Nikt
nie odpowiadał na moje wołania i zaczęłam się już naprawdę poważnie niepokoić.
Co się mogło stać? Dlaczego tata po mnie nie przyjechał? Dlaczego ani on, ani
Petunia, nie dają znaku życia? Przed wpadnięciem w panikę powstrzymało mnie
jednak odkrycie podłużnego świstka papieru, który znalazłam na kuchennym stole.
Kochana
Lily,
Na
pewno bardzo się na mnie gniewasz, że po Ciebie nie pojechałem. Niestety,
miałem powód. Otóż wyobraź sobie, że zarówno ja, jak i Petunia, jesteśmy ciężko
chorzy. Ledwie mogłem ruszyć się z łóżka, żeby napisać ten list. Boli nas głowa
i mamy gorączkę (dosyć wysoką). Babcia Gertruda mówi, że to ospa wietrzna.
Mniejsza z tym, co to jest, grunt, że okropnie swędzi. Że też na stare lata
przyszło mi się tak męczyć... To paskudztwo jest okropne. Mam
nadzieję, Liluś, że się nami zaopiekujesz. Lekarz zabronił wychodzić nam z
domu. Musiałem wziąć urlop. Chyba przechodziłaś już ospę, prawda?
Ojciec
Ps.
Jeżeli chodzi o obiad, to musisz sobie coś sama wykombinować. Nie robiliśmy
zakupów od trzech dni, ale mam nadzieję, ze znajdziesz coś jadalnego w lodówce.
Nie budź ani mnie, ani Petunii. I się nie gniewaj. Nie ja wymyśliłem ospę.
Ps2. Mam nadzieję, że skoro już pomyślisz o swoim obiadku, uda ci się upichcić także coś dla konającego rodzica.
- Ospa...?
– zapytałam samą siebie, próbując sobie przypomnieć, czy przechodziłam ją w
dzieciństwie. Nie udało mi się jednak znaleźć w głowie żadnego wspomnienia,
które by świadczyło o tym, że jestem już na tę chorobę odporna. Nie zmieniało
to jednak faktu, że nie miałam wyboru i musiałam zaopiekować się ojcem i
siostrą.
Westchnęłam
z rezygnacją i zajrzałam do lodówki. Mój żołądek dawał mi wyraźne znaki, że
trzeba go zapełnić, a słodycze, spożyte w pociągu, należały już do przeszłości.
Nie dane mi było jednak upichcić sobie porządnego obiadu, bo lodówka była
prawie pusta. Poza mlekiem, przeterminowanym kefirem i szynką konserwową,
powitały mnie nagie półki. W kredensie znalazłam jednak pół bochenka chleba, więc
zrobiłam sobie kanapkę.
Przez
dziesięć miesięcy spędzonych w Hogwarcie przywykłam do faktu, że nie muszę
martwić się o to, by samej posprzątać lub coś ugotować. Wszystko robiły za
uczniów domowe skrzaty. A u nas? U nas wszystko zawsze robiła mama… Rozejrzałam
się ze smutkiem po wszystkich pokojach, by stwierdzić, że już na pierwszy rzut
oka brakuje im kobiecej ręki. Meble pokrywał kurz, w zlewie piętrzyły się
brudne talerze, na podłodze odznaczały się nieestetyczne smugi... Zakasałam
więc rękawy i zabrałam się do sprzątania. Przynajmniej dzięki pracy oderwałam
się na moment od myśli o mamie.
Ledwo
jednak udało mi się doprowadzić dom do porządku, usłyszałam skrzekliwy, choć
wyraźnie osłabiony głos Petunii, wołający mnie z piętra.
- Lily…!
Niechętnie
poczłapałam na górę, by dowiedzieć się, czego domaga się moja siostrzyczka. Gdy
tylko ją zobaczyłam, zrobiło mi się jej bardzo żal. Tunia była blada, miała
sińce pod oczami, a jej skórę pokrywały wielkie krosty, posmarowane białym
lekarstwem. Pomięta piżama w kaczki i przetłuszczone, upięte byle jak włosy,
dopełniały obrazu pełnego zaniedbania.
- Cześć,
Tuniu… - przywitałam się, starając nie patrzeć na plamy na jej twarzy.
- Chcę
jeść… - mruknęła siostra słabo, nie odpowiadając na moje powitanie.
Zrobiłam
więcej kanapek z szynką konserwową, ale w pierwszej kolejności postanowiłam
zanieść je tacie. On także nie wyglądał najlepiej, ale miał na tyle siły, by
trochę ze mną porozmawiać i przeprosić za to, że nie mógł na mnie czekać na
dworcu. Był taki słaby i bezbronny, że mogłabym mu wybaczyć dosłownie wszystko.
- Oni tu
beze mnie zginą… - stwierdziłam na koniec dnia, gdy nakarmiłam już tatę i
Petunię, zrobiłam obojgu po herbacie, przyniosłam im dodatkowe koce i po kilka
razy sprawdziłam temperaturę.
Może
opieka nad chorymi nie była najbardziej fascynującym zajęciem, zwłaszcza w
wakacje, ale przynajmniej czułam się komuś potrzebna. Zmusiłam się do uśmiechu
i postanowiłam zadbać o moich bliskich tak dobrze, jak zrobiłaby to moja mama.
*
Od
następnego dnia moje życie zaczęło przypominać losy Kopciuszka. Nie
zostałam jednak wyratowana z opresji przez pięknego księcia. Prałam, sprzątałam
i usiłowałam gotować, co niestety okazało się bardzo skomplikowane. Mama
świetnie radziła sobie w kuchni sama, więc nie odczuwała potrzeby pomocy ze
strony córek, przez co w sztuce kulinarnej ani ja, ani Petunia, nie byłyśmy
zbyt wyedukowane. Nie umiałam nawet zrobić jajecznicy. Za każdym razem, gdy się
za nią zabierałam, moje dzieło przywierało do patelni i przez kilkanaście minut
musiałam je zeskrobywać. Jeżeli zaś chodzi o zupę, to wszystkie te,
przygotowywane przeze mnie, miały konsystencję cementu. Tata i Petunia musieli
się zadowalać kanapkami i mrożonkami, które umiałam podgrzewać. Moje aspiracje
były jednak większe niż kupne obiadki. Postanowiłam zrobić placek. Wyszukałam w
opasłym tomie książki kucharskiej odpowiedni przepis i zabrałam się do pracy.
Niestety, trochę się zagapiłam i mój wypiek nieco się przypalił. Gdy dałam go
do spróbowania Petunii (wolałam sama nie ryzykować), ta złamała sobie ząb.
Oprócz dolegliwości związanych z ospą, doszła jej jeszcze opuchlizna prawego
policzka. Siostrunia nie omieszkała wypominać mi tego na każdym kroku, co
jednak puszczałam jej płazem, bo gdy na nią patrzyłam, miękło mi serce.
Po upływie
tygodnia od mojego przyjazdu, gdy wtaszczyłam do pokoju Petunii nasz duży,
wysłużony odkurzacz, by nieco ogarnąć jej pokój, zauważyłam,że siostra ma się
już o wiele lepiej.
- Może
sprzątniesz sama? - zapytałam z nadzieją w głosie, ale Tunia zrobiła minę,
jakby miała wymiotować i mdleć jednocześnie, po czym odezwała się nienaturalnie
słabym głosem:
- Lepiej
nie... Dziś rano czułam się tak fatalnie, że myślałam, że umrę. Nie chcę, by mi
się pogorszyło…
Westchnęłam
z rezygnacją i już miałam zamiar wygonić siostrę do salonu, by zająć się jej
pokojem, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi.
Wysoki
brunet czekający przed domem wyglądał dziwnie znajomo. Szybko przypomniało mi
się, że to z nim nakryłam Tunię przed wyjazdem na obóz. Jeśli dobrze
pamiętałam, nazywał się Jefrey.
- Twoja
siostra w domu? - zapytał luzackim tonem, opierając się o framugę drzwi.
- Tak,
ale... - zaczęłam.
- Ale co?
W mojej
głowie zaczęła toczyć się walka. Z jednej strony zdawałam sobie sprawę, że
Petunia wciąż jeszcze wygląda okropnie, ale z drugiej, w jakiś sposób chciałam
się na niej choć trochę odegrać za to, jak bardzo wykorzystywała mnie przez
cały miniony tydzień. Ostatecznie, poczucie krzywdy wygrało z siostrzaną
solidarnością i zaprosiłam gościa do środka. Podejrzewałam jednak, że zbyt
długo u nas nie zostanie i rzeczywiście, po trzydziestu sekundach spędzonych w
pokoju Petunii, błyskawicznie znalazł się ponownie za drzwiami frontowymi - w
stanie ciężkiego wstrząsu.
- JAK
MOGŁAŚ GO WPUŚCIĆ?! – krzyknęła Petunia, zbiegając na dół. Nie uskarżała się
już ani na gorączkę, ani na zawroty głowy, ani na mdłości. Gdyby nie krosty na
jej twarzy, mogłaby uchodzić za okaz zdrowia - NIE BĘDĘ MOGŁA MU W OCZY
SPOJRZEĆ! JEŚLI KOMUŚ WYGADA, BĘDĘ POŚMIEWISKIEM CAŁEJ SZKOŁY! I TO WSZYSTKO
PRZEZ CIEBIE!!! - dodała z goryczą i podbiegła do mnie z zamiarem co najmniej
morderstwa.
Błyskawicznie
wyciągnęłam różdżkę. Zbyt krótko byłam poza Hogwartem, by odzwyczaić się od
noszenia jej przy sobie. Petunia zatrzymała się i utkwiła we mnie przerażone
spojrzenie. Wcisnęłam w jej kościstą łapę rurę odkurzacza.
- Skoro
masz siłę, aby się na mnie rzucać, dasz radę sama posprzątać swój pokój –
stwierdziłam dobitnie, postanawiając, że nie będę już więcej wyręczała jej w
pracach domowych.
Podczas
gdy Petunia złorzeczyła na mnie, na odkurzacz, na Jefreya i całą resztę świata,
zamknęłam się w łazience i nalałam wody do wanny. Nic nie działało na mnie tak
odprężająco jak gorąca kąpiel
- Dom
wariatów… - mruknęłam, podchodząc do lustra i stwierdzając, że sama też nie
wyglądam najlepiej. Przez ciągłą opiekę nad tatą i Petunią byłam bardzo blada.
Miałam też sińce pod oczami, a także dziwne, czerwone plamki na czole i
policzkach…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz