Drugiego stycznia do Hogwartu zajechały powozy pełne powracających po
przerwie świątecznej uczniów. Nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić, jak
bardzo stęskniłam się za Alice i Emily. Obie rzuciły mi się na szyję, gdy tylko
wkroczyły do naszego dormitorium. Znów wprawdzie muszę się z nimi dzielić
łazienką, no i mogę zapomnieć o długich kąpielach, ale i tak się cieszę, że
znowu jesteśmy razem. Nigdy nie czułam się bardziej nieswojo niż przez ostatnie
dwa tygodnie, kiedy, poza mną, w żeńskim dormitorium nie było żywej duszy.
Po przyjeździe reszty uczniów wszystko wróciło do normy i Hogwart znowu zaczął tętnić życiem. Huncwoci jak zwykle płatali najróżniejsze psikusy i dokuczali Severusowi Snape'owi i innym Ślizgonom mimo moich interwencji, nauczyciele zadawali mnóstwo na zadanie domowe, a Alice kilkanaście razy dziennie przypominała mi o nienapisanych jeszcze referatach. Tak więc życie toczy się dalej...
Po przyjeździe reszty uczniów wszystko wróciło do normy i Hogwart znowu zaczął tętnić życiem. Huncwoci jak zwykle płatali najróżniejsze psikusy i dokuczali Severusowi Snape'owi i innym Ślizgonom mimo moich interwencji, nauczyciele zadawali mnóstwo na zadanie domowe, a Alice kilkanaście razy dziennie przypominała mi o nienapisanych jeszcze referatach. Tak więc życie toczy się dalej...
Zaszły
także pewne zmiany. Po pierwsze: Courtney zaczęła spotykać się z Michaelem!
Kiedy jej powiedziałam, że ma u niego szanse, zebrała się na odwagę i zaraz po
powrocie do szkoły zaprosiła go na spacer. Okazało się, że mają ze sobą wiele
wspólnego i już po kilku dniach stali się w zasadzie nierozłączni. Chociaż
Michael był wcześniej moim chłopakiem, byłam bardzo szczęśliwa, że i on, i moja
przyjaciółka są teraz szczęśliwi. Dzięki temu przestałam też czuć się w jego
towarzystwie niezręcznie.
Po drugie
zaś, w Hogwarcie panował nastrój radosnego podniecenia, bo zbliżał się kolejny
mecz quidditcha: Gryffindor kontra Hufflepuff. Szykowało się wspaniałe
widowisko. Dodatkowo, James Potter podsycał i tak już napiętą atmosferę,
zakładając się z kapitanem drużyny Puchonów, że Gryfoni zwyciężą aż dwustoma
punktami przewagi, skutkiem czego wszyscy uczniowie mówili niemal wyłącznie o
nadchodzącym meczu.
Pewnego
wieczoru, pod koniec stycznia, rozłożyłam się wygodnie w nieco opustoszałym
pokoju wspólnym, ukryta za szerokim fotelem i zabrałam się za pisanie
wypracowania dla profesor Madson na temat roli korzenia z asfodelusa w
eliksirach wpływających na układ nerwowy. Gdy w najlepsze zajęta byłam
pisaniem, przez dziurę pod portretem przeszli James i Syriusz, rozmawiając ze
sobą podnieconym szeptem. Jako, że byłam ukryta za fotelem, a w pokoju wspólnym
nie było nikogo więcej, nie licząc dwóch pierwszoroczniaków grających w szachy,
poczuli się na tyle swobodnie, by kontynuować rozmowę.
- Myślisz,
że się uda? - zapytał Black z nietypowym dla siebie niezdecydowaniem.
-
Oczywiście - odparł James wesoło, po czym dodał, zniżając głos jeszcze
bardziej, tak, że z trudem mogłam rozróżnić poszczególne słowa - Po prostu musi
się udać. Więc dziś o północy...
- Psst...
Evans. - syknął Syriusz, który dopiero teraz zdał sobie sprawę z mojej
obecności. Nie miałam jednak zamiaru dać po sobie poznać, że ich rozmowa mnie
interesuje. Nie odwzajemniając spojrzenia Blacka, zapisałam kilka kolejnych
zdań na temat korzenia z asfodelusa.
James
także zerknął w moją stronę, ale kiedy zauważył, że jestem skupiona jedynie na
pracy domowej (co było dla mnie dość typowe), machnął lekceważąco ręką.
- Dziś o
północy - powtórzył krótko Potter, przestając mi się przyglądać, po czym sam
skierował się do dormitorium, zaś Black ponownie przeszedł przez dziurę pod
portretem.
Gdy tylko
zniknęli z mego pola widzenia, zwinęłam pergamin w trąbkę i pobiegłam do
sypialni dziewcząt, aby opowiedzieć o wszystkim Emily.
- Wiesz,
że wokalistka "Wiedźm z sabatu" trafiła do Świętego Munga? Podobno
jakiś uraz po ostatnim koncercie... - powiedziała Nortonówna na mój widok, ze
znudzeniem przewracając strony magazynu "Czarownica".
- Potter i
Black znowu coś kombinują - odparłam, nie komentując doniesienia na temat
wokalistki "Wiedźm z sabatu" - Podsłuchałam, jak umawiali się w
pokoju wspólnym. Dziś o północy coś ma się wydarzyć.
Emily
odłożyła gazetę na bok i przyjrzała mi się uważnie.
- James i
Syriusz rozmawiali o tym w twojej obecności? - zapytała, unosząc brew.
- Tak, ale
zauważyli mnie dopiero później - odparłam zniecierpliwiona - Przecież oni ewidentnie coś
kombinują. A co, jeśli wpędzą się w jakieś kłopoty i Gryffindor znowu straci
punkty?
- Obchodzi
cię reputacja naszego domu czy bezpieczeństwo Pottera? - zażartowała
Nortonówna, po czym dodała, zanim zdążyłam jej odpyskować - Posłuchaj, Lily...
Kto jak kto, ale Huncwoci naprawdę potrafią o siebie zadbać i potrafią też
utrzymać swoje akcje w tajemnicy. Jakoś nie chce mi się wierzyć, żeby ot tak
mówili przy tobie o czymś, co mają zamiar zrobić, jeśli to coś jest sprzeczne z
regulaminem.
- Więc co?
Może wymyśliłam sobie całą tę rozmowę?
- Tego nie
powiedziałam - odparła Em spokojnie - Po prostu wydaje mi się, że oni chcą cię
podpuścić.
-
Podpuścić? Więc dałam im się nabrać? - zapytałam z goryczą.
- To
całkiem prawdopodobne - powiedziała Emily, obdarzając mnie pobłażliwym
uśmiechem - Ale jeśli naprawdę cię to niepokoi... - dodała z błyskiem w oku
-... to możemy zaczaić się na nich w pokoju wspólnym i zobaczymy, co z tego
wyniknie.
- Więc
jednak nie jesteś aż taka pewna, że mnie nabrali?
- Z
Huncwotami nigdy nic nie wiadomo, prawda? - odpowiedziała pytaniem na pytanie
Emily, ponownie sięgając po gazetę.
*
Zgodnie z
naszym planem, po kolacji poszłyśmy do dormitorium i udawałyśmy, że chcemy
jeszcze odrobić zadanie z obrony przed czarną magią, co od razu wzbudziło
podejrzenia Alice, która od czasu do czasu przyglądała się nam uważnie, zezując
na to, co pisałyśmy na pergaminach. Nie mogłyśmy wtajemniczyć jej w nasze
plany, ponieważ Larssonówna całym sercem sprzeciwiała się wszystkiemu, co jest
niezgodne z regulaminem i z pewnością nie pozwoliłaby nam opuścić dormitorium,
nawet gdyby miała uciec się do przemocy.
Gdy
wszystkie nasze współlokatorki zasnęły (oczywiście, z Alice włącznie),
wymknęłyśmy się do pokoju wspólnego i ukryłyśmy za obszerną kanapą. Nie
musiałyśmy długo czekać, bo po chwili drzwi dormitorium chłopców otworzyły się
i ujrzałyśmy Jamesa i Syriusza, którzy mieli nietęgie miny.
- Naprawdę
nie wiesz, gdzie mogłeś ją zostawić? - zapytał Black zniechęcony. Potter
wzruszył lekko ramionami, ale też sprawiał wrażenie strapionego.
- Musiała
się gdzieś zawieruszyć po ostatniej pełni... - mruknął, rozglądając się wokół
siebie, jakby oczekiwał, że znajdzie zgubę pod swoimi stopami - Jak już będzie
po wszystkim, to przeszukamy raz jeszcze dormitorium i Wrzeszczącą Chatę -
dodał, mierzwiąc sobie włosy - A póki co...
To
powiedziawszy, wyciągnął z plecaka długą tkaninę, po czym narzucił ją na siebie
i Blacka. Zamrugałam kilkakrotnie ze zdziwienia. James i Syriusz zniknęli. Czy
to możliwe, że mają pelerynę-niewidkę?
-
Świetnie. I co teraz zrobimy? - syknęła Emily, na darmo mrużąc oczy i
wypatrując sylwetek chłopców, którzy (jeśli wierzyć przesuwającemu się
portretowi Grubej Damy) właśnie opuścili pokój wspólny.
-
Spokojnie - odparłam niezrażona - Mam to - dodałam, wyciągając kawałek
pergaminu, na którym narysowany był cały plan zamku.
- To Mapa
Huncwotów! - pisnęła Nortonówna, natychmiast rozpoznając trzymany przeze mnie
gadżet - Kiedy ją zabrałaś?
- Jakąś
godzinę temu - odparłam z dumą - Wpadłam do dormitorium chłopców, żeby pożyczyć
książkę od Remusa. Potter i Black wydurniali się, transmutując swoje piórniki w
małe miotełki, a reszta się temu przyglądała. Użyłam zaklęcia przywołującego i
schowałam mapę do kieszeni.
- Łaaał...
Lily, nie spodziewałabym się tego po tobie - powiedziała Emily z podziwem - No
dobra, zerknijmy, gdzie są teraz chłopcy.
Szybko
odszukałyśmy na mapie dwie kropki opatrzone ich nazwiskami. Byli teraz na
pierwszym piętrze i kierowali się w dół, widocznie w stronę wyjścia z zamku.
Cichutko,
niemalże na palcach, ruszyłyśmy w ich ślady, co jakiś czas sprawdzając na
mapie, czy w pobliżu nie czai się przypadkiem Filch, pani Norris lub Irytek.
- Wychodzą
z zamku - szepnęła Emily, wskazując palcem na dwa punkciki na mapie, ulokowane
w pobliżu głównych drzwi. Przyspieszyłyśmy nieco kroku, nie chcąc ich zgubić.
Gdy i nam
udało się wydostać z zamku, z westchnieniem ulgi zauważyłam, że chłopcy
zapomnieli o zaklęciu kamuflującym i nie usunęli ze śniegu swoich odcisków.
Mapa była już nam niepotrzebna.
Po kilku
minutach marszu przez otulone białym kożuchem błonia, poczułam, jak Emily
gwałtownie szarpnęła mnie za rękaw.
- Co? -
warknęłam.
- Ich
kroki prowadzą do... Zakazanego Lasu! - syknęła.
Mimowolnie
przełknęłam głośno ślinę. Zakazany Las zawsze mnie przerażał, szczególnie od
momentu, w którym nadziałam się tam na hipogryfa i straciłam ze strachu
przytomność. Wtedy uratował mnie James, teraz jednak nie mogłam liczyć na jego
pomoc, bo Potter był pewnie święcie przekonany, że śpię sobie smacznie w swoim
dormitorium.
Odruchowo się
odwróciłam, zerkając w kierunku zamku. Może lepiej zawrócić teraz, póki mamy
taką możliwość? Z drugiej strony jednak, co się stanie, jeśli Black i Potter do
rana nie wrócą? Przecież tylko my wiemy, gdzie poszli. A jeśli jutro będzie już
za późno na jakiekolwiek poszukiwania? Huncwoci byli zdolni, ale na pewno nie
znali Zakazanego Lasu tak dobrze jak Hagrid. Nawet ich coś może tam zaskoczyć i
im zagrozić... A jeśli będą potrzebować pomocy? Kto inny, jak nie my, może im
jej udzielić? Przecież nie zostawię ich na pastwę tych wszystkich niebezpiecznych
stworzeń!
Zerknęłam na
Emily, która pomyślała chyba o tym samym co ja, bo niepewnie pokiwała głową.
Wzięłam głęboki oddech i, cały czas trzymając przed sobą różdżkę, zagłębiłam
się w las. Moja przyjaciółka szła tuż za mną.
Nie wiem, jak
długo wędrowałyśmy pomiędzy coraz gęściej rozrośniętymi drzewami. Gałęzie
wplątywały nam się we włosy i szarpały za nasze szaty. Kilka razy też
potykałyśmy się o wystające konary. Nasze różdżki oświetlały biały kożuch
śniegu, a my wytrwale podążałyśmy za śladami, które zostawili chłopcy. Wkrótce
pojawił się jednak problem. Im głębiej zapuszczałyśmy się w las, tym śniegu na
ziemi było mniej, aż wreszcie - zniknął zupełnie.
- Ślady się
urywają... - zauważyłam, nerwowo oświetlając różdżką drogę przed nami.
- Może
powinnyśmy spróbować ich zawołać? - zaproponowała Emily.
- Nie! -
syknęłam, nieco głośniej, niż zamierzałam - Jeśli to zrobimy, to nie wiadomo,
co do siebie przyciągniemy...
- Więc co mamy
robić? Stać tu i czekać? Przecież nie możemy tak po prostu wrócić, skoro nie mamy
pewności, że chłopcom nic się nie stało.
- Może...
spróbujmy iść dalej do przodu? - zaproponowałam.
- I dokąd
dojdziemy? A jeśli i my się zgubimy? Nie będziemy mogły wrócić po śladach...-
zauważyła Emily, po czym, zanim zdążyłam zareagować, uformowała z dłoni trąbkę,
przyłożyła je do ust i zawołała - SYRIUSZ! JAMES! JESTEŚCIE TAM?
- Cicho! -
syknęłam, zatykając jej usta - Chcesz obwieścić wszystkim tym stworzeniom,
gdzie jesteśmy?
- Nie możemy
ani zawrócić, ani iść dalej, więc chyba tylko to nam pozostało - warknęła
Emily, coraz bardziej rozdrażniona - Słyszysz? - zapytała po chwili - Ktoś tu
idzie. Może to chłopcy?
Nadstawiłam
ucha i rzeczywiście usłyszałam, jak ktoś się do nas zbliża. Dźwięk, który mnie
dobiegł, w niczym jednak nie przypominał odgłosu stawianych w śniegu stóp.
Brzmiał raczej jak... tętent kopyt?
- Co tu
robicie? - usłyszałyśmy za sobą surowy, niski głos. Odwróciłyśmy się
błyskawicznie, a światło z naszych różdżek padło na postać okazałego centaura,
przyglądającego nam się podejrzliwie.
- Szukamy
naszych przyjaciół... - odparłam, zdobywając się na odwagę, by spojrzeć mu w
oczy. Ledwo panowałam nad drżeniem głosu. Kątem oka zauważyłam także, że
stopniowo jesteśmy osaczane przez coraz większą grupę centaurów.
- Z tego
co wiem, uczniom nie wolno tu przebywać. - warknął wrogo.
- Kiedy
tylko znajdziemy naszych przyjaciół, zaraz sobie stąd pójdziemy... - odparła
Emily, składając błagalnie ręce - Proszę, moglibyście nam pomóc ich odszukać?
Kilkoro
spośród centaurów prychnęło z oburzeniem, drąc kopytami murawę.
- Pomóc?
Pomóc? MY mielibyśmy pomagać WAM, ludziom? Może jeszcze chcecie nas udomowić,
co? Uważacie się za lepszą rasę?
- N-nie,
nie o to mi... - zaczęła Emily, ale przerwał jej jeden z centaurów, do tej pory
stojący na uboczu.
- Nie
warto z nimi rozmawiać. Dobrze wiemy, jak brzmi nasze prawo. Za zakłócanie
naszego porządku czeka was śmierć.
Z ust
Emily wydobył się jakiś wysoki, nieartykułowany dźwięk, a ja poczułam, jak
uginają się pode mną kolana.
- Daj
spokój, Zakało. - powiedział nadzwyczaj spokojnym tonem centaur z oszałamiająco
niebieskimi oczami - Przecież nigdy nie krzywdzimy dzieci.
- Firenzo,
one już nie są dziećmi. To prawie dorosłe kobiety. - stwierdził Zakała - Możemy
je zabić bez wyrzutów sumienia... - dodał, po czym zaczął się do nas zbliżać.
Stanęłyśmy
z Emily plecami do siebie, wyciągając różdżki. Dobrze jednak wiedziałam, że nie
mamy szans poradzić sobie z tak licznym stadem. Zakała chyba również nie liczył
na to, że będziemy w stanie się obronić, bo podszedł tak blisko, że moja
różdżka niemal muskała jego korpus.
-
Pozwólcie nam odejść, nie zrobiłyśmy nic złego... - szepnęłam, czując, jak
opuszcza mnie nadzieja. Wyczułam, że oparta o moje plecy Emily zaczyna drżeć.
- Prawo
jest prawem - odparł centaur, stając na tylnych nogach, tak jakby miał zamiar
uderzyć mnie kopytami. Zacisnęłam palce na różdżce. Zanim jednak byłam w stanie
wykonać choć jeden ruch, dwa wielkie zwierzęta wskoczyły w środek kręgu,
odgradzając nas od centaurów, po czym błyskawicznie zamieniły się w ludzi - w
Syriusza i w Jamesa.
Nagłe
pojawienie się chłopców wywołało duże poruszenie. Centaury sprawiały wrażenie
zaskoczonych, wpatrując się w nowo przybyłych. Dostrzegłam w tym naszą szansę.
Wycelowałam różdżką w Zakałę i zawołałam:
- Drętwota!
Przyjaciele
zrobili to samo, miotając zaklęciami na wszystkie strony. Część centaurów
została skutecznie oszołomiona, jednak reszta wpadła w prawdziwą furię,
zataczając wokół nas coraz ciaśniejszy krąg.
-
Oczyścimy wam pole, a wy uciekajcie! - krzyknął James, celując różdżką w
centaura stojącego najbliżej mnie.
- Nie ma
mowy, nie zostawimy was samych! - zawołałam zdecydowanie, oszałamiając innego z
wrogów.
- Nie bądź
głupia, Evans!
- Nie
zgrywaj się, Potter! - warknęłam, odwracając się do niego.
Na twarzy
Jamesa malowała się furia. Zacisnął mocno zęby, wpatrując się we mnie
wyczekująco.
- ZABIERAJ
SIĘ STĄD! - krzyknął głośniej niż poprzednio. Zanim jednak zdołałam cokolwiek
odpowiedzieć, zobaczyłam, jak jego oczy rozszerzają się ze strachu.
Wszystko
rozegrało się w ułamku sekundy. James błyskawicznie szarpnął mnie za ramię z
taką mocą, że straciłam równowagę i upadłam na ziemię. Ledwo zdążyłam podnieść
głowę, zauważyłam, że centaur, który widocznie wcześniej stał tuż za mną,
stanął dęba i oparł swoje kopyta na klatce piersiowej Pottera, przygniatając go
do podłoża. Usłyszałam trzask łamanych żeber.
- JAMES! -
krzyknęłam przerażona.
Natychmiast
zerwałam się na nogi i oszołomiłam centaura, który go zaatakował, po czym
uklękłam przy Potterze, ze zgrozą stwierdzając, że jest nieprzytomny.
- Odsuń
się, Evans! - usłyszałam nad sobą głos Syriusza. Wykonał różdżką płynny ruch,
wyczarowując dla Jamesa niewidzialne nosze - Steruj nimi i idź przodem -
powiedział ostro, po czym jednym zaklęciem unieszkodliwił aż trzy centaury - Ja
i Em będziemy cię osłaniać.
Uznałam,
że nie powinnam się sprzeciwiać. Patrząc na bladą twarz Jamesa i jego
pokrwawioną szatę, pragnęłam jedynie bezpiecznie odeskortować go do zamku.
Zgodnie z rozkazem Syriusza, ruszyłam pierwsza w drogę powrotną, prowadząc przed
sobą nosze z Potterem. Nikt mnie nie zaatakował, ale słyszałam jak za mną Emily
i Syriusz miotają zaklęcia jak szaleni.
Miałam
wrażenie, że centaurów stale przybywa, a w miejsce jednego oszołomionego -
pojawia się dwóch kolejnych. Wycofywaliśmy się w biegu, ale nie wydawało mi
się, byśmy w ogóle zbliżali się do zamku.
- Tutaj! -
syknęła Emily, wskazując palcem na wielki głaz.
Syriusz
wystrzelił przed siebie płomienie, tymczasowo odgradzając nas od centaurów, po
czym wraz z nami schronił się za głazem.
- Peleryna!
- przypomniało mi się nagle - Daj waszą pelerynę!
Black
błyskawicznie wyciągnął z plecaka przejrzysty materiał. Szybko machnęłam
różdżką, by nieprzytomny James zawisł w pionie, inaczej bowiem nie udałoby nam
się pod nią zmieścić. Ledwo peleryna nas przykryła, centaury minęły już ognistą
zaporę i zbliżyły się do głazu, za którym się ukrywaliśmy.
- Zdążyli
uciec. - stwierdził spokojnie Firenzo, obchodząc głaz dookoła. On jeden
sprawiał wrażenie zadowolonego, że udało nam się ujść z życiem - Wracajmy do
stada.
- Jeżeli
jeszcze kiedyś ich tutaj spotkam, to mogą być pewni, że nie wrócą do Hogwartu
żywi. I mam w nosie, co o tym sądzi Albus Dumbledore! - odgrażał się inny
centaur.
Odczekaliśmy,
aż wrogowie odeszli na bezpieczną odległość, po czym zdjęliśmy z siebie
pelerynę-niewidkę i ruszyliśmy w powrotną drogę do Hogwartu. Czas nas gonił.
James był coraz słabszy...
*
W
korytarzu było cicho i ponuro. Emily, Syriusz i ja staliśmy oparci o ścianę,
nerwowo nasłuchując i podrywając się z miejsc na najlżejszy dźwięk. Pani
Pomfrey, na widok zakrwawionego Jamesa, natychmiast wygoniła nas ze skrzydła
szpitalnego i kazała nam wracać do wieży, ale my wiernie koczowaliśmy pod
drzwiami, czekając niecierpliwie na jakiekolwiek wieści.
Czułam się
tak, jakby ktoś wymierzył we mnie Cruciatusem. Na samo wspomnienie bladej
twarzy Jamesa i plam krwi na jego szacie ciemniało mi w oczach i zaczynało
brakować tchu.
James
Potter znowu mnie uratował. Tym razem jednak sam na tym ucierpiał i jego życie
było w niebezpieczeństwie.
Po co ja w
ogóle poszłam do tego przeklętego lasu?
Co zrobię,
jeśli Jamesowi coś się stanie?
- A wy tu
dalej koczujecie?
Tknięci
tym samym impulsem, wszyscy troje gwałtownie poderwaliśmy się z miejsca,
wpatrując się z napięciem w panią Pomfrey, która przyglądała nam się z
mieszaniną troski i zniecierpliwienia.
- Jak on
się czuje? - zapytaliśmy jednocześnie, wstrzymując oddech.
- Miał
kilka połamanych żeber, ale jest młody i silny, więc wyjdzie z tego - odparła
pani Pomfrey, uśmiechając się pokrzepiająco.
Ogarnęło
mnie tak silne wzruszenie, że nie bacząc na to, że ktoś mógłby to zauważyć,
szczerze się rozpłakałam. Nigdy nie odczułam równie wielkiej ulgi, która
rozlała się po moim ciele, zamieniając się w ciepło i szczęście.
James żył,
wyzdrowieje. Wszystko będzie w porządku. Znów zobaczę ten jego zarozumiały
uśmieszek. Będę mu mogła podziękować i go przeprosić...
-
Chodźcie, wami też trzeba się trochę zająć - dodała pani Pomfrey, przyglądając
nam się uważnie.
- Nami?
No tak.
Spojrzałam na Syriusza i Emily. Oboje mieli w wielu miejscach podarte szaty, a
z ich kolan i łokci sączyła się krew. Sama pewnie też nie wyglądałam lepiej od
nich, ale nie sprawiało mi to żadnej różnicy. Posłusznie jednak poszłam za
panią Pomfrey w nadziei, że uda mi się zobaczyć Jamesa.
- Mogę
przy nim czuwać? - zapytałam pielęgniarkę, gdy już uporała się z naszymi
ranami.
Sprawiała
wrażenie, jakby chciała wysłać mnie natychmiast do wieży, ale na widok mojej
zaciętej miny niechętnie wyraziła zgodę.
*
-
E... Evans? - wydusił z siebie James kilka godzin później, gdy już się obudził.
Natychmiast
się nad nim pochyliłam, z ulgą stwierdzając, że normalnie oddycha, a na jego
twarz powróciły kolory.
-
Już po wszystkim... - szepnęłam łagodnie, gładząc go po włosach.
-
Nic ci się nie sta-ło? - zapytał przerywanym głosem, od czasu do czasu krzywiąc
się z bólu.
-
Wszystko jest w porządku - zapewniłam go, a gdy zobaczyłam, że znów otwiera
usta, dodałam szybko - Emily i Syriuszowi też nic nie jest.
-
Czy-czyli to ja miałem pecha? - spytał, delikatnie się uśmiechając.
-
Na to wygląda - odparłam, próbując nadać swemu głosowi w miarę beztroski ton.
-
Qui-dditch... - wyszeptał, ponownie się krzywiąc.
-
Quidditch?
-
Zało-żyłem się, że wy-gramy... dwu-stoma punktami... w so-bo-tę...
-
No nie! Czy ty naprawdę potrafisz myśleć tylko o tym głupim meczu? - zapytałam,
krzyżując ręce na piersiach - Teraz powinieneś tylko odpoczywać, rozumiemy się?
- zapytałam, przyglądając mu się zmrużonymi oczami.
-
Evans?
-
Tak?
-
Nie myśla-łem, że aż tak się o mnie martwisz - odparł, uśmiechając się jeszcze
szerzej. - Za często to ty w ogóle
nie myślisz... - burknęłam, ale odwzajemniłam uśmiech - A tak w ogóle, to... dziękuję.
Uratowałeś mnie. Znowu.
-
Ta-ki już mój los - szepnął, a w jego oczach pojawił się zagadkowy blask.
-
Wystarczy tego dobrego! - oznajmiła pani Pomfrey, nieoczekiwanie pojawiając się
przy łóżku Pottera i sprawiając, że oboje lekko drgnęliśmy, jakbyśmy właśnie
obudzili się ze wspólnie śnionego snu - Pacjent potrzebuje teraz przede
wszystkim odpoczynku.
- Dobrze, już dobrze - powiedziałam,
uśmiechając się przepraszająco.
Gdy znalazłam się z powrotem w swoim dormitorium, słońce wisiało już wysoko na niebie, co nie przeszkodziło mi jednak natychmiast położyć się do łóżka.
Gdy znalazłam się z powrotem w swoim dormitorium, słońce wisiało już wysoko na niebie, co nie przeszkodziło mi jednak natychmiast położyć się do łóżka.
- To dobrze, że dzisiaj jest niedziela... - pomyślałam, zanim zmorzył
mnie sen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz