Grace
wpatrywała się we mnie z mieszaniną przerażenia i ciekawości.
- Skąd to
masz? - zapytała nienaturalnie piskliwym tonem.
-
Posłuchaj, Grace… - zaczęłam, starając się za wszelką cenę odwrócić uwagę
dziewczyny od magicznego pisma. - Nie powinnaś wchodzić tutaj bez pytania ani
grzebać w moich rzeczach.
Dziewczyna
spuściła lekko wzrok i bąknęła pod nosem:
- Chciałam
cię tylko zawołać na obiad... A TO leżało na biurku.
- No
tak... - odparłam, usiłując wymyślić jakąś wiarygodną historię na temat
pochodzenia pisma. Nie mogłam jej przecież powiedzieć, że istnieje coś takiego
jak świat czarodziejów.
- Nie
musisz mnie zbywać - powiedziała Grace nieco spokojniej, jakby doskonale
rozumiała, jak ciężko pracuje teraz mój mózg, formułując wiarygodną wymówkę -
Moja mama też jest taka... - dodała o wiele ciszej.
Zapanowało
niezręczne milczenie. Grace odłożyła"Czarownicę" na miejsce i
wpatrzyła się w swoje stopy. Powoli dochodziło do mnie znaczenie jej słów. Więc
Sophie była czarownicą...?
- Twoja
mama?
- Tak.
Chodziła do Hogwartu i chciała pracować w Ministerstwie Magii, ale zakochała
się w ojcu, który był mugolem. Miałam nadzieję, że ja też będę taka jak ona,
ale nigdy nie dostałam listu... No trudno – mruknęła, udając, że niewiele ją to
obchodzi, choć wydawało mi się, że dostrzegłam w jej oczach cień zawodu.
Więc Grace
była charłakiem…
Nagle
zrozumiałam, dlaczego na obozie była taka agresywna i za wszelką cenę chciała
dyrygować innymi. Sophie pewnie opowiadała jej dużo o Hogwarcie i rozbudziła
tym jej wyobraźnię i nadzieję. Kiedy jednak Grace nie dostała listu, musiała
poczuć się kimś gorszym, a jej frustracja stopniowo zamieniła się w agresję…
- O czym
myślisz? – zapytała, przyglądając mi się uważnie.
- Może
pójdziemy na spacer? – zaproponowałam szybko. Nie mogłam jej przecież wyznać,
że właśnie układałam w głowie jej portret psychologiczny. Odchrząknęłam, wciąż
nie mogąc wyjść z szoku i zaciągnęłam Grace do ogrodu, gdzie mogłyśmy w spokoju
sobie porozmawiać. O tak, spokój był mi teraz zdecydowanie potrzebny, by
zrozumieć wszystko, co działo się ostatnio wokół mnie.
Przez
jakiś czas spacerowałyśmy po ogrodzie w milczeniu, wpatrując się w swoje stopy,
które lekko szurały po wyłożonej żwirem alejce. Kilka razy próbowałam zdobyć
się na odwagę, by jakoś zagaić rozmowę, ale wszystkie sformułowania, które
układały się w mojej głowie, brzmiały dziwnie banalnie i irytująco.
- Więc… -
zaczęła wreszcie Grace, odrywając wzrok od żwirowej alejki i przenosząc
spojrzenie na moją zakłopotaną twarz – W jakim jesteś domu?
- W
Gryffindorze – odparłam. Ulżyło mi, że to ona pierwsza poruszyła temat
Hogwartu.
- Mama
była w Ravenclawie – powiedziała Grace. – Strasznie się denerwowała przy tym
całym przydziale. Tobie też nakładali wtedy na głowę mówiący kapelusz? –
zapytała, spoglądając na mnie z zaciekawieniem.
- O, tak –
ożywiłam się – Nigdy wcześniej nie byłam tak zestresowana jak wtedy. Nie mamy w
rodzinie innych czarodziejów, więc bałam się, że Tiara Przydziału stwierdzi, że
trafiłam tu przez pomyłkę i nie pasuję do żadnego domu.
- Mama
myślała podobnie – odparła Grace z uśmiechem – A grasz może w tę taką grę na
miotłach? Mama była szukającą w swojej drużynie. To ponoć najważniejszy
zawodnik.
- Tak jak
James – wypaliłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Na widok pytającego
spojrzenia dziewczyny, mruknęłam pod nosem – Taki kolega…
Grace
musiała dostrzec moje zakłopotanie, bo nie próbowała rozwinąć tematu. Przez
jakiś czas opowiadałam jej o swoich ulubionych przedmiotach i zaklęciach,
których już się nauczyłam. Chociaż moje historie przyjmowała z entuzjazmem i
zaciekawieniem, nie uszło mojej uwadze, że do tej pory nie pogodziła się z tym,
że sama nie może uczyć się w Hogwarcie.
- A co u
Yvonne? – zapytałam po jakimś czasie, nie chcąc już dłużej wzbudzać w Grace
frustracji. Szczerze mnie zresztą ciekawiło, jak sobie radzi moja obozowa
koleżanka.
- U nich
tam za wiele się nie dzieje, ale to w sumie nic dziwnego – odparła, wzruszając
ramionami.
- Co masz
na myśli?
- Yvonne
ci nie powiedziała? – zdziwiła się Grace – Wydawało mi się, że jesteście ze
sobą całkiem blisko… Ona… wychowuje się w domu dziecka.
-
Naprawdę? – zapytałam, czując niemiły ucisk w żołądku. Zrobiło mi się przykro,
że ta sympatyczna blondynka, sympatyzująca z różowymi ciuszkami, została
pozbawiona możliwości wychowywania się w normalnej rodzinie.
- Tak…
Chodzimy razem do szkoły, ale dowiedziałam się o tym przypadkiem. A co do
obozu, to dom dziecka, w którym mieszka, ma swojego stałego sponsora, który co
roku funduje wycieczki osobom, mającym najwyższe oceny i Yvonne się załapała –
wyjaśniła.
- Nie
wiedziałam… - szepnęłam bardziej do siebie niż do Grace, uświadamiając sobie
jednocześnie, że otacza mnie więcej bólu i smutku, niż mogłabym to sobie
wyobrazić.
*
Stałam
przed drzwiami do jednego z pokoi w domu babci Gertrudy i przygryzałam nerwowo
wargę. Dobrze wiedziałam, że zanim wrócę z tatą i Tunią do Little Whinging,
muszę zrobić jeszcze tę jedną rzecz, chociaż wciąż nie miałam żadnego pomysłu,
jak się do tego zabrać. Ostatecznie, zirytowana koczowaniem pod drzwiami jak
idiotka, wzięłam głęboki wdech i zapukałam, mimowolnie mrużąc oczy.
- Proszę –
usłyszałam śpiewny sopran. Zacisnęłam zęby, chwyciłam za klamkę i cicho
wsunęłam się do pokoju, zajmowanego przez Winifred.
- Lily? –
zdziwiła się kobieta na mój widok.
- Dzień
dobry – wydukałam nieśmiało, rozglądając się po pokoju. Był podobnie umeblowany
do tego, w którym sama nocowałam, ale teraz wszędzie walały się ubrania i
kosmetyki lokatorki, która najwidoczniej też już pakowała się przed powrotem.
- Mogę ci
w czymś pomóc? – zapytała Winny uprzejmie, najwyraźniej dostrzegając moje
zakłopotanie.
-
Chciałabym panią przeprosić – wyrzuciłam z siebie na wydechu – Przez te
wszystkie dni nie byłam dla pani zbyt… uprzejma. To nie tak, że pani nie lubię
czy coś… - dodałam szybko – Ja po prostu…
-
Doskonale cię rozumiem, Lily – odpowiedziała kobieta, uśmiechając się
delikatnie – Początkowo nie wiedziałam, co cię ugryzło, ale stwierdziłam, że…
cóż, mówiąc skromnie, jestem naprawdę niezłą laską i pewnie byłaś zazdrosna o
mnie i Warnera, tak? – zapytała.
Jej
bezpośredniość lekko zbiła mnie z tropu. Byłam w stanie jedynie przytaknąć jej
ruchem głowy.
- Wiesz,
byłam kiedyś w podobnej sytuacji… Moja mama zmarła, kiedy miałam pięć lat i
wtedy zawalił się cały mój świat. Nie wyobrażałam sobie, żeby tata mógł
kiedykolwiek znowu się zakochać. Podobnie jak Warner, też wyglądał całkiem
nieźle, więc inne kobiety się nim interesowały, a mnie przy tym szlag trafiał –
oznajmiła, uśmiechając się do swoich wspomnień – Kiedy poszłam do szkoły,
okazało się, że jestem cienka z matmy, no i tata załatwił mi korepetytorkę,
Debbie Carrer. Oboje ją polubiliśmy, i ja, i ojciec. No i doszłam wtedy do
wniosku, że każdy ma prawo do szczęścia i ja nie powinnam stać temu szczęściu
na przeszkodzie. Tata ożenił się z Debbie i teraz mieszkają na Florydzie. W
święta ich odwiedzam. W każdym razie, nawet jeśli ojciec ma nową żonę, to
jestem pewna, że zawsze będzie pamiętał o mamie.
- A pani
lubi mojego tatę? – zapytałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język – Bo… bo tego
wieczoru, kiedy babcia zasłabła… widziałam was w ogrodzie…
- Och… -
Winny zrobiła zakłopotaną minę – Wspominałam, że jestem rozwiedziona, prawda? –
zapytała, a ja przytaknęłam – Prawdę mówiąc, wciąż jeszcze nie do końca się z
tym pogodziłam i czasem zdarza mi się rozkleić. A Warner to mój przyjaciel i
zawsze mogłam liczyć na jego pomoc i wsparcie, nic więcej – wyjaśniła – A poza
tym… Jakoś tak wolę brunetów – dodała, puszczając do mnie oko.
- Ja też…
- pomyślałam, a przed oczyma stanął mi pewien Gryfon z rozczochranymi włosami.
*
Po
powrocie do Little Whinging, tata przez pewien czas zajęty był formalnościami,
związanymi z testamentem babci Gertrudy, Tunia jak zwykle udawała, że mnie nie
zna, a ja niecierpliwie odliczałam dni, dzielące mnie od pierwszego września.
Kiedy
sowia poczta dostarczyła mi standardowy list z Hogwartu, zawierający spis
niezbędnych podręczników i ingrediencji, a także formularz dla ojca wyrażający
zgodę na moje wypady do Hogsmeade, aż pisnęłam z wrażenia, bo oprócz
wspomnianych wyżej papierów, hogwarcka sówka zrzuciła na moje łóżko także…
odznakę prefekta naczelnego!
- Huncwoci
mają przechlapane – stwierdziłam z uśmiechem, przypinając ozdobę do swojej
bluzki.
Nie mogłam
pozbyć się wrażenia, że odznaka znacznie bardziej pasowałaby do zasadniczej aż
do bólu Alice, ale doceniałam to, że dyrektor obdarzył mnie tak wielkim
zaufaniem.
Na dzień
przed wyjazdem byłam już spakowana i niecierpliwie liczyłam godziny, dzielące
mnie od zajęcia miejsca w pociągu do Hogwartu. Nie mogłam się doczekać, kiedy w
końcu znajdę się w szkole, porozmawiam ze swoimi przyjaciółkami i… zobaczę się
z Jamesem Potterem. Chociaż w te wakacje działo się tak wiele, myśli o tym
wkurzającym Rozczochrańcu towarzyszyły mi niemalże nieustannie. Przez całe lato
nie dostałam jednak od niego żadnej wiadomości i zaczęłam się zastanawiać, czy
znowu nie czeka mnie podobna niespodzianka jak rok temu. O ile wcześniej mogłam
jeszcze próbować się oszukiwać, o tyle teraz już wiedziałam, że nie zniosę u
boku Pottera żadnej nowej dziewczyny.
- Do
jutra, James… - szepnęłam cicho, kładąc się tej nocy spać – I lepiej, żebyś
mnie jutro nie zdenerwował – dodałam, przyglądając się mojej odznace prefekta,
w której odbijało się światło księżyca.
Hej. Chciałabym Cię poprosić abyś umieściła z możliwość dodania Cię do obserwowanych.. Było by to dla wielu z nas ułatwienie, tzn dla tych co prowadzą swoje blogi, bo nie musiałybyśmy co i rusz sprawdzać czy dodałaś nowy wpis, tylko by się nam wyświetlało.
OdpowiedzUsuńA tak ogólnie to od dawna czytuję Przygody Lily Evans i uwielbiam je :) jesteś świetną pisarką :)
Pozdrawiam, Owidia ;)