niedziela, 12 sierpnia 2012

Zdarzenie, które zmieniło mój świat


Spojrzałam na Jamesa ze szczerym zdumieniem. Powoli, ale z rosnącym zaciekawieniem, zabrałam się za otwieranie paczki. Jej zawartość bardzo mnie zdziwiła. Była to bowiem jakaś...
- Miska? - zapytałam z nutą rozczarowania w głosie.
- Jaka tam miska! - oburzył się James.
- Więc, eee... do czego TO służy? - spytałam, wciąż nie bardzo znając przeznaczenie tajemniczego przedmiotu.
- Do odcedzania myśli - odparł Rogacz.
- Słucham? - zapytałam, pewna, że źle go zrozumiałam.
- To myślodsiewnia – pouczył mnie James. - Możesz do niej schować swoje myśli, a potem je przeglądać – dodał, nie kryjąc satysfakcji.
Spojrzałam na niego jak na wariata.
- No, nie patrz tak... – żachnął się.
- Skąd to masz? - zapytałam nieco podejrzliwie. – Przecież nie pamiętaliście o moich urodzinach, więc jak to się u ciebie znalazło?
- Długa historia - odparł Potter wymijająco.
- Chętnie wysłucham - nie dawałam za wygraną.
- Dobrze, ale jutro. Dziś jest już bardzo późno... a właściwie wcześnie - oznajmił James, patrząc na wskazówki zegara. Dochodziło wpół do trzeciej w nocy.
Bardzo niechętnie przystałam na jego propozycję. Po wysłuchaniu paru instrukcji, jak obchodzić się z myślodsiewnią, która cały czas pozostawała dla mnie dziwaczną miską, wróciłam wraz z Emily i Alice do naszego dormitorium. Dziewczyny zasnęły natychmiast, gdy tylko znalazły się w swoich łóżkach, w czym upewniły mnie ich cichutkie pochrapywania, zaś ja postanowiłam rozpracować zasadę działania urodzinowego prezentu.
Zgodnie z instrukcjami Jamesa, przyłożyłam różdżkę do skroni. Po chwili na jej koniuszku pojawiła się srebrzysta substancja, podobna nieco do pajęczyny. Przytknęłam magiczny patyczek do powierzchni miski wypełnionej jakimś nieznanym mi specyfikiem. Po krótkiej chwili zawartość myślodsiewni zaczęła wirować. Gdy się zatrzymała, moim oczom ukazał się niezwykły widok. Na powierzchni urodzinowego prezentu (albo raczej wewnątrz niego) uformowały się jakieś dziwaczne, ciasno przylegające do siebie domki, wzdłuż których przebiegała szeroka ulica. Dźgnęłam zawartość miski różdżką i poczułam szarpnięcie, pociągające mnie w jej stronę. Ani się obejrzałam, jak znalazłam się wewnątrz tajemniczego przedmiotu.
Moim oczom powtórnie ukazały się rzędy dziwacznych domków, z wywieszonymi na nich różnorakimi szyldami, których wcześniej nie miałam możliwości przeczytać. Szybko zdałam sobie sprawę, że znajduję się na Ulicy Pokątnej, choć jeszcze kilka sekund wcześniej siedziałam na swoim łóżku w dormitorium dziewcząt!
- Czyżby to był świstoklik? - zastanowiłam się na głos, rozglądając się dookoła.
Nigdy wcześniej nie spotkało mnie coś równie niesamowitego. Niewyjaśniona teleportacja na Ulicę Pokątną była jednak niczym w porównaniu z tym, co ujrzałam po chwili. Między zmierzającymi w różnych kierunkach czarodziejami przeciskała się jakaś dziewczynka, przypominająca nieco przestraszoną sarenkę. Jej intensywnie zielone oczy wyglądały trwożliwie zza miedzianej grzywki, wodząc po szyldach sklepów. Instynktownie pobiegłam za nią. Zdziwiło mnie to, że nie potrąciłam żadnego z przechodniów, sunąc w przestrzeni jak we mgle. Nikt nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi, co sprawiło, że natychmiast przypomniałam sobie koszmar, który śnił mi się zaledwie kilka godzin wcześniej, przez co dostałam gęsiej skórki. Szybko więc odrzuciłam od siebie to porównanie, ponownie skupiając się na idącej przede mną dziewczynce. Mała wreszcie zatrzymała się przed sklepem pana Ollivandera, dzięki czemu miałam okazję przyjrzeć się jej bliżej i ostatecznie pozbyć się wątpliwości.
-To przecież ja... - szepnął jakiś głosik w mojej głowie. - Więc James nie kłamał... Naprawdę oglądam sobie własne wspomnienie…
Moja młodsza wersja westchnęła ciężko i z duszą na ramieniu przekroczyła próg sklepu pana Ollivandera. Mężczyzna zmierzył ją, a właściwie mnie, przeszywającym spojrzeniem.
- Pierwszy raz do Hogwartu? - odgadł bezbłędnie.
Mała Lily pokiwała twierdząco głową, nie bardzo mogąc się zdobyć na powiedzenie czegoś inteligentnego. Dobrze pamiętałam, jak bardzo byłam w tamtym momencie zestresowana. Szczerze żałowałam, że nie mam w swojej rodzinie żadnego czarodzieja, który mógłby mi towarzyszyć. Pracownik Ministerstwa Magii, oddelegowany, by zaprowadzić mnie na Pokątną, czekał na mnie w Dziurawym Kotle, zaś wszystkie sprawunki musiałam załatwić sama.
Ollivander zaczął krzątać się po sklepie, przynosząc po chwili miarkę krawiecką. Zaczął odmierzać odległość od nadgarstka Lily do łokcia, od ramienia do podłogi i jeszcze wiele innych. Po paru minutach tych zabiegów, zaczął przynosić coraz bardziej speszonej dziewczynce podłużne pudełka.
- Wypróbuj - powiedział Ollivander, podając małej Lily pierwszą z różdżek. - Jedenaście cali, smocze serce, bardzo praktyczna.
Moje młodsze „ja” stało jak kołek, nie bardzo wiedząc, co ma zrobić z drewnianym patyczkiem.
- No, machnij - zniecierpliwił się sprzedawca. Ledwo jednak Lily uniosła rękę do góry, wyrwał jej różdżkę z ręki i oznajmił z przekonaniem. – Ta się nie nadaje.
Zaczął jej podawać coraz to nowe „patyczki”, jednak zawsze dochodził do wniosku, że ów sprzęt nie jest odpowiedni dla nieco już zdezorientowanej Lily. Po kilkudziesięciu podobnych próbach moja młodsza wersja była już bliska płaczu i niemal z rezygnacją sięgnęła po kolejną różdżkę, którą podał jej Ollivander.
- Dziesięć i ćwierć cala, wierzba, znakomita do rzucania uroków – oznajmił, przyglądając się z zaciekawieniem reakcji dziewczynki.
Lily chwyciła podaną jej różdżkę i, obserwując ją, sama niemal poczułam w prawej dłoni to zagadkowe ciepło, które rozeszło się teraz wzdłuż ręki mojej młodszej wersji. Dziewczynce szerzej otworzyły się oczy, jakby i ona poczuła, że wreszcie trafiła na różdżkę, która się dla niej nadaje. Machnęła nią z entuzjazmem, co doprowadziło do tego, że stos pudeł z wypróbowanymi już „patyczkami” zwalił się na chłopca, który właśnie wszedł do sklepu.
- Ojej! - zawołała Lily przerażona, po czym razem z panem Ollivanderem podbiegli do poszkodowanego. Sprzedawca machnął krótko różdżką, a pudła powróciły na swoje miejsce. Czarnowłosy chłopak o orzechowych oczach podniósł się z podłogi, wciąż nieco oszołomiony. - Przepraszam... - wydukała mała Lilianne, pomagając mu wstać.
- Nic się nie stało - odparł i przyjrzał się dziewczynce z uśmiechem. - Jestem James Potter - oznajmił z błyskiem w oku, podając zdezorientowanej rówieśniczce rękę.
- Lily Evans... - przedstawiła się, a jej twarz zalał płomienny rumieniec.
- Pierwszy raz do Hogwartu? - zapytał James, przyglądając się jej szacie, którą kupiła wcześniej u Madame Malkin. Moje młodsze „ja” żarliwie pokiwało rudą głową.
- Ekhem - chrząknął pan Ollivander znacząco, aby przypomnieć dzieciom o swoim istnieniu.
Lily, nieco speszona, zapłaciła za różdżkę, krótko pożegnała się z nowo poznanym kolegą i wyszła ze sklepu W tym momencie obrazy zaczęły się ze sobą zlewać. W chwilę później zdałam sobie sprawę, że znalazłam się znowu na łóżku w dormitorium dziewcząt. Na mojej twarzy zagościł lekki uśmiech na samo wspomnienie widzianych w myślodsiewni zdarzeń.
To było niesamowite uczucie zobaczyć jedenastoletnią wersję siebie i Jamesa. Czułam się tak, jakbym oglądała program telewizyjny z sobą w roli głównej. Dostałam naprawdę wyjątkowy prezent…
Ostrożnie odłożyłam myślodsiewnię i z błogim westchnieniem zapadłam się w miękkie poduszki, dziękując Bogu, że jest niedziela i mogę sobie dłużej pospać. W innym wypadku na pewno nie udałoby mi się wstać na lekcje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz