sobota, 11 sierpnia 2012

Czarna śmierć


Jeśli myślałam, że po rozmowie z Harry’m w moim życiu nastąpi jakiś przełom, to bardzo się myliłam. Nowy kolega pomógł mi wprawdzie zdać sobie sprawę z kilku bardzo istotnych spraw, ale nie miał, niestety, wpływu na nastawienie Jamesa Pottera. Cała ta historia ze Scottem musiała dotknąć go do żywego, bo wciąż nie dawał po sobie poznać, że zauważa w ogóle moje istnienie. Podczas lekcji nigdy na mnie nie patrzył, a zaraz po nich – znikał gdzieś natychmiast albo sam, albo w towarzystwie pozostałych Huncwotów. Nie przesiadywał też już w pokoju wspólnym, więc praktycznie nie miałam możliwości, żeby z nim porozmawiać. Dodatkowo, jego obojętność tak bardzo mnie onieśmielała, że nawet nie wiem, czy gdyby nadarzyła się jakakolwiek okazja, byłabym w stanie w ogóle się do niego odezwać.
- Zrób z tym coś wreszcie… - syknęła Emily podczas lekcji eliksirów, gdy przyłapała mnie na wpatrywaniu się w tył głowy Pottera. Szybko się zreflektowałam i zaczęłam gorączkowo mieszać w swoim kociołku.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz… - mruknęłam, udając, że skupiam się na przeczytaniu spisu składników z tablicy.
- Lily… Ja znam Jamesa – wtrąciła się Courtney, ucierając liście rozmarynu – Na pewno się pogodzicie, jeśli go przeprosisz.
- Przecież to było tylko nieporozumienie, do którego doszło nie z mojej winy! – zaperzyłam się –Dlaczego mam go przepraszać za coś, na co nie miałam wpływu?
- Z takim podejściem, to ta wasza zabawa w kotka i myszkę nigdy się nie skończy… - stwierdziła Emily niechętnie, zatykając sobie nos, bo z jej wywaru zaczął unosić się odór zgniłych jaj.
- Czyli co? To znowu moja wina, tak? – zapytałam ostrym tonem. Nie chciałam szukać zaczepki, ale denerwowało mnie to, że moim przyjaciółkom wydawało się, że wiedzą wszystko najlepiej.
- Nie zaczynaj, Lily… Nie chcę się z tobą kłócić – odparła Emily spokojnie, choć w tonie jej głosu dosłyszałam ostrzegawczą nutkę.
- Więc mnie nie prowokuj…
- Ja ciebie?
- Evans, Norton! Nie zapomniałyście przypadkiem, że jesteście na lekcji? Gryffindor traci dwadzieścia punktów, a wy macie szlaban! – warknęła profesor Madson, patrząc na nas wilkiem.
Większość uczniów odwróciła się do nas z zaciekawieniem. Kto jak kto, ale profesor Madson nigdy wcześniej nie ukarała uczniów szlabanem za coś tak błahego. Tego dnia jednak działo się z nią coś dziwnego. Przepytywała po kolei każdego z nas, a jeśli ktoś nie był w stanie jej odpowiedzieć, rzucała w jego kierunku bardzo kąśliwe uwagi.
- Co ją ugryzło? – zapytała Emily zdumiona, zapominając widocznie o tym, że byłyśmy o krok od kłótni.
- Jest jakaś dziwna… - stwierdziłam, uśmiechając się nieśmiało do przyjaciółki, po czym skupiłam się w całości na swoim wywarze odmładzającym, by Madson nie mogła się już do mnie przyczepić.
Po skończonych zajęciach, zaczekałyśmy wraz z Emily, aż wszyscy uczniowie opuszczą lochy, po czym podeszłyśmy do katedry nauczycielki.
- Chciałyśmy zapytać, o której mamy przyjść – oznajmiłam najgrzeczniej, jak umiałam.
- Przyjść? - powtórzyła nieprzytomnie Madson, przyglądając się nam w taki sposób, jakby widziała nas po raz pierwszy w życiu – Do mnie?
- No... Na ten szlaban. - wyjaśniła Emily.
- Nie… Nie musicie przychodzić. Idźcie już – odparła nauczycielka, wyraźnie poirytowana, po czym machnęła niecierpliwie ręką, jakby opędzała się od namolnego owada.
Wymieniłyśmy z Emily zdumione spojrzenia, ale posłusznie wyszłyśmy, w drodze na kolejne zajęcia komentując dziwne zachowanie nauczycielki.
Naszą następną lekcją była obrona przed czarną magią. Profesor Flevil, który nauczał tego przedmiotu, wyglądał dziś znacznie gorzej niż zwykle. Jego szarawa, znoszona szata jeszcze bardziej na nim wisiała, a bladej skóry mógłby mu pozazdrościć niejeden wampir. Poruszał się z wysiłkiem i co jakiś czas przykładał dłoń do klatki piersiowej, jakby chciał się upewnić, czy przypadkiem nie przestało bić jego serce.
- Wszystko w porządku, panie profesorze? – zapytałam z troską. Wprawdzie od incydentu z liścikiem do Candace przestałam darzyć nauczyciela sympatią, ale nie mogłam przejść obojętnie wobec malującego się na jego twarzy cierpienia.
- Tak, panno Evans, dziękuję – odparł, nawet na mnie nie patrząc. Wziął kilka głębszych oddechów, po czym kontynuował lekcję nieco głośniejszym tonem niż poprzednio, chcąc najwidoczniej udowodnić, że faktycznie czuje się lepiej – Czy ktoś z was może mi powiedzieć, czym jest ponurak? – zapytał, po czym wybrał do odpowiedzi Alice, która zgłosiła się najszybciej.
- Ponurak wyglądem przypomina psa i jest zwiastunem śmierci – odpowiedziała płynnie.
- Tak. Gryffindor dostaje 5 punktów – mruknął profesor Flevil i oparł się o krzesło, ciężko oddychając.
- Na pewno nic panu nie jest, panie profesorze? - zapytała Emily, śledząc uważnie każdy jego ruch.
Nauczyciel już otwierał usta, by jej odpowiedzieć, ale natychmiast zakrył je sobie dłonią, pochylając się nad biurkiem. Dostrzegłam, jak spomiędzy jego palców wypływa strużka krwi. Oczy zaszły mu mgłą, ale zanim zdążył osunąć się na podłogę, Emily błyskawicznie wyczarowała niewidzialne nosze, na które profesor bezwładnie opadł.
- Zabiorę go do pani Pomfrey – powiedziała stanowczo, po czym, kierując sprawnie różdżką, opuściła salę wraz z nieprzytomnym profesorem.
Po jej wyjściu w klasie zapanowała cisza. Wszyscy byliśmy zbyt zszokowani tym, co zaszło, by należycie docenić przytomność umysłu Emily.
- Co mu się stało? – zapytał wreszcie James. Pytanie wprawdzie zostało rzucone bardziej w próżnię niż do konkretnej osoby, ale mimowolnie drgnęłam na dźwięk jego głosu i pozwoliłam sobie na niego spojrzeć. Potter był nie mniej zszokowany ode mnie.
- Musi być ciężko chory… - zatroszczyła się Alice.
- Ale na co? – zapytałam.
- Gdzieś czytałem o podobnych dolegliwościach... - zastanowił się Remus, usiłując sobie coś przypomnieć – Wprawdzie utrata wagi i bladość to popularne objawy wielu czarodziejskich chorób, ale tylko jedna, z tego co wiem, wywołuje krwioplucie… Czarna śmierć…
Nazwa choroby zabrzmiała tak złowieszczo, że dostałam gęsiej skórki.
- Więc Flevil umrze? - zapytałam cicho, zwracając się do Remusa.
- Jeśli to na pewno jest "czarna śmierć" to… tak. - odparł chłopak zaniepokojony. W „Najstraszniejszych dolegliwościach społeczności czarodziejów” pisało, że to jedna z chorób „okrutnej trzynastki”, czyli takich, na które nie ma żadnego lekarstwa.
Do samego dzwonka nikt się nie odezwał…

*

- I co z nim? – zapytałam po zajęciach, gdy Emily dołączyła do mnie i do Alice na korytarzu.
- Nie wiem. Pani Pomfrey się nim teraz zajmuje – odparła. Sprawiała wrażenie bardzo przygnębionej.
- Zachowałaś się niesamowicie – pochwaliła ją Alice – Zadziałałaś najszybciej z nas wszystkich. Ja byłam tak sparaliżowana, że nawet bym nie pomyślała o wyczarowaniu noszy…
- W końcu chcę zostać uzdrowicielem, prawda? To jak, idziemy na obiad? – zapytała Nortonówna, po czym ruszyła w kierunku Wielkiej Sali. To, co spotkało Flevila musiało zrobić na niej naprawdę wielkie wrażenie, bo przez resztę dnia nie poruszyła już więcej tego tematu.

*

Przez następny tydzień profesor Flevil nie opuszczał skrzydła szpitalnego. Jednak w niedzielę, 15 maja, jego stan się pogorszył i musiał zostać przewieziony do Świętego Munga. Przez cały ten czas nie mieliśmy obrony przed czarną magią ani... eliksirów. Okazało się bowiem, że Prisscilla Madson była zaręczona z Flevilem i wolała czuwać przy jego łóżku. Gdy się o tym dowiedziałam, zrozumiałam natychmiast jej zachowanie sprzed kilku dni, kiedy ukarała mnie i Emily szlabanem, o którym zaraz później zapomniała. Musiała już wtedy wiedzieć o chorobie narzeczonego i po prostu się o niego martwiła. Zrobiło mi się jej bardzo żal. Była młoda i bardzo ładna – mogła mieć każdego mężczyznę, a wybrała akurat Flevila, który w dodatku zachorował. Z całego serca życzyłam im szczęścia i pomyślnego zakończenia całej tej smutnej historii.
Kilka dni później jednak, podczas kolacji w Wielkiej Sali, profesor Dumbledore nieoczekiwanie podniósł się z miejsca. Gdy tylko uczniowie to zauważyli, natychmiast zapanowała cisza. Dyrektor spojrzał na nas ze smutkiem i oznajmił:
- Drodzy uczniowie, muszę podzielić się z wami bardzo przykrą wiadomością. Godzinę temu zmarł jeden z naszych nauczycieli, profesor Flevil. Od dłuższego czasu zmagał się z chorobą nazywaną „czarną śmiercią”. Mimo interwencji lekarzy, nie było już dla niego ratunku. Ciało profesora Flevila zostanie wystawione w kaplicy przy Szpitalu Św. Munga, aby jego bliscy mogli się z nim pożegnać. Jeśli wyrazicie taką chęć, to wraz z opiekunami swoich domów również będziecie mogli udać się jutro do kaplicy, by po raz ostatni zobaczyć się ze swoim nauczycielem.
Przez Wielką Salę przebiegły gorączkowe szepty, a co wrażliwsze uczennice szczerze się rozpłakały. Profesor Flevil, chociaż nie wzbudzał może takiego respektu jak Dumbledore czy MgGonagall, był sympatyczny i życzliwy.
Bardzo wielu spośród uczniów zadeklarowało chęć udania się do kaplicy. Wśród nich byłam także ja, moje przyjaciółki oraz Huncwoci. Pod opieką profesor McGonagall opuściliśmy razem Hogwart i dotarliśmy do Szpitala Świętego Munga. Recepcjonistka skierowała nas do małej kapliczki, do której wchodziliśmy czwórkami, by nie przeszkadzać za bardzo najbliższej rodzinie Flevila, stłoczonej najbliżej jego ciała, spoczywającego w otwartej trumnie.
Profesor McGonagall przydzieliła mnie do tej samej czwórki, co Emily, Syriusza i Jamesa. Na drżących nogach przekroczyłam próg kaplicy, a gdy moim oczom ukazała się twarz Flevila, zabrakło mi w płucach powietrza. Nigdy wcześniej nie widziałam nikogo, kto miałby tak przezroczystą skórę. Przebijały przez nią sine, nabrzmiałe żyły, nadając twarzy profesora straszny, nieludzki wyraz.
Kątem oka dostrzegłam zapłakaną profesor Madson, kulącą się w kącie kaplicy, po czym mój wzrok spoczął na sędziwej parze czarodziejów, siedzącej w pierwszym rzędzie ławek. Domyśliłam się, że byli to rodzice zmarłego.
Poczułam palący wstyd, gdy tylko przypomniałam sobie, jak źle oceniałam Flevila od momentu, w którym przeczytał na lekcji moją korespondencję z Candace. A teraz… Teraz znajdowałam się w kaplicy przy jego martwym ciele, wokół mnie było wiele osób, które bardzo kochało go kochało i cierpiało teraz równie mocno jak ja kilka miesięcy wcześniej, gdy żegnałam się ze swoją mamą.
- On naprawdę odszedł… - szepnęłam zdławionym głosem, odwracając głowę w bok, przekonana, że obok mnie stoi Emily.
- Zawsze będziemy o nim pamiętać – odpowiedział mi James Potter, który, nie wiedzieć kiedy, znalazł się przy mnie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz