sobota, 11 sierpnia 2012

Epidemia i Kopciuszek


 Nikt nie odpowiadał na moje wołania i zaczęłam się już naprawdę poważnie niepokoić. Co się mogło stać? Dlaczego tata po mnie nie przyjechał? Dlaczego ani on, ani Petunia, nie dają znaku życia? Przed wpadnięciem w panikę powstrzymało mnie jednak odkrycie podłużnego świstka papieru, który znalazłam na kuchennym stole. 


Kochana Lily,
Na pewno bardzo się na mnie gniewasz, że po Ciebie nie pojechałem. Niestety, miałem powód. Otóż wyobraź sobie, że zarówno ja, jak i Petunia, jesteśmy ciężko chorzy. Ledwie mogłem ruszyć się z łóżka, żeby napisać ten list. Boli nas głowa i mamy gorączkę (dosyć wysoką). Babcia Gertruda mówi, że to ospa wietrzna. Mniejsza z tym, co to jest, grunt, że okropnie swędzi. Że też na stare lata przyszło mi się tak męczyć... To paskudztwo jest okropne. Mam nadzieję, Liluś, że się nami zaopiekujesz. Lekarz zabronił wychodzić nam z domu. Musiałem wziąć urlop. Chyba przechodziłaś już ospę, prawda?
Ojciec
Ps. Jeżeli chodzi o obiad, to musisz sobie coś sama wykombinować. Nie robiliśmy zakupów od trzech dni, ale mam nadzieję, ze znajdziesz coś jadalnego w lodówce. Nie budź ani mnie, ani Petunii. I się nie gniewaj. Nie ja wymyśliłem ospę.

Ps2. Mam nadzieję, że skoro już pomyślisz o swoim obiadku, uda ci się upichcić także coś dla konającego rodzica.
 

- Ospa...? – zapytałam samą siebie, próbując sobie przypomnieć, czy przechodziłam ją w dzieciństwie. Nie udało mi się jednak znaleźć w głowie żadnego wspomnienia, które by świadczyło o tym, że jestem już na tę chorobę odporna. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie miałam wyboru i musiałam zaopiekować się ojcem i siostrą.
Westchnęłam z rezygnacją i zajrzałam do lodówki. Mój żołądek dawał mi wyraźne znaki, że trzeba go zapełnić, a słodycze, spożyte w pociągu, należały już do przeszłości. Nie dane mi było jednak upichcić sobie porządnego obiadu, bo lodówka była prawie pusta. Poza mlekiem, przeterminowanym kefirem i szynką konserwową, powitały mnie nagie półki. W kredensie znalazłam jednak pół bochenka chleba, więc zrobiłam sobie kanapkę.
Przez dziesięć miesięcy spędzonych w Hogwarcie przywykłam do faktu, że nie muszę martwić się o to, by samej posprzątać lub coś ugotować. Wszystko robiły za uczniów domowe skrzaty. A u nas? U nas wszystko zawsze robiła mama… Rozejrzałam się ze smutkiem po wszystkich pokojach, by stwierdzić, że już na pierwszy rzut oka brakuje im kobiecej ręki. Meble pokrywał kurz, w zlewie piętrzyły się brudne talerze, na podłodze odznaczały się nieestetyczne smugi... Zakasałam więc rękawy i zabrałam się do sprzątania. Przynajmniej dzięki pracy oderwałam się na moment od myśli o mamie.
Ledwo jednak udało mi się doprowadzić dom do porządku, usłyszałam skrzekliwy, choć wyraźnie osłabiony głos Petunii, wołający mnie z piętra.
- Lily…!
Niechętnie poczłapałam na górę, by dowiedzieć się, czego domaga się moja siostrzyczka. Gdy tylko ją zobaczyłam, zrobiło mi się jej bardzo żal. Tunia była blada, miała sińce pod oczami, a jej skórę pokrywały wielkie krosty, posmarowane białym lekarstwem. Pomięta piżama w kaczki i przetłuszczone, upięte byle jak włosy, dopełniały obrazu pełnego zaniedbania.
- Cześć, Tuniu… - przywitałam się, starając nie patrzeć na plamy na jej twarzy.
- Chcę jeść… - mruknęła siostra słabo, nie odpowiadając na moje powitanie.
Zrobiłam więcej kanapek z szynką konserwową, ale w pierwszej kolejności postanowiłam zanieść je tacie. On także nie wyglądał najlepiej, ale miał na tyle siły, by trochę ze mną porozmawiać i przeprosić za to, że nie mógł na mnie czekać na dworcu. Był taki słaby i bezbronny, że mogłabym mu wybaczyć dosłownie wszystko.
- Oni tu beze mnie zginą… - stwierdziłam na koniec dnia, gdy nakarmiłam już tatę i Petunię, zrobiłam obojgu po herbacie, przyniosłam im dodatkowe koce i po kilka razy sprawdziłam temperaturę.
Może opieka nad chorymi nie była najbardziej fascynującym zajęciem, zwłaszcza w wakacje, ale przynajmniej czułam się komuś potrzebna. Zmusiłam się do uśmiechu i postanowiłam zadbać o moich bliskich tak dobrze, jak zrobiłaby to moja mama.

*

Od następnego dnia moje życie zaczęło przypominać losy Kopciuszka. Nie zostałam jednak wyratowana z opresji przez pięknego księcia. Prałam, sprzątałam i usiłowałam gotować, co niestety okazało się bardzo skomplikowane. Mama świetnie radziła sobie w kuchni sama, więc nie odczuwała potrzeby pomocy ze strony córek, przez co w sztuce kulinarnej ani ja, ani Petunia, nie byłyśmy zbyt wyedukowane. Nie umiałam nawet zrobić jajecznicy. Za każdym razem, gdy się za nią zabierałam, moje dzieło przywierało do patelni i przez kilkanaście minut musiałam je zeskrobywać. Jeżeli zaś chodzi o zupę, to wszystkie te, przygotowywane przeze mnie, miały konsystencję cementu. Tata i Petunia musieli się zadowalać kanapkami i mrożonkami, które umiałam podgrzewać. Moje aspiracje były jednak większe niż kupne obiadki. Postanowiłam zrobić placek. Wyszukałam w opasłym tomie książki kucharskiej odpowiedni przepis i zabrałam się do pracy. Niestety, trochę się zagapiłam i mój wypiek nieco się przypalił. Gdy dałam go do spróbowania Petunii (wolałam sama nie ryzykować), ta złamała sobie ząb. Oprócz dolegliwości związanych z ospą, doszła jej jeszcze opuchlizna prawego policzka. Siostrunia nie omieszkała wypominać mi tego na każdym kroku, co jednak puszczałam jej płazem, bo gdy na nią patrzyłam, miękło mi serce.
Po upływie tygodnia od mojego przyjazdu, gdy wtaszczyłam do pokoju Petunii nasz duży, wysłużony odkurzacz, by nieco ogarnąć jej pokój, zauważyłam,że siostra ma się już o wiele lepiej.
- Może sprzątniesz sama? - zapytałam z nadzieją w głosie, ale Tunia zrobiła minę, jakby miała wymiotować i mdleć jednocześnie, po czym odezwała się nienaturalnie słabym głosem:
- Lepiej nie... Dziś rano czułam się tak fatalnie, że myślałam, że umrę. Nie chcę, by mi się pogorszyło…
Westchnęłam z rezygnacją i już miałam zamiar wygonić siostrę do salonu, by zająć się jej pokojem, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi.
Wysoki brunet czekający przed domem wyglądał dziwnie znajomo. Szybko przypomniało mi się, że to z nim nakryłam Tunię przed wyjazdem na obóz. Jeśli dobrze pamiętałam, nazywał się Jefrey.
- Twoja siostra w domu? - zapytał luzackim tonem, opierając się o framugę drzwi.
- Tak, ale... - zaczęłam.
- Ale co?
W mojej głowie zaczęła toczyć się walka. Z jednej strony zdawałam sobie sprawę, że Petunia wciąż jeszcze wygląda okropnie, ale z drugiej, w jakiś sposób chciałam się na niej choć trochę odegrać za to, jak bardzo wykorzystywała mnie przez cały miniony tydzień. Ostatecznie, poczucie krzywdy wygrało z siostrzaną solidarnością i zaprosiłam gościa do środka. Podejrzewałam jednak, że zbyt długo u nas nie zostanie i rzeczywiście, po trzydziestu sekundach spędzonych w pokoju Petunii, błyskawicznie znalazł się ponownie za drzwiami frontowymi - w stanie ciężkiego wstrząsu.
- JAK MOGŁAŚ GO WPUŚCIĆ?! – krzyknęła Petunia, zbiegając na dół. Nie uskarżała się już ani na gorączkę, ani na zawroty głowy, ani na mdłości. Gdyby nie krosty na jej twarzy, mogłaby uchodzić za okaz zdrowia - NIE BĘDĘ MOGŁA MU W OCZY SPOJRZEĆ! JEŚLI KOMUŚ WYGADA, BĘDĘ POŚMIEWISKIEM CAŁEJ SZKOŁY! I TO WSZYSTKO PRZEZ CIEBIE!!! - dodała z goryczą i podbiegła do mnie z zamiarem co najmniej morderstwa.
Błyskawicznie wyciągnęłam różdżkę. Zbyt krótko byłam poza Hogwartem, by odzwyczaić się od noszenia jej przy sobie. Petunia zatrzymała się i utkwiła we mnie przerażone spojrzenie. Wcisnęłam w jej kościstą łapę rurę odkurzacza.
- Skoro masz siłę, aby się na mnie rzucać, dasz radę sama posprzątać swój pokój – stwierdziłam dobitnie, postanawiając, że nie będę już więcej wyręczała jej w pracach domowych.
Podczas gdy Petunia złorzeczyła na mnie, na odkurzacz, na Jefreya i całą resztę świata, zamknęłam się w łazience i nalałam wody do wanny. Nic nie działało na mnie tak odprężająco jak gorąca kąpiel
- Dom wariatów… - mruknęłam, podchodząc do lustra i stwierdzając, że sama też nie wyglądam najlepiej. Przez ciągłą opiekę nad tatą i Petunią byłam bardzo blada. Miałam też sińce pod oczami, a także dziwne, czerwone plamki na czole i policzkach…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz