Po kilku tygodniach po mojej ospie nie zostało już
najmniejszego śladu. Ponownie mogłam zarówno bez obaw przeglądać się w lustrze,
jak i wychodzić z domu. Ta druga opcja, mówiąc szczerze, niespecjalnie mnie
kusiła. W mugolskim świecie nie miałam już żadnych znajomych, z którymi
mogłabym spędzać czas, więc wciąż przesiadywałam w domu, a jeśli miałam już
wybitnie dosyć swego pokoju, wychodziłam na samotne spacery, wyobrażając sobie
dzień, w którym znów będę mogła znaleźć się w ukochanej szkole.
Pewnego dnia, na początku sierpnia, wraz z codzienną
pocztą przyszedł do ojca list, który przeczytał przy śniadaniu z bardzo
niezadowoloną miną.
- Złe
wieści? - zapytałam, gdy udało mi się wreszcie przełknąć kawałek gumiastego
naleśnika, przygotowanego przez Petunię. Moja siostra zaczęła ostatnio
wykazywać podejrzanie duże zainteresowanie w kierunku wszelkich prac domowych i
gotowania, zupełnie jakby w niedługim czasie zamierzała wydać się za mąż.
- Nie,
skarbie. - odparł tata, uśmiechając się do mnie uspokajająco - To list od babci
Gertrudy. Zaprasza nas do siebie na dwa tygodnie.
-
Pojedziemy? - spytała Tunia, odrywając oczy od zawartości talerza.
-
Oczywiście, że tak. Moja mamusia nie znosi sprzeciwu – mruknął z przekąsem tata
- A wam przyda się jakaś zmiana – dodał po chwili, chociaż nie sprawiał
wrażenia osoby, wierzącej w słuszność swoich słów.
Babcia
Gertruda miała blisko siedemdziesiąt lat i mieszkała w Bradford, w
podupadającej wilii, wybudowanej przez mego dziadka, którego nie zdążyłam
poznać, bo zginął w bardzo młodym wieku. Babcia sama musiała wychowywać mojego
tatę i zajmować się domem. Sytuacja rodziny przez jakiś czas była bardzo
ciężka, przez co ojciec nigdy nie poszedł na studia i po szkole dorabiał w
zakładzie stolarskim. Babcia zresztą też parała się różnymi zajęciami, by
wreszcie osiągnąć sukces jako malarka. Jej obrazy, w których osobiście nie
widziałam niczego nadzwyczajnego, sprzedawane były po niebotycznych dla mnie
cenach, skutkiem czego, babcia w krótkim okresie czasu została jedną z
najbardziej majętnych osób w hrabstwie, co jednak nie wpłynęło na komfort jej
życia. Słynęła z chorobliwej wręcz oszczędności i nigdy nie wydawała pieniędzy,
jeśli nie było to naprawdę konieczne. Nigdy nie zdecydowała się nawet na remont
wilii, w której mieszkała, więc nikt, patrząc na tę nieco żałosną, naznaczoną
upływem czasu budowlę, nie powiedziałby, że mieszka w niej ktoś tak zamożny jak
słynna malarka, Gertruda Evans.
Babcia
miała niesamowicie trudny charakter, była bardzo złośliwa, nieustępliwa i
bezpośrednia. Zawsze też zwracała się do mnie i siostry w chłodny, niemal
urzędniczy sposób, toteż nie ucieszyłam się na wiadomość, że będę musiała ją
odwiedzić. Ale oczywiście – nie miałam nic do gadania…
*
- Daleko
jeszcze? - zapytała Tunia markotnie po dwóch godzinach spędzonych w ciasnym
wnętrzu samochodu. Zdążyła już przeczytać wszystkie artykuły w swojej
mugolskiej gazetce i najwidoczniej nie miała pomysłu, co jeszcze mogłaby ze
sobą zrobić.
- Nieee...
- odparł przeciągle tata, nie odrywając wzroku od jezdni, co oznaczało, że
jesteśmy mniej więcej w połowie drogi. Miałam nadzieję, że będę mogła
chociaż podziwiać widoki za oknem, ale lało jak z cebra i widoczność była
fatalna. Westchnęłam z rezygnacją i wyjęłam z plecaka najnowszy numer
„Czarownicy”.
-
OSZALAŁAŚ? - pisnęła Petunia, przyglądając się pismu z nieukrywanym wstrętem -
A co, jeśli babcia TO zobaczy?
- Nie
zobaczy... - odparłam chłodno i otworzyłam magazyn na stronie poświęconej
reportażowi o kolejnych atakach Voldemorta. „Czarownica” nie zajmowała się na
ogół takimi sprawami, więc musiało się wydarzyć coś naprawdę poważnego...
Z
niepokojem przebiegłam wzrokiem po druku, by dowiedzieć się, że zabito
pracownicę Ministerstwa Magii pochodzącą z mugolskiej rodziny oraz jej
dwuletniego synka… Jak można było zrobić coś tak okropnego?
- LILY! -
krzyknęła mi do ucha Petunia.
- Co? -
warknęłam rozdrażniona, ogłuszona wrzaskiem - Oszalałaś?
- Nie, ale
mówię do ciebie już od pięciu minut.
- Czego
chcesz?
- Odłóż
już to... to pismo.
-
Przeszkadza ci?
- Tak.
- To nie
odłożę. - mruknęłam ponuro i zaczęłam czytać artykuł o nowo otwartym sklepie na
Ulicy Pokątnej. Reszta podróży minęła w niemal całkowitym milczeniu,
przerywanym od czasu do czasu westchnieniami zdegustowanej Petunii.
Wreszcie
samochód zatrzymał się przed posiadłością babci Gertrudy. Właścicielka czekała
na nas przed drzwiami frontowymi. Miała na sobie długą, szarą sukienkę o
staroświeckim fasonie. Powitała nas tak oficjalnie, jakbyśmy byli delegacją z
innego kraju a nie jej własną rodziną.
- Witaj,
Warnerze, Petunio, Lilianne… Musicie być bardzo wyczerpani po podróży.
Wejdźcie.
Dom babci
był znacznie większy od naszego, ale utrzymany w bardzo ascetycznym klimacie.
Weszliśmy do jadalni udekorowanej obrazami autorstwa lokatorki i usiedliśmy
niepewnie przy długim, drewnianym stole.
- Byłabym
zapomniała... - odezwała się nagle babcia - Zaprosiłam na kilka dni Sophie
Taylor. Pamiętasz ją, Warnerze?
- To ta
moja kuzynka, taka brunetka? - zapytał tata po chwili zastanowienia.
-
Dokładnie. Przyjedzie razem z córką.
- Sophie
ma córkę? - zdziwił się ojciec.
-
Naturalnie. Jest teraz w wieku Lilianne.
- Ooo...
Nie wiedziałem.
- To w
twoim stylu, Warnerze - odparła babcia chłodno - Liczę, że spakowałeś sobie
jakiś porządny garnitur?
- Niestety
nie... - stropił się tata. Babcia spojrzała na niego tak surowo, że nawet ja
mimowolnie wstrzymałam oddech - Ale mam marynarkę... - dodał szybko.
- Musi
wystarczyć. Że też musiałeś odziedziczyć po ojcu takie roztargnienie… -
mruknęła staruszka zniesmaczona – Jak ty będziesz wyglądać przy Winifred
Seymour?
- Winny?
Ona też przyjedzie? - zapytał tata ożywiony, zapominając nawet o swojej
rezerwie względem babci.
- Kim jest
Winifred? – zapytałam, lustrując ojca podejrzliwym wzrokiem. Nie spodobało mi
się to, jak bardzo ucieszył się na wiadomość o jej przybyciu.
- To moja
koleżanka. Mieszkała kiedyś w sąsiedztwie – odparł z uśmiechem.
- W twoim
wieku? - dochodziłam.
- Nie...
młodsza o parę lat - odparł tata. Jego odpowiedź nieco mnie zaniepokoiła.
Jednocześnie
po raz pierwszy w życiu pomyślałam, że ojciec wciąż jest bardzo przystojnym
mężczyzną i niejednokrotnie już budził zainteresowanie naszych sąsiadek. Miał
jasne włosy i atletyczną budowę ciała, której nie powstydziłby się
dwudziestolatek. Tak, z pewnością
wyglądał zbyt dobrze, by kobiety omijały go szerokim łukiem…
– Winny
dziś przyjedzie? – zapytał tata, zwracając się do babci. Błysk w jego oku tylko
wyostrzył moją czujność.
- Będzie
tu dopiero jutro – odparła kobieta, zupełnie nie dostrzegając podekscytowania
syna – Mówiła, że musi załatwić wcześniej jakieś pilne sprawy.
- Winny i
pilne sprawy? – zapytał tata, uśmiechając się jeszcze szerzej – Nie wierzę! Ona
zawsze była taka podstrzelona… taka spontaniczna…taka…
Nie
dowiedziałam się jednak, jaka była jeszcze ta cała Winifred, bo w tej właśnie chwili
rozległ się dzwonek do drzwi. W chwilę później służący babci wprowadził do
jadalni ciemnowłosą kobietę i dziewczynę, która zapewne musiała być jej córką.
To chyba ta cała Sophie razem z…
- Grace?!
– zawołałam, podrywając się z miejsca.
- Lily?!
- To wy
się znacie? - zdziwiła się szczerze babcia.
O, tak… Z
całą pewnością znałam Grace Taylor. Ta wysoka brunetka o nieco ostrych rysach
twarzy zamieniła w piekło mój zeszłoroczny pobyt na obozie. Wprawdzie
ostatecznie zawiesiłyśmy broń, ale i tak traktowałam ją z dużą dozą
ostrożności.
-
Poznałyśmy się rok temu – odparła Grace, zwracając się do babci.
- Nie
wiedziałam, że jesteśmy krewniaczkami... – wydukałam, wciąż nie mogąc wyjść z
szoku.
- Mówi
się: „jesteśmy spokrewnione”, Lilianne – pouczyła mnie babcia.
Po
obiedzie, zniechęcona ciągłymi opowieściami ojca na temat tej jego „Winny”,
poszłam wraz z Grace na spacer po ogrodzie. Z ulgą stwierdziłam, że dziewczyna
nie jest już do mnie wrogo nastawiona, jak to miało miejsce na początku naszej
znajomości i nie ma raczej w planach ponownie potraktować mego nosa swoim
sierpowym.
- Mam
nadzieję, że już się na mnie nie gniewasz… - zaczęła, posyłając mi
przepraszający uśmiech – Naprawdę żałuję, że tak ci wtedy dokuczałam.
- Było,
minęło – odparłam z uśmiechem – Naprawdę jesteśmy krewniaczkami?
- Mówi
się: „jesteśmy spokrewnione, Lilianne” – odparła Grace z wyższością, świetnie
naśladując ton głosu babci Gertrudy. Obie szczerze się roześmiałyśmy i od
tamtego momentu czułyśmy się już w swoim towarzystwie o wiele swobodniej.
Wieczorem,
gdy położyłam się do łóżka, nie mogłam przestać myśleć o tym, jak będzie
wyglądać jutrzejszy dzień i jakim typem człowieka okaże się być ta cała
Winifred. Choć nawet jej jeszcze nie poznałam, nie umiałam myśleć o niej bez
niepokoju.
- Może nie
ma się o co martwić...? - szepnęłam do siebie, próbując dodać sobie otuchy
- Może ona jest okropnie brzydka i ma męża...? A jeśli nawet nie ma męża, to
kto powiedział, że miałaby się zainteresować ojcem? To głupie tak martwić się
na zapas…
Na drugi dzień
wstałam bardzo wcześnie rano. Gdy umyłam się i ubrałam, zeszłam po schodach do
salonu, gdzie spotkałam Grace, która również już nie spała. Za zgodą babci
Gertrudy, która od zawsze była rannym ptaszkiem i obudziła się znacznie
wcześniej od nas, postanowiłyśmy zwiedzić willę, by zabić nieco czas.
-
Chciałabym mieć taki duży dom.. - powiedziała Grace rozmarzonym tonem,
przyglądając się porcelanowym figurkom stojącym na kominku w jednym z
pomieszczeń – Może trochę inaczej bym go urządziła, ale sama przestrzeń robi
wrażenie.
- Mnie się
nie podoba – przyznałam szczerze.
-
Dlaczego?
- Nie
wiem... To wszystko jest jakieś takie... puste w środku. W innych domach
czuć w jakiś sposób emocje ich właścicieli, a tutaj… To tylko cztery ściany,
nic więcej – stwierdziłam.
-
Doprawdy? - usłyszałam nieco kpiący głos za moimi plecami.
Wraz z
Grace podskoczyłyśmy w miejscu, po czym odwróciłyśmy się jak na komendę. Babcia
Gertruda przyglądała nam się z ironicznym uśmiechem. Już otwierałam usta, by w
jakiś sposób się jej wytłumaczyć, ale ona kazała nam tylko przyjść do jadalni
na obiad. Najwidoczniej nie miała ochoty słuchać, co miałam jej do powiedzenia.
Modląc się w duchu, by babcia nie poczuła się zbyt dotknięta moją uwagą i
oszczędziła mi swoich zwykłych złośliwości, powlokłam się wraz z Grace do
jadalni. Ledwo jednak zajęłam miejsce przy stole, służący przyprowadził
kolejnego gościa – młodą, bardzo ładną blondynkę, ubraną w krótką (zbyt
krótką!), zwiewną sukienkę.
- Warner!
- zawołała słodkim głosem.
- Winny! -
krzyknął mój tata i po chwili oboje tonęli w swoich objęciach, ściskając się
tak, jakby nadrabiali co najmniej stuletnie zaległości.
- To
właśnie moja przyjaciółka, Winifred Seymour – oznajmił tata z dumą, a ja
poczułam, że spełniają się właśnie moje najgorsze przeczucia…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz