnie spojrzeniem pełnym politowania – Uważaj ze szkłem.
Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc
zupełnie jej uwagi. Kiedy jednak dostrzegłam wzrok Jamesa skupiony na moich
zaciśniętych w pięści dłoniach, pojęłam, że Juliet miała na myśli skaleczenia,
powstałe w wyniku wyładowywania agresji na lustrze.
- Co ci się stało? – zapytał z troską
James, kiedy Juliet zniknęła już z pola naszego widzenia. Wykonał taki gest,
jakby chciał dokładnie przyjrzeć się moim dłoniom, ale błyskawicznie się od
niego odsunęłam.
- Nie podchodź do mnie! – warknęłam
ostro.
- No tak… Zapomniałem, że MDLI cię na mój
widok… - przypomniał sobie James, opierając dłonie na biodrach.
- Dokładnie! – przytaknęłam skwapliwie –
Mdli mnie na twój widok, więc więcej się do mnie nie zbliżaj!
- Nie zamierzam – zapewnił mnie Potter
chłodno, po czym wyminął mnie, zachowując przy tym śmiesznie dużą odległość i
zniknął za dziurą pod portretem, zostawiając mnie, stojącą wciąż w tym samym
miejscu – złą, rozczarowaną i nieszczęśliwą.
*
W dormitorium dziewcząt nie było nikogo.
Usiadłam na swoim łóżku, czując, że gdybym spróbowała ustać choć kilka sekund
dłużej, z pewnością ugięłyby się pode mną kolana. Nie mogłam uwierzyć w to, co
widziałam. Nie mogłam uwierzyć w to, co zrobił James. Zaledwie kilka godzin
wcześniej to JA byłam w jego sypialni. To MNIE przyciągnął do siebie, będąc
przy tym prawie nagi… To MNIE pocałował tak, że zabrakło mi nie tylko tchu, ale
i samokontroli.
- Ale to TY nie dajesz mu nigdy szansy.
TY znowu go odtrąciłaś. TY opowiadałaś głupoty o tym, że pocałowałaś go pod
wpływem impulsu. TY stwierdziłaś, że mdli cię na jego widok. TY doprowadziłaś
do tego, że zaprosił do swojej sypialni Juliet – powiedział kategorycznym tonem
natrętny głosik w mojej głowie.
- To nie tak! – odpowiedziałam nerwowo,
nawet nie zastanawiając się nad tym, że kłócę się z samą sobą – Odtrącam go, bo
to James Potter. To napuszony zarozumialec, kretyn i szmatławiec. Nigdy nie
chciałabym być z kimś takim jak on!
- I dlatego uwielbiasz jego pocałunki i
jesteś o niego zazdrosna? –zapytał głosik chytrze.
- Ja… Nie… - zaczęłam, ale wiedziałam
już, że nie ma sensu marnować energii na walkę z samą sobą. Musiałam wreszcie
dojrzeć do tego, by pogodzić się z tym, co od tak dawna chciało mi powiedzieć
moje serce.
Tak, byłam zazdrosna o Jamesa Pottera.
Tak, czułam się niesamowicie, kiedy
całował mnie James Potter.
Tak, mogłam myśleć ostatnio tylko o
Jamesie Potterze.
I teraz…
Dotknęłam swojego policzka, już bez
zdumienia odnotowując, że jest wilgotny.
I teraz płakałam z powodu Jamesa Pottera.
- Ja… Ja naprawdę się w nim zakochałam… -
szepnęłam do samej siebie, po czym z oczu tak gęsto popłynęły mi łzy, że
przestałam już widzieć cokolwiek.
*
Szłam korytarzami Hogwartu, z głową wbitą
w posadzkę, nie patrząc na nikogo. Mijałam wielu uczniów, roześmianych,
rozdrażnionych, idących samotnie lub w większych grupkach, ale nie zwracałam na
żadnego spośród nich najmniejszej uwagi. Mój cel mieścił się na siódmym
piętrze, naprzeciw idiotycznego gobelinu z Barnabaszem Bzikiem i trollami,
który zawsze wzbudzał we mnie uśmiech pełen politowania.
Słyszałam kiedyś, bardzo dawno temu, jak
Syriusz Black rozmawiał z Remusem Lupinem o pewnym pomieszczeniu, mieszczącym
się właśnie w miejscu, do którego teraz, z tak wielką determinacją zmierzałam.
Chłopcy nazywali go „Pokojem Życzeń”. Podobno miał taką właściwość, że zmieniał
się za każdym razem w to, czego akurat najbardziej potrzebowała osoba, chcąca
się w nim znaleźć.
Ja, która chciałam teraz nade wszystko
spokojnego miejsca, w którym mogłabym z dystansem poukładać wszystkie swoje
uczucia, uznałam, że sprawdzę wreszcie, ile prawdy mieściło się w opowieści
Syriusza Blacka. Gdy osiągnęłam cel swojej podróży, zaczęłam przechadzać się
wzdłuż ściany, myśląc intensywnie:
- Chcę pokoju, w którym nikt mnie nie
znajdzie… Pokoju, w którym nie ma Pottera... Pokoju, w którym odzyskam spokój.
Gdy zakończyłam trzecią rundkę swego
spaceru, zmaterializowały się przede mną drzwi z mosiężną klamką. Więc jednak
Black mówił prawdę… Wzięłam głęboki oddech i, nieco niepewnie, weszłam do
środka.
Kiedy zamknęły się za mną drzwi, zakryłam
sobie rękoma usta, by nie krzyknąć ze zdumienia. Pomieszczenie, w którym się
znalazłam, do złudzenia przypominało mój pokój w Littre Whinging. Te same
meble, ta sama podłoga… Nawet okno wychodziło na wypielęgnowany trawnik, choć
wciąż byłam przecież w Hogwarcie.
Usiadłam na łóżku z zamiarem ponownego
zanalizowania wszystkiego, co miało dzisiaj miejsce. Nie zdążyłam jednak nawet
przypomnieć sobie sceny, która rozegrała się w pokoju wspólnym, bo nagle
poczułam, że dziwnie ciąży mi głowa. Ułożyłam się więc wygodnie, przytulając
się do poduszki i okrywając kołdrą. Nie minęło kilka sekund, a zmorzył mnie
zdrowy, mocny sen.
Obudziłam się po trzech, pełnych
godzinach, jeśli wierzyć zegarowi na szafce przy łóżku. Otworzyłam oczy i na
widok swojego mugolskiego pokoju – wpadłam w popłoch. Co się stało? Dlaczego
nie jestem w Hogwarcie?
Gdy jednak nieco się rozbudziłam,
przypomniała mi się scena, której byłam świadkiem. Juliet, wychodząca z
dormitorium chłopców z triumfalną miną, James, podający jej sweter, który zostawiła
na jego łóżku i umawiający się z nią na przyszłą sobotę…
Na samo wspomnienie tego wydarzenia
poczułam, jak po policzkach zaczynają ciec mi łzy.
- Nie płacz, Lily… - odezwał się ktoś za
moimi plecami, łagodnym, dziwnie znajomym głosem. Odwróciłam głowę i to, co
ujrzałam, sprawiło, że moje serce na moment się zatrzymało. Na moim łóżku, tuż
obok mnie, siedziała czterdziestokilkuletnia kobieta o ciemnorudych włosach,
uśmiechająca się do mnie z troską.
- Ma-ma? – wydukałam wstrząśnięta,
natychmiast podrywając się z łóżka – To naprawdę ty? Ale… jak to? Przecież…
- Tak, to ja – odpowiedziała mama
spokojnie, przyglądając mi się z miłością i wzruszeniem. Wyciągnęła w moim
kierunku dłoń i otarła łzy z mego policzka. Jej dotyk przypominał jednak lekkie
muśnięcie wiatru.
- Mamo… Ty żyjesz? Ten pokój cię…
wskrzesił? – zapytałam rozgorączkowana. Nie mogłam uwierzyć we własne
szczęście. Moja mama, moja jedyna, ukochana mama, siedziała teraz przy moim
boku i mogłam z nią porozmawiać. Przypomniała mi się moja ostatnia noc w domu,
kiedy byłam przekonana, że żyję już w świecie bez niej, przypomniały mi się
długie tygodnie smutku i płakania w ukryciu, przypomniał mi się cały ból, który
ogarnął mnie, gdy Dumbledore poinformował mnie o jej śmierci. Czyżby to
wszystko było tylko jednym, wielkim nieporozumieniem? Czy właśnie odzyskałam tę
najdroższą mi osobę, po której stracie tak bardzo cierpiałam?
- Nie, Lily… - odpowiedziała mama, ze
smutkiem kręcąc głową – Jestem tylko wspomnieniem, iluzją stworzoną na potrzeby
tego pokoju.
- To nieprawda! – zaprzeczyłam stanowczo,
czując, że moje cudem odzyskane szczęście w każdej chwili może mi się wymknąć z
rąk – Przecież tu jesteś! Rozmawiasz ze mną! I… I nie jesteś przezroczysta! –
dodałam – Wszystkie duchy w Hogwarcie są przezroczyste, a ty wyglądasz znacznie
bardziej prawdziwie od nich!
- Ale jestem mniej niż duchem, skarbie –
wytłumaczyła mi cierpliwie, po czym ponownie wyciągnęła dłoń w moim kierunku, a
ja, zamiast dotyku jej palców, poczułam jedynie lekką bryzę na twarzy – Już
rozumiesz, kochanie? Nie jestem czymś namacalnym. Jestem twoją skrytą potrzebą,
którą w jakiś sposób zmaterializował Pokój Życzeń.
- Ale ja… - zaczęłam – Kiedy chciałam tu
wejść… Nie myślałam tak zupełnie… o tobie – wyznałam, nieco zakłopotana. Mama
jednak nie sprawiała wrażenia dotkniętej.
- Chciałaś odzyskać spokój i równowagę.
Nie czułaś ich od bardzo dawna i moja śmierć była tego po części przyczyną. Nie
mogłaś się ze mną pożegnać, bo zmarłam wiele kilometrów od ciebie. To cię
zabolało, prawda?
Przytaknęłam głową, nie chcąc jej
przerywać.
- Ten pokój wszystko wyczuwa. Odgaduje
nasze potrzeby lepiej niż my sami. Na tym polega jego wyjątkowość.
- W takim razie… W takim razie zawsze,
kiedy będę chciała się z tobą zobaczyć, mogę tu przyjść, prawda? – zapytałam,
mimowolnie wstrzymując oddech. Mama uśmiechnęła się smutno.
- Niestety nie, kochanie. Za każdym razem
będą tobą targać inne uczucia i inne potrzeby.
- Ale przecież, jeśli za każdym razem
moją potrzebą będzie ujrzenie ciebie, to chyba… - nie dawałam za wygraną, ale
mama mi przerwała.
- Wolałabym, żebyś więcej nie próbowała
zobaczyć się ze mną w taki sposób.
- Dlaczego? – zapytałam ochryple –
Dopiero co cię odzyskałam! Nie mogę pozwolić znowu ci odejść!
- Liluś… Ja już odeszłam. To, co widzisz
przed sobą, to tylko iluzja, a ja nie chcę, byś uzależniła się od czegoś, co
nie jest prawdziwe.
- Nie chcę, żebyś mnie zostawiła… -
wydukałam, czując, jak moje oczy ponownie wypełniają się łzami – Nie w taki
sposób…
- Kochanie… - zaczęła mama, tym razem
jednak bardziej stanowczym tonem – Ja cię przecież nigdy nie zostawiłam i nigdy
cię nie zostawię. Pamiętasz, co mi powiedziałaś, zanim pojechałaś ostatnim
razem do Hogwartu?
- Że ty też jesteś częścią mojej magii… -
odparłam, powoli pojmując, do czego zmierza moja mama.
- Właśnie – powiedziała, uśmiechając się
delikatnie – A magia jest wieczna i jest wszędzie. Tak samo, jak moja miłość do
ciebie, Petunii i Warnera. Jestem z ciebie bardzo dumna, Lily. Mam dzielną,
mądrą córeczkę, która powoli staje się wspaniałą kobietą. I wierzę w to, że
tak, jak potrafiłaś poradzić sobie z tęsknotą za mną, tak będziesz w stanie
poradzić sobie z każdym problemem, który ześle ci los, bo jesteś naprawdę
wyjątkową i silną osobą, Lily.
Nie próbowałam już powstrzymywać łez.
Skapywały po moich policzkach i brodzie, coraz gęściej i gęściej… Musiałam co
chwilę mrugać, bo obraz zaczął mi się zamazywać, a chciałam na zawsze wyryć w
sercu twarz mojej uśmiechniętej mamy.
- Myślę, skarbie, że już wystarczy –
powiedziała po dłuższej chwili, wciąż się uśmiechając – Jesteś już gotowa, by
wyjść.
Niechętnie wykonałam krok do tyłu, cały
czas jednak przyglądając się mamie. Pewna rzecz wciąż jeszcze nie dawała mi
spokoju.
- Mamo? Ale ty wiesz, że to, że Hogwart
stał się moim domem, nie oznacza wcale, że kocham was mniej, prawda?
- Oczywiście, że to wiem. Zawsze
wiedziałam – odpowiedziała, uśmiechając się tak promiennie, że zabolało mnie
serce na samą myśl o tym, że teraz naprawdę widzę już ten uśmiech po raz
ostatni – Do zobaczenia, Lily… Kiedyś, za wiele, wiele lat znowu się spotkamy i
opowiesz mi wtedy, jak wyglądało twoje życie z Jamesem Potterem, dobrze? –
zapytała.
- Z Ja-Ja-Jamesem? – zapytałam,
wytrzeszczając na nią oczy – To ty o nim wiesz?
- Wiem całkiem sporo – odparła swobodnie
– I nie sądzę, żeby był takim napuszonym kretynem, za jakiego go uważasz –
dodała, unosząc z rozbawieniem brwi.
- Tak czy owak, on mnie nie…
- Ciebie nie można nie kochać, Liluś i
James Potter na pewno też to zauważył – powiedziała mama cierpliwie – A teraz
już idź. Nie marnuj czasu na iluzje, skoro czeka na ciebie ktoś z krwi i kości,
kto bardzo by chciał się tobą zaopiekować.
Pokiwałam twierdząco głową, czując, że
moją duszę wreszcie ogarnia spokój, którego tak potrzebowałam.
*
Gdy wróciłam do Wieży Gryffindoru, Alice
i Emily podbiegły do mnie zmartwione, wypytując, co się stało, że zniknęłam na
tyle godzin.
- Byłam w bibliotece – skłamałam, po czym
wyminęłam je, tłumacząc się zmęczeniem. Weszłam do swego łóżka, zaciągając
wokół niego kotary. Chociaż byłam pewna, że przyjaciółki mi nie uwierzyły,
czułam, że nie jestem gotowa, by z kimkolwiek rozmawiać o tym, co stało się w
Pokoju Życzeń.
Pomyślałam jednocześnie, że otrzymałam od
losu niezwykły podarunek. Mogłam raz jeszcze spotkać się ze swoją ukochaną mamą
i powiedzieć jej to, czego nie zdążyłam zrobić za jej życia. Czułam wielką
ochotę, by znów ją zobaczyć, ale postanowiłam, że dotrzymam danego mamie słowa.
Jednocześnie pomyślałam też o tym, co powiedziała mi na temat Jamesa. Może
faktycznie trochę zbyt szybko uwierzyłam Juliet? Może całą tę sytuację da się
jakoś wytłumaczyć i może naprawdę oceniam Pottera gorzej, niż na to zasługuje?
- Pomyślę o tym jutro – zdecydowałam,
zapadając się w miękkie poduszki. Zamknęłam oczy, wyobrażając sobie ciepły
uśmiech mojej mamy i znów poczułam się szczęśliwa i bezpieczna, tak jak wtedy,
gdy jako dziecko chroniłam się w jej ramionach.
W pewnym momencie zaczęłam płakać, dlaczego? dlatego ,że pięknie piszesz :) życzę ci dużo dobrego, powodzenia .
OdpowiedzUsuń