sobota, 11 sierpnia 2012

W tym roku już NA PEWNO będziemy razem!


W ciągu najbliższych paru dni stosunki między mną a Jamesem Potterem nieco się ociepliły. Wciąż wprawdzie nie spędzaliśmy ze sobą wiele czasu, ale też nie staraliśmy unikać się na siłę, a kiedy już się widzieliśmy, rozmawialiśmy ze sobą tak jak dawniej. Trochę się wprawdzie obawiałam, że po moim "prezencie świątecznym", jakim był buziak pod jemiołą, Potter zacznie znowu otwarcie się do mnie zalecać, ale okazało się, że byłam w błędzie. James zachowywał się względem mnie uprzejmie, ale w żaden sposób nie starał się okazywać mi, że jest mną zainteresowany. Dzięki temu byłam w stanie wreszcie dostrzec w nim te zalety, o których wspominała mi tak często Courtney.
Potter miał duże poczucie humoru i podczas śniadań, na które razem się wybieraliśmy, często mnie rozśmieszał. Dodatkowo, dzięki temu, że jego rodzice byli poważanymi w społeczeństwie czarodziejami, miał bardzo duże rozeznanie w tym, co dzieje się teraz w kraju, a o czym nie można było dowiedzieć się z "Proroka Codziennego".         
Początkowo zastanawiałam się, dlaczego nie próbuje zdobyć moich względów teraz, kiedy, poza nami, nikogo nie było w Wieży Gryffindoru, ale szybko doszłam do wniosku, że James chce po prostu, bym go lepiej poznała, bym zobaczyła w nim nie tylko nadętego Huncwota, ale i zwyczajnego, sympatycznego chłopaka. I ta taktyka była o wiele skuteczniejsza niż próby wzbudzenia we mnie zazdrości, bo gdy teraz zdarzało mi się myśleć o Potterze, nie towarzyszyła mi już ani złość, ani rozdrażnienie.          
W sylwestrowy poranek siedziałam sobie w swoim dormitorium, przeglądając "Mistrzów Kociołka". Był to poradnik, który dostałam na tegoroczne urodziny od Alice i zawierał bardzo wiele przepisów na ciekawe eliksiry, których nie nauczano w szkole. Szczególnie zainteresował mnie jeden z nich, nazywany przez autora "Twarzowaczem", który podobno usuwał raz na zawsze wszystkie piegi i krosty. Nie miałam wprawdzie nigdy problemów z trądzikiem, ale o wiele lepiej czułabym się bez piegów, pokrywających mój nos, więc zamierzałam skorzystać z okazji i nieco się upiększyć. Przypomniało mi się jednak, że Remus Lupin ma w swoich zbiorach książkę, zawierającą ostrzeżenia co do niektórych wywarów, więc, zanim przystąpiłabym do akcji, miałam zamiar sprawdzić, czy "Twarzowacz" nie znajduje się przypadkiem na tej liście.    
Jedyny problem polegał jednak na tym, że Remus Lupin przebywał obecnie poza Hogwartem, więc nie mógł pożyczyć mi tej książki. Pomyślałam jednak, że nie pogniewałby się na mnie, gdybym wzięła ją sama. Zresztą, z pewnością nawet by się o tym nie dowiedział.            
Zerknęłam na zegarek. Była dziesiąta rano. Dobrze wiedziałam, że w wolne dni Potter o tej porze trenuje quidditcha, więc nie zastanę go w męskim dormitorium jeszcze co najmniej przez godzinę. Na odnalezienie książki Remusa i sprawdzenie, czy jest w niej coś na temat interesującego mnie specyfiku, wystarczyłoby mi maksymalnie dziesięć minut. Nagrodą miał być piękny, wolny od piegów nos. I to akurat na Sylwestra...
Szybko więc przełamałam swoje opory związane z grzebaniem w cudzych rzeczach i opuściłam żeńskie dormitorium. W paru krokach pokonałam całą szerokość pokoju wspólnego i, z duszą na ramieniu, zapukałam do drzwi wiodących do męskiej sypialni. Z ulgą stwierdziłam, że nikt mi nie odpowiedział, więc weszłam do środka. 
Dormitorium Huncwotów niewiele zmieniło się od czasu, gdy byłam tam po raz ostatni. Choć teraz zajmował je tylko jeden chłopak, wszędzie walały się papierki, książki i kawałki pergaminu, a jedynym miejscem, w którym panował wzorcowy porządek, było idealnie zaścielone łóżko Remusa Lupina. Skierowałam się w tym właśnie kierunku, ale kątem oka zauważyłam kartkę, leżącą na komodzie przy innym łóżku. Z lekkim wahaniem podeszłam do niej i przeczytałam:

Drogi Jamesie,
Bardzo mi przykro, ale tych świąt nie uda nam się spędzić razem. Słyszałem jednak, że pani Lupin zamierza ugościć Ciebie i Twoich przyjaciół, więc mam nadzieję, że nie będziesz miał mi tego za złe. Ja i mama dostaliśmy pewne zlecenie z Ministerstwa Magii i będziemy musieli wyjechać. Wrócimy prawdopodobnie dopiero w lutym.
A co do tej dziewczyny, w której jesteś tak "śmiertelnie zakochany", to się nie martw. Skąd wiem? Cóż... Kiedy jesteś w domu zachowujesz się tak samo jak ja w Twoim wieku, kiedy odrzucała mnie Twoja matka. Opierała się skubana jak mogła i to całkiem długo, ale wiedziałem, jak ją podejść. Wystarczy, że dasz jej parę powodów do zazdrości, a padnie ci do stóp. Tak podziałało przynajmniej w moim przypadku i choć od naszego ślubu minęło czterdzieści jeden lat, Twoja matka dalej świata poza mną nie widzi (na pewno by zaprzeczyła, gdybyś zapytał ją o to otwarcie, ale sam wiesz, że jest trochę "trudna"). W każdym razie - sukces leży w cierpliwości i dobrej strategii.
Powodzenia i pozdrowienia,
Ojciec.

Uśmiechnęłam się pod nosem. Więc James stosował się do rad swojego ojca... Cóż, przyznam, że nieco mi ulżyło, kiedy okazało się, że nie wymyślił tego wszystkiego sam. Swoją drogą, jego rodzice muszą być znacznie starsi od moich, skoro są już po ślubie aż czterdzieści jeden lat. Wiedziałam, że Potter był jedynakiem, ale nie miałam pojęcia, jak duża różnica wieku dzieli go od mamy i taty. Musiał być bardzo wyczekiwanym dzieckiem, co by tłumaczyło, dlaczego jest taki rozpieszczony...
- Evans, co robisz w moim dormitorium? 
Podskoczyłam w miejscu i odwróciłam głowę tak gwałtownie, że poczułam bolesny ucisk w karku. James Potter, nieco spocony i jeszcze bardziej rozczochrany niż zazwyczaj, stał w wejściu do sypialni z rękoma założonymi na piersiach i przyglądał mi się z mieszaniną wesołości i zaciekawienia.  
- Chciałam pożyczyć książkę od Remusa - odparłam automatycznie.
- Aha. I gdzie ją masz? - zapytał, przyglądając się moim pustym dłoniom.
- Nie znalazłam.
- Może Lunio wziął ją na ferie? - zastanowił się na głos Potter.
- Może... To ja już pójdę, nie będę ci przeszkadzać - odparłam, kierując się w stronę wyjścia.
- Ty mi nigdy nie przeszkadzasz - powiedział James z lekkim uśmiechem, przepuszczając mnie w drzwiach - Evans?
- Tak?
- Bądź o północy w pokoju wspólnym, powitamy razem nowy rok - oznajmił wesoło, po czym zamknął za mną drzwi.
*
- Co ja wyprawiam? - zastanowiłam się na głos, poprawiając przed lustrem włosy.  
Zegar w dormitorium wskazywał godzinę wpół do dwunastej, a ja szykowałam się na Sylwestra, którego miałam spędzić z Jamesem Potterem. TYLKO z Jamesem Potterem. Co więcej, z jakichś bliżej nieokreślonych powodów, zależało mi, aby ładnie wyglądać. Że niby dla niego?       
Okręciłam się wokół własnej osi, sprawdzając, jak leży na mnie ciemnozielona sukienka, po czym dobrałam do niej wisiorek z kamieniem w tym samym kolorze, który podarowała mi Emily. Zadowolona z efektów, usiadłam na swoim łóżku, uderzając dłońmi o kolana. Zostało mi pół godziny.      
Kątem oka dostrzegłam książkę "1001 sposobów na zdobycie chłopaka".
Uznając, że czytanie pozwoli mi zabić nieco nudę, zerknęłam z ciekawości na spis treści:
Rozdział pierwszy --- Polowanie czas zacząć, czyli jak zdobyć chłopaka....str 5
Rozdział drugi --- Gdy chłopak już usidlony - zaczynamy wychowanie....str 203
Rozdział trzeci --- Dla zdesperowanych: eliksiry miłosne mniej lub bardziej legalne....str 412

Przekartkowałam książkę na stronę 203, gdzie zaczynał się drugi rozdział. Przeczytałam wstęp:

Usidlony chłopak nie może czuć się jak pantoflarz. To obniża samoocenę i zazwyczaj jest przyczyną konfliktów rodzinnych. Musi jednak uważać dziewczynę za postać zdecydowanie dominującą. Wychowanie ukochanego na wzorowego męża nie jest jednak proste. Mężczyźnie nie można pokazywać, że jest się dla niego gotowym na najróżniejsze poświęcenia. Taka postawa jest tutaj zdecydowanie niewskazana...

- W związku nie powinno być osoby dominującej... - stwierdziłam, przyglądając się książce z powątpiewaniem - Miłość nie może opierać się na manipulacji, a na wzajemnym zaufaniu - dodałam.      
Przeczytałam jeszcze parę stron książki, ale najwidoczniej jej autorka z góry założyła, że związek polega nie na partnerstwie, a na tresurze. Mimowolnie spróbowałam sobie wyobrazić siebie, stosującą opisywane tu sztuczki na Jamesie i z ulgą doszłam do wniosku, że Potter z pewnością nie dałby się nabrać na coś tak żałosnego.     Odrzuciłam książkę w kąt i spojrzałam na zegar. Dochodziła dwunasta. Podniosłam się z łóżka, wygładziłam sukienkę i poprawiłam włosy, po czym, na lekko drżących nogach, zeszłam do pokoju wspólnego. Tam już czekał na mnie James, ubrany w elegancką szatę wyjściową i z butelką szampana w rękach.          
- Ładnie wyglądasz, Evans - powiedział, przyglądając mi się z uśmiechem.
- Dzięki, ty też - odparłam. Rzeczywiście, musiałam przyznać, że prezentował się naprawdę znakomicie.           
Przez chwilę spoglądaliśmy wyczekująco w tarczę zegara, a gdy wybiła północ, James wyczarował dwa kieliszki i nalał do nich szampana.
- Szczęśliwego Nowego Roku, Evans! - powiedział, obejmując mnie w pasie i całując w oba policzki. Choć był to zwykły, przyjacielski gest, lekko się zarumieniłam.
- Wzajemnie - odparłam, sięgając po swój kieliszek.
- To będzie nasz najlepszy rok - stwierdził z przekonaniem James.
- Najlepszy? Dlaczego? - zapytałam, wypijając spory łyk szampana.
- Bo w tym roku już NA PEWNO będziemy razem! - odparł spokojnie, a ja się zakrztusiłam.
- Nie wygłupiaj... się... Potter - wydusiłam z siebie w przerwach między chrząknięciami.
James jedynie wzruszył ramionami, nie przestając się uśmiechać.
*
Gdy tej nocy kładłam się spać, w głowie wciąż brzmiały mi słowa Jamesa...
"W tym roku już NA PEWNO będziemy razem".
"...będziemy razem".
"NA PEWNO".
Nie wiem, czy był to wpływ szampana, czy magii chwili, ale słowa Pottera, które w normalnym wypadku z pewnością by mnie rozzłościły, teraz wywołały na mojej twarzy lekki uśmiech.
"W tym roku już NA PEWNO będziemy razem"...
Po raz pierwszy w życiu ta perspektywa wydawała mi się całkiem prawdopodobna.
Ale to NA PEWNO była wina szampana!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz