sobota, 11 sierpnia 2012

Słodkie marzenia


Czas mijał tak szybko, że zaczęło mi się wydawać, iż nie mam nad nim kompletnie żadnej kontroli. Maj przeszedł w czerwiec, a wraz z nim – nad Hogwart nadciągnęło widmo egzaminów. Smutek i refleksja po śmierci profesora Flevila zastąpiła nerwowość i trema. Uczniowie gorączkowo przypominali sobie materiał, machając ze skupieniem różdżkami i powtarzając raz po raz formułki. Nawet Huncwoci ulegli atmosferze wszechogarniającego stresu i raczyli zajrzeć od czasu do czasu do książek, choć obserwując ich, miałam wrażenie, że robią to raczej dla zasady niż z konieczności. Kto jak kto, ale Syriusz Black i James Potter wierzyli w swoje umiejętności na tyle, by nie marnować czasu na nudne kucie.
- Lily, nie siedź tutaj – zaczepiła mnie Alice, kiedy natrafiła na mnie w dormitorium. Siedziałam na parapecie, przyglądając się promieniom słońca, igrającym na spokojnej, gładkiej tafli jeziora – Chodźmy na błonia! – zaproponowała z uśmiechem.
- Nie uczysz się do egzaminów? - zapytałam, przyglądając się przyjaciółce uważnie.
- Oczywiście, że się uczę - odparła Alice szybko - Ale na błoniach nauka idzie dużo łatwiej. Bierz książki i chodź!
- Nie mam ochoty - odparłam markotnie - Najchętniej położyłabym się do łóżka i przespała nie tylko cały ten bałagan, ale i wakacje.
To stwierdzenie było, niestety, zgodne z prawdą. Perspektywa powrotu do domu na dwa miesiące była dla mnie bardzo przygnębiająca. Nie wiedziałam, jak poradzę sobie w mugolskim świecie, w którym nie będzie mi już towarzyszyła moja mama. W Hogwarcie łatwiej było mi nie myśleć o jej śmierci, ale w Little Whinging, gdzie każdy pokój i przedmiot miał mi o niej przypominać, mogłam załamać się psychicznie. Spotkanie w Pokoju Życzeń uświadomiło mi, że wciąż jeszcze nie pogodziłam się ze stratą mamy i minie jeszcze dużo czasu, zanim będę w stanie zaakceptować rzeczywistość.
Pozwoliłam jednak Alice wyciągnąć się na błonia. Świeże, czerwcowe powietrze dodało mi energii i poprawiło humor. Ułożyłam się na plecach, przyglądając się z lubością białym, kłębiastym chmurom, leniwie sunącym po niebie.
- Lily! - mruknęła Alice, patrząc na mnie wzrokiem wściekłego bazyliszka.
- Co? - odpowiedziałam znudzonym głosem, nie odrywając wzroku od nieba.
- Jak to „co”? Nie zamierzasz się uczyć?
- Nie – odparłam, przeciągając się rozkosznie.
- To w takim razie cię przepytam - nie dawała za wygraną Alice - Powiedz, jakiego zaklęcia użyjesz, aby zamienić żółwia w hełm?
- Daj mi spokój... Proszę... – jęknęłam błagalnie. Alice już otwierała usta, zapewne po to, by wyrazić potępienie dla mojego lenistwa, ale w tym momencie podbiegła do nas rozemocjonowana Courtney i Larssonówna powstrzymała się łaskawie od komentarza.
- Lily, pomożesz mi wybrać sukienkę na randkę? – zapytała Krukonka, uroczo się przy tym rumieniąc.
Choć była dziewczyną Michaela już prawie pół roku, wciąż sprawiała wrażenie osoby, która zakochała się dosłownie przed chwilą. Na widok jej rozanielonej miny nie sposób było się nie uśmiechnąć. Cieszyło mnie to, że wraz z Michaelem cały czas są sobą równie zafascynowani jak na początku.
Spojrzałam w stronę Alice. Sprawiała wrażenie niezbyt zadowolonej, ale niechętnie zgodziła się na to, bym zostawiła naukę na korzyść wybierania sukienki. Posłałam jej przepraszające spojrzenie i odeszłam wraz z Courtney, chichocząc przy tym z takim przejęciem, jakbym i ja wybierała się dzisiaj na randkę.

                                                                                  *

            Już następnego dnia żałowałam jednak, że nie uczyłam się z Alice. Spojrzałam na kalendarz wiszący na ścianie, a kiedy doszło do mnie to, że egzaminy zaczynają się już za tydzień, ogarnęła mnie prawdziwa panika. Jak ja mogłam być taka bezmyślna? Ja, Lily Evans?
- No, no... Widzę, że jednak wreszcie zabrałaś się do roboty - powiedziała triumfalnie Alice, gdy została obudzona szelestem wertowanych przeze mnie notatek.
- Lepiej późno niż wcale – odparłam, siląc się na uśmiech.
Przysłowie to było nadzwyczaj trafne. W przeciwieństwie do mnie, Emily "obudziła się" dopiero na trzy dni przed egzaminami. Nerwowa atmosfera osiągnęła apogeum i wszyscy powoli tracili już nad sobą panowanie.
- Ja już nawet nie pamiętam swojej daty urodzenia... - narzekała Emily, bliska szlochu, gdy, po kilku bezowocnych próbach, jej żółw zamiast w hełm, zmienił się w talerz.
- Szesnasty października, moja droga - przypomniałam jej życzliwie, cudem unikając talerza, który pomknął w moim kierunku.
- Ha, ha, bardzo śmieszne - mruknęła Emily, uśmiechając z przymusem – Chcę już wakacji…
- Mnie się tak nie spieszy... - odparłam chłodno i udałam, że studiuję pilnie notatki z eliksirów. Na samo wspomnienie wakacji opuściły mnie resztki dobrego humoru.
- Nie martw się. Jeszcze ten jeden rok i będziemy pełnoletnimi czarownicami. Otworzy się przed nami cała gama możliwości! Nie będziesz już musiała wracać do Little Whinging… - pocieszyła mnie Emily, siadając obok mnie i ponownie próbując zaklęcia, które przed chwilą jej się nie udało.
- Taaak... - odparłam powoli, po czym zastanowiłam się, jak będzie wyglądać moje życie, kiedy zostanę już dorosłą czarownicą.
Zanim zdążyłam przywołać się do porządku, wyobraziłam sobie siebie jako żonę Jamesa Pottera. Żylibyśmy sobie w małym domku w jakiejś malowniczej miejscowości, otoczeni gromadką dzieci o kruczoczarnych, potarganych włosach i orzechowych oczach… Nie, o zielonych oczach… W końcu ja też muszę mieć jakiś wkład w ich wygląd. Bylibyśmy już zawsze razem, wspólnie byśmy się zestarzeli…
Z zamyślenia wyrwał mnie głos Alice Zwróciłam na nią nieprzytomne spojrzenie.
- Hmm?
- Gnieciesz moje notatki!
- Och…
Spojrzałam na swoją rękę. Faktycznie, ściskałam w niej notatki przyjaciółki. Część z nich była już zupełnie nieczytelna. Posłałam Alice przepraszający uśmiech i podałam pomięte kartki.
- O czym myślałaś? - zapytała Larsson, przyglądając mi się z zaciekawieniem – Miałaś taki maślany wyraz twarzy...
- O tym, jak będzie wyglądać moje życie, kiedy będę już dorosłą czarownicą - odparłam, celowo nie wspominając o obecności w tej wizji Jamesa Pottera.
- Zauważyłyście, jak ten czas szybko minął? - zapytała Emily, którą z kolei wzięło na wspomnienia - Pamiętam jeszcze, jak ubrałam na głowę Tiarę Przydziału... Była taka wielka, że zasłoniła całą moją głowę i szyję…
- Nigdy nie zapomnę, jak przydzielono mnie do Gryffindoru – stwierdziła Alice cicho, po czym, dodała głośniej, tonem odkrycia - Wiecie co? Stresujemy się bardziej niż przed sumami!
- Racja – przytaknęłam. - Może dlatego, że jesteśmy coraz starsze i te sprawy bierzemy już na poważnie?
- Chyba tak... - zgodziła się Alice.
- Ty akurat zawsze podchodziłaś do egzaminów śmiertelnie poważnie, moja droga. – stwierdziłam, uśmiechając się do Larsson z pobłażaniem - Nigdy nie zapomnę, jak zgubiłaś książkę z eliksirów. Byłaś na skraju załamania nerwowego.
- I co ja teraz zrobię? Na pomoc! Nie zdam egzaminów! Wyrzucą mnie! Moja przyszłość legnie w gruzach! Jak „okropny” będzie wyglądać przy samych „wybitnych”?! - przedrzeźniała ją Emily, niezwykle trafnie naśladując rozhisteryzowany głos przyjaciółki.
- Bardzo zabawne - burknęła Alice obrażona, po czym zaszyła się w łazience. Emily po raz kolejny usiłowała nadać zmienionemu w talerz żółwiowi wygląd hełmu, a ja powróciłam myślami do wizji z Jamesem, mną i naszymi dziećmi w rolach głównych.
- Może już niedługo tak właśnie będzie? – zastanowiłam się, ukrywając uśmiech za opasłą książką.                           

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz