sobota, 11 sierpnia 2012

Rozterki Hagrida, czyli jak nasz największy przyjaciel dostał psa


Gdy James przypadkiem dowiedział się o tym, o czym rozmawiał ze mną Peter, nie odzywał się do Glizdogona przez calutki tydzień. Mnie z kolei przeprosił już na drugi dzień. Najwidoczniej poszedł po rozum do głowy i wysłuchał tego, co mieli do powiedzenia Courtney i Michael. Kiedy dowiedział się, że moje relacje z byłym chłopakiem są jedynie koleżeńskie, naprawdę wyglądał na zmieszanego.
- Przepraszam, Evans… - mruknął, obdarzając mnie najpiękniejszym uśmiechem z całego swego arsenału w nadziei, że zmięknie mi serce – Źle to wszystko zrozumiałem.
- Ostatnio często musisz mnie przepraszać – odparłam chłodno, ale, na widok jego miny, dodałam – Niech ci będzie. Teraz ci wybaczę, ale pilnuj się na przyszłość.
- Dzięki – westchnął z wyraźną ulgą, po czym tradycyjnie zmierzwił sobie włosy – Gdybyś miała ochotę przypieczętować nasze pogodzenie się, to moglibyśmy…
- Nie – odpowiedziałam automatycznie.
James sprawiał wrażenie, jakby nie zamierzał jeszcze odpuścić, ale na widok mojej ostrzegawczo uniesionej brwi widocznie doszedł do wniosku, że w tej chwili najlepiej będzie przystopować.
Potter był dla mnie jedną, wielką zagadką. Dlaczego potrafił wzbudzać we mnie skrajne, ale niesamowicie silne emocje? Gdy został zraniony w Zakazanym Lesie, miałam wrażenie, że dzielę jego ból, że i moje żebra łamią się pod czyimś naciskiem. Kiedy pani Pomfrey powiedziała, że James przeżyje, poczułam szczęście, jakiego od dawna już nie zaznałam. Ale w chwili, w której Potter oskarżył mnie o to, że chcę uwieść Michaela, wydawało mi się, że żal i poczucie krzywdy rozsadzą mnie od środka.
Cokolwiek robił i mówił James – miało to na mnie bezpośredni wpływ, sprawiając, że coraz mniej poznawałam samą siebie i coraz mniej przestałam rozumieć to, co działo się wokół.
Czas mijał coraz szybciej. Luty ustąpił miejsca marcowi i z dnia na dzień robiło się coraz cieplej. Śnieg dawno już stopniał, a w powietrzu unosiła się już bliska zapowiedź wiosny. Korzystając z dobrej pogody, postanowiłam udać się na spacer i odwiedzić Hagrida, który wciąż jeszcze nie do końca pogodził się z faktem, że nie udało mu się utrzymać ostatniej pary sklątek przy życiu.
- Hagridzie! Co się stało? – zapytałam, kiedy przyjaciel otworzył mi drzwi i gestem wskazał, bym weszła do chatki.
Gajowy przedstawiał sobą obraz skrajnej rozpaczy. Łzy wielkości klonowych liści spływały mu po policzkach, a całym ciałem wstrząsały potężne łkania. Zupełnie nie wiedziałam, jak mam się zachować.
- Hagridzie… Jeśli chodzi ci o te sklątki, to…
Odpowiedziało mi donośne wycie przyjaciela.
- Może za jakiś czas wyhodujesz sobie coś lepszego i bardziej…legalnego? – zaproponowałam, klepiąc go lekko po potężnym ramieniu.
- Li-ly… - zaczął, po czym w bardzo hałaśliwy sposób wydmuchał sobie nos – Ja cię przepraszam, że tak się… rozkleiłem… cholibka…
- Nie musisz mnie przepraszać – odpowiedziałam łagodnie, starając się nie zwracać uwagi na wielkiego smarka, dyndającego z prawej dziurki jego nosa – Co się stało?
- Tak się… jakoś…
Czekałam przez dłuższy moment w nadziei na to, że Hagrid dokończy zdanie, ale jedyne, co zrobił, to ponownie wydmuchał sobie nos. Postanowiłam więc jeszcze raz spróbować wyciągnąć z niego powód jego zmartwienia.
- Dlaczego płaczesz, Hagridzie? – zapytałam bardziej stanowczo.
- Tylko się ze mnie nie śmiej! – ostrzegł mnie, a jego oczy, przypominające dwa czarne żuki, błysnęły podejrzliwie – Obiecaj!
- Obiecuję – odparłam, unosząc w górę prawą rękę – No więc?
- Bo ja… Bo ja tylko w tym Zakazanym Lesie cały czas siedzę… Z jednorożcami się nie dogadasz, centaury to tylko czekają, aż je czymś urazisz, coby ci siedzenie kopytami skopać… Skląteczek już ni mam…
- Więc… - zaczęłam ostrożnie, powoli pojmując, o co chodzi przyjacielowi – Więc czujesz się po prostu trochę samotny?
Przytaknął mi, po czym podniósł się z miejsca tak gwałtownie, że zadrżało całe wyposażenie jego chatki. Otarł dziarsko łzy i odparł:
- Lily, ty chyba powinnaś odrobić teraz jakieś zadanie domowe, co nie? – zapytał.
Zrozumiałam, do czego zmierzał, więc pożegnałam się krótko i wyszłam. Zrobiło mi się bardzo przykro. Hagrid był moim przyjacielem, a nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, że może czuć się samotny. Ja mam swoje przyjaciółki, które towarzyszą mi przez większość dnia, a Hagrid cały czas siedzi w swojej chatce albo szwenda się po Zakazanym Lesie.
- Wstydź się, Lily Evans – powiedziałam sama do siebie – Powinnaś coś z tym koniecznie zrobić!

*

- Biedny Hagrid… - westchnęła Emily, kiedy zwierzyłam się jej i Alice z tego, czego dowiedziałam się od przyjaciela – Faktycznie, jakby się tak nad tym zastanowić, to ma prawo czuć się samotny.
- Może… - zaczęła Alice, drapiąc się piórem po brodzie – Może… kupimy mu jakiegoś zwierzaka? – zaproponowała.
- Byle nie sklątki tylnowybuchowe ani inne obrzydlistwa – zastrzegła Emily i wzdrygnęła się mimowolnie.
- Myślałam raczej o czymś klasycznym i legalnym – odpowiedziała z uśmiechem – O czymś, co Hagrid mógłby trzymać w swojej chatce i co mógłby zabierać ze sobą do Zakazanego Lasu na swoje patrole. Co powiecie o tym, by kupić mu psa? – zapytała, wpatrując się w nas wyczekująco.
- Nieźle, Larsson, jestem za – odparł, zupełnie nieoczekiwanie, James Potter, który od jakiegoś czasu przysłuchiwał się naszej rozmowie – Myślę, że Łapa, Lunio i Glizdek też się zgodzą. W przyszłym tygodniu jest Hogsmeade, więc umówmy się, że się rozdzielimy i połazimy po sklepach. Na pewno coś znajdziemy. No to na razie – mruknął, ziewając potężnie.
- Nie rządź się tak, Potter! To nie twój plan! – zawołałam za nim, ale nawet się nie odwrócił. Jego pewność siebie doprowadzała mnie czasem do szaleństwa.
 
*

Wszyscy z wielką niecierpliwością wyczekaliśmy soboty. Gdy wreszcie znaleźliśmy się w Hogsmeade, Potter uznał, że będzie pełnić rolę szefa grupy i, zanim zdążyłam wyrazić swój sprzeciw, już zaczął rozdzielać nam zadania.
- Przeszukamy większy obszar, jeśli podzielimy się sektorami – oznajmił tonem wojskowego stratega – Lunio, Glizdek i Larsson pójdą na wschód, Łapa i Norton na zachód, a ja i Evans… - tu posłał mi nieco złośliwy uśmiech - …na południe. Wszystko jasne? No to w drogę.
- Niby dlaczego mam być z tobą w parze? – warknęłam, kiedy moi przyjaciele rozdzielili się już według instrukcji i zostałam sam na sam z Potterem.
- Nie w parze, Evans, ale w duecie – odparł, uśmiechając się szeroko – No, chyba, że masz ambicje na coś więcej, to mogę się jeszcze zastanowić…
- Nie bądź śmieszny – prychnęłam ze złością – Skoro już jesteśmy w DUECIE, to może zabierzemy się za szukanie psa dla Hagrida, co?
- Jak sobie życzysz – odpowiedział mi przesadnie grzecznym tonem.
Gdy weszliśmy do sklepu ze zwierzętami, czekało nas spore rozczarowanie.
- Psy? – zapytała przysadzista czarownica ze zdumioną miną – One już dawno wyszły z mody… - dodała lekceważąco, po czym zatoczyła ręką łuk, chcąc widocznie zwrócić naszą uwagę na wyposażenie swego sklepu – Rozejrzyjcie się, widzicie tu jakieś?
- To chyba będzie trudniejsze, niż się nam wydawało… - mruknęłam zniechęcona, gdy i w kolejnym sklepie powiedziano nam, że psów już się w Hogsmeade nie sprzedaje.
- Tak szybko się poddajesz? – zapytał James z błyskiem w oku – I właśnie dlatego jesteś ze mną w parze, Evans. Sama byś sobie nie dała rady i potrzebujesz obok siebie silnego, zaradnego mężczyzny.
- Że niby ciebie? – odparłam, przyglądając mu się z powątpiewaniem – I od kiedy niby jesteśmy w parze? Chyba w duecie, Potter?
- Ja tam mam ambicje na więcej – odparł z rozbrajającą szczerością, po czym złapał mnie za rękę - Chodź, znam pewne ciekawe miejsce, gdzie może nam się uda dostać psa – powiedział tajemniczo.
Ignorując szybsze bicie serca i niekontrolowany atak gorąca, który nastąpił w chwili, w której dotknął mnie James, pozwoliłam mu się poprowadzić, zastanawiając się, co z tego wszystkiego wyniknie.

*

Gospoda pod Świńskim Łbem była chyba jedynym miejscem w Hogsmeade, które zawsze omijałam szerokim łukiem. Lokal nie cieszył się dobrą sławą i zawsze gromadziło się w nim szemrane towarzystwo. Niechętnie jednak weszłam do środka za zupełnie niezrażonym Potterem i zajęłam miejsce przy jednym ze stolików.
- I to jest to twoje ciekawe miejsce? – zapytałam, rozglądając się dookoła. Pozostali goście lokalu byli albo tak posępni, albo tak przerażający, że do żadnego z nich nie odważyłabym się zagadać.
- Boisz się? – James uniósł lekko brew i przyjrzał mi się z rozbawieniem.
- Jasne, że nie – odparłam, bębniąc palcami po niezbyt czystym blacie stołu.
- To dobrze, bo gdybyś raczyła wsłuchać się w to, o czym rozmawiają tamci dwaj za tobą, powinnaś poczuć wdzięczność, że cię tu zaprowadziłem.
Instynktownie odwróciłam głowę. Przy sąsiednim stoliku siedziało dwóch czarodziejów po czterdziestce. Jeden z nich był bardzo niechlujny, miał brudną szatę i niemal tak gęstą brodę jak Hagrid. Drugi prezentował się dostojniej, ale z oczu z pewnością nie patrzyło mu dobrze.
- Więc ja ci mówię, Malcolm, że nie wiem, co teraz... – żalił się brodaty - Oszczeniła się i teraz pełno tych maluchów mi się po domu pałęta. Żona powiedziała, że jak ich nie sprzedam, to przez miesiąc mogę liczyć wyłącznie na grochówkę. Ta to się umie nad człowiekiem pastwić!
- Taaa... racja, stary. - odparł drugi czarodziej, tonem pełnym zrozumienia, po czym jednym haustem opróżnił swój kieliszek - Ale może nie będzie aż tak źle, co? A nóż się ktoś trafi i kupi?
- Pięć sztuk? Na pewno nie! - oznajmił ten pierwszy z rezygnacją i napił się whisky. - Komu zależy dziś na psach? To już ponoć niemodne...
Spojrzałam na Jamesa, on na mnie. Wymieniliśmy znaczące uśmiechy i Rogacz zagadał do czarodziejów:
- Dzień dobry. Przez przypadek usłyszeliśmy o pańskim problemie i...
- Chcecie kupić szczeniaki? - zapytał szybko brodaty, a na jego twarzy pojawił się wyraz bezgranicznego szczęścia.
- JEDNEGO szczeniaka. – poprawiłam, wtrącając się do dyskusji. Z twarzy czarodzieja zszedł powoli uśmiech.
- A na pewno nie chcecie kompletu? - zapytał z nadzieją.
- Nie - odparliśmy jednocześnie, co nadało naszej odpowiedzi znacznie bardziej stanowczy charakter. Czarodziej widocznie zorientował się, że nie będzie mógł z nami negocjować i przemówił nieco mniej wesołym tonem:
- Mogę wam sprzedać szczeniaka za 10 galeonów.
- Zwariował pan? - zapytał James, nieco rozbawiony chciwością brodacza - Możemy dać najwyżej 2 galeony.
- Dwa galeony? - prychnął czarodziej - Za dwa galeony to możecie sobie kupić mysz, a nie rasowego brytana.
- Trudno - odparł Potter takim tonem, jakby odmowa mężczyzny nie zrobiła na nim żadnego wrażenia, po czym pociągnął mnie za rękę i ruszył powoli w kierunku wyjścia.
- Co ty robisz? - syknęłam cicho - Daj mu te 10 galeonów! Nigdzie indziej nie znajdziemy psa!
- Spokojnie - powiedział Rogacz opanowanym tonem i wyszczerzył do mnie zęby - Wszystko mamy pod kontrolą. Naucz się wreszcie mi ufać - dodał z naciskiem.
Zaledwie James podszedł do drzwi i od niechcenia nacisnął na klamkę, brodaty czarodziej natychmiast zjawił się obok nas, nie tylko godząc się na cenę zaproponowaną przez Pottera, ale i obiecując, że w ciągu trzech minut przyniesie nam pieska, żebyśmy zdecydowali, czy na pewno chcemy go kupić. Gdy zniknął z cichym trzaskiem, James spojrzał na mnie z wyraźną satysfakcją.
- I kto tu jest mistrzem negocjacji?
- To aż nieprawdopodobne, że ledwo tu weszliśmy, a dobiliśmy targu – zastanowiłam się na głos, ignorując poprzednią wypowiedź Pottera. Co jak co, ale chwalić to go na pewno nie zamierzam.
- W tej gospodzie kwitnie biznes sprzedaży różnych ciekawych zwierząt – odparł James – Hagrid mi mówił, że zdobył tu już nieraz różne rzadkie okazy.
- Psy nie są rzadkie – zaperzyłam się.
- Tylko u mugoli – odparł spokojnie – Żadna z czarodziejskich rodzin, które znam, nie posiada psa.
- Ja kiedyś miałam… - przypomniało mi się – Kiedy wracałam ze szkoły, przyplątał się za mną pewien kundelek. Był w naszej rodzinie przez trzy lata. Potem potrącił go samochód.
- Przykro mi... A czy z psem można się bardzo zżyć? – zapytał James. Zerknęłam na niego wilkiem, bo byłam pewna, że sobie ze mnie żartuje, ale w jego głosie brzmiała jedynie szczera ciekawość.
- Bardzo – odparłam – Mówi się… To znaczy, mugole mówią, że pies to najlepszy przyjaciel człowieka.
- Więc lepiej wybrać nie mogliśmy – stwierdził James, puszczając do mnie oko.

*

Nasi przyjaciele byli pod wielkim wrażeniem, gdy James, nie kryjąc satysfakcji, pokazał im psiaka, którego sprzedał nam brodaty jegomość.
- Nieźle, stary… - powiedział Syriusz, przyglądając się szczeniakowi – A już myślałem, że w tym Hogsmeade nic już nie można kupić… Dostałeś go w „Świńskim Łbie”, co nie? Dlatego, kiedy nas dzieliłeś, chciałeś iść z Evans na południe,co?
- Taka taktyka – odparł Potter, wzruszając ramionami – Najważniejsze jest to, że cel został osiągnięty, czyż nie?
Wszyscy musieliśmy się z nim zgodzić.

*

Na drugi dzień obudził mnie tak głośny wrzask, że aż spadłam z łóżka. Klnąc zawzięcie pod nosem, poczłapałam do pokoju wspólnego, skąd krzyk był znacznie lepiej słyszalny. Szybko doszłam do wniosku, że sprawcą mojej pobudki był Syriusz Black.
- Pies narobił mu do kapci… - zdradził mi Remus podczas śniadania.
Parsknęłam śmiechem w swoją owsiankę.
- To takie zabawne? – zapytał Black poirytowany – Wyobraź sobie, Evans, że się budzisz, wkładasz stopy do kapci i czujesz w nich…
- Och, oszczędź mi szczegółów – odparłam – Pomyśl sobie, że nałapałeś zwierzęcych feromonów i będziesz od teraz bardziej macho – zażartowałam.
- Nie potrzebuję odchodów w kapciach, by być macho – oznajmił Syriusz z godnością.
- Najwidoczniej pies był innego zdania - dodała Emily.
- I ty przeciwko mnie? - zapytał Black z udawanym oburzeniem.
Wszyscy wybuchliśmy śmiechem.
Po śniadaniu nie mogliśmy się wręcz doczekać reakcji Hagrida na nasz podarunek. Gdy gajowy zobaczył nas wszystkich, stłoczonych przed drzwiami jego chatki, ogarnęła go konsternacja.
- Co wy...? Cholibka...
- To dla ciebie, Hagridzie - oznajmił James wesoło, podając mu z namaszczeniem pieska. Reakcja naszego przyjaciela była jednak inna, niż się spodziewaliśmy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz