sobota, 11 sierpnia 2012

Właściwa decyzja czy ucieczka od szczęścia?


Przyparta do ściany nie miałam żadnej możliwości ucieczki. James przyciągnął mnie do siebie i jedną ręką oplótł mnie w talii, zaś drugą przytrzymał mój kark. Jego ciepłe, nagie ciało ściśle przylegało do mojego, a ja z każdą kolejną sekundą traciłam coraz bardziej rozeznanie w sytuacji, by wreszcie poddać się tej dzikiej, nieznanej mi wcześniej pokusie, która pchała mnie w ramiona Pottera od tak dawna. Podczas gdy jego wargi pieściły leniwie moje usta, musnęłam palcami jego obojczyk, odnotowując z czymś w rodzaju satysfakcji, że zadrżał lekko pod wpływem tego dotyku, po czym pocałował mnie znacznie zachłanniej. Zanurzyłam dłoń w jego czarnych, rozczochranych włosach, bawiąc się odstającymi we wszystkich kierunkach kosmykami. Dłonie Jamesa, do tej pory znajdujące się na mojej talii i karku, zaczęły powoli się przesuwać. Gdy jedna z jego rąk pokonała drogę od mojej szyi do piersi, z trudem stłumiłam westchnienie rozkoszy.
Nie miałam pojęcia, dlaczego reagowałam w taki sposób na Jamesa Pottera. Po raz kolejny po prostu pozwoliłam sobie się w nim zatracić, nie myśląc o tym, jak bardzo ten chłopak denerwuje mnie na co dzień. Poza niewątpliwą przyjemnością, którą odczuwałam, wodząc językiem po jego wargach i dłońmi po zgrabnym, krzepkim ciele, moją duszę ogarnęło błogie poczucie bezpieczeństwa i bliskości.
Tak nagle jak wszystko się zaczęło, tak James oderwał się ode mnie i odsunął do tyłu. Przez chwilę stałam jeszcze przy ścianie z zamkniętymi oczami, szukając po omacku jego ust i dłoni, ale szybko się zreflektowałam.
- Chyba powinniśmy porozmawiać – stwierdził Potter, taktownie odwracając wzrok, gdy próbowałam wygładzić na sobie szatę.
Mój widok padł na leżącą na podłodze książkę Remusa, którą upuściłam w chwili, w której James mnie pocałował. Wzięłam ją do ręki i zerknęłam w kierunku wyjścia, świadoma faktu, że Potter nie pozwoli mi teraz tak łatwo się wycofać.
- O czym chcesz porozmawiać? – zapytałam, z trudem przybierając swój zwyczajny, oschły ton, którym zazwyczaj się do niego zwracałam.
- Pomyślmy… Może o tym, co zrobić z faktem, że właśnie się całowaliśmy? – zaproponował – Chyba teraz mam już szansę na to, że uda mi się zaprosić cię na randkę? – zapytał swobodnie, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Ja… - zaczęłam, ale urwałam, nie tylko dlatego, że nie mogłam znaleźć słów, którymi mogłabym mu odpowiedzieć, ale ponieważ zupełnie nie byłam w stanie określić, co właściwie działo się teraz w mojej głowie i w sercu.
James Potter z całą pewnością był chłopakiem, którego nie lubiłam. Miał w sobie te wszystkie cechy, które mnie odrzucały. Był rozpieszczonym synalkiem bogatych czarodziejów, żył w przekonaniu, że każdy musi się nim zachwycać i zawsze dostawał to, czego chciał. Chciał mnie – o tym wiedziałam, ale nie miałam pojęcia, co tak naprawdę o mnie myśli. Kolekcja jego byłych dziewczyn robiła wrażenie i mogłam być pewna, że żadnej z nich nigdy nie kochał. Niby dlaczego więc miałabym być wyjątkiem. Ja? Dziewczyna z mugolskiej rodziny, która, zamiast umawiać się na randki, przesiadywała w bibliotece…
Z drugiej strony przypomniał mi się łagodny uśmiech Pottera, gdy powiedział, że został na święta w Hogwarcie z mojego powodu. Czy poświęciłby się tak dla Juliet, Candace i ich poprzedniczek? Czy zasłoniłby je własnym ciałem przed rozwścieczonym centaurem? Czy byłby w stanie szczerze je przeprosić, gdyby popełnił jakiś błąd?
- On jest taki tylko dla ciebie… - powiedział jakiś cichy głosik w mojej głowie – Daj mu szansę, spróbuj mu zaufać.
- Ale to przecież James Potter – odpowiedziałam w myślach – Ten sam James Potter, który jest bezczelnym i zarozumiałym idiotą, płytkim palantem, wrednym, okropnym…
- Odpowiesz mi? – zapytał chłopak, wyrywając mnie z rozmyślań. Głosik w mojej głowie natychmiast ucichł.
- Ja… - powtórzyłam, gorączkowo zbierając myśli – Ja po prostu… to był impuls… Przyjemny impuls, ale impuls… Tylko impuls – odparłam nieskładnie – Przykro mi, jeśli w jakiś sposób…
- Impuls? – prychnął James, krzyżując dłonie na klatce piersiowej – Więc po prostu chcesz mi powiedzieć, Evans, że nie umiesz nad sobą panować? Gdyby pocałował cię teraz jakikolwiek inny facet, to też byś…?
- Nie! – wyrwało mi się, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Oblicze Pottera nieco złagodniało.
- Sama widzisz – odpowiedział spokojnie – Skoro reagujesz tak tylko na mnie, to chyba najlepszy dowód na to, że ci na mnie zależy.
- Lubisz wszystko tłumaczyć sobie po swojemu, co? – warknęłam, powoli odzyskując animusz – Ile razy mam ci jeszcze powtarzać, że między nami NIGDY nic nie będzie? Pocałowałeś mnie z zaskoczenia, a ja… a ja chwilowo ci uległam, ale to chyba nie jest żadna deklaracja miłosna, prawda? Staram się traktować cię życzliwie, ale wciąż jesteś tym samym Jamesem Potterem, którego nie znoszę i na którego widok mnie mdli! – ostatnich kilka słów niemal wykrzyczałam mu w twarz, po czym wybiegłam z dormitorium tak szybko, jakbym uciekała przed olbrzymią sklątką tylnowybuchową.

*

Poziom chaosu w mojej głowie osiągnął apogeum. Gdy wbiegłam do żeńskiego dormitorium i stwierdziłam, że nikogo tam nie ma, zaczęłam rzucać wszystkim, co nawinęło mi się pod ręce. W pewnej chwili uderzyłam nawet pięściami o duże lustro. Syknęłam z bólu, gdy ostre odłamki szkła pokaleczyły mi dłonie, ale nawet to nie pomogło mi powstrzymać rozpierającej mnie wściekłości.
Byłam zła na Boga, który doprowadził do takiej sytuacji.
Byłam zła na Jamesa, który mnie pocałował i był pewny, że mi na nim zależy.
Ale najbardziej byłam zła na siebie - na Lily Evans, która nie potrafiła zrozumieć własnych uczuć i coraz bardziej pogłębiała się w narastającej frustracji.
- Lily! Co tu się stało? - zapytała Emily wstrząśnięta, gdy weszła do dormitorium. Rozejrzała się po porozrzucanych książkach i ubraniach, a jej wzrok zatrzymał się dłużej na potłuczonym lustrze i moich pokrwawionych dłoniach.
Przyjrzałam się przyjaciółce, która wpatrywała się we mnie z mieszaniną troski i obawy. Uznałam, że jeśli sama nie rozumiem swoich uczuć, to może potrzebuję pomocy, by wreszcie jakoś je uporządkować. Opowiedziałam jej więc wszystko, do czego w ciągu ostatnich miesięcy doszło między mną i Jamesem. Gdy skończyłam, spodziewałam się, że Emily zrobi zafrasowaną minę i wraz ze mną zacznie analizować wszystko krok po kroku, by pomóc mi znaleźć odpowiedź na dręczące mnie pytania. Nortonówna jednak sprawiała wrażenie osoby, dla której wszystko było dziwnie proste i oczywiste.
- Lily... - zaczęła ostrożnie, jakby obawiała się mojej reakcji - Ty... Myślę, że jesteś zakochana w Jamesie Potterze - wypaliła.
- Odbiło ci? - zapytałam nienaturalnie piskliwym tonem, podrywając się z łóżka - Zmówiłaś się z Michaelem czy jak? Pocałowałam go, to fakt, ale czy kocha się każdą osobę, z którą się całuje?
- Nie, ale nie chodzi mi tylko o wasz pocałunek. Spójrz na siebie - dodała, ustawiając mnie w taki sposób, że znalazłam się naprzeciw lustra, które Emily zdążyła już naprawić jednym, płynnym ruchem różdżki - Spójrz, Lily... Jesteś roztrzęsiona, nie możesz zebrać myśli, szybciej oddychasz. Wszystko, co mówi ci Potter, bierzesz sobie do serca, wszystko, co robi, obchodzi cię bardziej niż innych. No i... - zawiesiła na moment głos, jakby zastanawiała się, czy może wykorzystać ten argument - No i przyglądasz mu się na lekcjach, kiedy myślisz, że nikt nie widzi.
- Nieprawda! - zaperzyłam się, choć dobrze wiedziałam, że przyjaciółka nie kłamie. Od jakiegoś czasu czułam silną potrzebę przyglądania się Potterowi, nawet kosztem ignorowania poleceń nauczycieli.
- Posłuchaj, Lily - zaczęła Emily spokojnie - Myślę, że im szybciej zdasz sobie sprawę ze swoich uczuć, tym lepiej. Odrzucasz Jamesa i przez to unieszczęśliwiasz się na siłę.
- Nonsens - burknęłam - Przecież wszyscy chcemy być szczęśliwi, prawda?
- Tak, ale ty widocznie nie akceptujesz jedynej drogi do własnego szczęścia.
- Bardzo to głębokie - zadrwiłam - Nie wiedziałam, że masz aspiracje na filozofa.
- Próbuję ci tylko pomóc... - odparła Emily urażona.
- Wmawiając mi takie głupoty? To ja bardzo dziękuję za taką pomoc!
- Jak sobie chcesz! - warknęła Nortonówna, zostawiając mnie samą - nadąsaną i złą na cały świat.
Dobre dwie godziny spędziłam jeszcze w dormitorium, analizując wszystko to, co usłyszałam od Jamesa i od Emily. Nie mogłam jednak dać wiary ich słowom. James mnie intryguje, to prawda, ale dlaczego miałabym być w nim zakochana? Za co miałabym go kochać?
Gdy nie znalazłam odpowiedzi na to pytanie, zwlekłam się niechętnie z łóżka i opuściłam wreszcie dormitorium. Gdy przechodziłam przez pokój wspólny, kątem oka dostrzegłam, jak ze schodów wiodących do męskiej sypialni schodzi James. On też mnie zauważył. Zatrzymał się wpół ruchu, a ja mimowolnie zrobiłam to samo. Patrzyliśmy na siebie, oddzieleni całą szerokością pokoju wspólnego, a ja czułam, jak opuszcza mnie cała odwaga...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz