Jeśli myślałam, że po rozmowie z Harry’m w moim życiu
nastąpi jakiś przełom, to bardzo się myliłam. Nowy kolega pomógł mi wprawdzie
zdać sobie sprawę z kilku bardzo istotnych spraw, ale nie miał, niestety,
wpływu na nastawienie Jamesa Pottera. Cała ta historia ze Scottem musiała
dotknąć go do żywego, bo wciąż nie dawał po sobie poznać, że zauważa w ogóle
moje istnienie. Podczas lekcji nigdy na mnie nie patrzył, a zaraz po nich –
znikał gdzieś natychmiast albo sam, albo w towarzystwie pozostałych Huncwotów.
Nie przesiadywał też już w pokoju wspólnym, więc praktycznie nie miałam
możliwości, żeby z nim porozmawiać. Dodatkowo, jego obojętność tak bardzo mnie
onieśmielała, że nawet nie wiem, czy gdyby nadarzyła się jakakolwiek okazja,
byłabym w stanie w ogóle się do niego odezwać.
- Zrób z tym coś wreszcie… - syknęła Emily podczas
lekcji eliksirów, gdy przyłapała mnie na wpatrywaniu się w tył głowy Pottera.
Szybko się zreflektowałam i zaczęłam gorączkowo mieszać w swoim kociołku.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz… - mruknęłam, udając,
że skupiam się na przeczytaniu spisu składników z tablicy.
- Lily… Ja znam Jamesa – wtrąciła się Courtney,
ucierając liście rozmarynu – Na pewno się pogodzicie, jeśli go przeprosisz.
- Przecież to było tylko nieporozumienie, do którego
doszło nie z mojej winy! – zaperzyłam się –Dlaczego mam go przepraszać za coś,
na co nie miałam wpływu?
- Z takim podejściem, to ta wasza zabawa w kotka i
myszkę nigdy się nie skończy… - stwierdziła Emily niechętnie, zatykając sobie
nos, bo z jej wywaru zaczął unosić się odór zgniłych jaj.
- Czyli co? To znowu moja wina, tak? – zapytałam
ostrym tonem. Nie chciałam szukać zaczepki, ale denerwowało mnie to, że moim
przyjaciółkom wydawało się, że wiedzą wszystko najlepiej.
- Nie zaczynaj, Lily… Nie chcę się z tobą kłócić –
odparła Emily spokojnie, choć w tonie jej głosu dosłyszałam ostrzegawczą nutkę.
- Więc mnie nie prowokuj…
- Ja ciebie?
- Evans, Norton! Nie zapomniałyście przypadkiem, że
jesteście na lekcji? Gryffindor traci dwadzieścia punktów, a wy macie szlaban!
– warknęła profesor Madson, patrząc na nas wilkiem.
Większość uczniów odwróciła się do nas z
zaciekawieniem. Kto jak kto, ale profesor Madson nigdy wcześniej nie ukarała
uczniów szlabanem za coś tak błahego. Tego dnia jednak działo się z nią coś
dziwnego. Przepytywała po kolei każdego z nas, a jeśli ktoś nie był w stanie
jej odpowiedzieć, rzucała w jego kierunku bardzo kąśliwe uwagi.
- Co ją ugryzło? – zapytała Emily zdumiona,
zapominając widocznie o tym, że byłyśmy o krok od kłótni.
- Jest jakaś dziwna… - stwierdziłam, uśmiechając się
nieśmiało do przyjaciółki, po czym skupiłam się w całości na swoim wywarze
odmładzającym, by Madson nie mogła się już do mnie przyczepić.
Po skończonych zajęciach, zaczekałyśmy wraz z Emily,
aż wszyscy uczniowie opuszczą lochy, po czym podeszłyśmy do katedry
nauczycielki.
-
Chciałyśmy zapytać, o której mamy przyjść – oznajmiłam najgrzeczniej, jak
umiałam.
- Przyjść?
- powtórzyła nieprzytomnie Madson, przyglądając się nam w taki sposób, jakby widziała
nas po raz pierwszy w życiu – Do mnie?
- No... Na
ten szlaban. - wyjaśniła Emily.
- Nie… Nie
musicie przychodzić. Idźcie już – odparła nauczycielka, wyraźnie poirytowana,
po czym machnęła niecierpliwie ręką, jakby opędzała się od namolnego owada.
Wymieniłyśmy
z Emily zdumione spojrzenia, ale posłusznie wyszłyśmy, w drodze na kolejne
zajęcia komentując dziwne zachowanie nauczycielki.
Naszą
następną lekcją była obrona przed czarną magią. Profesor Flevil, który nauczał
tego przedmiotu, wyglądał dziś znacznie gorzej niż zwykle. Jego szarawa,
znoszona szata jeszcze bardziej na nim wisiała, a bladej skóry mógłby mu
pozazdrościć niejeden wampir. Poruszał się z wysiłkiem i co jakiś czas przykładał
dłoń do klatki piersiowej, jakby chciał się upewnić, czy przypadkiem nie
przestało bić jego serce.
- Wszystko
w porządku, panie profesorze? – zapytałam z troską. Wprawdzie od incydentu z
liścikiem do Candace przestałam darzyć nauczyciela sympatią, ale nie mogłam
przejść obojętnie wobec malującego się na jego twarzy cierpienia.
- Tak,
panno Evans, dziękuję – odparł, nawet na mnie nie patrząc. Wziął kilka
głębszych oddechów, po czym kontynuował lekcję nieco głośniejszym tonem niż
poprzednio, chcąc najwidoczniej udowodnić, że faktycznie czuje się lepiej – Czy
ktoś z was może mi powiedzieć, czym jest ponurak? – zapytał, po czym wybrał do
odpowiedzi Alice, która zgłosiła się najszybciej.
- Ponurak
wyglądem przypomina psa i jest zwiastunem śmierci – odpowiedziała płynnie.
- Tak.
Gryffindor dostaje 5 punktów – mruknął profesor Flevil i oparł się o krzesło,
ciężko oddychając.
- Na pewno
nic panu nie jest, panie profesorze? - zapytała Emily, śledząc uważnie każdy
jego ruch.
Nauczyciel
już otwierał usta, by jej odpowiedzieć, ale natychmiast zakrył je sobie dłonią,
pochylając się nad biurkiem. Dostrzegłam, jak spomiędzy jego palców wypływa
strużka krwi. Oczy zaszły mu mgłą, ale zanim zdążył osunąć się na podłogę,
Emily błyskawicznie wyczarowała niewidzialne nosze, na które profesor
bezwładnie opadł.
- Zabiorę
go do pani Pomfrey – powiedziała stanowczo, po czym, kierując sprawnie różdżką,
opuściła salę wraz z nieprzytomnym profesorem.
Po jej
wyjściu w klasie zapanowała cisza. Wszyscy byliśmy zbyt zszokowani tym, co zaszło,
by należycie docenić przytomność umysłu Emily.
- Co mu
się stało? – zapytał wreszcie James. Pytanie wprawdzie zostało rzucone bardziej
w próżnię niż do konkretnej osoby, ale mimowolnie drgnęłam na dźwięk jego głosu
i pozwoliłam sobie na niego spojrzeć. Potter był nie mniej zszokowany ode mnie.
- Musi być
ciężko chory… - zatroszczyła się Alice.
- Ale na
co? – zapytałam.
- Gdzieś
czytałem o podobnych dolegliwościach... - zastanowił się Remus, usiłując sobie
coś przypomnieć – Wprawdzie utrata wagi i bladość to popularne objawy wielu
czarodziejskich chorób, ale tylko jedna, z tego co wiem, wywołuje krwioplucie…
Czarna śmierć…
Nazwa
choroby zabrzmiała tak złowieszczo, że dostałam gęsiej skórki.
- Więc
Flevil umrze? - zapytałam cicho, zwracając się do Remusa.
- Jeśli to
na pewno jest "czarna śmierć" to… tak. - odparł chłopak
zaniepokojony. W „Najstraszniejszych dolegliwościach społeczności czarodziejów”
pisało, że to jedna z chorób „okrutnej trzynastki”, czyli takich, na które nie
ma żadnego lekarstwa.
Do samego
dzwonka nikt się nie odezwał…
*
- I co z
nim? – zapytałam po zajęciach, gdy Emily dołączyła do mnie i do Alice na
korytarzu.
- Nie
wiem. Pani Pomfrey się nim teraz zajmuje – odparła. Sprawiała wrażenie bardzo
przygnębionej.
-
Zachowałaś się niesamowicie – pochwaliła ją Alice – Zadziałałaś najszybciej z
nas wszystkich. Ja byłam tak sparaliżowana, że nawet bym nie pomyślała o
wyczarowaniu noszy…
- W końcu
chcę zostać uzdrowicielem, prawda? To jak, idziemy na obiad? – zapytała
Nortonówna, po czym ruszyła w kierunku Wielkiej Sali. To, co spotkało Flevila
musiało zrobić na niej naprawdę wielkie wrażenie, bo przez resztę dnia nie
poruszyła już więcej tego tematu.
*
Przez
następny tydzień profesor Flevil nie opuszczał skrzydła szpitalnego. Jednak w
niedzielę, 15 maja, jego stan się pogorszył i musiał zostać
przewieziony do Świętego Munga. Przez cały ten czas nie mieliśmy
obrony przed czarną magią ani... eliksirów. Okazało
się bowiem, że Prisscilla Madson była zaręczona z Flevilem i wolała
czuwać przy jego łóżku. Gdy się o tym dowiedziałam, zrozumiałam natychmiast jej
zachowanie sprzed kilku dni, kiedy ukarała mnie i Emily szlabanem, o którym
zaraz później zapomniała. Musiała już wtedy wiedzieć o chorobie narzeczonego i
po prostu się o niego martwiła. Zrobiło mi się jej bardzo żal. Była młoda i
bardzo ładna – mogła mieć każdego mężczyznę, a wybrała akurat Flevila, który w
dodatku zachorował. Z całego serca życzyłam im szczęścia i pomyślnego
zakończenia całej tej smutnej historii.
Kilka dni
później jednak, podczas kolacji w Wielkiej Sali, profesor Dumbledore
nieoczekiwanie podniósł się z miejsca. Gdy tylko uczniowie to zauważyli,
natychmiast zapanowała cisza. Dyrektor spojrzał na nas ze smutkiem i oznajmił:
- Drodzy
uczniowie, muszę podzielić się z wami bardzo przykrą wiadomością. Godzinę temu
zmarł jeden z naszych nauczycieli, profesor Flevil. Od dłuższego czasu zmagał
się z chorobą nazywaną „czarną śmiercią”. Mimo interwencji lekarzy, nie było
już dla niego ratunku. Ciało profesora Flevila zostanie wystawione w kaplicy
przy Szpitalu Św. Munga, aby jego bliscy mogli się z nim pożegnać. Jeśli
wyrazicie taką chęć, to wraz z opiekunami swoich domów również będziecie mogli
udać się jutro do kaplicy, by po raz ostatni zobaczyć się ze swoim
nauczycielem.
Przez
Wielką Salę przebiegły gorączkowe szepty, a co wrażliwsze uczennice szczerze
się rozpłakały. Profesor Flevil, chociaż nie wzbudzał może takiego respektu jak
Dumbledore czy MgGonagall, był sympatyczny i życzliwy.
Bardzo
wielu spośród uczniów zadeklarowało chęć udania się do kaplicy. Wśród nich
byłam także ja, moje przyjaciółki oraz Huncwoci. Pod opieką profesor McGonagall
opuściliśmy razem Hogwart i dotarliśmy do Szpitala Świętego Munga.
Recepcjonistka skierowała nas do małej kapliczki, do której wchodziliśmy czwórkami,
by nie przeszkadzać za bardzo najbliższej rodzinie Flevila, stłoczonej
najbliżej jego ciała, spoczywającego w otwartej trumnie.
Profesor
McGonagall przydzieliła mnie do tej samej czwórki, co Emily, Syriusza i Jamesa.
Na drżących nogach przekroczyłam próg kaplicy, a gdy moim oczom ukazała się
twarz Flevila, zabrakło mi w płucach powietrza. Nigdy wcześniej nie widziałam
nikogo, kto miałby tak przezroczystą skórę. Przebijały przez nią sine,
nabrzmiałe żyły, nadając twarzy profesora straszny, nieludzki wyraz.
Kątem oka
dostrzegłam zapłakaną profesor Madson, kulącą się w kącie kaplicy, po czym mój
wzrok spoczął na sędziwej parze czarodziejów, siedzącej w pierwszym rzędzie
ławek. Domyśliłam się, że byli to rodzice zmarłego.
Poczułam
palący wstyd, gdy tylko przypomniałam sobie, jak źle oceniałam Flevila od
momentu, w którym przeczytał na lekcji moją korespondencję z Candace. A teraz…
Teraz znajdowałam się w kaplicy przy jego martwym ciele, wokół mnie było wiele
osób, które bardzo kochało go kochało i cierpiało teraz równie mocno jak ja
kilka miesięcy wcześniej, gdy żegnałam się ze swoją mamą.
- On
naprawdę odszedł… - szepnęłam zdławionym głosem, odwracając głowę w bok,
przekonana, że obok mnie stoi Emily.
- Zawsze
będziemy o nim pamiętać – odpowiedział mi James Potter, który, nie wiedzieć
kiedy, znalazł się przy mnie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz