Kiedy
otworzyłam oczy, na budziku, stojącym na nocnej szafce, dochodziła godzina
szósta trzydzieści. Przetarłam powieki i ziewnęłam potężnie, po czym rozsunęłam
kotary łóżka.
Zaraz,
zaraz...
Dormitorium,
w którym się znajdowałam, na pewno nie było moje, a czupryny, wystające zza
kołder innych łóżek, nie należały do moich przyjaciółek. W chwili, gdy powoli
zdobywałam rozeznanie, gdzie się znajduję, drzwi łazienki otworzyły się i
zobaczyłam w nich Jamesa, uśmiechającego się do mnie promiennie.
- Jak się
spało? - zapytał szeptem, aby nie obudzić pozostałych Huncwotów.
-
Dobrze... - odparłam, myśląc gorączkowo, co robię w dormitorium chłopaków. Gdy
wreszcie przypomniałam sobie wczorajszą rozmowę z Alice, poczułam nieprzyjemny
ucisk w żołądku i momentalnie posmutniałam.
- Co się
stało? - zapytał z troską Rogacz, obejmując mnie ramieniem. To było aż
niezwykłe, jak szybko dostrzegał każdą zmianę mojego nastroju. Chociaż byłam
pewna, że poczułabym dużą ulgę, mogąc mu się zwierzyć z tego, czego się
dowiedziałam, postanowiłam być lojalna względem Alice.
- Mogę
skorzystać z łazienki? - zapytałam, chcąc odwlec chwilę, w której James ponowi
swoje pytanie.
Chłopak
skinął głową i chyba chciał coś jeszcze powiedzieć, ale, nie czekając ani
chwili, zamknęłam za sobą drzwi.
Łazienka
Huncwotów teoretycznie była podobna do naszej, chociaż panował w niej znacznie
większy bałagan. Na lustrach widoczne były dawno nie czyszczone zacieki,
ręczniki sprawiały wrażenie, jakby nie zawsze pamiętano o ich wypraniu, no i
półki nie były zawalone kosmetykami, jak to miało miejsce w u nas.
Bez
pośpiechu umyłam się i poprawiłam fryzurę, cały czas zastanawiając się, jak się
wywinąć od odpowiedzi na pytanie Jamesa. Gdy wyszłam wreszcie z łazienki,
Rogacz podniósł się z łóżka i spojrzał na mnie wyczekująco.
- To...
zobaczymy się na śniadaniu - powiedziałam i szybkim krokiem podeszłam do drzwi.
James jednak nie należał do osób, które można łatwo spławić. Złapał mnie za
przegub i odwrócił w taki sposób, że siłą rzeczy musiałam na niego spojrzeć.
- Lily...
Wiem, że coś się stało - powiedział ciepło, ale stanowczo – Pani prefekt z
pewnością nie spędziłaby nocy w męskim dormitorium, gdyby wszystko było w
porządku.
- Nie mogę
ci powiedzieć… - wydukałam, nie patrząc mu w oczy – To nie tak, że ci nie ufam…
Po prostu naprawdę nie mogę – dodałam szybko.
- Alice
się znalazła? – zapytał. Czułam, że domyślił się już, że to z jej powodu
odwiedziłam go w nocy, ale wciąż zdawałam sobie sprawę, że nie o wszystkim mogę
mu opowiedzieć.
- Tak –
odparłam. - Była u Hagrida. O mało nas nie wyrzucili ze szkoły, bo złamałyśmy
te nowe przepisy... Aaa, i twoja
peleryna u niego została. Pójdę po nią po zajęciach.
- Nie
trzeba, sam skoczę do Hagrida.
- No to…
pójdę się przebrać – mruknęłam, po czym wyminęłam chłopaka i wydostałam się z
dormitorium. Byłam mu bardzo wdzięczna, że nie próbował mnie zatrzymywać.
*
Gdy znalazłam się w naszej sypialni, z ulgą
zauważyłam, że wszystkie moje współlokatorki wciąż są w swoich łóżkach. Na
palcach przedostałam się do swego kufra, wyciągnęłam szatę do przebrania i
zamknęłam się w łazience. Gdy jednak z niej wyszłam, stanęłam oko w oko z
Alice.
- Gdzie
byłaś w nocy? – zapytała Larsson bez żadnego wstępu.
- Eee... -
bąknęłam, rumieniąc się nagle - U Jamesa. Ale NIC nie zaszło - dodałam szybko,
na widok miny przyjaciółki.
Alice
rzuciła mi spojrzenie w stylu „bujać to ja, ale nie mnie”, po czym zabrała się
za porządkowanie swoich notatek. Kiedy tak na nią patrzyłam, wydawało mi się
nie do pomyślenia, że wczorajsze zdarzenia naprawdę miały miejsce. Moja
przyjaciółka zachowywała się tak naturalnie, że sprawiło mi to fizyczny ból,
kiedy uświadomiłam sobie, jak bardzo musi się do tego zmuszać. Sama jednak nie
chciałam poruszać tematu jej rodziców, więc również udawałam, że nic się nie
wydarzyło.
W pewnej
chwili ciszę między nami przerwał irytujący dźwięk budzika. Zza jednej z kotar
wysunęła się ręka, która strąciła go na podłogę. Po chwili jej właścicielka
mruknęła ponuro:
- Niech już
będzie sobota...
- Wstawaj,
Emily, bo znowu się spóźnimy – oznajmiłam raźno, rozsuwając kotary jej łóżka.
Nortonówna mocniej wczepiła się w kołdrę, jakby podejrzewała, że zamierzam
wyciągnąć ją z łóżka siłą.
- Daj mi
spokój, Lily... Chociaż ten jeden, jedyny raz…
- A nie
dam - odparłam zaczepnie, zabierając jej poduszkę. Kiedy i to nie pomogło,
wyciągnęłam zza pazuchy różdżkę i powiedziałam nad głową dziewczyny - Aquamenti!
Strumień
zimnej wody ugodził Emily prosto w twarz. Przyjaciółka zerwała się z łóżka z
wrzaskiem i wbiegła do łazienki, odgrażając mi się pięścią. Kątem oka
zauważyłam, że moje metody budzenia rozbawiły nieco Alice, więc uznałam, że
tymczasowy gniew Nortonówny jest adekwatną zapłatą za ten nieśmiały, delikatny
uśmiech.
- Wstałam.
Zadowolona?- zapytała Emily niechętnie, gdy opuściła już łazienkę, przebrana i
uczesana. Obdarzyłam ją serdecznym uśmiechem, po czym poszłyśmy razem na
śniadanie do Wielkiej Sali - Mniam, naleśniki! - zawołała dziewczyna radośnie,
zapominając widocznie o swoim złym humorze.
I ja, i
Emily łapczywie zabrałyśmy się za śniadanie. Jedynie Alice nie podzielała
naszego apetytu i entuzjazmu. Wpatrywała się w swój talerz bez przekonania,
bawiąc się widelcem.
- Alice,
zjedz coś. - zachęcałam.
- Nie
jestem głodna – odparła, próbując się uśmiechnąć.
Właśnie
miałam zamiar coś jej odpowiedzieć, gdy nagle do Wielkiej Sali wleciało
kilkaset sów z listami i paczuszkami. Bardzo się zdziwiłam, kiedy wylądowała
przy mnie Laurel (Hagridowi szybko udało się wyleczyć jej skrzydło) z listem,
przywiązanym do nóżki. Ojciec od bardzo dawna się do mnie nie odzywał, a
Petunia... Cóż... nie wydawało mi się, by szukała ze mną kontaktu. Z
zaciekawieniem odebrałam jednak liścik i przeczytałam:
Kochana
Lily,
Na
pewno bardzo dziwi Cię mój list. W życiu bym nie pomyślała, że będę wysyłać
kiedyś cokolwiek do Hogwartu!. Bardzo pomogła mi mama. W każdym razie
chciałabym Ci opowiedzieć to i owo, co słychać w naszym nudnym i bezbarwnym
świecie mugoli, bo jestem pewna, że nie masz wieści od taty ani tej Twojej
gburowatej siostrzyczki.
Pan
Evans został wiceprezesem firmy, w której pracuje, więc jest teraz bardzo
zabiegany i nie ma czasu, żeby do Ciebie napisać, chociaż ciągle o Tobie myśli.
U mnie i u mamy wszystko w porządku. W ogóle, to od wakacji często utrzymujemy
kontakt z Twoim ojcem, więc wszyscy jesteśmy teraz jak jedna, wielka rodzina.
Mam nadzieję, że się z tego ucieszysz.
A
tak poza tym, to... zakochałam się!
Nazywa się William Granger i zamierza zostać w przyszłości dentystą.
Cóż, niezbyt przyjemny zawód, ale chyba też wybiorę się na stomatologię, żeby
być bliżej niego. Podobno nawet nie płacą najgorzej.
Jest
jeszcze coś bardzo ważnego, o czym chciałabym z Tobą porozmawiać. Gdyby udało
ci się zdobyć trochę proszku Fiuu, mogłabyś pojawić się w moim kominku i
pogadałybyśmy spokojnie (tak przynajmniej twierdzi moja mama, ja się na tym nie
znam i rozmowa przez kominek to dla mnie zupełna abstrakcja). Jakby co, to mój
adres: Little Street 17, Londyn. Mam nadzieję, że wszystko się uda, bo sprawa jest
naprawdę bardzo ważna!
Pozdrawiam,
Grace.
Zaskoczona,
schowałam list do kieszeni szaty, zastanawiając się, o co chodzi Grace. Co było
na tyle ważne, by nie mogła mi o tym napisać w liście? Może coś nie tak z tatą
lub Tunią? Nie, przecież pisała, że wszystko u nich w porządku...
Spojrzałam
na Emily, w nadziei, że będzie mogła pomóc mi rozgryźć tę zagadkę, ale była
akurat zajęta czytaniem bardzo długiego listu od swoich rodziców. Z kolei Alice
wpatrywała się tępo w jakiś artykuł z „Proroka Codziennego” z miną, która nie
wróżyła niczego dobrego.
- Co
piszą? - zapytałam ostrożnie.
Alice nie
odpowiedziała. Podała mi gazetę i wpatrzyła się w swój, wciąż pełny, talerz.
Zauważyłam, że zaciska pięści na kolanach.
TRAGICZNY
ZGON W AZKABANIE
Ashley i Arnold Larsson, skazani wczoraj na dożywotni pobyt w Azkabanie za służbę Sami Wiecie Komu, zginęli po zaledwie dwóch godzinach w więzieniu, w niewyjaśnionych okolicznościach. Z pewnością przyczyną ich śmierci nie byli dementorzy, którzy, jak powszechnie wiadomo, zdolności uśmiercających nie posiadają. Minister Magii – Milicenta Bagnold zaprzecza, aby morderstwa dokonał ktoś z zewnątrz. „Nikt nie jest w stanie dostać się niepostrzeżenie do Azkabanu" - wyjaśnia. „Powinniście się raczej cieszyć. O dwóch śmierciożerców mniej. I nie mieszajcie w to wszystko Ministerstwa” - dodaje, grożąc palcem. Jak wobec tego wytłumaczyć zgon państwa Larsson? Jedno jest pewne. To zdarzenie wykazało niesubordynację Ministerstwa. Redakcja naszej gazety zaleca dodatkowe środki ostrożności (nie tylko w Azkabanie, ale także poza nim).
Nie byłam
w stanie powiedzieć czegokolwiek. Rozejrzałam się gorączkowo po Wielkiej Sali,
jednak nikt nie trzymał w swoich rękach „Proroka". Najwidoczniej profesor
Dumbledore zadbał o to, by pozostali uczniowie nie mogli dowiedzieć się, kim
byli ani jak zginęli rodzice Alice.
Gdy
odłożyłam gazetę, dziewczyna spojrzała na mnie pytająco, zupełnie jakby miała
nadzieję, że będę w stanie jakoś zaprzeczyć temu, co przeczytałam.
- Bardzo
mi przykro… - szepnęłam, dotykając jej ramienia.
Usta Alice
wygięły się w podkówkę, a do jej oczu napłynęły łzy. Zanim byłam w stanie w
jakikolwiek sposób zareagować, poderwała się z miejsca i wybiegła z Wielkiej
Sali, przyciągając jak magnes spojrzenia zaciekawionych uczniów. Niewiele myśląc,
pobiegłam za nią.
- Alice! –
zawołałam. – Zatrzymaj się! Porozmawiajmy!
Przyjaciółka
jednak nie zamierzała mnie posłuchać. Biegła tak szybko, że z trudem za nią
nadążałam. W pewnej chwili zobaczyłam, jak zza rogu korytarza wychodzą
Huncwoci. Alice rozepchnęła Jamesa i Syriusza, i przebiegła między nimi.
Chciałam zrobić to samo, ale Rogacz zdecydowanie złapał mnie za rękę,
uniemożliwiając mi dalszy pościg.
- Lily,
wyjaśnisz mi wreszcie, co tu się dzieje? – zapytał, nie kryjąc irytacji.
W jego
głosie było coś takiego, co nakazało mi zrezygnować z wyrwania się z jego
uścisku. Pozwoliłam mu się zaprowadzić do jakiejś pustej klasy. Gdy zostaliśmy
sami, zmusiłam się, by na niego spojrzeć. Spodziewałam się, że zobaczę w jego
oczach złość i rozczarowanie, ale szybko sobie uświadomiłam, że James po prostu
się o mnie martwił.
Pozwoliłam
mu objąć się ramionami i, mówiąc bardziej do szaty na jego piersi niż do niego
samego, opowiedziałam mu wszystko, czego dowiedziałam się o Alice. Wiedziałam,
że dochowa tajemnicy i mogę mu zaufać. Gdy skończyłam, poczułam się dziwnie
lekka, tak jakby wyznanie Jamesowi prawdy sprawiło, że w jakiś magiczny sposób
problem częściowo się rozwiązał.
- Ze
wszystkim sobie poradzimy… - szeptał Rogacz, muskając ustami moje ucho i
głaszcząc mnie po włosach. W tamtej chwili tak bardzo potrzebowałam jego
ciepła, że byłabym gotowa uwierzyć mu we wszystko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz