Czas mijał
tak szybko, że zaczęło mi się wydawać, iż nie mam nad nim kompletnie żadnej
kontroli. Maj przeszedł w czerwiec, a wraz z nim – nad Hogwart nadciągnęło
widmo egzaminów. Smutek i refleksja po śmierci profesora Flevila zastąpiła
nerwowość i trema. Uczniowie gorączkowo przypominali sobie materiał, machając
ze skupieniem różdżkami i powtarzając raz po raz formułki. Nawet Huncwoci
ulegli atmosferze wszechogarniającego stresu i raczyli zajrzeć od czasu do
czasu do książek, choć obserwując ich, miałam wrażenie, że robią to raczej dla
zasady niż z konieczności. Kto jak kto, ale Syriusz Black i James Potter
wierzyli w swoje umiejętności na tyle, by nie marnować czasu na nudne kucie.
- Lily,
nie siedź tutaj – zaczepiła mnie Alice, kiedy natrafiła na mnie w dormitorium.
Siedziałam na parapecie, przyglądając się promieniom słońca, igrającym na
spokojnej, gładkiej tafli jeziora – Chodźmy na błonia! – zaproponowała z
uśmiechem.
- Nie
uczysz się do egzaminów? - zapytałam, przyglądając się przyjaciółce uważnie.
-
Oczywiście, że się uczę - odparła Alice szybko - Ale na błoniach nauka idzie
dużo łatwiej. Bierz książki i chodź!
- Nie mam
ochoty - odparłam markotnie - Najchętniej położyłabym się do łóżka i przespała
nie tylko cały ten bałagan, ale i wakacje.
To
stwierdzenie było, niestety, zgodne z prawdą. Perspektywa powrotu do domu na
dwa miesiące była dla mnie bardzo przygnębiająca. Nie wiedziałam, jak poradzę
sobie w mugolskim świecie, w którym nie będzie mi już towarzyszyła moja mama. W
Hogwarcie łatwiej było mi nie myśleć o jej śmierci, ale w Little Whinging,
gdzie każdy pokój i przedmiot miał mi o niej przypominać, mogłam załamać się
psychicznie. Spotkanie w Pokoju Życzeń uświadomiło mi, że wciąż jeszcze nie
pogodziłam się ze stratą mamy i minie jeszcze dużo czasu, zanim będę w stanie
zaakceptować rzeczywistość.
Pozwoliłam
jednak Alice wyciągnąć się na błonia. Świeże, czerwcowe powietrze dodało mi
energii i poprawiło humor. Ułożyłam się na plecach, przyglądając się z lubością
białym, kłębiastym chmurom, leniwie sunącym po niebie.
- Lily! -
mruknęła Alice, patrząc na mnie wzrokiem wściekłego bazyliszka.
- Co? -
odpowiedziałam znudzonym głosem, nie odrywając wzroku od nieba.
- Jak to
„co”? Nie zamierzasz się uczyć?
- Nie –
odparłam, przeciągając się rozkosznie.
- To w
takim razie cię przepytam - nie dawała za wygraną Alice - Powiedz, jakiego
zaklęcia użyjesz, aby zamienić żółwia w hełm?
- Daj mi
spokój... Proszę... – jęknęłam błagalnie. Alice już otwierała usta, zapewne po
to, by wyrazić potępienie dla mojego lenistwa, ale w tym momencie podbiegła do
nas rozemocjonowana Courtney i Larssonówna powstrzymała się łaskawie od
komentarza.
- Lily,
pomożesz mi wybrać sukienkę na randkę? – zapytała Krukonka, uroczo się przy tym
rumieniąc.
Choć była
dziewczyną Michaela już prawie pół roku, wciąż sprawiała wrażenie osoby, która
zakochała się dosłownie przed chwilą. Na widok jej rozanielonej miny nie sposób
było się nie uśmiechnąć. Cieszyło mnie to, że wraz z Michaelem cały czas są
sobą równie zafascynowani jak na początku.
Spojrzałam
w stronę Alice. Sprawiała wrażenie niezbyt zadowolonej, ale niechętnie zgodziła
się na to, bym zostawiła naukę na korzyść wybierania sukienki. Posłałam jej
przepraszające spojrzenie i odeszłam wraz z Courtney, chichocząc przy tym z
takim przejęciem, jakbym i ja wybierała się dzisiaj na randkę.
*
Już
następnego dnia żałowałam jednak, że nie uczyłam się z Alice. Spojrzałam na
kalendarz wiszący na ścianie, a kiedy doszło do mnie to, że egzaminy zaczynają
się już za tydzień, ogarnęła mnie prawdziwa panika. Jak ja mogłam być taka
bezmyślna? Ja, Lily Evans?
- No,
no... Widzę, że jednak wreszcie zabrałaś się do roboty - powiedziała
triumfalnie Alice, gdy została obudzona szelestem wertowanych przeze mnie
notatek.
- Lepiej
późno niż wcale – odparłam, siląc się na uśmiech.
Przysłowie
to było nadzwyczaj trafne. W przeciwieństwie do mnie, Emily "obudziła
się" dopiero na trzy dni przed egzaminami. Nerwowa atmosfera osiągnęła
apogeum i wszyscy powoli tracili już nad sobą panowanie.
- Ja już
nawet nie pamiętam swojej daty urodzenia... - narzekała Emily, bliska szlochu,
gdy, po kilku bezowocnych próbach, jej żółw zamiast w hełm, zmienił się w
talerz.
-
Szesnasty października, moja droga - przypomniałam jej życzliwie, cudem
unikając talerza, który pomknął w moim kierunku.
- Ha, ha,
bardzo śmieszne - mruknęła Emily, uśmiechając z przymusem – Chcę już wakacji…
- Mnie się
tak nie spieszy... - odparłam chłodno i udałam, że studiuję pilnie notatki z
eliksirów. Na samo wspomnienie wakacji opuściły mnie resztki dobrego humoru.
- Nie
martw się. Jeszcze ten jeden rok i będziemy pełnoletnimi czarownicami. Otworzy się
przed nami cała gama możliwości! Nie będziesz już musiała wracać do Little
Whinging… - pocieszyła mnie Emily, siadając obok mnie i ponownie próbując
zaklęcia, które przed chwilą jej się nie udało.
- Taaak...
- odparłam powoli, po czym zastanowiłam się, jak będzie wyglądać moje życie,
kiedy zostanę już dorosłą czarownicą.
Zanim
zdążyłam przywołać się do porządku, wyobraziłam sobie siebie jako żonę Jamesa
Pottera. Żylibyśmy sobie w małym domku w jakiejś malowniczej miejscowości,
otoczeni gromadką dzieci o kruczoczarnych, potarganych włosach i orzechowych
oczach… Nie, o zielonych oczach… W końcu ja też muszę mieć jakiś wkład w ich
wygląd. Bylibyśmy już zawsze razem, wspólnie byśmy się zestarzeli…
Z
zamyślenia wyrwał mnie głos Alice Zwróciłam na nią nieprzytomne spojrzenie.
- Hmm?
-
Gnieciesz moje notatki!
- Och…
Spojrzałam
na swoją rękę. Faktycznie, ściskałam w niej notatki przyjaciółki. Część z nich
była już zupełnie nieczytelna. Posłałam Alice przepraszający uśmiech i podałam
pomięte kartki.
- O czym
myślałaś? - zapytała Larsson, przyglądając mi się z zaciekawieniem – Miałaś
taki maślany wyraz twarzy...
- O tym,
jak będzie wyglądać moje życie, kiedy będę już dorosłą czarownicą - odparłam,
celowo nie wspominając o obecności w tej wizji Jamesa Pottera.
- Zauważyłyście,
jak ten czas szybko minął? - zapytała Emily, którą z kolei wzięło na
wspomnienia - Pamiętam jeszcze, jak ubrałam na głowę Tiarę Przydziału...
Była taka wielka, że zasłoniła całą moją głowę i szyję…
- Nigdy
nie zapomnę, jak przydzielono mnie do Gryffindoru – stwierdziła Alice cicho, po
czym, dodała głośniej, tonem odkrycia - Wiecie co? Stresujemy się bardziej niż
przed sumami!
- Racja –
przytaknęłam. - Może dlatego, że jesteśmy coraz starsze i te sprawy bierzemy
już na poważnie?
- Chyba
tak... - zgodziła się Alice.
- Ty
akurat zawsze podchodziłaś do egzaminów śmiertelnie poważnie, moja droga. –
stwierdziłam, uśmiechając się do Larsson z pobłażaniem - Nigdy nie zapomnę, jak
zgubiłaś książkę z eliksirów. Byłaś na skraju załamania nerwowego.
- I co ja
teraz zrobię? Na pomoc! Nie zdam egzaminów! Wyrzucą mnie! Moja przyszłość
legnie w gruzach! Jak „okropny” będzie wyglądać przy samych „wybitnych”?! -
przedrzeźniała ją Emily, niezwykle trafnie naśladując rozhisteryzowany głos
przyjaciółki.
- Bardzo zabawne
- burknęła Alice obrażona, po czym zaszyła się w łazience. Emily po raz kolejny
usiłowała nadać zmienionemu w talerz żółwiowi wygląd hełmu, a ja powróciłam
myślami do wizji z Jamesem, mną i naszymi dziećmi w rolach głównych.
- Może już
niedługo tak właśnie będzie? – zastanowiłam się, ukrywając uśmiech za opasłą
książką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz