niedziela, 12 sierpnia 2012

Ze wszystkim sobie poradzimy


Kiedy otworzyłam oczy, na budziku, stojącym na nocnej szafce, dochodziła godzina szósta trzydzieści. Przetarłam powieki i ziewnęłam potężnie, po czym rozsunęłam kotary łóżka.
Zaraz, zaraz...
Dormitorium, w którym się znajdowałam, na pewno nie było moje, a czupryny, wystające zza kołder innych łóżek, nie należały do moich przyjaciółek. W chwili, gdy powoli zdobywałam rozeznanie, gdzie się znajduję, drzwi łazienki otworzyły się i zobaczyłam w nich Jamesa, uśmiechającego się do mnie promiennie.
- Jak się spało? - zapytał szeptem, aby nie obudzić pozostałych Huncwotów.
- Dobrze... - odparłam, myśląc gorączkowo, co robię w dormitorium chłopaków. Gdy wreszcie przypomniałam sobie wczorajszą rozmowę z Alice, poczułam nieprzyjemny ucisk w żołądku i momentalnie posmutniałam.
- Co się stało? - zapytał z troską Rogacz, obejmując mnie ramieniem. To było aż niezwykłe, jak szybko dostrzegał każdą zmianę mojego nastroju. Chociaż byłam pewna, że poczułabym dużą ulgę, mogąc mu się zwierzyć z tego, czego się dowiedziałam, postanowiłam być lojalna względem Alice.
- Mogę skorzystać z łazienki? - zapytałam, chcąc odwlec chwilę, w której James ponowi swoje pytanie.
Chłopak skinął głową i chyba chciał coś jeszcze powiedzieć, ale, nie czekając ani chwili, zamknęłam za sobą drzwi.
Łazienka Huncwotów teoretycznie była podobna do naszej, chociaż panował w niej znacznie większy bałagan. Na lustrach widoczne były dawno nie czyszczone zacieki, ręczniki sprawiały wrażenie, jakby nie zawsze pamiętano o ich wypraniu, no i półki nie były zawalone kosmetykami, jak to miało miejsce w u nas.
Bez pośpiechu umyłam się i poprawiłam fryzurę, cały czas zastanawiając się, jak się wywinąć od odpowiedzi na pytanie Jamesa. Gdy wyszłam wreszcie z łazienki, Rogacz podniósł się z łóżka i spojrzał na mnie wyczekująco.
- To... zobaczymy się na śniadaniu - powiedziałam i szybkim krokiem podeszłam do drzwi. James jednak nie należał do osób, które można łatwo spławić. Złapał mnie za przegub i odwrócił w taki sposób, że siłą rzeczy musiałam na niego spojrzeć.
- Lily... Wiem, że coś się stało - powiedział ciepło, ale stanowczo – Pani prefekt z pewnością nie spędziłaby nocy w męskim dormitorium, gdyby wszystko było w porządku.
- Nie mogę ci powiedzieć… - wydukałam, nie patrząc mu w oczy – To nie tak, że ci nie ufam… Po prostu naprawdę nie mogę – dodałam szybko.
- Alice się znalazła? – zapytał. Czułam, że domyślił się już, że to z jej powodu odwiedziłam go w nocy, ale wciąż zdawałam sobie sprawę, że nie o wszystkim mogę mu opowiedzieć.
- Tak – odparłam. - Była u Hagrida. O mało nas nie wyrzucili ze szkoły, bo złamałyśmy te nowe przepisy...  Aaa, i twoja peleryna u niego została. Pójdę po nią po zajęciach.
- Nie trzeba, sam skoczę do Hagrida.
- No to… pójdę się przebrać – mruknęłam, po czym wyminęłam chłopaka i wydostałam się z dormitorium. Byłam mu bardzo wdzięczna, że nie próbował mnie zatrzymywać.

*

Gdy znalazłam się w naszej sypialni, z ulgą zauważyłam, że wszystkie moje współlokatorki wciąż są w swoich łóżkach. Na palcach przedostałam się do swego kufra, wyciągnęłam szatę do przebrania i zamknęłam się w łazience. Gdy jednak z niej wyszłam, stanęłam oko w oko z Alice.
- Gdzie byłaś w nocy? – zapytała Larsson bez żadnego wstępu.
- Eee... - bąknęłam, rumieniąc się nagle - U Jamesa. Ale NIC nie zaszło - dodałam szybko, na widok miny przyjaciółki.
Alice rzuciła mi spojrzenie w stylu „bujać to ja, ale nie mnie”, po czym zabrała się za porządkowanie swoich notatek. Kiedy tak na nią patrzyłam, wydawało mi się nie do pomyślenia, że wczorajsze zdarzenia naprawdę miały miejsce. Moja przyjaciółka zachowywała się tak naturalnie, że sprawiło mi to fizyczny ból, kiedy uświadomiłam sobie, jak bardzo musi się do tego zmuszać. Sama jednak nie chciałam poruszać tematu jej rodziców, więc również udawałam, że nic się nie wydarzyło.
W pewnej chwili ciszę między nami przerwał irytujący dźwięk budzika. Zza jednej z kotar wysunęła się ręka, która strąciła go na podłogę. Po chwili jej właścicielka mruknęła ponuro:
- Niech już będzie sobota...
- Wstawaj, Emily, bo znowu się spóźnimy – oznajmiłam raźno, rozsuwając kotary jej łóżka. Nortonówna mocniej wczepiła się w kołdrę, jakby podejrzewała, że zamierzam wyciągnąć ją z łóżka siłą.
- Daj mi spokój, Lily... Chociaż ten jeden, jedyny raz…
- A nie dam - odparłam zaczepnie, zabierając jej poduszkę. Kiedy i to nie pomogło, wyciągnęłam zza pazuchy różdżkę i powiedziałam nad głową dziewczyny - Aquamenti!
Strumień zimnej wody ugodził Emily prosto w twarz. Przyjaciółka zerwała się z łóżka z wrzaskiem i wbiegła do łazienki, odgrażając mi się pięścią. Kątem oka zauważyłam, że moje metody budzenia rozbawiły nieco Alice, więc uznałam, że tymczasowy gniew Nortonówny jest adekwatną zapłatą za ten nieśmiały, delikatny uśmiech.
- Wstałam. Zadowolona?- zapytała Emily niechętnie, gdy opuściła już łazienkę, przebrana i uczesana. Obdarzyłam ją serdecznym uśmiechem, po czym poszłyśmy razem na śniadanie do Wielkiej Sali - Mniam, naleśniki! - zawołała dziewczyna radośnie, zapominając widocznie o swoim złym humorze.
I ja, i Emily łapczywie zabrałyśmy się za śniadanie. Jedynie Alice nie podzielała naszego apetytu i entuzjazmu. Wpatrywała się w swój talerz bez przekonania, bawiąc się widelcem.
- Alice, zjedz coś. - zachęcałam.
- Nie jestem głodna – odparła, próbując się uśmiechnąć.
Właśnie miałam zamiar coś jej odpowiedzieć, gdy nagle do Wielkiej Sali wleciało kilkaset sów z listami i paczuszkami. Bardzo się zdziwiłam, kiedy wylądowała przy mnie Laurel (Hagridowi szybko udało się wyleczyć jej skrzydło) z listem, przywiązanym do nóżki. Ojciec od bardzo dawna się do mnie nie odzywał, a Petunia... Cóż... nie wydawało mi się, by szukała ze mną kontaktu. Z zaciekawieniem odebrałam jednak liścik i przeczytałam:

Kochana Lily,
 Na pewno bardzo dziwi Cię mój list. W życiu bym nie pomyślała, że będę wysyłać kiedyś cokolwiek do Hogwartu!. Bardzo pomogła mi mama. W każdym razie chciałabym Ci opowiedzieć to i owo, co słychać w naszym nudnym i bezbarwnym świecie mugoli, bo jestem pewna, że nie masz wieści od taty ani tej Twojej gburowatej siostrzyczki.
Pan Evans został wiceprezesem firmy, w której pracuje, więc jest teraz bardzo zabiegany i nie ma czasu, żeby do Ciebie napisać, chociaż ciągle o Tobie myśli. U mnie i u mamy wszystko w porządku. W ogóle, to od wakacji często utrzymujemy kontakt z Twoim ojcem, więc wszyscy jesteśmy teraz jak jedna, wielka rodzina. Mam nadzieję, że się z tego ucieszysz.
A tak poza tym, to... zakochałam się!  Nazywa się William Granger i zamierza zostać w przyszłości dentystą. Cóż, niezbyt przyjemny zawód, ale chyba też wybiorę się na stomatologię, żeby być bliżej niego. Podobno nawet nie płacą najgorzej.
Jest jeszcze coś bardzo ważnego, o czym chciałabym z Tobą porozmawiać. Gdyby udało ci się zdobyć trochę proszku Fiuu, mogłabyś pojawić się w moim kominku i pogadałybyśmy spokojnie (tak przynajmniej twierdzi moja mama, ja się na tym nie znam i rozmowa przez kominek to dla mnie zupełna abstrakcja). Jakby co, to mój adres: Little Street 17, Londyn. Mam nadzieję, że wszystko się uda, bo sprawa jest naprawdę bardzo ważna!
Pozdrawiam,
Grace.
Zaskoczona, schowałam list do kieszeni szaty, zastanawiając się, o co chodzi Grace. Co było na tyle ważne, by nie mogła mi o tym napisać w liście? Może coś nie tak z tatą lub Tunią? Nie, przecież pisała, że wszystko u nich w porządku...
Spojrzałam na Emily, w nadziei, że będzie mogła pomóc mi rozgryźć tę zagadkę, ale była akurat zajęta czytaniem bardzo długiego listu od swoich rodziców. Z kolei Alice wpatrywała się tępo w jakiś artykuł z „Proroka Codziennego” z miną, która nie wróżyła niczego dobrego.
- Co piszą? - zapytałam ostrożnie.
Alice nie odpowiedziała. Podała mi gazetę i wpatrzyła się w swój, wciąż pełny, talerz. Zauważyłam, że zaciska pięści na kolanach.

TRAGICZNY ZGON W AZKABANIE
 
Ashley i Arnold Larsson, skazani wczoraj na dożywotni pobyt w Azkabanie za służbę Sami Wiecie Komu, zginęli po zaledwie dwóch godzinach w więzieniu, w niewyjaśnionych okolicznościach. Z pewnością przyczyną ich śmierci nie byli dementorzy, którzy, jak powszechnie wiadomo, zdolności uśmiercających nie posiadają. Minister Magii – Milicenta Bagnold zaprzecza, aby morderstwa dokonał ktoś z zewnątrz. „Nikt nie jest w stanie dostać się niepostrzeżenie do Azkabanu" - wyjaśnia. „Powinniście się raczej cieszyć. O dwóch śmierciożerców mniej. I nie mieszajcie w to wszystko Ministerstwa” - dodaje, grożąc palcem. Jak wobec tego wytłumaczyć zgon państwa Larsson? Jedno jest pewne. To zdarzenie wykazało niesubordynację Ministerstwa. Redakcja naszej gazety zaleca dodatkowe środki ostrożności (nie tylko w Azkabanie, ale także poza nim).
Nie byłam w stanie powiedzieć czegokolwiek. Rozejrzałam się gorączkowo po Wielkiej Sali, jednak nikt nie trzymał w swoich rękach „Proroka". Najwidoczniej profesor Dumbledore zadbał o to, by pozostali uczniowie nie mogli dowiedzieć się, kim byli ani jak zginęli rodzice Alice.
Gdy odłożyłam gazetę, dziewczyna spojrzała na mnie pytająco, zupełnie jakby miała nadzieję, że będę w stanie jakoś zaprzeczyć temu, co przeczytałam.
- Bardzo mi przykro… - szepnęłam, dotykając jej ramienia.
Usta Alice wygięły się w podkówkę, a do jej oczu napłynęły łzy. Zanim byłam w stanie w jakikolwiek sposób zareagować, poderwała się z miejsca i wybiegła z Wielkiej Sali, przyciągając jak magnes spojrzenia zaciekawionych uczniów. Niewiele myśląc, pobiegłam za nią.
- Alice! – zawołałam. – Zatrzymaj się! Porozmawiajmy!
Przyjaciółka jednak nie zamierzała mnie posłuchać. Biegła tak szybko, że z trudem za nią nadążałam. W pewnej chwili zobaczyłam, jak zza rogu korytarza wychodzą Huncwoci. Alice rozepchnęła Jamesa i Syriusza, i przebiegła między nimi. Chciałam zrobić to samo, ale Rogacz zdecydowanie złapał mnie za rękę, uniemożliwiając mi dalszy pościg.
- Lily, wyjaśnisz mi wreszcie, co tu się dzieje? – zapytał, nie kryjąc irytacji.
W jego głosie było coś takiego, co nakazało mi zrezygnować z wyrwania się z jego uścisku. Pozwoliłam mu się zaprowadzić do jakiejś pustej klasy. Gdy zostaliśmy sami, zmusiłam się, by na niego spojrzeć. Spodziewałam się, że zobaczę w jego oczach złość i rozczarowanie, ale szybko sobie uświadomiłam, że James po prostu się o mnie martwił.
Pozwoliłam mu objąć się ramionami i, mówiąc bardziej do szaty na jego piersi niż do niego samego, opowiedziałam mu wszystko, czego dowiedziałam się o Alice. Wiedziałam, że dochowa tajemnicy i mogę mu zaufać. Gdy skończyłam, poczułam się dziwnie lekka, tak jakby wyznanie Jamesowi prawdy sprawiło, że w jakiś magiczny sposób problem częściowo się rozwiązał.
- Ze wszystkim sobie poradzimy… - szeptał Rogacz, muskając ustami moje ucho i głaszcząc mnie po włosach. W tamtej chwili tak bardzo potrzebowałam jego ciepła, że byłabym gotowa uwierzyć mu we wszystko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz