Czas mijał
szybko. Ani się obejrzałam, jak nadszedł październik, złocąc wszystko dookoła.
Wciąż jednak nie miałam okazji, by właściwie porozmawiać z Jamesem i chociaż za
każdym razem, kiedy wybieraliśmy się na wspólny patrol, obiecywałam sobie, że
znajdę stosowny moment, by zwrócić jego uwagę na swoje uczucia, to jednak nigdy
nic z tego nie wynikało. James zresztą wcale nie ułatwiał mi zadania. Gdyby
chociaż zapytał, jak to miał wcześniej w zwyczaju, czy się z nim umówię,
mogłabym po prostu się zgodzić i byłoby po sprawie. On jednak, choć często
żartował w moim towarzystwie i od czasu do czasu się popisywał, nie zrobił nic,
co pozwoliłoby mi sądzić, że wciąż jest mną zainteresowany.
Którejś
środy, na początku października, postanowiłam skorzystać wraz z przyjaciółkami
z dobrodziejstw jesieni. Poszłyśmy na błonia, by spędzić trochę czasu na
świeżym powietrzu i nabrać energii na cały kolejny tydzień. Zima zbliżała się
wielkimi krokami i widmo owutemów było coraz wyraźniejsze, ale teraz nie
zwracałam na to większej uwagi, wsłuchując się w śpiew ptaków i oddychając
pełną piersią powietrzem, które miało jeszcze w sobie posmak lata.
Spojrzałam
kątem oka na moje przyjaciółki. Emily siedziała w cieniu rozłożystego dębu, z
zamkniętymi oczami i łagodnym uśmiechem na twarzy. Na pewno rozpamiętywała
szczegóły swojej ostatniej randki z Blackiem, po której cała była w
skowronkach. Courtney zajęta była pisaniem listu do Michaela, Alice zaś
siedziała po turecku, nisko pochylona nad książką do transmutacji i poruszała
bezgłośnie ustami. Najwidoczniej uczyła się jakiegoś zaklęcia.
Westchnęłam
głęboko i położyłam się na plecach, tak, że mogłam patrzeć prosto w niebo.
Przyglądałam się chmurom, które przesuwały się leniwie i poczułam błogą
radość, która jednak szybko ulotniła się z mego serca, gdy zwróciłam uwagę na
jedną z chmurek, odbiegającą kształtem od pozostałych. Przypominała mi złoty
znicz, a oprócz tego – moją kolejną porażkę. Podczas ostatniego meczu
quidditcha, James Potter po raz kolejny zagwarantował Gryfonom zwycięstwo. Po
meczu przeciskałam się przez tłum kibiców, by mu pogratulować, ale ubiegła mnie
Candace Larocca. Rzuciła się na Rogacza z takim impetem, że oboje wylądowali na
ziemi w akompaniamencie śmiechów i gwizdów…
Wzdrygnęłam
się na samą myśl o tym, że ta małpa leżała na MOIM Jamesie... Z rozmyślań
wyrwał mnie jednak głos Emily:
-
Wiecie... Syriusz jest taki cudowny...
- Jakbyśmy
nie słuchały o tym codziennie - mruknęła Alice, odrywając na chwilę wzrok od
podręcznika. Oparła brodę ręką i wpatrzyła się w jezioro, które przez promienie
południowego słońca mieniło się wszystkimi kolorami tęczy.
- Michael
też jest cudowny - powiedziała Courtney i uśmiechnęła się marzycielsko.
- Czy
wy...? - zaczęła Emily, patrząc na dziewczynę pytająco. Courtney uroczo się
zarumieniła i udzieliła odpowiedzi twierdzącej, co powitałyśmy niekontrolowanym
chichotem.
- Kiedy? -
zapytałam, gdy zdążyłam się już nieco uspokoić.
- Na
wakacjach... - odparła Courtney, która dla odmiany zrobiła się teraz fioletowa
– To dość romantyczna historia… Byliśmy z Michaelem w górach i zgubiliśmy resztę
naszej grupy. Bardzo się bałam. Znaleźliśmy małą chatkę i...
- Tam do
tego doszło - dokończyła Alice swoim wszystkowiedzącym tonem. Courtney jednak
pokręciła przecząco głową.
- Nie. Gdy
w najlepsze się całowaliśmy, do chatki wpadł nasz przewodnik. Powiedział, że
myślał, że to ostatnie miejsce, w którym może nas znaleźć żywych. Dołączyliśmy
do reszty grupy. Potem, kiedy nocowaliśmy w schronisku dla czarodziejów,
Michael przyszedł do mojego pokoju i powiedział, że bardzo mnie kocha.
Zaczęliśmy się całować i… poniosło nas troszkę… - oznajmiła przyjaciółka, po
czym wzięła do ręki pióro i napisała na końcu swojego długiego na trzy stopy
listu:
Kocham cię,
Twoja Courtney.
- I co w
tym miało być romantycznego? - rzuciła oschle Alice i ponownie pochyliła się
nad książką z transmutacji.
Była jakaś
dziwnie zdenerwowana. Chciałam ją zapytać, o co chodzi, ale spodziewając się
niemiłej reakcji, dałam sobie spokój. Wiedziałam z własnego, bogatego
doświadczenia, że nikomu nie jest przyjemnie, gdy ktoś wtrąca się w jego
sprawy, więc wolałam nie naciskać. Na pewno pokłóciła się z Remusem i dlatego
teraz nie czuje się komfortowo, słuchając o miłosnych sukcesach Emily i
Courtney.
Alice jeszcze przez jakiś czas
siedziała nadąsana, z nosem w książce, ale w pewnej chwili poderwała się z
miejsca i zawołała donośnie:
-
Spóźniłyśmy się!
Zerwałyśmy
się z miejsca jak oparzone i rozejrzałyśmy się po błoniach, na których nie było
już żadnych uczniów. Widocznie tylko my miałyśmy w zwyczaju zapominać o całym
bożym świecie, podczas gdy inni doskonale orientowali się, że jednak trwa rok
szkolny. Mało tego, że od dobrych 10 minut trwają też i lekcje. Wbiegłyśmy do
szkoły, omal nie potrącając Filcha, który zawołał za nami zgryźliwie:
-
Uważajcie, jak łazicie, wy podstrzelone kozy!!!
Na rozwidleniu
korytarza pożegnałyśmy się z Courtney, która popędziła na zaklęcia, zaś my
wparowałyśmy do klasy obrony przed czarną magią. Profesor Kinglyton nie była
specjalnie zadowolona na nasz widok.
- Evans,
Norton, Larsson... spóźnienie - zanotowała w swoim zeszycie.
- My... -
zaczęła usprawiedliwiać się Emily, z trudem łapiąc oddech - Tego... Były korki
na korytarzach - wypaliła. Kinglyton uniosła wysoko brwi i zmierzyła nas
ostrym, krytycznym spojrzeniem.
- Siadać -
wycedziła, po czym zaczęła kontynuować swój wykład na temat zaklęcia Imperius.
Zajęłyśmy miejsca w naszych ławkach i posłałyśmy psorce przepraszające
spojrzenie. Zignorowała nas i usiadła za katedrą.
Już od
pierwszej lekcji zauważyłam, że Kinglyton, podobnie jak profesor Binns, ma
niesamowicie monotonny głos. W przeciwieństwie jednak do nauczyciela historii
magii, mówiła o rzeczach tak ważnych, że każdy uczeń słuchał jej z uwagą.
Nie
chciałam już w żaden sposób podpaść nauczycielce, więc pilnie notowałam każde
jej słowo. W pewnej jednak chwili mój wzrok zatrzymał się na moment na błoniach
widocznych z okna, które wyglądały tak pięknie w złoto-czerwonej tonacji, że
zupełnie zapomniałam o trwającej lekcji. Podparłam głowę ręką i przyjrzałam się
widokowi z rozmarzeniem. Promienie słoneczne odbijały się od tafli jeziora,
Wierzba Bijąca prezentowała się nadzwyczaj dostojnie, przybrana w barwy
jesieni, mała sówka leciała z dużą prędkością w kierunku mojej klasy… Zaraz,
zaraz… Sówka?
Przyjrzałam
się uważniej zwierzątku, machającemu gorączkowo skrzydełkami i, zanim zdążyłam
ugryźć się w język, zawołałam:
- Laurel!
Profesor
Kinglyton błyskawicznie odwróciła się w moją stronę. Jej usta złączyły się w
cienką linijkę. Zupełnie zapomniałam, że nauczycielka nosi te samo imię, co
moja sówka.
- Co to ma
znaczyć, Evans? - wycedziła - Jak śmiesz mówić do mnie po imieniu?
- Ja
mówiłam do swojej sowy - odparłam, co wywołało zbiorowe parsknięcie śmiechu.
Nie pytając o zgodę, otworzyłam okno i wpuściłam sówkę do środka. Wyglądała
okropnie. Miała ranne skrzydło, połamane pazurki i widać było, że ubyło jej
wiele piór. Kinglyton wzięła ode mnie zwierzątko i podała je Alice.
- Larsson,
zanieś ją do Hagrida i natychmiast wracaj na lekcję. Korków na korytarzach nie
powinno być o tej porze - dodała, spoglądając z ukosa na Emily.
Jej uwaga
miała być chyba odebrana za dowcip, bo zerknęła na klasę wyczekująco. Gdy nie
doczekała się jednak żadnego odzewu, odwróciła się w stronę tablicy i zaczęła
coś szkicować.
Kiedy
Alice poszła zanieść Laurel Hagridowi, spojrzała na mnie ostro i powiedziała:
- Evans,
Gryffindor traci dziesięć punktów. O czwartej chcę cię widzieć w moim
gabinecie. Masz szlaban.
Przez salę
przemknęły gniewne pomruki.
- Za co? -
ośmieliłam się zapytać.
- Po
pierwsze: nie powinnaś krzyczeć, po drugie: spóźniłaś się na lekcję.
- Ja też
się spóźniłam - oznajmiła nagle Emily, stając w mojej obronie. – Jeśli Lily
została ukarana, to ja też powinnam.
- Nie
będziesz mi mówić, Norton, co mam robić, a czego nie - warknęła rozgniewana
nauczycielka - Koniec dyskusji.
Przez resztę
lekcji żadna z nas się nie odezwała.
*
- To
niesprawiedliwe... - powiedziała Alice, gdy powoli dochodziła godzina czwarta
po południu - Powinna ukarać nas wszystkie, nie tylko ciebie.
- Mam to
gdzieś - odparłam lekceważącym tonem - Bardziej martwi mnie Laurel. Jak
myślicie, co się z nią stało?
- Hagrid
powiedział, że na jej ciele widać ślady pazurów innego ptaka. Ale nie przejmuj
się, Lily. Powiedział, że najpóźniej za trzy dni będzie jak nowa.
- Lepiej
martw się teraz o siebie - mruknęła Emily, przyglądając mi się ze współczuciem
- Ciekawe, co ci wymyśli ta Kinglyton...
Wzruszyłam
tylko ramionami i powolnym krokiem opuściłam Wieżę Gryffindoru. Tak naprawdę,
wcale nie było mi to takie obojętne. Przez całą drogę zastanawiałam się, jak
będzie wyglądał szlaban u nauczycielki. Gdy stanęłam przed drzwiami jej
gabinetu, żołądek gwałtownie podskoczył mi do gardła. Siłą woli opanowałam chęć
ucieczki i zapukałam do drzwi, mimowolnie wstrzymując oddech.
- Wejdź,
Evans. - usłyszałam chłodny głos Kinglyton, który nie wróżył niczego dobrego.
Jej
gabinet był chyba najdziwniejszym pomieszczeniem, jakie w życiu widziałam.
Podłoga była zrobiona z przejrzystego szkła. Sosnowe meble były jakieś
nieproporcjonalnie duże. Na półkach mieściły się opasłe tomy ksiąg oprawionych w
skórę oraz dziwne przedmioty, z którymi nie wiadomo było, co zrobić. Całości
dopełniała srebrzysta tapeta i ogromny żyrandol, na którym każda świeca
jaśniała inną barwą. Nie mogłam powstrzymać westchnienia zachwytu.
- Siadaj,
Evans. - powiedziała Kinglyton, wskazując mi krzesło naprzeciwko swego biurka.
Dopiero jej głos sprowadził mnie na ziemię. Bądź co bądź, w tym oto gabinecie
miałam odpracowywać swój szlaban.
Psorka
splotła dłonie i przyjrzała mi się badawczo.
- Będziesz
tu przychodzić codziennie, przez cały tydzień - oznajmiła. Zaczniesz od
wyczyszczenia klatek chochlików kornwalijskich i akwarium druzgotków. Kiedy
skończysz, powiem ci, co dalej.
Pokiwałam
twierdząco głową i zabrałam się do pracy, która okazała się nadzwyczaj trudna i
niewdzięczna. Musiałam uważać, aby druzgotki nie zrobiły mi krzywdy, a
chochliki nie rozprzestrzeniły się po całym gabinecie. Po godzinie byłam już
naprawdę zmęczona i miałam kilka zadrapań na dłoniach. Spojrzałam pytająco na
Kinglyton, ale nic nie wróżyło szybkiego zakończenia szlabanu.
- No, na
co czekasz? - zapytała oschle i pochyliła się nad kawałkiem pergaminu, na
którym od ładnych paru minut pisała coś pieczołowicie. Nie zdążyłam jednak
udzielić jej odpowiedzi, bo do gabinetu wpadła... Candace Larocca, prefekt Puchonów.
Zdziwiła się nieco na mój widok, ale zwróciła się bezpośrednio do nauczycielki:
- Profesor
Dumbledore kazał panią zawiadomić, że w jego gabinecie za dwie minuty odbędzie
się zebranie nauczycieli.
- Jakie
zebranie? - zapytała psorka, całkowicie zbita z tropu - Nic nie wiem o żadnym
zebraniu.
Candace
podała jej zapieczętowaną kopertę, opatrzoną ślicznym podpisem. Od razu
rozpoznałam ten charakter pisma. Nie miałam wątpliwości, że list pochodzi od
Dumbledore’a. Kinglyton rozerwała kopertę i przeczytała list. Gdy skończyła,
zwróciła się w moim kierunku.
- Evans,
pracuj dalej – oznajmiła, po czym razem z Candace opuściła gabinet.
Korzystając
z jej nieobecności, zrobiłam sobie kilkuminutową przerwę. Rozejrzałam się
bacznie po pomieszczeniu i moją uwagę zwrócił niedokończony list Kinglyton.
Zaczęłam czytać:
Szanowna pani Bagnold,
Korzystając z okazji, składam Pani
serdeczne gratulacje. Mam nadzieję, że jako nowa Minister Magii uczyni
Pani wszystko, aby nasze społeczeństwo nie żyło już w terrorze związanym z Sama
Wiesz Kim. W imieniu dyrektora Hogwartu, Szkoły Magii i Czarodziejstwa - Albusa
Dumbledore'a, przekazuję Pani zdanie wyżej wymienionego na temat Pani decyzji o
przydzieleniu na stanowiska strażników Azkabanu - dementorów.
Dyrektor uważa iż nie jest to dobry
pomysł. Otóż wyżej wymienieni dementorzy, jak zapewne Pani wie, są, byli i
będą...
W tym
momencie list się urywał. Westchnęłam i rozsiadłam się w obitym perkalem fotelu
profesor Kinglyton. Minuty mijały, a ona wciąż się nie pojawiała. Zdążyłam już
wyczyścić wszystkie klatki chochlików kornwalijskich i akwaria z druzgotkami.
Po raz setny już chyba spojrzałam na tarczę zegara. Minęła godzina, dwie,
trzy...
- Czy ona
myśli, że będę tu siedzieć przez całą noc? - warknęłam do siebie.
Ciekawe, ile
może trwać takie zebranie… Może stało się coś złego?
Dla
zabicia czasu wzięłam do ręki jedną z książek Kinglyton i zaczęłam ją wertować.
W tej właśnie chwili drzwi gabinetu otworzyły się gwałtownie i do pokoju
wbiegła... Emily?
- Lily,
ratuj!
- O co chodzi?
- zapytałam, patrząc na przerażoną przyjaciółkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz