niedziela, 12 sierpnia 2012

Urodziny


Gdy blada wiązka światła wpadła do naszego dormitorium i skupiła się na mojej twarzy, otworzyłam oczy i usiadłam nerwowo na łóżku. Wyplątawszy się z pościeli, rzuciłam baczne spojrzenie ścianie, na której wisiał niewielki, papierowy kalendarzyk. Tak, to dziś! Piętnasty listopada i moje siedemnaste urodziny… Wreszcie stałam się pełnoletnią czarownicą, która może używać magii i która będzie traktowana jak dorosła!
Energicznym krokiem ruszyłam w kierunku łazienki, gdzie spędziłam więcej czasu niż zazwyczaj, zajęta upinaniem włosów i wklepywaniem w skórę maseczek rozświetlających. W końcu musiałam dziś wyglądać znacznie ładniej niż na co dzień. Gdy wreszcie byłam zadowolona z efektów swoich starań na tyle, by opuścić łazienkę, pierwszą osobą, z którą się dziś zetknęłam, była Emily.
- Ooo… Lily… - zaczęła Nortonówna zaspanym głosem.
- Tak? - zapytałam, uśmiechając się promiennie.
- Wiesz... Wczoraj wieczorem zgubiłam twoje notatki z eliksirów.
- Co? - zapytałam zdziwiona. Byłam przekonana, że usłyszę urodzinowe życzenia, więc nie zrozumiałam za dobrze tego, co do mnie powiedziała.
- Wczoraj, kiedy się z nich uczyłam, przyszedł Syriusz, więc je odłożyłam, ale później już ich nie znalazłam… - odparła ze skruchą. Pomyślałam sobie, że Emily po prostu nie jest na tyle rozbudzona, by uzmysłowić sobie, jaki mamy dziś dzień, więc nie powinnam się na nią gniewać.
- W porządku – odparłam, uśmiechając się do niej krzepiąco – Później sama ich poszukam.
- Dzięki za wyrozumiałość… - westchnęła z ulgą Emily. – No to idę pod prysznic – dodała, po czym zniknęła za drzwiami łazienki, nucąc pod nosem coś wesołego.
Nie zamierzałam dopuścić, by ten jeden incydent wpłynął na mój nastrój, więc zmusiłam się do uśmiechu, po czym zeszłam do pokoju wspólnego i zajęłam miejsce przy kominku, w swoim ulubionym fotelu. Przymknęłam oczy i postanowiłam trochę się zrelaksować, ale usłyszałam nad głową ciepły, wesoły głos.
- Cześć, Evans.
- O, cześć, Syriuszu – odparłam, otwierając leniwie oczy.
- Nie wiesz, gdzie jest Pusia? - spytał chłopak.
- Kto? – zapytałam, mrugając kilkakrotnie – Aaa, Emily jest w łazience – odparłam nieprzytomnie.
Łapa uśmiechnął się raz jeszcze i ruszył w kierunku dormitorium dziewcząt. Ponieważ pokój wspólny był jeszcze pusty, swobodnie zmienił się w psa i żwawym krokiem wspiął się po schodach. Cóż, kogo jak kogo, ale Syriusza Blacka nie powinnam obwiniać o to, że nie zna daty moich urodzin. To byłoby wręcz dziwne, gdyby złożył mi życzenia.
Przeciągnęłam się leniwie i postanowiłam pójść do Wielkiej Sali na śniadanie. Co jak co, ale porządne napełnienie żołądka z pewnością pomoże mi nabrać energii na całą resztę dnia, nawet jeśli czeka mnie więcej przykrych niespodzianek. Kiedy jednak znalazłam się w najbardziej reprezentatywnym pomieszczeniu naszej szkoły, zauważyłam, że stoły w ogóle nie są nakryte, a wszędzie wokół panuje zamieszanie.
- Co się dzieje? – zapytałam jednej z Gryfonek, Rose, która stała najbliżej mnie.
- Ktoś podłożył w kuchni łajnobomby - odparła dziewczyna – Śniadanie nie nadaje się do zjedzenia.
Poczułam się tak, jakby z moich płuc uleciało całe powietrze. Jeszcze nigdy, przez wszystkie lata spędzone przeze mnie w Hogwarcie, nie doszło do sytuacji, w której uczniowie nie dostaliby śniadania. Fakt, że coś takiego zdarzyło się akurat w moje siedemnaste urodziny – z pewnością nie mógł poprawić mi samopoczucia...
Westchnęłam ciężko i z wciąż pustym żołądkiem powlokłam się w drogę powrotną do Wieży Gryffindoru. Na jednym z korytarzy natknęłam się jednak na Courtney, która, wciśnięta w okienną wnękę, studiowała zawzięcie zawartość kawałka pergaminu z bardzo przygnębioną miną.
- Coś się stało? – zapytałam, podchodząc do przyjaciółki.
- Pisze, że nie może przyjechać - odparła dziewczyna ze złością.
- Kto? Michael?
- Taaak... Ostatnio prawie w ogóle się nie odzywa. Taki związek na odległość chyba naprawdę nie ma sensu…
- Nie mów tak! - zaprzeczyłam stanowczo, zapominając na chwilę o swoich kłopotach. – W każdym związku zdarzają się chwile zwątpienia, ale trzeba się starać je zwalczyć.
- Obiecał, że będzie pisać co najmniej raz w tygodniu, a tu proszę!
- Przecież wiesz, że pracuje – odparłam, próbując usprawiedliwić chłopaka.
- Ale to moja ciocia załatwiła mu pracę! Gdyby nie ona, nie byłby teraz nauczycielem transmutacji w Beauxbatons. Chyba ta nowa posada uderzyła mu do głowy! – stwierdziła Courtney, ze złością gniotąc pergamin w dłoni.
- Po prostu ma teraz więcej obowiązków – powiedziałam, uśmiechając się do przyjaciółki kojąco – Musi się przyzwyczaić do tego, że jest samodzielny, zarabia na swoje utrzymanie i...
- A jeśli on tam kogoś ma? - zapytała Courtney, podnosząc na mnie wilgotne od łez oczy. Nie mogłam uwierzyć, że ta wieczna optymistka tak bardzo przejęła się faktem, że Michael rzadko do niej pisze. Musiała być w nim zakochana znacznie bardziej, niż podejrzewałam.
- Jestem pewna, że myśli tylko o tobie – odparłam z przekonaniem, na darmo próbując wlać w serce dziewczyny choć trochę otuchy – Po prostu potrzebuje czasu, żeby odnaleźć się w nowej sytuacji, ale to na pewno nie oznacza, że…
- W Beauxbatons jest wiele ładnych dziewczyn... – stwierdziła Courtney, zupełnie ignorując moją poprzednią kwestię. Po kilku nieudanych próbach poprawienia jej nastroju doszłam do wniosku, że moje metody pocieszenia prędzej którąś z nas doprowadzą do wybuchu niż pomogą, więc dałam sobie spokój i poszłam prosto do naszego pokoju wspólnego, starając się wymyślić dobre argumenty, które mogłabym wykorzystać przy okazji najbliższej rozmowy z Courtney. Nie zamierzałam dopuścić do tego, by wciąż dręczyła się bezpodstawnymi podejrzeniami.
- Lily! Muszę ci coś powiedzieć! – zawołał podekscytowany James, gdy tylko pojawiłam się w zasięgu jego wzroku.
- Słucham? - zapytałam z uśmiechem, gotowa na przyjmowanie życzeń.
- Nie mogę iść dzisiaj z tobą do Hogsmeade - powiedział i zrobił taką minę, jakby naprawdę było mu przykro z tego powodu – Mamy trening quidditcha. Za tydzień mecz ze Slytherinem. Chyba się nie gniewasz?
- Nie - skłamałam. - W porządku, rozumiem.
- Dzięki - rzekł James z ulgą, cmoknął mnie w policzek i odszedł w kierunku Huncwotów, grających w kącie w Eksplodującego Durnia.     
Jeśli poczułam się rozczarowana, gdy nie doczekałam się życzeń od Emily, jeśli podłamał mnie fakt, że nie mogłam zjeść śniadania i jeśli zasmuciły mnie problemy Courtney, to teraz zostałam dosłownie wbita w ziemię. James… Jak James mógł zapomnieć? Składał mi przecież życzenia co roku, więc jak to możliwe, że nie zrobił tego teraz, kiedy wreszcie jestem jego dziewczyną? Dlaczego wszystko dziś tak fatalnie się układa? Jestem na nogach od dwóch godzin, a spotkało mnie już tyle przykrości, że aż trudno myśleć bez lęku o reszcie dnia…

*

Część przedpołudnia spędziłam w dormitorium, rozmyślając nad swoją nieciekawą sytuacją. Kiedy jednak doszłam do wniosku, że rozpamiętywanie nieudanego poranka w niczym mi nie pomoże, zdecydowałam, że wybiorę się na spacer. Chwila samotności na mroźnym powietrzu z pewnością dobrze mi zrobi. Wygrzebałam z kufra płaszcz, czapkę, szalik i zimowe buty, po czym, ubrana w to wszystko, wyszłam na błonia. Listopadowe powietrze było chłodne i rześkie, a gdy wypełniło moje płuca, poczułam przypływ energii, której tak mi brakowało. Instynktownie ruszyłam w kierunku polanki, którą James pokazał mi na Walentynki w piątej klasie. Choć nie byłam tam od tak dawna, znalazłam ją bez trudu. Skałka w kształcie serca była równie piękna jak wtedy, a zapach kwiatów rosnących wokół niej – równie intensywny.
Przypomniało mi się, jakie uczucia towarzyszyły mi, gdy znalazłam się tu ostatnim razem, a James nieoczekiwanie mnie pocałował. Mimowolnie zatęskniłam za siłą jego ramion i dotykiem ust. Wtedy, gdy byłam dla niego niedostępna, ciągle starał się zwracać na siebie moją uwagę, a teraz, gdy jestem już jego dziewczyną, pośpiesznie cmoknął mnie w policzek i zapomniał o moich urodzinach…
Poczułam, jak pod powiekami zaczynają gromadzić mi się łzy, po czym kilka z nich spłynęło mi po policzkach. Energicznie przetarłam ręką oczy, nie chcąc dopuścić do tego, bym rozkleiła się na dobre. O nie! Nie mogę pozwolić sobie na żadne chwile słabości! Trudno przecież oczekiwać, że moje urodziny są ważne dla innych tak samo jak dla mnie, prawda? Emily jest skupiona na Syriuszu, Courtney na Michaelu, który do niej nie pisze, skrzaty domowe na ratowaniu kuchni, a James na quidditchu. To całkiem naturalne i nie powinnam przykładać do tego wielkiej wagi. Dzisiejszy dzień jest taki sam jak inne, a że przy okazji mam urodziny… Cóż, to na pewno nie powód, by oczekiwać, że każdy, kogo dzisiaj spotkam, ma obowiązek o tym pamiętać.
- Oszukujesz samą siebie, Lily Evans… - szepnął głosik w mojej głowie, który nie odzywał się od czasu, jak wreszcie zdecydowałam się zostać dziewczyną Jamesa Pottera. No tak, moja podświadomość znowu daje mi sygnał, że nie potrafię dobrze zinterpretować własnych uczuć…
Gwałtownie poderwałam się z miejsca, czując, że jeśli posiedzę tu choć minutę dłużej, wykrzyczę na całe gardło wszystkie swoje żale. Postanowiłam skorzystać ze sprawdzonego sposobu wyciszenia się i poszłam prosto do biblioteki. Zdjęłam z półek chyba z piętnaście książek i z trudem doniosłam je do stolika w najbardziej ustronnym miejscu pomieszczenia. Od niechcenia sięgnęłam po pierwszy z tomów, który okazał się być „Krótką Historią Hogwartu”, po czym przyjrzałam się rycinie przedstawiającej Godryka Gryffindora. Gdy zajęłam się odczytywaniem adnotacji pod ilustracją, przysiadła się do mnie rozpromieniona Emily.
- Uczysz się? – zapytała, przyglądając się stercie rozłożonych przy mnie książek.
- Tak – odparłam, odrywając wzrok od ryciny. – Niedługo owutemy, pamiętaj.
- Podziwiam cię – stwierdziła Emily szczerze. – Wybierasz się dziś z nami do Hogsmeade?
- Nie, raczej nie… Poczytam sobie. Zresztą, James ma trening.
- Jak wolisz – odparła Emily, po czym podniosła się z miejsca.
- Dlaczego Syriusz nazywa cię Pusią? – zapytałam, przypominając sobie nagle poranne spotkanie z Blackiem.
- Och! - dziewczyna zarumieniła się nagle. - No bo mam puszyste włosy - oznajmiła z dumą, mimowolnie przeczesując je palcami. Rzeczywiście, blond czuprynka Emily była naprawdę bardzo ładna.
- Faktycznie – odparłam. Gorączkowo usiłowałam wymyślić cokolwiek, co mogłabym jeszcze powiedzieć przyjaciółce, ale, szczerze powiedziawszy, odczułam ulgę, kiedy sobie poszła. Choć próbowałam przekonywać samą siebie, że jest inaczej, byłam na Emily trochę zła, więc na pewno lepiej będzie, jeśli mój gniew wypali się sam, niż gdybym miała wyładowywać na Nortonównie swój żal.
Spędziłam w bibliotece ładnych kilka godzin. Szybko jednak przestało mnie interesować oglądanie rycin, czytanie historycznych relacji czy indeksów zaklęć. Siedziałam przy stoliku, z głową podpartą rękoma i myślałam o tym, że bardzo bym chciała, aby ten dzień nareszcie się skończył. Przeżyłam już dość rozczarowań jak na jedne urodziny. Jedynym pozytywnym aspektem dnia był fakt, że gdy po wyjściu z biblioteki zajrzałam do sowiarni, czekała tam na mnie urodzinowa kartka od taty. No tak, przez całe to zamieszanie w kuchni, Laurel nie mogła dostarczyć mi przesyłki podczas śniadania… Ze wzruszeniem przebiegłam wzrokiem po wypisanych ręką ojca życzeniach, po czym przyłożyłam sobie kartkę do serca. Jak to dobrze, że chociaż jedna osoba na całym świecie o mnie pamięta.
- Kochany tatuś… - szepnęłam, machinalnie głaskając Laurel po główce. Ponownie zrobiło mi się bardzo przykro, gdy przypomniałam sobie, że poza ojcem nikt o mnie dziś nie pomyślał. Postanowiłam jak najszybciej wrócić do dormitorium i pójść spać. Kiedy wstanę, nie będzie już moich urodzin, więc po prostu przejdę nad całą tą sytuacją do porządku dziennego. Tak, tak właśnie zrobię!
- Hasło? - zapytała Gruba Dama, gdy kilka minut później stanęłam przed jej portretem.
- Złoto odwagi - odparłam posępnie. Obraz poruszył się nieznacznie, ale nie odsunął.
- Hasło zostało zmienione dwie godziny temu - odparła chłodno Gruba Dama.
- Och!
No tak, uzgodniliśmy z Jamesem, że 15-tego każdego miesiąca, jako prefekci naczelni, będziemy zmieniać hasła do pokoju wspólnego. Zrobiliśmy sobie nawet listę takich haseł i Rogacz pewnie zdecydował się wykorzystać kolejne, zanim poszedł na swój trening. Tyle tylko, że zupełnie nie pamiętałam, jakie miało ono być.
- Więc mnie nie wpuścisz? – zapytałam ze złością – Przecież jestem w Gryffindorze. Mało tego, jestem prefektem naczelnym!
- Tym bardziej powinnaś znać hasło – Gruba Dama pozostawała nieprzejednana – Regulamin regulaminem. Wiesz, co by się stało, gdybym postąpiła niezgodnie z przepisami?
- No co? - zapytałam obojętnie.
- Zostałabym potraktowana jak zwykła akwarela! - syknął obraz z oburzeniem.
- To znaczy?
- To znaczy, że zawiesiliby mnie w pełnieniu obowiązków.
- To jeszcze nie taka tragedia... - mruknęłam, siadając na progu i opierając się plecami o ścianę.
- To degradacja! - oburzyła się Gruba Dama. Nie zwróciłam jednak na to większej uwagi.
- Wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie... - burknęłam pod nosem.
- Takie życie - odparł obraz smętnie. - Nie można się poddawać i trzeba zawsze iść naprzód!
- Nie mogę... - odparłam.
- A to niby dlaczego? - zapytała Gruba Dama ze zdumieniem.
- Bo stoisz mi na drodze. - odparłam, uśmiechając się ironicznie.
- Och - stropiła się moja rozmówczyni, po czym odsunęła się, ukazując wejście do pokoju wspólnego. - Tylko nikomu ani słowa… - szepnęła, uśmiechając się do mnie porozumiewawczo. - A teraz idź naprzód!
- Dzięki - odparłam, wchodząc do środka. Powolnym krokiem ruszyłam w kierunku dormitorium dziewcząt. Gdy znalazłam się wreszcie w sypialni, nie miałam już siły walczyć z narastającym żalem, frustracją i poczuciem osamotnienia. Łzy skapywały mi po policzkach jedna za drugą, a ja zupełnie nie czułam potrzeby, by wziąć się w garść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz