sobota, 11 sierpnia 2012

Wypadek


Drugiego stycznia do Hogwartu zajechały powozy pełne powracających po przerwie świątecznej uczniów. Nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić, jak bardzo stęskniłam się za Alice i Emily. Obie rzuciły mi się na szyję, gdy tylko wkroczyły do naszego dormitorium. Znów wprawdzie muszę się z nimi dzielić łazienką, no i mogę zapomnieć o długich kąpielach, ale i tak się cieszę, że znowu jesteśmy razem. Nigdy nie czułam się bardziej nieswojo niż przez ostatnie dwa tygodnie, kiedy, poza mną, w żeńskim dormitorium nie było żywej duszy.
Po przyjeździe reszty uczniów wszystko wróciło do normy i Hogwart znowu zaczął tętnić życiem. Huncwoci jak zwykle płatali najróżniejsze psikusy i dokuczali Severusowi Snape'owi i innym Ślizgonom mimo moich interwencji, nauczyciele zadawali mnóstwo na zadanie domowe, a Alice kilkanaście razy dziennie przypominała mi o nienapisanych jeszcze referatach. Tak więc życie toczy się dalej...
Zaszły także pewne zmiany. Po pierwsze: Courtney zaczęła spotykać się z Michaelem! Kiedy jej powiedziałam, że ma u niego szanse, zebrała się na odwagę i zaraz po powrocie do szkoły zaprosiła go na spacer. Okazało się, że mają ze sobą wiele wspólnego i już po kilku dniach stali się w zasadzie nierozłączni. Chociaż Michael był wcześniej moim chłopakiem, byłam bardzo szczęśliwa, że i on, i moja przyjaciółka są teraz szczęśliwi. Dzięki temu przestałam też czuć się w jego towarzystwie niezręcznie. 
Po drugie zaś, w Hogwarcie panował nastrój radosnego podniecenia, bo zbliżał się kolejny mecz quidditcha: Gryffindor kontra Hufflepuff. Szykowało się wspaniałe widowisko. Dodatkowo, James Potter podsycał i tak już napiętą atmosferę, zakładając się z kapitanem drużyny Puchonów, że Gryfoni zwyciężą aż dwustoma punktami przewagi, skutkiem czego wszyscy uczniowie mówili niemal wyłącznie o nadchodzącym meczu.
Pewnego wieczoru, pod koniec stycznia, rozłożyłam się wygodnie w nieco opustoszałym pokoju wspólnym, ukryta za szerokim fotelem i zabrałam się za pisanie wypracowania dla profesor Madson na temat roli korzenia z asfodelusa w eliksirach wpływających na układ nerwowy. Gdy w najlepsze zajęta byłam pisaniem, przez dziurę pod portretem przeszli James i Syriusz, rozmawiając ze sobą podnieconym szeptem. Jako, że byłam ukryta za fotelem, a w pokoju wspólnym nie było nikogo więcej, nie licząc dwóch pierwszoroczniaków grających w szachy, poczuli się na tyle swobodnie, by kontynuować rozmowę.
- Myślisz, że się uda? - zapytał Black z nietypowym dla siebie niezdecydowaniem.
- Oczywiście - odparł James wesoło, po czym dodał, zniżając głos jeszcze bardziej, tak, że z trudem mogłam rozróżnić poszczególne słowa - Po prostu musi się udać. Więc dziś o północy...
- Psst... Evans. - syknął Syriusz, który dopiero teraz zdał sobie sprawę z mojej obecności. Nie miałam jednak zamiaru dać po sobie poznać, że ich rozmowa mnie interesuje. Nie odwzajemniając spojrzenia Blacka, zapisałam kilka kolejnych zdań na temat korzenia z asfodelusa.
James także zerknął w moją stronę, ale kiedy zauważył, że jestem skupiona jedynie na pracy domowej (co było dla mnie dość typowe), machnął lekceważąco ręką.
- Dziś o północy - powtórzył krótko Potter, przestając mi się przyglądać, po czym sam skierował się do dormitorium, zaś Black ponownie przeszedł przez dziurę pod portretem.
Gdy tylko zniknęli z mego pola widzenia, zwinęłam pergamin w trąbkę i pobiegłam do sypialni dziewcząt, aby opowiedzieć o wszystkim Emily.
- Wiesz, że wokalistka "Wiedźm z sabatu" trafiła do Świętego Munga? Podobno jakiś uraz po ostatnim koncercie... - powiedziała Nortonówna na mój widok, ze znudzeniem przewracając strony magazynu "Czarownica".
- Potter i Black znowu coś kombinują - odparłam, nie komentując doniesienia na temat wokalistki "Wiedźm z sabatu" - Podsłuchałam, jak umawiali się w pokoju wspólnym. Dziś o północy coś ma się wydarzyć.
Emily odłożyła gazetę na bok i przyjrzała mi się uważnie.
- James i Syriusz rozmawiali o tym w twojej obecności? - zapytała, unosząc brew.
- Tak, ale zauważyli mnie dopiero później - odparłam zniecierpliwiona - Przecież oni ewidentnie coś kombinują. A co, jeśli wpędzą się w jakieś kłopoty i Gryffindor znowu straci punkty?
- Obchodzi cię reputacja naszego domu czy bezpieczeństwo Pottera? - zażartowała Nortonówna, po czym dodała, zanim zdążyłam jej odpyskować - Posłuchaj, Lily... Kto jak kto, ale Huncwoci naprawdę potrafią o siebie zadbać i potrafią też utrzymać swoje akcje w tajemnicy. Jakoś nie chce mi się wierzyć, żeby ot tak mówili przy tobie o czymś, co mają zamiar zrobić, jeśli to coś jest sprzeczne z regulaminem.
- Więc co? Może wymyśliłam sobie całą tę rozmowę?
- Tego nie powiedziałam - odparła Em spokojnie - Po prostu wydaje mi się, że oni chcą cię podpuścić.
- Podpuścić? Więc dałam im się nabrać? - zapytałam z goryczą.
- To całkiem prawdopodobne - powiedziała Emily, obdarzając mnie pobłażliwym uśmiechem - Ale jeśli naprawdę cię to niepokoi... - dodała z błyskiem w oku -... to możemy zaczaić się na nich w pokoju wspólnym i zobaczymy, co z tego wyniknie.
- Więc jednak nie jesteś aż taka pewna, że mnie nabrali?
- Z Huncwotami nigdy nic nie wiadomo, prawda? - odpowiedziała pytaniem na pytanie Emily, ponownie sięgając po gazetę.

*
Zgodnie z naszym planem, po kolacji poszłyśmy do dormitorium i udawałyśmy, że chcemy jeszcze odrobić zadanie z obrony przed czarną magią, co od razu wzbudziło podejrzenia Alice, która od czasu do czasu przyglądała się nam uważnie, zezując na to, co pisałyśmy na pergaminach. Nie mogłyśmy wtajemniczyć jej w nasze plany, ponieważ Larssonówna całym sercem sprzeciwiała się wszystkiemu, co jest niezgodne z regulaminem i z pewnością nie pozwoliłaby nam opuścić dormitorium, nawet gdyby miała uciec się do przemocy.
Gdy wszystkie nasze współlokatorki zasnęły (oczywiście, z Alice włącznie), wymknęłyśmy się do pokoju wspólnego i ukryłyśmy za obszerną kanapą. Nie musiałyśmy długo czekać, bo po chwili drzwi dormitorium chłopców otworzyły się i ujrzałyśmy Jamesa i Syriusza, którzy mieli nietęgie miny.
- Naprawdę nie wiesz, gdzie mogłeś ją zostawić? - zapytał Black zniechęcony. Potter wzruszył lekko ramionami, ale też sprawiał wrażenie strapionego.
- Musiała się gdzieś zawieruszyć po ostatniej pełni... - mruknął, rozglądając się wokół siebie, jakby oczekiwał, że znajdzie zgubę pod swoimi stopami - Jak już będzie po wszystkim, to przeszukamy raz jeszcze dormitorium i Wrzeszczącą Chatę - dodał, mierzwiąc sobie włosy - A póki co...
To powiedziawszy, wyciągnął z plecaka długą tkaninę, po czym narzucił ją na siebie i Blacka. Zamrugałam kilkakrotnie ze zdziwienia. James i Syriusz zniknęli. Czy to możliwe, że mają pelerynę-niewidkę?
- Świetnie. I co teraz zrobimy? - syknęła Emily, na darmo mrużąc oczy i wypatrując sylwetek chłopców, którzy (jeśli wierzyć przesuwającemu się portretowi Grubej Damy) właśnie opuścili pokój wspólny.
- Spokojnie - odparłam niezrażona - Mam to - dodałam, wyciągając kawałek pergaminu, na którym narysowany był cały plan zamku.
- To Mapa Huncwotów! - pisnęła Nortonówna, natychmiast rozpoznając trzymany przeze mnie gadżet - Kiedy ją zabrałaś?
- Jakąś godzinę temu - odparłam z dumą - Wpadłam do dormitorium chłopców, żeby pożyczyć książkę od Remusa. Potter i Black wydurniali się, transmutując swoje piórniki w małe miotełki, a reszta się temu przyglądała. Użyłam zaklęcia przywołującego i schowałam mapę do kieszeni.
- Łaaał... Lily, nie spodziewałabym się tego po tobie - powiedziała Emily z podziwem - No dobra, zerknijmy, gdzie są teraz chłopcy.
Szybko odszukałyśmy na mapie dwie kropki opatrzone ich nazwiskami. Byli teraz na pierwszym piętrze i kierowali się w dół, widocznie w stronę wyjścia z zamku.
Cichutko, niemalże na palcach, ruszyłyśmy w ich ślady, co jakiś czas sprawdzając na mapie, czy w pobliżu nie czai się przypadkiem Filch, pani Norris lub Irytek.
- Wychodzą z zamku - szepnęła Emily, wskazując palcem na dwa punkciki na mapie, ulokowane w pobliżu głównych drzwi. Przyspieszyłyśmy nieco kroku, nie chcąc ich zgubić.
Gdy i nam udało się wydostać z zamku, z westchnieniem ulgi zauważyłam, że chłopcy zapomnieli o zaklęciu kamuflującym i nie usunęli ze śniegu swoich odcisków. Mapa była już nam niepotrzebna.
Po kilku minutach marszu przez otulone białym kożuchem błonia, poczułam, jak Emily gwałtownie szarpnęła mnie za rękaw.
- Co? - warknęłam.
- Ich kroki prowadzą do... Zakazanego Lasu! - syknęła.
Mimowolnie przełknęłam głośno ślinę. Zakazany Las zawsze mnie przerażał, szczególnie od momentu, w którym nadziałam się tam na hipogryfa i straciłam ze strachu przytomność. Wtedy uratował mnie James, teraz jednak nie mogłam liczyć na jego pomoc, bo Potter był pewnie święcie przekonany, że śpię sobie smacznie w swoim dormitorium.
Odruchowo się odwróciłam, zerkając w kierunku zamku. Może lepiej zawrócić teraz, póki mamy taką możliwość? Z drugiej strony jednak, co się stanie, jeśli Black i Potter do rana nie wrócą? Przecież tylko my wiemy, gdzie poszli. A jeśli jutro będzie już za późno na jakiekolwiek poszukiwania? Huncwoci byli zdolni, ale na pewno nie znali Zakazanego Lasu tak dobrze jak Hagrid. Nawet ich coś może tam zaskoczyć i im zagrozić... A jeśli będą potrzebować pomocy? Kto inny, jak nie my, może im jej udzielić? Przecież nie zostawię ich na pastwę tych wszystkich niebezpiecznych stworzeń!
Zerknęłam na Emily, która pomyślała chyba o tym samym co ja, bo niepewnie pokiwała głową. Wzięłam głęboki oddech i, cały czas trzymając przed sobą różdżkę, zagłębiłam się w las. Moja przyjaciółka szła tuż za mną.
Nie wiem, jak długo wędrowałyśmy pomiędzy coraz gęściej rozrośniętymi drzewami. Gałęzie wplątywały nam się we włosy i szarpały za nasze szaty. Kilka razy też potykałyśmy się o wystające konary. Nasze różdżki oświetlały biały kożuch śniegu, a my wytrwale podążałyśmy za śladami, które zostawili chłopcy. Wkrótce pojawił się jednak problem. Im głębiej zapuszczałyśmy się w las, tym śniegu na ziemi było mniej, aż wreszcie - zniknął zupełnie.
- Ślady się urywają... - zauważyłam, nerwowo oświetlając różdżką drogę przed nami.
- Może powinnyśmy spróbować ich zawołać? - zaproponowała Emily.
- Nie! - syknęłam, nieco głośniej, niż zamierzałam - Jeśli to zrobimy, to nie wiadomo, co do siebie przyciągniemy...
- Więc co mamy robić? Stać tu i czekać? Przecież nie możemy tak po prostu wrócić, skoro nie mamy pewności, że chłopcom nic się nie stało.
- Może... spróbujmy iść dalej do przodu? - zaproponowałam.
- I dokąd dojdziemy? A jeśli i my się zgubimy? Nie będziemy mogły wrócić po śladach...- zauważyła Emily, po czym, zanim zdążyłam zareagować, uformowała z dłoni trąbkę, przyłożyła je do ust i zawołała - SYRIUSZ! JAMES! JESTEŚCIE TAM?
- Cicho! - syknęłam, zatykając jej usta - Chcesz obwieścić wszystkim tym stworzeniom, gdzie jesteśmy?
- Nie możemy ani zawrócić, ani iść dalej, więc chyba tylko to nam pozostało - warknęła Emily, coraz bardziej rozdrażniona - Słyszysz? - zapytała po chwili - Ktoś tu idzie. Może to chłopcy?
Nadstawiłam ucha i rzeczywiście usłyszałam, jak ktoś się do nas zbliża. Dźwięk, który mnie dobiegł, w niczym jednak nie przypominał odgłosu stawianych w śniegu stóp. Brzmiał raczej jak... tętent kopyt?
- Co tu robicie? - usłyszałyśmy za sobą surowy, niski głos. Odwróciłyśmy się błyskawicznie, a światło z naszych różdżek padło na postać okazałego centaura, przyglądającego nam się podejrzliwie.
- Szukamy naszych przyjaciół... - odparłam, zdobywając się na odwagę, by spojrzeć mu w oczy. Ledwo panowałam nad drżeniem głosu. Kątem oka zauważyłam także, że stopniowo jesteśmy osaczane przez coraz większą grupę centaurów.
- Z tego co wiem, uczniom nie wolno tu przebywać. - warknął wrogo.
- Kiedy tylko znajdziemy naszych przyjaciół, zaraz sobie stąd pójdziemy... - odparła Emily, składając błagalnie ręce - Proszę, moglibyście nam pomóc ich odszukać?
Kilkoro spośród centaurów prychnęło z oburzeniem, drąc kopytami murawę.
- Pomóc? Pomóc? MY mielibyśmy pomagać WAM, ludziom? Może jeszcze chcecie nas udomowić, co? Uważacie się za lepszą rasę?
- N-nie, nie o to mi... - zaczęła Emily, ale przerwał jej jeden z centaurów, do tej pory stojący na uboczu.
- Nie warto z nimi rozmawiać. Dobrze wiemy, jak brzmi nasze prawo. Za zakłócanie naszego porządku czeka was śmierć.
Z ust Emily wydobył się jakiś wysoki, nieartykułowany dźwięk, a ja poczułam, jak uginają się pode mną kolana.
- Daj spokój, Zakało. - powiedział nadzwyczaj spokojnym tonem centaur z oszałamiająco niebieskimi oczami - Przecież nigdy nie krzywdzimy dzieci.
- Firenzo, one już nie są dziećmi. To prawie dorosłe kobiety. - stwierdził Zakała - Możemy je zabić bez wyrzutów sumienia... - dodał, po czym zaczął się do nas zbliżać.
Stanęłyśmy z Emily plecami do siebie, wyciągając różdżki. Dobrze jednak wiedziałam, że nie mamy szans poradzić sobie z tak licznym stadem. Zakała chyba również nie liczył na to, że będziemy w stanie się obronić, bo podszedł tak blisko, że moja różdżka niemal muskała jego korpus.
- Pozwólcie nam odejść, nie zrobiłyśmy nic złego... - szepnęłam, czując, jak opuszcza mnie nadzieja. Wyczułam, że oparta o moje plecy Emily zaczyna drżeć.
- Prawo jest prawem - odparł centaur, stając na tylnych nogach, tak jakby miał zamiar uderzyć mnie kopytami. Zacisnęłam palce na różdżce. Zanim jednak byłam w stanie wykonać choć jeden ruch, dwa wielkie zwierzęta wskoczyły w środek kręgu, odgradzając nas od centaurów, po czym błyskawicznie zamieniły się w ludzi - w Syriusza i w Jamesa.
Nagłe pojawienie się chłopców wywołało duże poruszenie. Centaury sprawiały wrażenie zaskoczonych, wpatrując się w nowo przybyłych. Dostrzegłam w tym naszą szansę. Wycelowałam różdżką w Zakałę i zawołałam:
Drętwota!
Przyjaciele zrobili to samo, miotając zaklęciami na wszystkie strony. Część centaurów została skutecznie oszołomiona, jednak reszta wpadła w prawdziwą furię, zataczając wokół nas coraz ciaśniejszy krąg.
- Oczyścimy wam pole, a wy uciekajcie! - krzyknął James, celując różdżką w centaura stojącego najbliżej mnie.
- Nie ma mowy, nie zostawimy was samych! - zawołałam zdecydowanie, oszałamiając innego z wrogów.
- Nie bądź głupia, Evans!
- Nie zgrywaj się, Potter! - warknęłam, odwracając się do niego.
Na twarzy Jamesa malowała się furia. Zacisnął mocno zęby, wpatrując się we mnie wyczekująco.
- ZABIERAJ SIĘ STĄD! - krzyknął głośniej niż poprzednio. Zanim jednak zdołałam cokolwiek odpowiedzieć, zobaczyłam, jak jego oczy rozszerzają się ze strachu.
Wszystko rozegrało się w ułamku sekundy. James błyskawicznie szarpnął mnie za ramię z taką mocą, że straciłam równowagę i upadłam na ziemię. Ledwo zdążyłam podnieść głowę, zauważyłam, że centaur, który widocznie wcześniej stał tuż za mną, stanął dęba i oparł swoje kopyta na klatce piersiowej Pottera, przygniatając go do podłoża. Usłyszałam trzask łamanych żeber.
- JAMES! - krzyknęłam przerażona.
Natychmiast zerwałam się na nogi i oszołomiłam centaura, który go zaatakował, po czym uklękłam przy Potterze, ze zgrozą stwierdzając, że jest nieprzytomny.
- Odsuń się, Evans! - usłyszałam nad sobą głos Syriusza. Wykonał różdżką płynny ruch, wyczarowując dla Jamesa niewidzialne nosze - Steruj nimi i idź przodem - powiedział ostro, po czym jednym zaklęciem unieszkodliwił aż trzy centaury - Ja i Em będziemy cię osłaniać.
Uznałam, że nie powinnam się sprzeciwiać. Patrząc na bladą twarz Jamesa i jego pokrwawioną szatę, pragnęłam jedynie bezpiecznie odeskortować go do zamku. Zgodnie z rozkazem Syriusza, ruszyłam pierwsza w drogę powrotną, prowadząc przed sobą nosze z Potterem. Nikt mnie nie zaatakował, ale słyszałam jak za mną Emily i Syriusz miotają zaklęcia jak szaleni.
Miałam wrażenie, że centaurów stale przybywa, a w miejsce jednego oszołomionego - pojawia się dwóch kolejnych. Wycofywaliśmy się w biegu, ale nie wydawało mi się, byśmy w ogóle zbliżali się do zamku.
- Tutaj! - syknęła Emily, wskazując palcem na wielki głaz.
Syriusz wystrzelił przed siebie płomienie, tymczasowo odgradzając nas od centaurów, po czym wraz z nami schronił się za głazem.
- Peleryna! - przypomniało mi się nagle - Daj waszą pelerynę!
Black błyskawicznie wyciągnął z plecaka przejrzysty materiał. Szybko machnęłam różdżką, by nieprzytomny James zawisł w pionie, inaczej bowiem nie udałoby nam się pod nią zmieścić. Ledwo peleryna nas przykryła, centaury minęły już ognistą zaporę i zbliżyły się do głazu, za którym się ukrywaliśmy.
- Zdążyli uciec. - stwierdził spokojnie Firenzo, obchodząc głaz dookoła. On jeden sprawiał wrażenie zadowolonego, że udało nam się ujść z życiem - Wracajmy do stada.
- Jeżeli jeszcze kiedyś ich tutaj spotkam, to mogą być pewni, że nie wrócą do Hogwartu żywi. I mam w nosie, co o tym sądzi Albus Dumbledore! - odgrażał się inny centaur.
Odczekaliśmy, aż wrogowie odeszli na bezpieczną odległość, po czym zdjęliśmy z siebie pelerynę-niewidkę i ruszyliśmy w powrotną drogę do Hogwartu. Czas nas gonił. James był coraz słabszy...

*

W korytarzu było cicho i ponuro. Emily, Syriusz i ja staliśmy oparci o ścianę, nerwowo nasłuchując i podrywając się z miejsc na najlżejszy dźwięk. Pani Pomfrey, na widok zakrwawionego Jamesa, natychmiast wygoniła nas ze skrzydła szpitalnego i kazała nam wracać do wieży, ale my wiernie koczowaliśmy pod drzwiami, czekając niecierpliwie na jakiekolwiek wieści.
Czułam się tak, jakby ktoś wymierzył we mnie Cruciatusem. Na samo wspomnienie bladej twarzy Jamesa i plam krwi na jego szacie ciemniało mi w oczach i zaczynało brakować tchu.
James Potter znowu mnie uratował. Tym razem jednak sam na tym ucierpiał i jego życie było w niebezpieczeństwie.
Po co ja w ogóle poszłam do tego przeklętego lasu?
Co zrobię, jeśli Jamesowi coś się stanie?
- A wy tu dalej koczujecie?
Tknięci tym samym impulsem, wszyscy troje gwałtownie poderwaliśmy się z miejsca, wpatrując się z napięciem w panią Pomfrey, która przyglądała nam się z mieszaniną troski i zniecierpliwienia.
- Jak on się czuje? - zapytaliśmy jednocześnie, wstrzymując oddech.
- Miał kilka połamanych żeber, ale jest młody i silny, więc wyjdzie z tego - odparła pani Pomfrey, uśmiechając się pokrzepiająco.
Ogarnęło mnie tak silne wzruszenie, że nie bacząc na to, że ktoś mógłby to zauważyć, szczerze się rozpłakałam. Nigdy nie odczułam równie wielkiej ulgi, która rozlała się po moim ciele, zamieniając się w ciepło i szczęście.
James żył, wyzdrowieje. Wszystko będzie w porządku. Znów zobaczę ten jego zarozumiały uśmieszek. Będę mu mogła podziękować i go przeprosić...
- Chodźcie, wami też trzeba się trochę zająć - dodała pani Pomfrey, przyglądając nam się uważnie.
- Nami?
No tak. Spojrzałam na Syriusza i Emily. Oboje mieli w wielu miejscach podarte szaty, a z ich kolan i łokci sączyła się krew. Sama pewnie też nie wyglądałam lepiej od nich, ale nie sprawiało mi to żadnej różnicy. Posłusznie jednak poszłam za panią Pomfrey w nadziei, że uda mi się zobaczyć Jamesa.
- Mogę przy nim czuwać? - zapytałam pielęgniarkę, gdy już uporała się z naszymi ranami.
Sprawiała wrażenie, jakby chciała wysłać mnie natychmiast do wieży, ale na widok mojej zaciętej miny niechętnie wyraziła zgodę.

*

- E... Evans? - wydusił z siebie James kilka godzin później, gdy już się obudził. 
Natychmiast się nad nim pochyliłam, z ulgą stwierdzając, że normalnie oddycha, a na jego twarz powróciły kolory.     
- Już po wszystkim... - szepnęłam łagodnie, gładząc go po włosach.        
- Nic ci się nie sta-ło? - zapytał przerywanym głosem, od czasu do czasu krzywiąc się z bólu. 
- Wszystko jest w porządku - zapewniłam go, a gdy zobaczyłam, że znów otwiera usta, dodałam szybko - Emily i Syriuszowi też nic nie jest.  
- Czy-czyli to ja miałem pecha? - spytał, delikatnie się uśmiechając.      
- Na to wygląda - odparłam, próbując nadać swemu głosowi w miarę beztroski ton.    
- Qui-dditch... - wyszeptał, ponownie się krzywiąc.
- Quidditch?  
- Zało-żyłem się, że wy-gramy... dwu-stoma punktami... w so-bo-tę...     
- No nie! Czy ty naprawdę potrafisz myśleć tylko o tym głupim meczu? - zapytałam, krzyżując ręce na piersiach - Teraz powinieneś tylko odpoczywać, rozumiemy się? - zapytałam, przyglądając mu się zmrużonymi oczami.          
- Evans?        
- Tak?
- Nie myśla-łem, że aż tak się o mnie martwisz - odparł, uśmiechając się jeszcze szerzej.         - Za często to ty w ogóle nie myślisz... - burknęłam, ale odwzajemniłam uśmiech - A tak w ogóle, to... dziękuję. Uratowałeś mnie. Znowu.
- Ta-ki już mój los - szepnął, a w jego oczach pojawił się zagadkowy blask.      
- Wystarczy tego dobrego! - oznajmiła pani Pomfrey, nieoczekiwanie pojawiając się przy łóżku Pottera i sprawiając, że oboje lekko drgnęliśmy, jakbyśmy właśnie obudzili się ze wspólnie śnionego snu - Pacjent potrzebuje teraz przede wszystkim odpoczynku.  
- Dobrze, już dobrze - powiedziałam, uśmiechając się przepraszająco.
Gdy znalazłam się z powrotem w swoim dormitorium, słońce wisiało już wysoko na niebie, co nie przeszkodziło mi jednak natychmiast położyć się do łóżka.
- To dobrze, że dzisiaj jest niedziela... - pomyślałam, zanim zmorzył mnie sen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz