Od zajścia
w Pokoju Życzeń minęło już kilka dni, a ja wciąż pozostawałam pod wielkim
wrażeniem spotkania ze swoją mamą i czułam ogromną potrzebę, by znowu ją ujrzeć
i z nią porozmawiać. Pamiętałam jednak o tym, o czym mi mówiła – nie powinnam
pozwolić iluzji zawładnąć swoim życiem. Zamiast tego, lepiej się skupić na
bieżących sprawach. Nie było to jednak takie proste.
James
wciąż miał do mnie żal o to, że go odrzuciłam i za wszelką cenę mnie unikał, co
umiejętnie wykorzystywała Juliet, starając się jak najwięcej czasu spędzać w
jego towarzystwie. Zachowanie Pottera sprawiało mi przykrość, ale dobrze
rozumiałam, że zraniłam jego dumę, więc pozwalałam mu się ignorować. Chociaż
wreszcie uświadomiłam sobie, co naprawdę czuję, to odkrycie wciąż wzbudzało we
mnie zakłopotanie, dlatego nie umiałam zmusić się do tego, by wreszcie
porozmawiać z Jamesem uczciwie.
Sytuacja
skomplikowała się jeszcze bardziej, kiedy konflikt między mną i Potterem
rozszerzył się także na naszych przyjaciół. Huncwoci byli na mnie wściekli i
uważali, że bawię się uczuciami Jamesa, a Alice i Emily (choć w głębi duszy też
nie popierały mojego zachowania), starały się mnie bronić. O ile jeszcze
Larssonówna i Remus szybko dali sobie spokój z wtrącaniem się w nie swoje
sprawy, o tyle Black i Em awanturowali się prawie przy każdej okazji.
- Ja
naprawdę nie chcę, żebyście się przeze mnie kłócili… - mówiłam przyjaciółce,
gdy siedziałyśmy w trójkę z Alice w pokoju wspólnym i pisałyśmy wypracowania z
obrony przed czarną magią – Mam potem wyrzuty sumienia, kiedy płaczesz w
łazience…
- Wcale
nie płaczę – zaperzyła się Emily i spojrzała na mnie spode łba.
- A kto mi
ostatnio mówił o unieszczęśliwianiu się na siłę? Tracisz autorytet, kochana… -
odparłam, uśmiechając się z pobłażaniem.
Emily
uśmiechnęła się z przymusem, mruknęła coś w stylu „idę do biblioteki”, po czym
energicznym krokiem opuściła pokój wspólny, obserwowana czujnie przez Syriusza
Blacka. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, chłopak odwrócił głowę z
wściekłością. Dobrze wiedziałam, że obwinia mnie nie tylko o to, jak
potraktowałam jego najlepszego przyjaciela, ale i o to, że rujnuję jego związek
z Emily. Wpatrzyłam się w podłogę, czując się jeszcze gorzej niż do tej pory.
- Lily… Co
z wami teraz będzie? - zapytała szeptem Alice.
- Z nami,
to znaczy z kim? - odparłam pytaniem na pytanie, chociaż doskonale wiedziałam,
o co chodzi przyjaciółce.
- No... Z
tobą i Jamesem.
- Nie wiem
– odpowiedziałam szczerze. Kątem oka dostrzegłam, że Alice już otwiera usta, by
nadal drążyć ten temat, więc szybko poderwałam się z miejsca i powiedziałam, że
muszę się trochę przespacerować. Larssonówna chyba wyczuła, że wolę być teraz
sama, bo nie zaproponowała mi swojego towarzystwa.
Wędrowałam
sobie samotnie korytarzami zamku, tak samo jak kilka dni wcześniej, kiedy
zmierzałam w kierunku Pokoju Życzeń. Nogi same poniosły mnie na siódme piętro.
Gdy już miałam zamiar zacząć przechadzać się wzdłuż ściany, myśląc intensywnie
o mamie, zreflektowałam się i skarciłam w duchu. Postanowiłam, że zamiast tego,
pójdę na błonia. Czułam, że jeśli zbyt długo zostanę na tym piętrze, ulegnę
pokusie i na dobre uzależnię się od iluzji mojej mamy.
Ciepły,
wiosenny wiatr owionął mi twarz, dodając chęci do życia. Przeciągnęłam się
leniwie, wdychając świeże powietrze. Poczułam się zdecydowanie lepiej niż
kilkanaście minut wcześniej. Pełna energii, ruszyłam w kierunku chatki Hagrida,
ale zanim znalazłam się choć w połowie odległości między nią a zamkiem,
usłyszałam, jak ktoś mnie woła.
- Cześć,
Lily!
Odwróciłam
się. W moim kierunku zmierzał jeden z Gryfonów z siódmej klasy. Był pałkarzem w
naszej drużynie i nazywał się Scott Eversten. Zawsze był dla mnie bardzo miły i
chętnie pożyczał mi swoje notatki.
- Cześć,
Scott – odpowiedziałam, uśmiechając się do kolegi, rada z faktu, że nie zostanę
sam na sam ze swoimi myślami.
Scott był
chłopakiem średniego wzrostu, o szerokich ramionach i krótkich, kręconych,
brązowych włosach. Daleko było mu wprawdzie do bożyszcza szkoły, Syriusza
Blacka, ale cieszył się dużą sympatią i szacunkiem, choć nie ukrywał, że nie
przepada za bardzo za Huncwotami.
- Wszystko w
porządku? Jesteś jakaś smutna… - zapytał.
- Stresuję się
egzaminami, to już za dwa miesiące – skłamałam.
Scott chyba
wyczuł, że nie mówię prawdy, ale nie zamierzał drążyć tematu.
- Tak sobie
pomyślałem, czy nie chciałabyś wybrać się ze mną do Hogsmeade? W tę sobotę? –
zapytał, lekko się rumieniąc.
Poczułam się
zakłopotana. Lubiłam Scotta, zawsze był dla mnie bardzo serdeczny i uprzejmy,
ale teraz, kiedy wreszcie zdałam sobie sprawę ze swoich prawdziwych uczuć, nie
powinnam mieszać już w głowie żadnemu innemu chłopakowi.
- Możesz pójść
jako moja koleżanka – dodał szybko, na widok mojej miny – Słyszałem po prostu,
że chcesz zostać aurorem. Też się tym kiedyś interesowałem i pomyślałem sobie,
że może poszlibyśmy sobie do Trzech Mioteł i sobie o tym pogadali? Bez żadnych
podtekstów… - zażartował.
Przypomniałam
sobie Juliet, pytającą Pottera, kiedy mogą powtórzyć to, co zrobili w jego
dormitorium, a on odparł, że właśnie w sobotę… Zanim zdążyłam się dobrze
zastanowić, wypaliłam:
- Jasne, czemu
nie.
- Super, no to
jesteśmy umówieni – odparł Scott ucieszony – A teraz wybacz, ale muszę znaleźć kumpla
z klasy, ma moje notatki z transmutacji – dodał, po czym uśmiechnął się do mnie
na pożegnanie i ruszył w stronę zamku.
- Lily Evans,
co ty wyprawiasz? – zapytałam samą siebie, gdy Scott zniknął z mego pola
widzenia.
*
Po spotkaniu ze
Scottem miałam poczucie winy. Nie powinnam zgadzać się z nim umówić, nawet jako
jego koleżanka. Nie chciałam, by powtórzyła się sytuacja z Michaelem. On
wprawdzie nie przejął się naszym zerwaniem i jest teraz bardzo szczęśliwy z
Courtney, ale nie mogłam być pewna, czy ze Scottem byłoby podobnie.
Postanowiłam poszukać Emily i zwierzyć jej się ze swoich zmartwień. Pamiętając
o tym, o czym wspominała, zostawiając nas w pokoju wspólnym, skierowałam swoje
kroki w stronę biblioteki. Gdy jednak znalazłam się w środku i uważnie
przyjrzałam wszystkim pochylonym nad książkami uczniom, nie udało mi się
wyłowić wzrokiem blond czupryny mojej przyjaciółki.
- Dziwne…
Myślałam, że tu będzie… - szepnęłam, na darmo rozglądając się na boki.
- Mówisz sama
do siebie, Lily? – usłyszałam za sobą znajomy głos. Odwróciłam się i stanęłam
oko w oko z chudym Ślizgonem o bardzo przetłuszczonych, czarnych włosach.
- A, to ty… -
mruknęłam chłodno, odwracając wzrok od Severusa Snape’a.* Chociaż we
wcześniejszych latach w Hogwarcie dość dobrze się dogadywaliśmy i zawsze był
dla mnie uprzejmy, to jednak od momentu, w którym rok temu nazwał mnie„szlamą”,
nie chciałam mieć z nim już więcej nic wspólnego.
- Szukasz
Pottera? – zapytał, świdrując mnie wzrokiem. Trudno było nie zwrócić uwagi na
fakt, że nazwisko Jamesa wymówił ze szczerą nienawiścią.
- Nie twoja
sprawa – odparłam, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem.
- Chyba go nie
polubiłaś, co? – zapytał z niepokojem – Pamiętasz chyba, jaki on jest?
- Pamiętam też,
jaki ty jesteś, Severusie… - wycedziłam.
- Dalej masz do
mnie żal?
- Odpowiedz
sobie sam…
To
powiedziawszy, odwróciłam się na pięcie i odeszłam, przez cały czas wyczuwając
na sobie intensywny wzrok Ślizgona.
*
Spotkanie z
Severusem pogorszyło jeszcze bardziej moje samopoczucie. Okazało się jednak, że
to jeszcze nie wszystko, co miał mi do zaoferowania dzisiejszy dzień. Kiedy
przechodziłam korytarzem na drugim piętrze, usłyszałam głos Jamesa Pottera,
dobiegający zza zamkniętych drzwi jednej z klas.
- No i z Juliet
była niezła zabawa – opowiadał Potter. Przygryzłam lekko wargę na sam dźwięk
imienia rywalki, mimowolnie przysuwając się do drzwi – Ona jest naprawdę słaba
z transmutacji. Wiecie, że miała nawet problem ze zmienieniem fretki w piórnik?
Ona jakoś za każdym razem dziwnie macha różdżką… - dodał, po czym na moment
zamilkł, jakby pokazywał przyjaciołom, jak dokładnie Juliet zabiera się do
transmutowania fretki – Ale potem się zrobiło dziwnie, kiedy Evans zobaczyła,
jak oboje wyszliśmy z dormitorium.
- I chyba
właśnie o to chodzi – stwierdził Black z rozbawieniem – No, to jesteśmy w domu,
stary. No wiesz, Juliet to twoja była dziewczyna, siedziałeś z nią sam na sam w
dormitorium…
- Chcesz
powiedzieć, że Evans sobie pomyślała, że my…? – zaczął James, a potem szczerze
się roześmiał – No nieźle!
- Co ona sobie
pomyślała? Co za „nieźle”? – zapytał podekscytowany Peter.
- No nie,
Glizdogonie… Ale ty jesteś niedomyślny – prychnął Black.
- To chyba
oczywiste – dodał Remus – Czemu wcześniej na to nie wpadłeś?
- A bo ja wiem…
- mruknął James – W sumie już tak często miałem z Evans te „ciche dni", że
nawet nie zauważyłem specjalnej różnicy. No i wiecie, teraz sam też jej unikam,
więc nawet jakby chciała się ode mnie dowiedzieć, jak to było z Juliet, to i
tak nie miałaby okazji. Ale skoro tak stawiacie sprawę, to może…
W tym momencie
Potter podszedł do drzwi i, zanim zdążyłam odsunąć się od nich na bezpieczną
odległość, otworzył je tak energicznym ruchem, że oberwałam klamką prosto w
nos. A on? Nawet mnie nie zauważył. Wstrzymując łzy, które napłynęły mi do
oczu, szybko dałam nurka za jedną ze zbroi, aby nie dostrzegli mnie pozostali
Huncwoci. Nos pulsował mi dobrze znanym już mi bólem. Identycznie czułam się na
obozie, kiedy zapoznałam się bliżej z pięściami Grace.
Gdy chłopcy już
sobie poszli, wyszłam zza zbroi i udałam się szybko do pani Pomfrey, która
błyskawicznie przywróciła memu nosowi poprzedni wygląd. Gdy wróciłam do Wieży
Gryffindoru, choć rozpierało mnie szczęście, bo jednak miałam pewność, że
Juliet mnie okłamała, nie mogłam nie zauważyć faktu, że Emily wciąż jeszcze nie
wróciła…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz