sobota, 11 sierpnia 2012

Plan i sklątki


James spędził w skrzydle szpitalnym prawie tydzień. Pani Pomfrey z pewnością zostawiłaby go na dłużej pod obserwacją, ale widocznie już i ona miała dosyć narzekań Pottera na temat zakładu z kapitanem drużyny Puchonów i zgodziła się wypuścić rekonwalescenta w piątek, na dzień przed meczem.     
- Mam już dosyć. - żalił się nam, gdy przyszliśmy go odwiedzić w środę. Wyglądał już o niebo lepiej niż w chwili, w której go tutaj przenieśliśmy. Był już w stanie utrzymać się w pozycji siedzącej i chociaż gwałtowniejsze ruchy wciąż sprawiały mu ból, uśmiech nie opuszczał jego twarzy ani na moment.           
- Nie marudź, stary.. - odparł beztrosko Syriusz - W końcu nie będziesz musiał nadrabiać zaległych prac domowych, a McGonagall zadaje nam teraz wypracowania jak oszalała - dodał, przeciągając się leniwie.           
- Ależ, Syriuszu, wiesz ile on będzie miał potem zaległości? - wtrąciła się Alice, przyglądając się Jamesowi ze współczuciem - Zadania zadaniami, ale co z praktyką?    - W tym akurat zawsze byłem dobry - odparł James swobodnie - Tydzień przerwy to na pewno za mało, by miała pogorszyć mi się forma.        
- A właściwie, to co robiliście wtedy w Zakazanym Lesie? - zapytałam nagle, przerywając Alice, która chyba miała zamiar wyrazić wątpliwość, czy Potter faktycznie będzie w stanie nadrobić materiał. Wcześniej starałam się nie poruszać tego tematu, bo James wciąż był jeszcze bardzo słaby, a Black wyraźnie mnie unikał, ale miałam nadzieję, że wreszcie wszystkiego się dowiem. Nie mogłam przecież pozostawić tej sytuacji bez komentarza. 
Huncwoci wymienili między sobą niepewne spojrzenia. Już miałam zamiar nieco ich ponaglić, gdy nagle, na ich szczęście, nadeszła pani Pomfrey i wygoniła nas ze skrzydła szpitalnego, bo chciała zmienić Potterowi opatrunki.           
- Jak myślicie, co oni mogą ukrywać? - zapytałam, gdy wraz z Emily i Alice wracałam do Wieży Gryffindoru. Black oczywiście natychmiast stracił nam się z oczu, jakby przeczuwał, że będziemy chciały wziąć go na spytki.  
- Nie mam pojęcia - zastanowiła się na głos Larssonówna - W każdym razie to na pewno nie jest zgodne z regulaminem.        
Cóż, ten fakt był akurat oczywisty. Huncwoci słynęli z tego, że nie stosowali się zbyt często do szkolnych reguł. 
- HEJ! - krzyknęła nagle Emily, zatrzymując się tak gwałtownie, że niewiele brakowało, bym na nią wleciała - A gdyby tak wziąć Petera na spytki? - zaproponowała, odwracając się do nas z uśmiechem.     
- Dobry pomysł. - stwierdziłam z entuzjazmem, gratulując w duchu bystrości przyjaciółki. Rzeczywiście, Peter Pettigrew nie uchodził za zbyt rozgarniętego ucznia, więc istniała spora szansa, że udałoby nam się coś z niego wyciągnąć.      
Gdy wieczorem natknęłyśmy się w pokoju wspólnym na Huncwotów, od razu wcieliłyśmy w życie swój plan. Emily i Alice odwróciły uwagę swoich chłopaków (Em usiadła Blackowi na kolanach, patrząc mu głęboko w oczy, podczas gdy on patrzył głęboko w jej wyeksponowany dekolt, zaś Larssonówna zagadnęła Lupina na temat ostatniego wykładu z historii magii), ja z kolei, niby od niechcenia, usiadłam obok Glizdogona.  
- Ciekawe, jak długo James będzie w skrzydle szpitalnym... - zastanowiłam się na głos, choć dobrze wiedziałam, że już za dwa dni zostanie wypuszczony.
Peter drgnął lekko i spojrzał na mnie z zaskoczeniem. Faktycznie, rzadko kiedy zwracałam uwagę na jego istnienie i na pewno też sama nie szukałam nigdy jego towarzystwa.   
- Nooo... Podobno w piątek - odparł, uśmiechając się do mnie nieśmiało.        
- Aż mnie ciarki przechodzą po plecach, kiedy pomyślę, co mogło się wydarzyć w Zakazanym Lesie, gdyby James i Syriusz nas nie uratowali... To musiało być przeznaczenie, że tam byli, nie sądzisz? - zapytałam, przyglądając mu się wyczekująco. - Przeznaczenie? Nieee, oni załatwiali dla Hagrida te... - w porę zorientował się, że prawie wypaplał sekret swoich przyjaciół, bo zatkał sobie usta, zrobił się czerwony na twarzy i zerknął z obawą na swoich przyjaciół, by z ulgą stwierdzić, że nie zwracali na niego uwagi.    
- Dla Hagrida? - podchwyciłam natychmiast, choć za wszelką cenę starałam się udawać, że pytam o to bardziej dla podtrzymania rozmowy, niż dlatego, że aż skręcało mnie z ciekawości - Wiesz, Peter, ja się naprawdę bardzo martwię się o chłopców i nie chcę, żeby coś im się stało...   
- Ja tym bardziej. - powiedział Glizdogon automatycznie, kiwając żarliwie głową.     - Nawet sobie nie wyobrażasz, jaki James był blady, kiedy przynieśliśmy go do skrzydła szpitalnego... - powiedziałam cicho - Jego szata była cała we krwi, słyszałam, jak pękały mu kości...
- Ojej... - przejął się Peter, splatając dłonie - Nie wiedziałem, że było aż tak źle.          - Było okropnie - dodałam, z satysfakcją zauważając, że chłopak reaguje dokładnie tak, jak tego oczekiwałam - James jest naszym przyjacielem, więc nie możemy dopuścić do tego, by taka sytuacja się powtórzyła, prawda?        
- No, tak... - stwierdził mój rozmówca niepewnie.           
- A może dojść do czegoś o wiele gorszego...        
- Naprawdę?!           
- Oczywiście... I ty o tym doskonale wiesz! - mruknęłam oskarżycielsko.         
- Wiem? - Peter był już zupełnie otumaniony.     
- Hagrid uwielbia niebezpieczne zwierzęta, więc prędzej czy później na pewno dojdzie do tragedii... - oznajmiłam złowróżbnie.    
- Ale one wcale nie są niebezpieczne... - zaczął Peter, nerwowo wyłamując sobie palce. Sprawiał wrażenie dziecka, przyłapanego przez rodzica na psocie.          
- One? - zapytałam, unosząc groźnie brew. Pettigrew sprawiał wrażenie, jakby za chwilę miał zemdleć.           
- Sklątki tylnowybuchowe - wydukał.       
- Sklątki tylnowybuchowe? - zainteresowałam się, jednocześnie głośno przełykając ślinę. Nazwa nowych pupili Hagrida nie wróżyła niczego dobrego - Co to za zwierzęta? Nie słyszałam o takich.   
- Nie wiem, czy mogę ci powiedzieć.... - odparł Peter, coraz bardziej zdenerwowany. Zaczął bawić się zapinkami swojej szaty i przygryzał dolną wargę.          
- Oczywiście, że możesz. Nie zdradzę reszcie Huncwotów, że ze mną o tym rozmawiałeś. Zrozum, tu chodzi o dobro Jamesa! Przyjaciel jest chyba ważniejszy od jakiejś tam tajemnicy, prawda? 
- Pewnie, że ważniejszy. - powiedział Glizdogon z determinacją - Dobrze, powiem ci, ale pamiętaj: nikomu nie możesz o tym powiedzieć. Obiecaj.       
- Nie powiem żadnemu Huncwotowi. - odparłam wymijająco, obdarzając chłopaka pokrzepiającym uśmiechem.
Peter westchnął z rezygnacją i wyjawił mi prawdę, która okazała się bardziej niezwykła, niż przypuszczałam.

*

- Sklątki tylnowybuchowe? - zapytała Emily z mieszaniną niedowierzania i lekkiej obawy - A cóż to za "cudo"?
- Nie wiem, ale znasz Hagrida... Dobrze wiesz, jakie rodzaje "zwierzątek" lubi najbardziej.
- Obrzydliwe i niebezpieczne - odparła Em niechętnie.
- I nielegalne... - dodała Alice, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Nie mogłam się powstrzymać od rzucenia jej pobłażliwego spojrzenia.
- No dobrze... Ale jaki jest udział Huncwotów w tym całym cyrku w Zakazanym Lesie?
- Według Petera, chłopcy szukają dla tych sklątek przystosowań. Hagrid ma po raz pierwszy z czymś takim do czynienia i nie wie nawet, czym one się żywią. Nikomu nie powiedział, że stworzył taką krzyżówkę, więc musi ukrywać te sklątki przed wszystkimi, dlatego zbudował dla nich coś w rodzaju "zagrody" w Zakazanym Lesie. Chłopcy początkowo chcieli mu pomóc, ale te zwierzątka nie są zbyt sympatyczne, więc szybko zaczęli mieć ich dosyć. Obiecali Hagridowi, że rzucą na zagrodę jakieś zaklęcie, żeby sklątki mu nie uciekały i nie zabijały się nawzajem. Po to poszli wtedy do lasu...
- Zabijały nawzajem? - przerwała mi Emily, teraz już nie próbując nawet udawać, że praktyki Hagrida nie robią już na niej żadnego wrażenia.
- Wybuchają. Czasem - odparłam krótko.
- Trzeba to wybić Hagridowi z głowy - zadecydowała Alice - Jeśli ktoś się o tym dowie, wyrzucą go.
- Ciekawe jak... - mruknęłam zniechęcona.
Uznałyśmy jednak, że nie możemy pozwolić, by nasz przyjaciel zrujnował sobie przyszłosć i Huncwotom zdrowie, więc postanowiłyśmy jeszcze tego samego dnia odwiedzić Hagrida, modląc się w duchu o to, by zechciał nas wysłuchać.

*

Pełne złych przeczuć, z zaciętymi minami i w bojowych nastrojach zapukałyśmy do drzwi hagridowej chatki.
- Cholibka, dziewczyny? Co was tu sprowadza? - zapytał gajowy, uśmiechając się tak szeroko, że kąciki jego ust ginęły w czarnej, kudłatej brodzie.
- Musimy z tobą poważnie porozmawiać - oznajmiła Alice tonem rodzica, wyjaśniającego właśnie dziecku, że dostało szlaban.
Hagrid spojrzał uważnie na każdą z nas z osobna, a jego uśmiech nieco przygasł.
- Co wy takie skołowane? Zabiłyście kogoś czy co?
W odpowiedzi posłałyśmy mu posępne spojrzenie, które chyba przyjął za odpowiedź twierdzącą, bo wyraźnie się zdenerwował.
- Cholibka no... Wy chyba nie? Wy? Łoo żesz... Ale jak to? - otarł ręką pot z czoła.
- Hagridzie, to poważna sprawa... - zaczęłam, ale mi przerwał.
- Więc jednak? Ooo... I co teraz? Powinnyście iść z tym do Dumbledore'a a nie do mnie! Chciałyście... ukryć u mnie ciało, tak? - zapytał, teraz już nieco dygocząc.
- HAGRIDZIE! - zawołałyśmy wszystkie trzy, a on aż podskoczył, skutkiem czego ziemia niebezpiecznie zatrzęsła się pod naszymi stopami.
- Chcemy porozmawiać z tobą o sklątkach tylnobombowych! - wypaliła Emily.
Hagrid na moment zamarł w bezruchu, by po chwili głęboko odetchnąć.
- Skąd wiecie o sklątkach tylnowybuchowych? - zapytał, gdy nieco już ochłonął.
- To nie ma znaczenia - ucięłam zdecydowanie - Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że nie powinieneś hodować w Hogwarcie żadnych niebezpiecznych stworzeń? Mogą cię przecież za to wyrzucić!
- Cholibka, Lily... A czy ja ci wyglądam na sadystę? Gdzie ja bym tu sprowadzał potwory?
Wymieniłam z Emily i Alice porozumiewawcze spojrzenia. Właśnie tego się spodziewałyśmy. Hagrid zupełnie nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji.
- Nie są niebezpieczne? Przecież zabijają się nawzajem i wybuchają, tak? - odważyła się zapytać Nortonówna.
Hagrid lekko się zasępił.
- Zrozumcie no... To moja pirsza hodowla w życiu. Jeszcze żem nigdy nie krzyżował dwóch gatunków, żeby zobaczyć, co z nich wyjdzie. Ale one są naprawdę super, mówię wam! Jakbyście je tylko zobaczyły...
- To nam je pokaż - zasugerowała Alice.
Hagrid spojrzał na nas uważnie.
- No, dobra, tylko że wiecie... One mają zagrodę w Zakazanym Lesie.
- Prowadź - zażądała Larssonówna zdecydowanym tonem.
Wraz z Emily spojrzałyśmy na nią wilkiem. Alice nigdy jeszcze nie była w Zakazanym Lesie i nigdy też nie musiała uciekać przed stadem centaurów. Świadomość faktu, że nie minął nawet tydzień od mojej poprzedniej wycieczki w to niebezpieczne miejsce, a znów muszę się tam udać, sprawiła, że poczułam nieprzyjemne drapanie w gardle. Wprawdzie z Hagridem, który był znacznie wyższy od normalnego mężczyzny, czułam się nieco pewniej. Ilekroć jednak nadeptywałam na jakąś gałązkę, która głośno łamała się pod moimi stopami, podskakiwałam ze strachu, przyrzekając sobie w duchu, że już nigdy żadna siła nie skłoni mnie do powrotu do tego przeklętego lasu.
- A oto i one - oznajmił Hagrid z dumą, pokazując nam niewielką zagrodę wybudowaną na małej, zacienionej polance - Pikne są, nie?
Wiedziałam wprawdzie, że zmysł estetyczny mojego przyjaciela znacznie odstawał od ogólnie przyjętych standardów, ale ciężko mi było sobie wyobrazić, by ktokolwiek, nawet Hagrid, mógł uznać za piękne cztery, przypominające coś na pograniczu krabów i skorpionów poczwary, pełzające po zagrodzie.
- Tylko tyle mi zostało... - mruknął gajowy ze smutkiem - Chłopaki mieli popróbować je zaczarować, coby się tak nie atakowały, ale po tym jak James trafił do skrzydła szpitalnego, straciłem kolejne dwie sztuki.
Żadna z nas nawet nie starała się udawać, że jest jej przykro z tego powodu. Podczas drogi powrotnej usiłowałyśmy wytłumaczyć Hagridowi, że powinien pozbyć się sklątek najszybciej, jak to było możliwe, ale nie byłyśmy w stanie go do tego namówić.
- I co teraz? - mruknęła Emily rozczarowana, gdy powlokłyśmy się w kierunku Wieży Gryffindoru.
- Zastosujemy plan B - odparła Alice spokojnie.
- A mamy w ogóle jakiś plan B? - zainteresowałam się.
- Wrócimy do dormitorium, umyjemy się i pójdziemy spać, a rano jeszcze raz zastanowimy się nad tym wszystkim.    
Zrobiłyśmy dokładnie to, co zaproponowała Alice. I o ile nasz plan A okazał się kompletnym niewypałem, o tyle plan B zrealizowałyśmy bezproblemowo i z najwyższą ochotą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz