Gdy James
przypadkiem dowiedział się o tym, o czym rozmawiał ze mną Peter, nie odzywał
się do Glizdogona przez calutki tydzień. Mnie z kolei przeprosił już na drugi
dzień. Najwidoczniej poszedł po rozum do głowy i wysłuchał tego, co mieli do
powiedzenia Courtney i Michael. Kiedy dowiedział się, że moje relacje z byłym
chłopakiem są jedynie koleżeńskie, naprawdę wyglądał na zmieszanego.
-
Przepraszam, Evans… - mruknął, obdarzając mnie najpiękniejszym uśmiechem z
całego swego arsenału w nadziei, że zmięknie mi serce – Źle to wszystko
zrozumiałem.
- Ostatnio
często musisz mnie przepraszać – odparłam chłodno, ale, na widok jego miny,
dodałam – Niech ci będzie. Teraz ci wybaczę, ale pilnuj się na przyszłość.
- Dzięki –
westchnął z wyraźną ulgą, po czym tradycyjnie zmierzwił sobie włosy – Gdybyś
miała ochotę przypieczętować nasze pogodzenie się, to moglibyśmy…
- Nie –
odpowiedziałam automatycznie.
James
sprawiał wrażenie, jakby nie zamierzał jeszcze odpuścić, ale na widok mojej
ostrzegawczo uniesionej brwi widocznie doszedł do wniosku, że w tej chwili
najlepiej będzie przystopować.
Potter był
dla mnie jedną, wielką zagadką. Dlaczego potrafił wzbudzać we mnie skrajne, ale
niesamowicie silne emocje? Gdy został zraniony w Zakazanym Lesie, miałam
wrażenie, że dzielę jego ból, że i moje żebra łamią się pod czyimś naciskiem.
Kiedy pani Pomfrey powiedziała, że James przeżyje, poczułam szczęście, jakiego
od dawna już nie zaznałam. Ale w chwili, w której Potter oskarżył mnie o to, że
chcę uwieść Michaela, wydawało mi się, że żal i poczucie krzywdy rozsadzą mnie
od środka.
Cokolwiek
robił i mówił James – miało to na mnie bezpośredni wpływ, sprawiając, że coraz
mniej poznawałam samą siebie i coraz mniej przestałam rozumieć to, co działo
się wokół.
Czas mijał
coraz szybciej. Luty ustąpił miejsca marcowi i z dnia na dzień robiło się coraz
cieplej. Śnieg dawno już stopniał, a w powietrzu unosiła się już bliska
zapowiedź wiosny. Korzystając z dobrej pogody, postanowiłam udać się na spacer
i odwiedzić Hagrida, który wciąż jeszcze nie do końca pogodził się z faktem, że
nie udało mu się utrzymać ostatniej pary sklątek przy życiu.
-
Hagridzie! Co się stało? – zapytałam, kiedy przyjaciel otworzył mi drzwi i
gestem wskazał, bym weszła do chatki.
Gajowy
przedstawiał sobą obraz skrajnej rozpaczy. Łzy wielkości klonowych liści
spływały mu po policzkach, a całym ciałem wstrząsały potężne łkania. Zupełnie
nie wiedziałam, jak mam się zachować.
-
Hagridzie… Jeśli chodzi ci o te sklątki, to…
Odpowiedziało
mi donośne wycie przyjaciela.
- Może za
jakiś czas wyhodujesz sobie coś lepszego i bardziej…legalnego? –
zaproponowałam, klepiąc go lekko po potężnym ramieniu.
- Li-ly… -
zaczął, po czym w bardzo hałaśliwy sposób wydmuchał sobie nos – Ja cię
przepraszam, że tak się… rozkleiłem… cholibka…
- Nie musisz
mnie przepraszać – odpowiedziałam łagodnie, starając się nie zwracać uwagi na
wielkiego smarka, dyndającego z prawej dziurki jego nosa – Co się stało?
- Tak się…
jakoś…
Czekałam
przez dłuższy moment w nadziei na to, że Hagrid dokończy zdanie, ale jedyne, co
zrobił, to ponownie wydmuchał sobie nos. Postanowiłam więc jeszcze raz
spróbować wyciągnąć z niego powód jego zmartwienia.
- Dlaczego
płaczesz, Hagridzie? – zapytałam bardziej stanowczo.
- Tylko
się ze mnie nie śmiej! – ostrzegł mnie, a jego oczy, przypominające dwa czarne
żuki, błysnęły podejrzliwie – Obiecaj!
- Obiecuję
– odparłam, unosząc w górę prawą rękę – No więc?
- Bo ja…
Bo ja tylko w tym Zakazanym Lesie cały czas siedzę… Z jednorożcami się nie
dogadasz, centaury to tylko czekają, aż je czymś urazisz, coby ci siedzenie
kopytami skopać… Skląteczek już ni mam…
- Więc… -
zaczęłam ostrożnie, powoli pojmując, o co chodzi przyjacielowi – Więc czujesz
się po prostu trochę samotny?
Przytaknął
mi, po czym podniósł się z miejsca tak gwałtownie, że zadrżało całe wyposażenie
jego chatki. Otarł dziarsko łzy i odparł:
- Lily, ty
chyba powinnaś odrobić teraz jakieś zadanie domowe, co nie? – zapytał.
Zrozumiałam,
do czego zmierzał, więc pożegnałam się krótko i wyszłam. Zrobiło mi się bardzo
przykro. Hagrid był moim przyjacielem, a nigdy nawet przez myśl mi nie
przeszło, że może czuć się samotny. Ja mam swoje przyjaciółki, które towarzyszą
mi przez większość dnia, a Hagrid cały czas siedzi w swojej chatce albo szwenda
się po Zakazanym Lesie.
- Wstydź
się, Lily Evans – powiedziałam sama do siebie – Powinnaś coś z tym koniecznie
zrobić!
*
- Biedny
Hagrid… - westchnęła Emily, kiedy zwierzyłam się jej i Alice z tego, czego
dowiedziałam się od przyjaciela – Faktycznie, jakby się tak nad tym zastanowić,
to ma prawo czuć się samotny.
- Może… -
zaczęła Alice, drapiąc się piórem po brodzie – Może… kupimy mu jakiegoś
zwierzaka? – zaproponowała.
- Byle nie
sklątki tylnowybuchowe ani inne obrzydlistwa – zastrzegła Emily i wzdrygnęła
się mimowolnie.
- Myślałam
raczej o czymś klasycznym i legalnym – odpowiedziała z uśmiechem – O czymś, co
Hagrid mógłby trzymać w swojej chatce i co mógłby zabierać ze sobą do
Zakazanego Lasu na swoje patrole. Co powiecie o tym, by kupić mu psa? –
zapytała, wpatrując się w nas wyczekująco.
- Nieźle,
Larsson, jestem za – odparł, zupełnie nieoczekiwanie, James Potter, który od
jakiegoś czasu przysłuchiwał się naszej rozmowie – Myślę, że Łapa, Lunio i
Glizdek też się zgodzą. W przyszłym tygodniu jest Hogsmeade, więc umówmy się,
że się rozdzielimy i połazimy po sklepach. Na pewno coś znajdziemy. No to na
razie – mruknął, ziewając potężnie.
- Nie
rządź się tak, Potter! To nie twój plan! – zawołałam za nim, ale nawet się nie
odwrócił. Jego pewność siebie doprowadzała mnie czasem do szaleństwa.
*
Wszyscy z wielką niecierpliwością wyczekaliśmy soboty.
Gdy wreszcie znaleźliśmy się w Hogsmeade, Potter uznał, że będzie pełnić rolę
szefa grupy i, zanim zdążyłam wyrazić swój sprzeciw, już zaczął rozdzielać nam
zadania.
-
Przeszukamy większy obszar, jeśli podzielimy się sektorami – oznajmił tonem
wojskowego stratega – Lunio, Glizdek i Larsson pójdą na wschód, Łapa i Norton
na zachód, a ja i Evans… - tu posłał mi nieco złośliwy uśmiech - …na południe.
Wszystko jasne? No to w drogę.
- Niby
dlaczego mam być z tobą w parze? – warknęłam, kiedy moi przyjaciele rozdzielili
się już według instrukcji i zostałam sam na sam z Potterem.
- Nie w
parze, Evans, ale w duecie – odparł, uśmiechając się szeroko – No, chyba, że
masz ambicje na coś więcej, to mogę się jeszcze zastanowić…
- Nie bądź
śmieszny – prychnęłam ze złością – Skoro już jesteśmy w DUECIE, to może
zabierzemy się za szukanie psa dla Hagrida, co?
- Jak
sobie życzysz – odpowiedział mi przesadnie grzecznym tonem.
Gdy
weszliśmy do sklepu ze zwierzętami, czekało nas spore rozczarowanie.
- Psy? –
zapytała przysadzista czarownica ze zdumioną miną – One już dawno wyszły z
mody… - dodała lekceważąco, po czym zatoczyła ręką łuk, chcąc widocznie zwrócić
naszą uwagę na wyposażenie swego sklepu – Rozejrzyjcie się, widzicie tu jakieś?
- To chyba
będzie trudniejsze, niż się nam wydawało… - mruknęłam zniechęcona, gdy i w
kolejnym sklepie powiedziano nam, że psów już się w Hogsmeade nie sprzedaje.
- Tak
szybko się poddajesz? – zapytał James z błyskiem w oku – I właśnie dlatego
jesteś ze mną w parze, Evans. Sama byś sobie nie dała rady i potrzebujesz obok
siebie silnego, zaradnego mężczyzny.
- Że niby
ciebie? – odparłam, przyglądając mu się z powątpiewaniem – I od kiedy niby
jesteśmy w parze? Chyba w duecie, Potter?
- Ja tam
mam ambicje na więcej – odparł z rozbrajającą szczerością, po czym złapał mnie
za rękę - Chodź, znam pewne ciekawe miejsce, gdzie może nam się uda dostać psa
– powiedział tajemniczo.
Ignorując
szybsze bicie serca i niekontrolowany atak gorąca, który nastąpił w chwili, w
której dotknął mnie James, pozwoliłam mu się poprowadzić, zastanawiając się, co
z tego wszystkiego wyniknie.
*
Gospoda
pod Świńskim Łbem była chyba jedynym miejscem w Hogsmeade, które zawsze
omijałam szerokim łukiem. Lokal nie cieszył się dobrą sławą i zawsze gromadziło
się w nim szemrane towarzystwo. Niechętnie jednak weszłam do środka za zupełnie
niezrażonym Potterem i zajęłam miejsce przy jednym ze stolików.
- I to
jest to twoje ciekawe miejsce? – zapytałam, rozglądając się dookoła. Pozostali
goście lokalu byli albo tak posępni, albo tak przerażający, że do żadnego z
nich nie odważyłabym się zagadać.
- Boisz
się? – James uniósł lekko brew i przyjrzał mi się z rozbawieniem.
- Jasne,
że nie – odparłam, bębniąc palcami po niezbyt czystym blacie stołu.
- To
dobrze, bo gdybyś raczyła wsłuchać się w to, o czym rozmawiają tamci dwaj za
tobą, powinnaś poczuć wdzięczność, że cię tu zaprowadziłem.
Instynktownie
odwróciłam głowę. Przy sąsiednim stoliku siedziało dwóch czarodziejów po
czterdziestce. Jeden z nich był bardzo niechlujny, miał brudną szatę i niemal
tak gęstą brodę jak Hagrid. Drugi prezentował się dostojniej, ale z oczu z
pewnością nie patrzyło mu dobrze.
- Więc ja
ci mówię, Malcolm, że nie wiem, co teraz... – żalił się brodaty -
Oszczeniła się i teraz pełno tych maluchów mi się po domu pałęta. Żona
powiedziała, że jak ich nie sprzedam, to przez miesiąc mogę liczyć
wyłącznie na grochówkę. Ta to się umie nad człowiekiem pastwić!
- Taaa...
racja, stary. - odparł drugi czarodziej, tonem pełnym zrozumienia, po czym
jednym haustem opróżnił swój kieliszek - Ale może nie będzie aż tak źle, co? A
nóż się ktoś trafi i kupi?
- Pięć
sztuk? Na pewno nie! - oznajmił ten pierwszy z rezygnacją i napił się
whisky. - Komu zależy dziś na psach? To już ponoć niemodne...
Spojrzałam
na Jamesa, on na mnie. Wymieniliśmy znaczące uśmiechy i Rogacz zagadał do
czarodziejów:
- Dzień
dobry. Przez przypadek usłyszeliśmy o pańskim problemie i...
- Chcecie
kupić szczeniaki? - zapytał szybko brodaty, a na jego twarzy pojawił się wyraz
bezgranicznego szczęścia.
- JEDNEGO
szczeniaka. – poprawiłam, wtrącając się do dyskusji. Z twarzy czarodzieja
zszedł powoli uśmiech.
- A na
pewno nie chcecie kompletu? - zapytał z nadzieją.
- Nie -
odparliśmy jednocześnie, co nadało naszej odpowiedzi znacznie bardziej
stanowczy charakter. Czarodziej widocznie zorientował się, że nie będzie mógł z
nami negocjować i przemówił nieco mniej wesołym tonem:
- Mogę wam
sprzedać szczeniaka za 10 galeonów.
-
Zwariował pan? - zapytał James, nieco rozbawiony chciwością brodacza - Możemy
dać najwyżej 2 galeony.
- Dwa
galeony? - prychnął czarodziej - Za dwa galeony to możecie sobie kupić mysz, a
nie rasowego brytana.
- Trudno -
odparł Potter takim tonem, jakby odmowa mężczyzny nie zrobiła na nim żadnego
wrażenia, po czym pociągnął mnie za rękę i ruszył powoli w kierunku wyjścia.
- Co ty
robisz? - syknęłam cicho - Daj mu te 10 galeonów! Nigdzie indziej nie
znajdziemy psa!
-
Spokojnie - powiedział Rogacz opanowanym tonem i wyszczerzył do mnie zęby -
Wszystko mamy pod kontrolą. Naucz się wreszcie mi ufać - dodał z naciskiem.
Zaledwie
James podszedł do drzwi i od niechcenia nacisnął na klamkę, brodaty czarodziej
natychmiast zjawił się obok nas, nie tylko godząc się na cenę zaproponowaną
przez Pottera, ale i obiecując, że w ciągu trzech minut przyniesie nam pieska,
żebyśmy zdecydowali, czy na pewno chcemy go kupić. Gdy zniknął z cichym
trzaskiem, James spojrzał na mnie z wyraźną satysfakcją.
- I kto tu
jest mistrzem negocjacji?
- To aż
nieprawdopodobne, że ledwo tu weszliśmy, a dobiliśmy targu – zastanowiłam się
na głos, ignorując poprzednią wypowiedź Pottera. Co jak co, ale chwalić to go
na pewno nie zamierzam.
- W tej
gospodzie kwitnie biznes sprzedaży różnych ciekawych zwierząt – odparł James –
Hagrid mi mówił, że zdobył tu już nieraz różne rzadkie okazy.
- Psy nie
są rzadkie – zaperzyłam się.
- Tylko u
mugoli – odparł spokojnie – Żadna z czarodziejskich rodzin, które znam, nie
posiada psa.
- Ja
kiedyś miałam… - przypomniało mi się – Kiedy wracałam ze szkoły, przyplątał się
za mną pewien kundelek. Był w naszej rodzinie przez trzy lata. Potem potrącił
go samochód.
- Przykro
mi... A czy z psem można się bardzo zżyć? – zapytał James. Zerknęłam na niego
wilkiem, bo byłam pewna, że sobie ze mnie żartuje, ale w jego głosie brzmiała jedynie
szczera ciekawość.
- Bardzo –
odparłam – Mówi się… To znaczy, mugole mówią, że pies to najlepszy przyjaciel
człowieka.
- Więc
lepiej wybrać nie mogliśmy – stwierdził James, puszczając do mnie oko.
*
Nasi
przyjaciele byli pod wielkim wrażeniem, gdy James, nie kryjąc satysfakcji,
pokazał im psiaka, którego sprzedał nam brodaty jegomość.
- Nieźle,
stary… - powiedział Syriusz, przyglądając się szczeniakowi – A już myślałem, że
w tym Hogsmeade nic już nie można kupić… Dostałeś go w „Świńskim Łbie”, co nie?
Dlatego, kiedy nas dzieliłeś, chciałeś iść z Evans na południe,co?
- Taka
taktyka – odparł Potter, wzruszając ramionami – Najważniejsze jest to, że cel
został osiągnięty, czyż nie?
Wszyscy
musieliśmy się z nim zgodzić.
*
Na drugi
dzień obudził mnie tak głośny wrzask, że aż spadłam z łóżka. Klnąc zawzięcie
pod nosem, poczłapałam do pokoju wspólnego, skąd krzyk był znacznie lepiej
słyszalny. Szybko doszłam do wniosku, że sprawcą mojej pobudki był Syriusz
Black.
- Pies
narobił mu do kapci… - zdradził mi Remus podczas śniadania.
Parsknęłam
śmiechem w swoją owsiankę.
- To takie
zabawne? – zapytał Black poirytowany – Wyobraź sobie, Evans, że się budzisz,
wkładasz stopy do kapci i czujesz w nich…
- Och,
oszczędź mi szczegółów – odparłam – Pomyśl sobie, że nałapałeś zwierzęcych
feromonów i będziesz od teraz bardziej macho – zażartowałam.
- Nie
potrzebuję odchodów w kapciach, by być macho – oznajmił Syriusz z godnością.
-
Najwidoczniej pies był innego zdania - dodała Emily.
- I ty
przeciwko mnie? - zapytał Black z udawanym oburzeniem.
Wszyscy
wybuchliśmy śmiechem.
Po
śniadaniu nie mogliśmy się wręcz doczekać reakcji Hagrida na nasz podarunek.
Gdy gajowy zobaczył nas wszystkich, stłoczonych przed drzwiami jego chatki,
ogarnęła go konsternacja.
- Co
wy...? Cholibka...
- To dla
ciebie, Hagridzie - oznajmił James wesoło, podając mu z namaszczeniem pieska.
Reakcja naszego przyjaciela była jednak inna, niż się spodziewaliśmy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz