niedziela, 12 sierpnia 2012

Bo Cię kocham...


Na dźwięk tak znienawidzonego przeze mnie głosu, mimowolnie się wzdrygnęłam.
- Co ty tu robisz? – zapytałam niezbyt zachęcającym tonem – Czyżby pomyliły ci się pokoje wspólne?
Candace nie odpowiedziała na moją zaczepkę. Kąciki jej warg drgnęły lekko, zaś ona sama usiadła na parapecie okna, przy którym stałam i wpatrzyła się w jakiś bliżej nieokreślony punkt na widnokręgu. Przez pewien czas się nie odzywała, a ja cierpliwie czekałam, aż wreszcie raczy wyjaśnić mi cel swojej wizyty w Wieży Gryffindoru.
- Wiesz co, Evans? – zapytała wreszcie, przenosząc na mnie swój wzrok – Ja zupełnie nie rozumiem Jamesa Pottera…
- Przyszłaś tutaj w środku nocy, żeby mi o tym powiedzieć? – zapytałam, unosząc lekko brwi. Moje myśli wciąż wędrowały od tajemniczego zebrania nauczycieli do obrażonej na mnie Alice i nie miałam teraz najmniejszej ochoty wpuszczać do głowy jeszcze i Pottera.
- Może… - mruknęła Candace, uśmiechając się delikatnie, po czym dodała – Jakby tak obiektywnie nam się przyjrzeć, to jestem od ciebie dużo ładniejsza.
- Dobrze wiedzieć, dziękuję – burknęłam, a moje palce zacisnęły się na ukrytej pod szatą różdżce. Rozmowa w środku nocy z Candace Larocca była ostatnią rzeczą, na którą miałam w tej chwili ochotę.
- Mówię poważnie, Evans – odparła, lustrując mnie badawczym spojrzeniem – Jestem wyższa, mam lepszą figurę, nie mam piegów na nosie – wyliczała, najwidoczniej dobrze się przy tym bawiąc.
- Jak już podbudujesz swoją samoocenę, to daj mi znać…
Candace najwidoczniej zdała sobie sprawę, że trochę się zagalopowała, bo odparła szybko:
- Chcę ci tylko powiedzieć, że chociaż obiektywnie jestem od ciebie pod każdym względem lepsza, to jedyną osobą, która tego nie dostrzega, jest James Potter!
Poczułam się tak, jakbym została jednocześnie spetryfikowana i padła ofiarą zaklęcia galaretowatych nóg. Zacisnęłam palce na parapecie okna, by nie stracić równowagi. Zaraz, zaraz… Czy Candace Larocca właśnie usiłowała dać mi do zrozumienia, że Jamesowi wciąż jeszcze na mnie zależy?
- Chcesz powiedzieć…? - zaczęłam powoli, ale blondynka nie pozwoliła mi dokończyć, najwidoczniej bardzo już zirytowana całą tą sytuacją:
- Chcę ci powiedzieć, Evans, że jesteś skończoną kretynką, bo odrzucasz chłopaka, dla którego nie liczy się żadna inna dziewczyna poza tobą – wycedziła, odrzucając do tyłu swą oszałamiającą grzywę.
- Po co mi to mówisz? – zapytałam zbita z tropu – Przecież starasz się poderwać Jamesa na nowo, prawda?
- Inteligencją to ty jednak nie grzeszysz… - stwierdziła oschle – Skoro mówię, że Potter nie zwraca uwagi na żadną inną dziewczynę, to znaczy, że nie udało mi się go poderwać i dałam sobie spokój, jasne?
- Więc wy nie…? – wydukałam. Odczułam tak wielką ulgę, że zignorowałam rzuconą w moim kierunku inwektywę.
- Nie – odparła Candace – Jedyną dziewczyną, która zdobyła serce Jamesa Pottera, jesteś ty i dobrze ci radzę, doceń to wreszcie, bo szlag mnie trafia, jak widzę to twoje niezdecydowanie. Miej odwagę choć raz być szczera względem faceta, to może jakoś pogodzę się z faktem, że wybrał ciebie a nie mnie.
Gdy to powiedziała, zanim zdążyłam w jakikolwiek sposób zareagować, odwróciła się na pięcie i wyleciała z pokoju wspólnego jak pocisk, zostawiając mnie samą – zdziwioną, lekko otumanioną, ale także szczęśliwą i pełną nadziei.

*

Przez jakiś czas stałam w miejscu, w którym zostawiła mnie Candace, pozwalając, by sens rzuconych mi w gniewie słów na dobre dotarł do mojej świadomości, pomagając mi opracować jakiś plan działania.
Nie wszystko było jeszcze stracone. Skoro James odrzucił samą Candace Larocca i skoro ona uważa, że zrobił to ze względu na mnie, to może warto schować dumę do kieszeni i znaleźć w sobie dość odwagi, by wziąć sprawę we własne ręce, zanim wszystko zdąży się na nowo skomplikować? Tak, zdecydowanie tak powinnam zrobić. Nie mogę wiecznie zdawać się tylko na przypadek lub inicjatywę Jamesa. To moje życie i sama powinnam być w stanie zawalczyć o własne szczęście, a skoro dojrzałam już do tego, by uświadomić sobie, czego naprawdę chcę, muszę zacząć działać, zanim ktoś mi to zabierze. I to działać już. Teraz, zaraz!
Z takim postanowieniem wspięłam się po schodach, które wiodły do męskiego dormitorium, jednak zatrzymałam się w połowie drogi. No tak, była pełnia, więc Huncwoci towarzyszyli teraz Lupinowi we Wrzeszczącej Chacie. Na samo wspomnienie Remusa, w mojej wyobraźni odżyła na nowo pełna żalu i złości twarzy Alice…
Cichutko weszłam do naszego dormitorium, łowiąc ciche, równomierne oddechy swoich współlokatorek. Na palcach podeszłam do łóżka Larssonówny i w jego nogach wypatrzyłam srebrzystą, delikatną w dotyku pelerynę-niewidkę Jamesa. Narzuciłam ją na ramiona i wróciłam do pokoju wspólnego z zamiarem oczekiwania na powrót Huncwotów. Rozsiadłam się w swoim ulubionym fotelu, założyłam ręce na piersiach, podkuliłam kolana pod brodę i czekałam, układając sobie w myślach słowa, jakimi odezwę się do chłopaka. Gdy jednak po kilku godzinach usłyszałam ruch przy dziurze pod portretem, wszystkie dopracowane do perfekcji sformułowania i gesty wyparowały z mojej głowy, pozostawiając po sobie tylko zdenerwowanie.
James, Syriusz i Peter przechodzili cichutko przez pokój wspólny. Gdy Rogacz mijał mój fotel, delikatnie pociągnęłam go za rękaw szaty. Natychmiast się odwrócił i wpatrzył w miejsce, w którym siedziałam, ukryta za jego peleryną.
- Idziesz? – zapytał Black, tłumiąc potężne ziewnięcie.
- Zaraz – mruknął James, a gdy Syriusz i Peter zniknęli za schodami, zapytał – Kto tu jest?
- Ja… - odpowiedziałam drżącym głosem, zdejmując z siebie pelerynę.
- Co ty tu robisz o tej porze? – zapytał James z mieszaniną ciekawości i niepokoju – Coś się stało?
- Tak… - odparłam, błogosławiąc w duchu, że jest na tyle ciemno, by Potter nie mógł zobaczyć rumieńców na mojej twarzy – Chciałam z tobą porozmawiać.
- O trzeciej w nocy? – zdziwił się chłopak.
- Nie chcę… nie mogę już dłużej czekać – wydukałam, przyglądając się swoim stopom – Jeśli będę to dłużej odkładać, to znowu stracę szansę, a nie zamierzam do tego dopuścić… Ja… ja chciałam ci tylko powiedzieć… - wzięłam głębszy oddech - …chciałam ci tylko powiedzieć, że już wszystko rozumiem i się tego nie boję… i jestem gotowa, żeby… żeby spróbować.
- Czego chcesz spróbować? – zapytał James, mierzwiąc sobie włosy.
- Chcę spróbować, jak to jest być z tobą, jak to jest nie szukać w tobie na siłę wad, jak to jest myśleć o tobie bez poczucia winy i skrępowania... Chcę spróbować powiedzieć ci, że… że się w tobie zakochałam…  – wypaliłam i wstrzymałam oddech w oczekiwaniu na jego reakcję.
James przez chwilę nic nie mówił. Wreszcie wyciągnął różdżkę i nakierował na moją twarz strumień jej światła. Domyśliłam się, że chciał się po prostu upewnić, czy sobie z niego nie żartuję, więc uśmiechnęłam się nieśmiało i drżącym głosem wyznałam tę słodką prawdę, która czaiła się na dnie mojego serca być może już od wielu lat.
- Kocham cię, James.
Opuścił rękę, którą trzymał różdżkę, podczas gdy drugą przyciągnął mnie do siebie. Powoli zbliżył swoją twarz do mojej, przez cały czas patrząc mi w oczy.
- Jesteś pewna? – zapytał z przejęciem.
- Całkowicie – odparłam poważnie.
- I jutro rano nie potraktujesz mnie żadnym złowrogim zaklęciem ani nie będziesz mi wmawiać, że mi się to przyśniło?
- To zależy od tego, co zrobisz – szepnęłam, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
- A co powinienem zrobić?
- Domyśl się…
Na twarzy Rogacza zakwitł szeroki uśmiech. Dotknął mojego policzka, po czym przeniósł dłoń niżej i obrysował palcem kształt warg, a gdy się nad nimi pochylił, przymknęłam oczy, gotowa chłonąć jego smak, zapach i dotyk bez pytań, wątpliwości i uprzedzeń.
Pocałunek Jamesa był delikatny i ostrożny, zupełnie jakby spodziewał się, że za chwilę wyrwę się z jego ramion i znowu wykrzyczę mu w twarz, że mi na nim nie zależy. Ja jednak przylgnęłam do niego całym swoim ciałem, oplotłam go rękoma i wpiłam się zachłannie w jego usta. Już nic innego się nie liczyło. Nie dbałam o pozory, nie dbałam o to, że całowałam Huncwota, który mimo odznaki prefekta naczelnego miał na swoim sumieniu niejeden grzeszek, nie dbałam o te wszystkie dziewczyny, z którymi się umawiał, nie dbałam o to, że być może kiedyś się na nim zawiodę. Kochałam Jamesa Pottera całym swoim sercem i chciałam, by o tym wiedział, chciałam, by wszyscy o tym wiedzieli. Podczas gdy język chłopaka wędrował od moich ust do szyi i z powrotem, tuliłam się do jego ciała, czując się nareszcie bezpieczna i spokojna.
Gdy nasze wargi wreszcie się od siebie oderwały, twarz Jamesa jaśniała takim szczęściem, że nie mogłam mieć już żadnych wątpliwości co do jego uczuć.
- Kocham cię, Lily… - szepnął, ujmując moje ręce – I to od sześciu długich lat.
Uśmiechnęłam się, czując, jak ogarnia mnie fala wręcz obezwładniającego szczęścia.
- To już czwarty raz – zauważyłam rozbawiona, a na widok jego pytającego spojrzenia, dodałam – Czwarty raz, jak nazwałeś mnie po imieniu.
- Lily, Lily, Lily, Lily, Lily… - szeptał do mojego ucha, muskając je ustami. Zachichotałam cichutko.
Gdy już się uspokoiłam, on także zrobił się poważny.
- Uporządkujmy fakty – oznajmił oficjalnym tonem – Powiedziałaś, że mnie kochasz, tak?
- Tak – odparłam radośnie.
- Pocałowałaś mnie, tak?
- Tak.
- Nie nazwałaś mnie debilem, zarozumialcem, pawianem ani nie zasugerowałaś, że mdli cię na mój widok?
- Tak… To znaczy nie… - roześmiałam się.
- Doprecyzuj – poprosił.
- Nie, nie nazwałam cię debilem, zarozumialcem, pawianem ani nie zasugerowałam, że mdli mnie na twój widok – wyrecytowałam rozbawiona.
- Słyszałaś, jak wyznałem ci miłość?
- Tak.
- Przyjęłaś to wyznanie do wiadomości wraz z wszelkimi jego konsekwencjami?
- Zrobisz karierę w Wizengamocie… - zażartowałam.
- Lily! – skarcił mnie James.
- Znowu nazwałeś mnie po imieniu! – ucieszyłam się, ale zaraz potem dodałam z udawaną powagą – Tak, przyjęłam to wyznanie do konsekwencji wraz z wszelkimi jego wiadomościami… to znaczy… przyjęłam do wiadomości… - poprawiłam się, rumieniąc się jeszcze bardziej.
- Podsumowując, jesteśmy w sobie zakochani z wzajemnością, tak?
- Tak.
- Żadne z nas nie jest związane z inną osobą, tak?
- Tak.
- Wyrzekasz się przyjemności wymierzenia we mnie zaklęcia, jeśli przyznam, że doszło do tej rozmowy, tak?
- Tak! – potwierdziłam po raz kolejny, nieco już zniecierpliwiona.
- Więc wszystko wskazuje na to, że… Lily Evans i James Potter oficjalnie zostali parą? Po sześciu latach, tysiącu odrzuconych propozycji randek, kilku pocałunkach i milionie komplikacji, Lily Evans, córka Lynn i Warnera, siostra Petunii, zamieszkała w Little Whinging zgodziła się zostać dziewczyną Huncwota, Jamesa Pottera?
- Tak! – zawołałam szczęśliwa, po czym zamknęłam mu usta kolejnym pocałunkiem.
Nie myślałam już ani o tajemniczym zebraniu nauczycieli, ani o słowach Alice, ani o zbliżających się owutemach, ani o niczym innym. Byłam dziewczyną Jamesa Pottera i nie było rzeczy, która mogłaby mnie teraz zasmucić.

1 komentarz: