sobota, 11 sierpnia 2012

Już nigdy więcej wątpliwości


Okrążałam dormitorium już chyba po raz trzydziesty, co jakiś czas zaglądając przez okno i nasłuchując odgłosów, dochodzących z pokoju wspólnego w nadziei, że w całej tej wrzawie uda mi się wyłowić głos mojej przyjaciółki. Mijały jednak godziny, a Emily wciąż nie wracała. Zaczęłam się już naprawdę niepokoić, gdy w głowie zaświtała mi pewna myśl.
- Może pogodziła się z Blackiem i są teraz razem? – zastanowiłam się na głos. Jako, że w ciągu ostatnich paru godzin nie widziałam też Syriusza, ta hipoteza wydała mi się całkiem wiarygodna i nieco się uspokoiłam.
Zdecydowałam się położyć do łóżka, obiecując sobie solennie, że na drugi dzień nie tylko wyjaśnię sobie wreszcie wszystko z Jamesem, ale i nakrzyczę porządnie na Nortonównę za szwendanie się po nocy. Z takim postanowieniem udało mi się wreszcie zasnąć. Nie dane mi było jednak rozkoszować się długo błogim, spokojnym snem, bo usłyszałam jakiś hałas, blisko swego łóżka.
- Co się dzieje? - zapytałam zaspanym głosem, ziewając przeciągle. -Emily...? Co jest?
Moja przyjaciółka szybko podniosła się z podłogi, rozmasowując sobie kolano, na które upadła. Mimo kontuzji, wyglądała na najszczęśliwszą dziewczynę pod słońcem. Niestety, nie mogłam podzielać jej entuzjazmu, bo jedyne, na co miałam teraz ochotę - to dalszy sen.
- Ach... Lily..... - westchnęła dziewczyna, łapiąc się kurczowo za serce. Przestraszona tym gestem, wygramoliłam się jakoś z łóżka i usiadłam przy Nortonównie, przyglądając się jej z niepokojem.
- W porządku? - zapytałam przestraszona. Odpowiedziało mi jeszcze głośniejsze westchnienie.
- Ach... Lily... – powtórzyła tylko Emily. Miałam wrażenie, że w ogóle mnie nie widzi.
- No, powiedz wreszcie. - warknęłam zniecierpliwiona, zastanawiając się, czy przyjaciółka nie została przypadkiem potraktowana jakimś idiotycznym zaklęciem.
- Wiesz... - odparła Emily i spojrzała na mnie rozmarzonym wzrokiem - Syriusz jest cudowny.
- Obudziłaś mnie w środku nocy tylko po to, żeby mi o tym powiedzieć?- zapytałam rozdrażniona, nie zwracając uwagi na to, że Alice oraz nasze dwie pozostałe współlokatorki, Kathreen i Rose, nadal śpią.
- Nie tylko po to, Lily. - odparła Emily nieco bardziej szorstko, najwidoczniej zła, że nie zamierzam rozpływać się wraz z nią nad urokiem Blacka – Posłuchaj, byliśmy w Pokoju Życzeń. To takie pomieszczenie, które…
- Materializuje się wtedy, gdy czegoś się potrzebuje – wtrąciłam, aż nazbyt dobrze znając jego działanie.
- Dokładnie – zgodziła się Emily. Była tak rozmarzona, że nie zdziwiła jej wcale moja wiedza o tym niezwykłym pomieszczeniu – Kiedy tam weszłam z Syriuszem, czekała na nas kolacja ze świecami, piękna muzyka… Było nam razem cudownie…
- Bardzo się cieszę, a teraz pozwól, że wrócę do łóżka – burknęłam, zła sama na siebie, że przez tyle godzin czekałam na przyjaciółkę, która po prostu romansowała sobie z Blackiem.
- Jak wolisz... - mruknęła Emily nieco urażonym tonem, ale po chwili poszła w moje ślady. Nie wiem jak ona, ale ja zasnęłam natychmiast. 

*

Mimo nieprzyjemnej pobudki w środku nocy, zamiast spać najdłużej, jak byłam w stanie, obudziłam się przed piątą rano i ze zdumieniem stwierdziłam, że w ogóle nie odczuwam już żadnej senności. Przeciągnęłam się leniwie i zwlokłam się z łóżka, po czym podeszłam do okna. Otworzyłam je na oścież, wdychając przy tym niezwykły zapach powietrza, którym przesycony był świt. Błonia wyglądały cicho i magicznie, a cały Hogwart wciąż pogrążony był w błogim śnie.
I właśnie wtedy, gdy wpatrywałam się w widok za oknem, oświetlony pierwszymi promieniami słońca, wpadłam na pewien pomysł. Narzuciłam na siebie szlafrok i cichutko opuściłam swoje dormitorium, kierując się w stronę kolejnej sypialni dziewcząt, przylegającej do tej, z której wyszłam.
Gdy znalazłam się już w środku, na palcach podchodziłam po kolei do każdego z łóżek i odsuwałam ostrożnie kotary, próbując zlokalizować miejsce, w którym spała Juliet. Gdy wreszcie udało mi się ją znaleźć, wciągnęłam nerwowo powietrze, po czym delikatnie potrząsnęłam za jej ramię. Burknęła coś niewyraźnie, ale po chwili otworzyła oczy.
- Evans? Co ty tu robisz? – zapytała, siadając na łóżku i przyglądając mi się podejrzliwie.
- Chciałabym z tobą o czymś porozmawiać. To dla mnie bardzo ważne i chciałabym, żebyś była ze mną szczera – odparłam grzecznym, ale bardzo stanowczym tonem – Powiedz mi proszę, co wydarzyło się w dormitorium między tobą a Jamesem?
- Chyba już o tym rozmawiałyśmy… - burknęła, odwracając ode mnie wzrok – Co chcesz jeszcze wiedzieć?
- Chcę wiedzieć, czy James naprawdę… - zamilkłam na moment, szukając właściwego określenia - …naprawdę się… do ciebie zbliżył?
Juliet cicho prychnęła, najwidoczniej rozbawiona moją pruderią.
- Czemu jego o to nie zapytasz?
- Bo chciałam najpierw porozmawiać z tobą.
- A jaką masz gwarancję, że odpowiem ci szczerze? Byliśmy w dormitorium sami, więc mogę ci powiedzieć, co zechcę, a nikt niczego mi nie udowodni.
- Zdaję sobie z tego sprawę – odpowiedziałam spokojnie – Ale… Ale chciałabym ci po prostu zaufać, więc mam nadzieję, że dasz mi taką szansę.
Juliet na moment zaniemówiła, zaskoczona moimi słowami. Rzuciła mi szybkie, kontrolne spojrzenie, po czym odparła:
- Jesteś bardzo dziwna, Evans.
- Wiem – odparłam, uśmiechając się do niej. – I przy tym bardzo zakochana.
- W Jamesie Potterze? – upewniła się Juliet
- W Jamesie Potterze – przytaknęłam.
Przez chwilę się nie odzywała, jakby analizowała sytuację. Wreszcie, po długiej, wewnętrznej walce, mruknęła:
- Jestem kiepska z transmutacji, więc mi pomagał. Byłoby mi wstyd, gdyby robił to w pokoju wspólnym, przy wszystkich, więc zgodził się, żebym przychodziła do jego dormitorium.
- Dziękuję. - odparłam z wdzięcznością, czując, że teraz nic już nie przyćmi mojego szczęścia.
- Mam nadzieję, Evans, że teraz przestaniesz go już odtrącać, bo on naprawdę na to nie zasługuje.
- Wiem o tym. Teraz już będzie inaczej – obiecałam, wychodząc.

*

Byłam tak szczęśliwa, że nie miałam ochoty dłużej spać. Jak na skrzydłach zbiegłam do pokoju wspólnego i zajęłam swój ulubiony fotel. Postanowiłam zaczekać tutaj na Jamesa, by wreszcie porządnie się z nim rozmówić.
Gdy usłyszałam, jak ktoś schodzi ze schodów, wiodących do męskich sypialni, poderwałam się z miejsca, nerwowo przygładzając włosy.
- Syriusz… - wyrwało mi się na widok przystojnego bruneta. Łapa spojrzał na mnie z niechęcią i demonstracyjnie odwrócił się na pięcie – Zaczekaj! – zawołałam za nim błagalnie. Niechętnie się zatrzymał.
- Co jest, Evans? – zapytał, patrząc na mnie wrogo.
- Dalej się na mnie gniewacie?
- Bystra jesteś – prychnął.
- Ja tylko… - zaczęłam, ale nie pozwolił mi dokończyć.
- Ty tylko bawisz się jego uczuciami, ale to oczywiście nie jest nic poważnego – zadrwił.
- Ja bawię się jego uczuciami?
- Pomyślmy… Odtrącasz go na każdym kroku, doprowadzasz do sytuacji, które sprawiają, że zaczyna mieć nadzieję na coś więcej, a potem wycofujesz się ze świętoszkowatą miną, bo w końcu dalej jest tym Potterem, którego nie lubisz, co nie przeszkadza ci go namiętnie całować… - oznajmił, uśmiechając się krzywo – No, ale ty go przecież nie znosisz, a całowanie to impuls, prawda? Mała Evans nie ma doświadczenia, więc ulega urokom chwili, a potem zawsze wychodzi na niewinną i łagodną. Co nie zmienia faktu, że kiedy ten, którego tak nie cierpisz, znajduje sobie inną koleżankę, patrzysz na to wszystko jak skrzywdzona sarenka. Jeśli to nie jest zabawa uczuciami, to muszę zainwestować w nowy słownik, bo chyba operujemy różnymi pojęciami.
Syriusz był wściekły. Miałam wrażenie, że od dawna czekał, by mi to wszystko powiedzieć i poczuł teraz dużą ulgę, wyrzucając to z siebie.
- Jesteś stronniczy… - mruknęłam, nie dając się zbić z tropu – Widzisz tylko moje błędy. A James niby nie bawi się uczuciami tych wszystkich dziewczyn, które wykorzystuje, by wzbudzić we mnie zazdrość?
- To ty go do tego prowokujesz – odparł, wzruszając ramionami.
- Tak? A kto go prowokuje do znęcania się nad innymi, do popisywania się na każdym kroku, do utraty punktów w imię dobrej zabawy?
- On przynajmniej niczego nie udaje. Nie boi się samego siebie.
- A ja niby tak? Od kiedy znasz mnie tak dobrze, żeby to stwierdzić, co?
- Evans… Kto jak kto, ale ja naprawdę znam się na dziewczynach – powiedział swobodnie.
- No oczywiście… Casanova Hogwartu… I pewnie myślisz, że wszystkie jesteśmy takie same, co?
- Jasne, ale oczywiście wy, kobiety, wolicie żyć sobie w przeświadczeniu, że jesteście wyjątkowe i zbyt skomplikowane, żeby prości mężczyźni was zrozumieli. A w miłości wszystkie zachowujecie się tak samo. Wszystkie analizujecie, zastanawiacie się nad każdym z miliona szczegółów, zamiast skupić się na tej jednej, najważniejszej kwestii.
- To znaczy? – zapytałam, unosząc brew. Rozmowa z zarozumiałym, wszystkowiedzącym Blackiem zaczynała mnie irytować.
- To znaczy, moja droga, niewinna, niedoświadczona Lily Evans… - wszystkie epitety wymówił ze szczerą satysfakcją - …że zamiast doszukiwać się na siłę wad w człowieku, któremu na tobie zależy, powinnaś raczej dostrzec fakt, że zrobiłby dla ciebie wszystko. A jeśli dalej sądzisz, że nie pasuje do idealnej ciebie, to uczciwiej byłoby dać mu jednoznaczną odmowę, zamiast jednocześnie kręcić nosem i się z nim całować! – warknął Black – A teraz wybacz, skarbie, ale dzięki tobie mój poranny, dobry humor szlag trafił i muszę się odstresować – to rzekłszy, zanim zdążyłam zareagować, zostawił mnie samą w pokoju wspólnym. I chociaż byłam na niego wściekła, w duchu przyznałam, że w wielu kwestiach miał rację…

*

- Co ty widzisz w tym Blacku? – zapytałam dwie godziny później, gdy Emily raczyła wreszcie się obudzić. Przyjaciółka spojrzała na mnie swymi lazurowymi oczami i uśmiechnęła się z rozmarzeniem.
- Przecież ci wczoraj mówiłam…
- Więc opowiedz jeszcze raz.
- Pokój Życzeń, kolacja, świece, muzyka i…
- I…
- Zrobiliśmy to! – szepnęła z namaszczeniem, a jej twarz zrobiła się karmazynowa.
- To?
- No wiesz…
- Żartujesz sobie?!
Nie mogłam uwierzyć w to, że moja najlepsza przyjaciółka oddała swoje ciało Casanovie Hogwartu, Syriuszowi Blackowi. Temu Syriuszowi, na którego chrapkę miało dziewięćdziesiąt dziewięć koma dziewięć procent wszystkich uczennic.
- Nie boisz się? – zapytałam z mieszaniną niepewności i podziwu.
- Czego?
- Że on… po tym wszystkim kiedyś cię zostawi.
- Nawet gdyby do niczego nie doszło, mógłby mnie zostawić –odpowiedziała Emily spokojnie – Nauczyłam się już, że w miłości nie powinno się niczego analizować, a my, kobiety, jesteśmy w tym dobre – dodała z uśmiechem.
- Wiesz to od Blacka?
- Nie, sama doszłam do takiego wniosku. Dlaczego pytasz?
- Nieważne… - ucięłam.
„Niczego nie analizować”, „nie skupiać się na szczegółach” – może w tych prostych receptach faktycznie znajdował się klucz do szczęścia? 

*

- Możemy porozmawiać? – te słowa wyrzuciłam z siebie na wydechu, gdy tylko natknęłam się na Jamesa w pokoju wspólnym, kilka godzin później.
- Jasne… - odparł on, nieco zaskoczony – Ja też chciałbym o czymś ci powiedzieć – dodał.
- Więc… - zaczęłam, zbierając w sobie całą swą odwagę – Chciałabym cię bardzo przeprosić za to, jak zachowałam się wtedy, w dormitorium. Nie powinnam najpierw pozwolić dać ci się pocałować, a później mówić ci, że cię nie znoszę. To nie było w porządku. Przepraszam.
- Spokojnie, jestem przyzwyczajony do twojej oschłości – odparł, uśmiechając się delikatnie – A ja chciałem ci coś wyjaśnić. Kiedy zobaczyłaś, jak z mojego dormitorium wychodzi Juliet, mogłaś sobie pomyśleć, że…
- I tak pomyślałam – przyznałam się – Ale już wszystko rozumiem. Pomagałeś jej w transmutacji.
- Tak było – zgodził się James z ulgą.
- Tak… - przytaknęłam, zastanawiając się gorączkowo, co jeszcze mogłabym mu powiedzieć.
- To jak, zgoda? – zapytał. Pokiwałam twierdząco głową i uścisnęłam podaną sobie rękę – Może warto to jakoś przypieczętować? – dodał Potter, z błyskiem w oku.
Jego ręka znalazła się nagle na mojej talii, a ja poczułam, jak całe moje ciało zalewa fala gorąca. James delikatnie pochylił się nade mną, a w jego orzechowych oczach dostrzegłam cały świat. Wszystko, co działo się wokół nas, przestało się liczyć. Wszystkie szczegóły i analizy, którymi przejmowałam się do tej pory, wyparowały z mojej głowy. Liczył się tylko ON…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz