Okrążałam
dormitorium już chyba po raz trzydziesty, co jakiś czas zaglądając przez okno i
nasłuchując odgłosów, dochodzących z pokoju wspólnego w nadziei, że w całej tej
wrzawie uda mi się wyłowić głos mojej przyjaciółki. Mijały jednak godziny, a
Emily wciąż nie wracała. Zaczęłam się już naprawdę niepokoić, gdy w głowie
zaświtała mi pewna myśl.
- Może
pogodziła się z Blackiem i są teraz razem? – zastanowiłam się na głos. Jako, że
w ciągu ostatnich paru godzin nie widziałam też Syriusza, ta hipoteza wydała mi
się całkiem wiarygodna i nieco się uspokoiłam.
Zdecydowałam
się położyć do łóżka, obiecując sobie solennie, że na drugi dzień nie tylko
wyjaśnię sobie wreszcie wszystko z Jamesem, ale i nakrzyczę porządnie na
Nortonównę za szwendanie się po nocy. Z takim postanowieniem udało mi się
wreszcie zasnąć. Nie dane mi było jednak rozkoszować się długo błogim,
spokojnym snem, bo usłyszałam jakiś hałas, blisko swego łóżka.
- Co się
dzieje? - zapytałam zaspanym głosem, ziewając przeciągle. -Emily...? Co jest?
Moja
przyjaciółka szybko podniosła się z podłogi, rozmasowując sobie kolano, na
które upadła. Mimo kontuzji, wyglądała na najszczęśliwszą dziewczynę pod
słońcem. Niestety, nie mogłam podzielać jej entuzjazmu, bo jedyne, na co miałam
teraz ochotę - to dalszy sen.
- Ach...
Lily..... - westchnęła dziewczyna, łapiąc się kurczowo za serce. Przestraszona
tym gestem, wygramoliłam się jakoś z łóżka i usiadłam przy Nortonównie,
przyglądając się jej z niepokojem.
- W
porządku? - zapytałam przestraszona. Odpowiedziało mi jeszcze głośniejsze
westchnienie.
- Ach...
Lily... – powtórzyła tylko Emily. Miałam wrażenie, że w ogóle mnie nie widzi.
- No,
powiedz wreszcie. - warknęłam zniecierpliwiona, zastanawiając się, czy przyjaciółka
nie została przypadkiem potraktowana jakimś idiotycznym zaklęciem.
- Wiesz...
- odparła Emily i spojrzała na mnie rozmarzonym wzrokiem - Syriusz jest
cudowny.
-
Obudziłaś mnie w środku nocy tylko po to, żeby mi o tym powiedzieć?- zapytałam
rozdrażniona, nie zwracając uwagi na to, że Alice oraz nasze dwie pozostałe
współlokatorki, Kathreen i Rose, nadal śpią.
- Nie
tylko po to, Lily. - odparła Emily nieco bardziej szorstko, najwidoczniej zła,
że nie zamierzam rozpływać się wraz z nią nad urokiem Blacka – Posłuchaj,
byliśmy w Pokoju Życzeń. To takie pomieszczenie, które…
-
Materializuje się wtedy, gdy czegoś się potrzebuje – wtrąciłam, aż nazbyt
dobrze znając jego działanie.
-
Dokładnie – zgodziła się Emily. Była tak rozmarzona, że nie zdziwiła jej wcale
moja wiedza o tym niezwykłym pomieszczeniu – Kiedy tam weszłam z Syriuszem,
czekała na nas kolacja ze świecami, piękna muzyka… Było nam razem cudownie…
- Bardzo
się cieszę, a teraz pozwól, że wrócę do łóżka – burknęłam, zła sama na siebie,
że przez tyle godzin czekałam na przyjaciółkę, która po prostu romansowała
sobie z Blackiem.
- Jak
wolisz... - mruknęła Emily nieco urażonym tonem, ale po chwili poszła w moje
ślady. Nie wiem jak ona, ale ja zasnęłam natychmiast.
*
Mimo
nieprzyjemnej pobudki w środku nocy, zamiast spać najdłużej, jak byłam w
stanie, obudziłam się przed piątą rano i ze zdumieniem stwierdziłam, że w ogóle
nie odczuwam już żadnej senności. Przeciągnęłam się leniwie i zwlokłam się z
łóżka, po czym podeszłam do okna. Otworzyłam je na oścież, wdychając przy tym
niezwykły zapach powietrza, którym przesycony był świt. Błonia wyglądały cicho
i magicznie, a cały Hogwart wciąż pogrążony był w błogim śnie.
I właśnie
wtedy, gdy wpatrywałam się w widok za oknem, oświetlony pierwszymi promieniami
słońca, wpadłam na pewien pomysł. Narzuciłam na siebie szlafrok i cichutko
opuściłam swoje dormitorium, kierując się w stronę kolejnej sypialni dziewcząt,
przylegającej do tej, z której wyszłam.
Gdy
znalazłam się już w środku, na palcach podchodziłam po kolei do każdego z łóżek
i odsuwałam ostrożnie kotary, próbując zlokalizować miejsce, w którym spała
Juliet. Gdy wreszcie udało mi się ją znaleźć, wciągnęłam nerwowo powietrze, po
czym delikatnie potrząsnęłam za jej ramię. Burknęła coś niewyraźnie, ale po
chwili otworzyła oczy.
- Evans?
Co ty tu robisz? – zapytała, siadając na łóżku i przyglądając mi się
podejrzliwie.
-
Chciałabym z tobą o czymś porozmawiać. To dla mnie bardzo ważne i chciałabym,
żebyś była ze mną szczera – odparłam grzecznym, ale bardzo stanowczym tonem –
Powiedz mi proszę, co wydarzyło się w dormitorium między tobą a Jamesem?
- Chyba
już o tym rozmawiałyśmy… - burknęła, odwracając ode mnie wzrok – Co chcesz
jeszcze wiedzieć?
- Chcę
wiedzieć, czy James naprawdę… - zamilkłam na moment, szukając właściwego
określenia - …naprawdę się… do ciebie zbliżył?
Juliet
cicho prychnęła, najwidoczniej rozbawiona moją pruderią.
- Czemu
jego o to nie zapytasz?
- Bo
chciałam najpierw porozmawiać z tobą.
- A jaką
masz gwarancję, że odpowiem ci szczerze? Byliśmy w dormitorium sami, więc mogę
ci powiedzieć, co zechcę, a nikt niczego mi nie udowodni.
- Zdaję
sobie z tego sprawę – odpowiedziałam spokojnie – Ale… Ale chciałabym ci po
prostu zaufać, więc mam nadzieję, że dasz mi taką szansę.
Juliet na
moment zaniemówiła, zaskoczona moimi słowami. Rzuciła mi szybkie, kontrolne
spojrzenie, po czym odparła:
- Jesteś
bardzo dziwna, Evans.
- Wiem –
odparłam, uśmiechając się do niej. – I przy tym bardzo zakochana.
- W
Jamesie Potterze? – upewniła się Juliet
- W
Jamesie Potterze – przytaknęłam.
Przez
chwilę się nie odzywała, jakby analizowała sytuację. Wreszcie, po długiej,
wewnętrznej walce, mruknęła:
- Jestem
kiepska z transmutacji, więc mi pomagał. Byłoby mi wstyd, gdyby robił to w
pokoju wspólnym, przy wszystkich, więc zgodził się, żebym przychodziła do jego
dormitorium.
-
Dziękuję. - odparłam z wdzięcznością, czując, że teraz nic już nie przyćmi
mojego szczęścia.
- Mam
nadzieję, Evans, że teraz przestaniesz go już odtrącać, bo on naprawdę na to
nie zasługuje.
- Wiem o tym.
Teraz już będzie inaczej – obiecałam, wychodząc.
*
Byłam tak
szczęśliwa, że nie miałam ochoty dłużej spać. Jak na skrzydłach zbiegłam do
pokoju wspólnego i zajęłam swój ulubiony fotel. Postanowiłam zaczekać tutaj na
Jamesa, by wreszcie porządnie się z nim rozmówić.
Gdy
usłyszałam, jak ktoś schodzi ze schodów, wiodących do męskich sypialni,
poderwałam się z miejsca, nerwowo przygładzając włosy.
- Syriusz…
- wyrwało mi się na widok przystojnego bruneta. Łapa spojrzał na mnie z
niechęcią i demonstracyjnie odwrócił się na pięcie – Zaczekaj! – zawołałam za
nim błagalnie. Niechętnie się zatrzymał.
- Co jest,
Evans? – zapytał, patrząc na mnie wrogo.
- Dalej
się na mnie gniewacie?
- Bystra
jesteś – prychnął.
- Ja
tylko… - zaczęłam, ale nie pozwolił mi dokończyć.
- Ty tylko
bawisz się jego uczuciami, ale to oczywiście nie jest nic poważnego – zadrwił.
- Ja bawię
się jego uczuciami?
-
Pomyślmy… Odtrącasz go na każdym kroku, doprowadzasz do sytuacji, które
sprawiają, że zaczyna mieć nadzieję na coś więcej, a potem wycofujesz się ze
świętoszkowatą miną, bo w końcu dalej jest tym Potterem, którego nie lubisz, co
nie przeszkadza ci go namiętnie całować… - oznajmił, uśmiechając się krzywo –
No, ale ty go przecież nie znosisz, a całowanie to impuls, prawda? Mała Evans nie
ma doświadczenia, więc ulega urokom chwili, a potem zawsze wychodzi na niewinną
i łagodną. Co nie zmienia faktu, że kiedy ten, którego tak nie cierpisz,
znajduje sobie inną koleżankę, patrzysz na to wszystko jak skrzywdzona sarenka.
Jeśli to nie jest zabawa uczuciami, to muszę zainwestować w nowy słownik, bo
chyba operujemy różnymi pojęciami.
Syriusz
był wściekły. Miałam wrażenie, że od dawna czekał, by mi to wszystko powiedzieć
i poczuł teraz dużą ulgę, wyrzucając to z siebie.
- Jesteś
stronniczy… - mruknęłam, nie dając się zbić z tropu – Widzisz tylko moje błędy.
A James niby nie bawi się uczuciami tych wszystkich dziewczyn, które
wykorzystuje, by wzbudzić we mnie zazdrość?
- To ty go
do tego prowokujesz – odparł, wzruszając ramionami.
- Tak? A
kto go prowokuje do znęcania się nad innymi, do popisywania się na każdym
kroku, do utraty punktów w imię dobrej zabawy?
- On
przynajmniej niczego nie udaje. Nie boi się samego siebie.
- A ja
niby tak? Od kiedy znasz mnie tak dobrze, żeby to stwierdzić, co?
- Evans…
Kto jak kto, ale ja naprawdę znam się na dziewczynach – powiedział swobodnie.
- No
oczywiście… Casanova Hogwartu… I pewnie myślisz, że wszystkie jesteśmy takie
same, co?
- Jasne,
ale oczywiście wy, kobiety, wolicie żyć sobie w przeświadczeniu, że jesteście
wyjątkowe i zbyt skomplikowane, żeby prości mężczyźni was zrozumieli. A w
miłości wszystkie zachowujecie się tak samo. Wszystkie analizujecie,
zastanawiacie się nad każdym z miliona szczegółów, zamiast skupić się na tej
jednej, najważniejszej kwestii.
- To
znaczy? – zapytałam, unosząc brew. Rozmowa z zarozumiałym, wszystkowiedzącym
Blackiem zaczynała mnie irytować.
- To
znaczy, moja droga, niewinna, niedoświadczona Lily Evans… - wszystkie epitety
wymówił ze szczerą satysfakcją - …że zamiast doszukiwać się na siłę wad w
człowieku, któremu na tobie zależy, powinnaś raczej dostrzec fakt, że zrobiłby
dla ciebie wszystko. A jeśli dalej sądzisz, że nie pasuje do idealnej ciebie,
to uczciwiej byłoby dać mu jednoznaczną odmowę, zamiast jednocześnie kręcić
nosem i się z nim całować! – warknął Black – A teraz wybacz, skarbie, ale
dzięki tobie mój poranny, dobry humor szlag trafił i muszę się odstresować – to
rzekłszy, zanim zdążyłam zareagować, zostawił mnie samą w pokoju wspólnym. I
chociaż byłam na niego wściekła, w duchu przyznałam, że w wielu kwestiach miał
rację…
*
- Co ty
widzisz w tym Blacku? – zapytałam dwie godziny później, gdy Emily raczyła
wreszcie się obudzić. Przyjaciółka spojrzała na mnie swymi lazurowymi oczami i
uśmiechnęła się z rozmarzeniem.
- Przecież
ci wczoraj mówiłam…
- Więc
opowiedz jeszcze raz.
- Pokój
Życzeń, kolacja, świece, muzyka i…
- I…
-
Zrobiliśmy to! – szepnęła z namaszczeniem, a jej twarz zrobiła się karmazynowa.
- To?
- No
wiesz…
-
Żartujesz sobie?!
Nie mogłam
uwierzyć w to, że moja najlepsza przyjaciółka oddała swoje ciało Casanovie
Hogwartu, Syriuszowi Blackowi. Temu Syriuszowi, na którego chrapkę miało
dziewięćdziesiąt dziewięć koma dziewięć procent wszystkich uczennic.
- Nie
boisz się? – zapytałam z mieszaniną niepewności i podziwu.
- Czego?
- Że on…
po tym wszystkim kiedyś cię zostawi.
- Nawet
gdyby do niczego nie doszło, mógłby mnie zostawić –odpowiedziała Emily
spokojnie – Nauczyłam się już, że w miłości nie powinno się niczego analizować,
a my, kobiety, jesteśmy w tym dobre – dodała z uśmiechem.
- Wiesz to
od Blacka?
- Nie,
sama doszłam do takiego wniosku. Dlaczego pytasz?
-
Nieważne… - ucięłam.
„Niczego
nie analizować”, „nie skupiać się na szczegółach” – może w tych prostych
receptach faktycznie znajdował się klucz do szczęścia?
*
- Możemy
porozmawiać? – te słowa wyrzuciłam z siebie na wydechu, gdy tylko natknęłam się
na Jamesa w pokoju wspólnym, kilka godzin później.
- Jasne… -
odparł on, nieco zaskoczony – Ja też chciałbym o czymś ci powiedzieć – dodał.
- Więc… -
zaczęłam, zbierając w sobie całą swą odwagę – Chciałabym cię bardzo przeprosić
za to, jak zachowałam się wtedy, w dormitorium. Nie powinnam najpierw pozwolić
dać ci się pocałować, a później mówić ci, że cię nie znoszę. To nie było w
porządku. Przepraszam.
-
Spokojnie, jestem przyzwyczajony do twojej oschłości – odparł, uśmiechając się
delikatnie – A ja chciałem ci coś wyjaśnić. Kiedy zobaczyłaś, jak z mojego
dormitorium wychodzi Juliet, mogłaś sobie pomyśleć, że…
- I tak
pomyślałam – przyznałam się – Ale już wszystko rozumiem. Pomagałeś jej w transmutacji.
- Tak było
– zgodził się James z ulgą.
- Tak… -
przytaknęłam, zastanawiając się gorączkowo, co jeszcze mogłabym mu powiedzieć.
- To jak,
zgoda? – zapytał. Pokiwałam twierdząco głową i uścisnęłam podaną sobie rękę –
Może warto to jakoś przypieczętować? – dodał Potter, z błyskiem w oku.
Jego ręka
znalazła się nagle na mojej talii, a ja poczułam, jak całe moje ciało zalewa
fala gorąca. James delikatnie pochylił się nade mną, a w jego orzechowych
oczach dostrzegłam cały świat. Wszystko, co działo się wokół nas, przestało się
liczyć. Wszystkie szczegóły i analizy, którymi przejmowałam się do tej pory,
wyparowały z mojej głowy. Liczył się tylko ON…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz