niedziela, 12 sierpnia 2012

Tajemnice cz.1


Czas mijał szybko. Ani się obejrzałam, jak nadszedł październik, złocąc wszystko dookoła. Wciąż jednak nie miałam okazji, by właściwie porozmawiać z Jamesem i chociaż za każdym razem, kiedy wybieraliśmy się na wspólny patrol, obiecywałam sobie, że znajdę stosowny moment, by zwrócić jego uwagę na swoje uczucia, to jednak nigdy nic z tego nie wynikało. James zresztą wcale nie ułatwiał mi zadania. Gdyby chociaż zapytał, jak to miał wcześniej w zwyczaju, czy się z nim umówię, mogłabym po prostu się zgodzić i byłoby po sprawie. On jednak, choć często żartował w moim towarzystwie i od czasu do czasu się popisywał, nie zrobił nic, co pozwoliłoby mi sądzić, że wciąż jest mną zainteresowany.
Którejś środy, na początku października, postanowiłam skorzystać wraz z przyjaciółkami z dobrodziejstw jesieni. Poszłyśmy na błonia, by spędzić trochę czasu na świeżym powietrzu i nabrać energii na cały kolejny tydzień. Zima zbliżała się wielkimi krokami i widmo owutemów było coraz wyraźniejsze, ale teraz nie zwracałam na to większej uwagi, wsłuchując się w śpiew ptaków i oddychając pełną piersią powietrzem, które miało jeszcze w sobie posmak lata.
Spojrzałam kątem oka na moje przyjaciółki. Emily siedziała w cieniu rozłożystego dębu, z zamkniętymi oczami i łagodnym uśmiechem na twarzy. Na pewno rozpamiętywała szczegóły swojej ostatniej randki z Blackiem, po której cała była w skowronkach. Courtney zajęta była pisaniem listu do Michaela, Alice zaś siedziała po turecku, nisko pochylona nad książką do transmutacji i poruszała bezgłośnie ustami. Najwidoczniej uczyła się jakiegoś zaklęcia.
Westchnęłam głęboko i położyłam się na plecach, tak, że mogłam patrzeć prosto w niebo. Przyglądałam się chmurom, które przesuwały się leniwie i poczułam błogą radość, która jednak szybko ulotniła się z mego serca, gdy zwróciłam uwagę na jedną z chmurek, odbiegającą kształtem od pozostałych. Przypominała mi złoty znicz, a oprócz tego – moją kolejną porażkę. Podczas ostatniego meczu quidditcha, James Potter po raz kolejny zagwarantował Gryfonom zwycięstwo. Po meczu przeciskałam się przez tłum kibiców, by mu pogratulować, ale ubiegła mnie Candace Larocca. Rzuciła się na Rogacza z takim impetem, że oboje wylądowali na ziemi w akompaniamencie śmiechów i gwizdów…
Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym, że ta małpa leżała na MOIM Jamesie... Z rozmyślań wyrwał mnie jednak głos Emily:
- Wiecie... Syriusz jest taki cudowny...
- Jakbyśmy nie słuchały o tym codziennie - mruknęła Alice, odrywając na chwilę wzrok od podręcznika. Oparła brodę ręką i wpatrzyła się w jezioro, które przez promienie południowego słońca mieniło się wszystkimi kolorami tęczy.
- Michael też jest cudowny - powiedziała Courtney i uśmiechnęła się marzycielsko.
- Czy wy...? - zaczęła Emily, patrząc na dziewczynę pytająco. Courtney uroczo się zarumieniła i udzieliła odpowiedzi twierdzącej, co powitałyśmy niekontrolowanym chichotem.
- Kiedy? - zapytałam, gdy zdążyłam się już nieco uspokoić.
- Na wakacjach... - odparła Courtney, która dla odmiany zrobiła się teraz fioletowa – To dość romantyczna historia… Byliśmy z Michaelem w górach i zgubiliśmy resztę naszej grupy. Bardzo się bałam. Znaleźliśmy małą chatkę i...
- Tam do tego doszło - dokończyła Alice swoim wszystkowiedzącym tonem. Courtney jednak pokręciła przecząco głową.
- Nie. Gdy w najlepsze się całowaliśmy, do chatki wpadł nasz przewodnik. Powiedział, że myślał, że to ostatnie miejsce, w którym może nas znaleźć żywych. Dołączyliśmy do reszty grupy. Potem, kiedy nocowaliśmy w schronisku dla czarodziejów, Michael przyszedł do mojego pokoju i powiedział, że bardzo mnie kocha. Zaczęliśmy się całować i… poniosło nas troszkę… - oznajmiła przyjaciółka, po czym wzięła do ręki pióro i napisała na końcu swojego długiego na trzy stopy listu:

Kocham cię,
Twoja Courtney. 

- I co w tym miało być romantycznego? - rzuciła oschle Alice i ponownie pochyliła się nad książką z transmutacji.
Była jakaś dziwnie zdenerwowana. Chciałam ją zapytać, o co chodzi, ale spodziewając się niemiłej reakcji, dałam sobie spokój. Wiedziałam z własnego, bogatego doświadczenia, że nikomu nie jest przyjemnie, gdy ktoś wtrąca się w jego sprawy, więc wolałam nie naciskać. Na pewno pokłóciła się z Remusem i dlatego teraz nie czuje się komfortowo, słuchając o miłosnych sukcesach Emily i Courtney.
Alice jeszcze przez jakiś czas siedziała nadąsana, z nosem w książce, ale w pewnej chwili poderwała się z miejsca i zawołała donośnie:
- Spóźniłyśmy się!
Zerwałyśmy się z miejsca jak oparzone i rozejrzałyśmy się po błoniach, na których nie było już żadnych uczniów. Widocznie tylko my miałyśmy w zwyczaju zapominać o całym bożym świecie, podczas gdy inni doskonale orientowali się, że jednak trwa rok szkolny. Mało tego, że od dobrych 10 minut trwają też i lekcje. Wbiegłyśmy do szkoły, omal nie potrącając Filcha, który zawołał za nami zgryźliwie:
- Uważajcie, jak łazicie, wy podstrzelone kozy!!!
Na rozwidleniu korytarza pożegnałyśmy się z Courtney, która popędziła na zaklęcia, zaś my wparowałyśmy do klasy obrony przed czarną magią. Profesor Kinglyton nie była specjalnie zadowolona na nasz widok.
- Evans, Norton, Larsson... spóźnienie - zanotowała w swoim zeszycie.
- My... - zaczęła usprawiedliwiać się Emily, z trudem łapiąc oddech - Tego... Były korki na korytarzach - wypaliła. Kinglyton uniosła wysoko brwi i zmierzyła nas ostrym, krytycznym spojrzeniem.
- Siadać - wycedziła, po czym zaczęła kontynuować swój wykład na temat zaklęcia Imperius. Zajęłyśmy miejsca w naszych ławkach i posłałyśmy psorce przepraszające spojrzenie. Zignorowała nas i usiadła za katedrą.
Już od pierwszej lekcji zauważyłam, że Kinglyton, podobnie jak profesor Binns, ma niesamowicie monotonny głos. W przeciwieństwie jednak do nauczyciela historii magii, mówiła o rzeczach tak ważnych, że każdy uczeń słuchał jej z uwagą.
Nie chciałam już w żaden sposób podpaść nauczycielce, więc pilnie notowałam każde jej słowo. W pewnej jednak chwili mój wzrok zatrzymał się na moment na błoniach widocznych z okna, które wyglądały tak pięknie w złoto-czerwonej tonacji, że zupełnie zapomniałam o trwającej lekcji. Podparłam głowę ręką i przyjrzałam się widokowi z rozmarzeniem. Promienie słoneczne odbijały się od tafli jeziora, Wierzba Bijąca prezentowała się nadzwyczaj dostojnie, przybrana w barwy jesieni, mała sówka leciała z dużą prędkością w kierunku mojej klasy… Zaraz, zaraz… Sówka?
Przyjrzałam się uważniej zwierzątku, machającemu gorączkowo skrzydełkami i, zanim zdążyłam ugryźć się w język, zawołałam:
- Laurel!
Profesor Kinglyton błyskawicznie odwróciła się w moją stronę. Jej usta złączyły się w cienką linijkę. Zupełnie zapomniałam, że nauczycielka nosi te samo imię, co moja sówka.
- Co to ma znaczyć, Evans? - wycedziła - Jak śmiesz mówić do mnie po imieniu?
- Ja mówiłam do swojej sowy - odparłam, co wywołało zbiorowe parsknięcie śmiechu. Nie pytając o zgodę, otworzyłam okno i wpuściłam sówkę do środka. Wyglądała okropnie. Miała ranne skrzydło, połamane pazurki i widać było, że ubyło jej wiele piór. Kinglyton wzięła ode mnie zwierzątko i podała je Alice.
- Larsson, zanieś ją do Hagrida i natychmiast wracaj na lekcję. Korków na korytarzach nie powinno być o tej porze - dodała, spoglądając z ukosa na Emily.
Jej uwaga miała być chyba odebrana za dowcip, bo zerknęła na klasę wyczekująco. Gdy nie doczekała się jednak żadnego odzewu, odwróciła się w stronę tablicy i zaczęła coś szkicować.
Kiedy Alice poszła zanieść Laurel Hagridowi, spojrzała na mnie ostro i powiedziała:
- Evans, Gryffindor traci dziesięć punktów. O czwartej chcę cię widzieć w moim gabinecie. Masz szlaban.
Przez salę przemknęły gniewne pomruki.
- Za co? - ośmieliłam się zapytać.
- Po pierwsze: nie powinnaś krzyczeć, po drugie: spóźniłaś się na lekcję.
- Ja też się spóźniłam - oznajmiła nagle Emily, stając w mojej obronie. – Jeśli Lily została ukarana, to ja też powinnam.
- Nie będziesz mi mówić, Norton, co mam robić, a czego nie - warknęła rozgniewana nauczycielka - Koniec dyskusji.
Przez resztę lekcji żadna z nas się nie odezwała.

*

- To niesprawiedliwe... - powiedziała Alice, gdy powoli dochodziła godzina czwarta po południu - Powinna ukarać nas wszystkie, nie tylko ciebie.
- Mam to gdzieś - odparłam lekceważącym tonem - Bardziej martwi mnie Laurel. Jak myślicie, co się z nią stało?
- Hagrid powiedział, że na jej ciele widać ślady pazurów innego ptaka. Ale nie przejmuj się, Lily. Powiedział, że najpóźniej za trzy dni będzie jak nowa.
- Lepiej martw się teraz o siebie - mruknęła Emily, przyglądając mi się ze współczuciem - Ciekawe, co ci wymyśli ta Kinglyton...
Wzruszyłam tylko ramionami i powolnym krokiem opuściłam Wieżę Gryffindoru. Tak naprawdę, wcale nie było mi to takie obojętne. Przez całą drogę zastanawiałam się, jak będzie wyglądał szlaban u nauczycielki. Gdy stanęłam przed drzwiami jej gabinetu, żołądek gwałtownie podskoczył mi do gardła. Siłą woli opanowałam chęć ucieczki i zapukałam do drzwi, mimowolnie wstrzymując oddech.
- Wejdź, Evans. - usłyszałam chłodny głos Kinglyton, który nie wróżył niczego dobrego.
Jej gabinet był chyba najdziwniejszym pomieszczeniem, jakie w życiu widziałam. Podłoga była zrobiona z przejrzystego szkła. Sosnowe meble były jakieś nieproporcjonalnie duże. Na półkach mieściły się opasłe tomy ksiąg oprawionych w skórę oraz dziwne przedmioty, z którymi nie wiadomo było, co zrobić. Całości dopełniała srebrzysta tapeta i ogromny żyrandol, na którym każda świeca jaśniała inną barwą. Nie mogłam powstrzymać westchnienia zachwytu.
- Siadaj, Evans. - powiedziała Kinglyton, wskazując mi krzesło naprzeciwko swego biurka. Dopiero jej głos sprowadził mnie na ziemię. Bądź co bądź, w tym oto gabinecie miałam odpracowywać swój szlaban.
Psorka splotła dłonie i przyjrzała mi się badawczo.
- Będziesz tu przychodzić codziennie, przez cały tydzień - oznajmiła. Zaczniesz od wyczyszczenia klatek chochlików kornwalijskich i akwarium druzgotków. Kiedy skończysz, powiem ci, co dalej.
Pokiwałam twierdząco głową i zabrałam się do pracy, która okazała się nadzwyczaj trudna i niewdzięczna. Musiałam uważać, aby druzgotki nie zrobiły mi krzywdy, a chochliki nie rozprzestrzeniły się po całym gabinecie. Po godzinie byłam już naprawdę zmęczona i miałam kilka zadrapań na dłoniach. Spojrzałam pytająco na Kinglyton, ale nic nie wróżyło szybkiego zakończenia szlabanu.
- No, na co czekasz? - zapytała oschle i pochyliła się nad kawałkiem pergaminu, na którym od ładnych paru minut pisała coś pieczołowicie. Nie zdążyłam jednak udzielić jej odpowiedzi, bo do gabinetu wpadła... Candace Larocca, prefekt Puchonów. Zdziwiła się nieco na mój widok, ale zwróciła się bezpośrednio do nauczycielki:
- Profesor Dumbledore kazał panią zawiadomić, że w jego gabinecie za dwie minuty odbędzie się zebranie nauczycieli.
- Jakie zebranie? - zapytała psorka, całkowicie zbita z tropu - Nic nie wiem o żadnym zebraniu.
Candace podała jej zapieczętowaną kopertę, opatrzoną ślicznym podpisem. Od razu rozpoznałam ten charakter pisma. Nie miałam wątpliwości, że list pochodzi od Dumbledore’a. Kinglyton rozerwała kopertę i przeczytała list. Gdy skończyła, zwróciła się w moim kierunku.
- Evans, pracuj dalej – oznajmiła, po czym razem z Candace opuściła gabinet.
Korzystając z jej nieobecności, zrobiłam sobie kilkuminutową przerwę. Rozejrzałam się bacznie po pomieszczeniu i moją uwagę zwrócił niedokończony list Kinglyton. Zaczęłam czytać:

Szanowna pani Bagnold,
Korzystając z okazji, składam Pani serdeczne gratulacje. Mam nadzieję, że jako nowa Minister Magii uczyni Pani wszystko, aby nasze społeczeństwo nie żyło już w terrorze związanym z Sama Wiesz Kim. W imieniu dyrektora Hogwartu, Szkoły Magii i Czarodziejstwa - Albusa Dumbledore'a, przekazuję Pani zdanie wyżej wymienionego na temat Pani decyzji o przydzieleniu na stanowiska strażników Azkabanu - dementorów.
Dyrektor uważa iż nie jest to dobry pomysł. Otóż wyżej wymienieni dementorzy, jak zapewne Pani wie, są, byli i będą...

W tym momencie list się urywał. Westchnęłam i rozsiadłam się w obitym perkalem fotelu profesor Kinglyton. Minuty mijały, a ona wciąż się nie pojawiała. Zdążyłam już wyczyścić wszystkie klatki chochlików kornwalijskich i akwaria z druzgotkami. Po raz setny już chyba spojrzałam na tarczę zegara. Minęła godzina, dwie, trzy...
- Czy ona myśli, że będę tu siedzieć przez całą noc? - warknęłam do siebie.
Ciekawe, ile może trwać takie zebranie… Może stało się coś złego?
Dla zabicia czasu wzięłam do ręki jedną z książek Kinglyton i zaczęłam ją wertować. W tej właśnie chwili drzwi gabinetu otworzyły się gwałtownie i do pokoju wbiegła... Emily?
- Lily, ratuj!
- O co chodzi? - zapytałam, patrząc na przerażoną przyjaciółkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz