niedziela, 12 sierpnia 2012

Powrót


Ranek pierwszego września zwiastował cudowny, słoneczny dzień. Gdy tylko pierwsze promienie słońca zalały światłem mój pokój, otworzyłam oczy i usiadłam na łóżku. Tak, to dziś. Pierwszy września jest właśnie dziś!
Zerwałam się na równe nogi, wykąpałam się, ubrałam i wytaszczyłam kufer ze swojego pokoju, mimo, iż godzina była jeszcze bardzo wczesna. Jak na skrzydłach wpadłam do kuchni i przygotowałam naleśniki dla taty. Aromaty mojej potrawy wyciągnęły z łóżka również i Petunię.
- O, jadalne śniadanie... - powiedziała skrzekliwie i wyciągnęła rękę po naleśnik. Szybko odsunęłam półmisek i uśmiechnęłam się złośliwie.
- To nie dla ciebie.
Tunia wzruszyła sztywno ramionami i poczłapała do lodówki, z której wyciągnęła mleko.
- Bez łaski. Zrobię sobie płatki - mruknęła.
- To zrób - odparłam obojętnie i poszłam zanieść śniadanie tacie.
- A dy gdże sze wyberasz? - zapytała siostrunia kilka minut później, gdy zauważyła, jak podchodzę do drzwi frontowych. Usta miała pełne płatków owsianych, co nadawało jej twarzy wygląd świnki morskiej.
- Mam coś do załatwienia - odparłam tajemniczo i, zanim Petunia zdążyła zadać kolejne pytanie, wyszłam z domu.
Ciepły, letni wietrzyk chłostał mnie po twarzy, a promienie słoneczne natychmiast wywołały mój uśmiech. Żwawym krokiem przecięłam Magnolia Crescent, skręciłam w lewo i, idąc jakiś czas wzdłuż kolejnej z ulic, dotarłam do niewielkiego, miejskiego cmentarza.
Od czasu mojego powrotu do domu - bardzo często przychodziłam na grób mojej mamy. Wpatrując się w wygrawerowane na granitowej płycie litery, układające się w jej imię i nazwisko, opowiadałam półgłosem o swoich przygodach, obawach i nadziejach. Zdaję sobie sprawę, jak śmiesznie mogło to wyglądać z boku, ale niewiele mnie to obchodziło. Będąc na cmentarzu i mogąc zwierzyć się ze wszystkiego mamie, moja tęsknota za nią stawała się nieco mniejsza, a ból – łatwiejszy do zniesienia. Te spacery pomogły mi też uporać się z poczuciem winy po śmierci babci Gertrudy. Wprawdzie wciąż bolało mnie bardzo, że za późno odkryłam jej dobre cechy, ale teraz mogłam już myśleć o tym wszystkim bez wyrzutów sumienia, a to także miało dla mnie duże znaczenie.
- Dziś wracam do Hogwartu… - oznajmiłam z uśmiechem, układając kwiaty przy płycie nagrobnej – I wiesz…? Mam zamiar wreszcie wyznać swoje uczucia Jamesowi… Nie wiem, czy akurat dzisiaj, ale na pewno zrobię to w najbliższym czasie – obiecałam solennie – Myślisz, że się ucieszy? Że dalej mnie jeszcze lubi?
Odpowiedziała mi tylko cisza, ale było w niej coś tak majestatycznego, że odniosłam wrażenie, iż mama udzieliła mi odpowiedzi twierdzącej, co bardzo podniosło mnie na duchu.

                                                                                 *

- To cześć... - bąknęła Petunia kilka godzin później i sztywno podała mi rękę. Spojrzałam na nią z pobłażaniem, uścisnęłam ją mocno i powiedziałam najzupełniej szczerze:
- Mnie też będzie ciebie brakować.
Siostra skrzywiła się nieco wobec mojej nieprzewidywalnej serdeczności, ale oszczędziła sobie złośliwych komentarzy. Gdy pomagałam tacie wtaszczyć kufer i klatkę z Laurel do samochodu, zauważyłam, że przygląda mi się dyskretnie przez okno, ukryta częściowo za firanką. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem, a w moim sercu zakwitła nadzieja, że rezerwa między mną i Tunią kiedyś całkiem już stopnieje.
- No to… do zobaczenia, Promyczku… - mruknął tata wzruszony, kiedy znaleźliśmy się już na dworcu King’s Cross. Pocałował mnie w oba policzki, wymógł na mnie obietnicę, że będę do niego pisać częściej niż w ubiegłym roku, po czym uwolnił mnie z objęć i odprowadził wzrokiem, gdy podeszłam do barierki między peronami dziewiątym i dziesiątym.
Moim oczom ukazał się okazały Express Londyn - Hogwart oraz całe morze uczniów, którzy albo żegnali się z rodzicami, albo wciskali się do pociągu, albo biegali po peronie w poszukiwaniu swoich przyjaciół.
- To już ostatni rok… - przemknęło mi przez myśl. Chwyciłam pewniej rączkę kufra i obiecałam sobie, że się nie rozpłaczę. W końcu rok szkolny dopiero się rozpoczyna i czeka mnie aż dziesięć miesięcy w Hogwarcie, zanim zmuszona będę ostatecznie pożegnać się z ukochaną szkołą.
W pewnej chwili grupka stojących przede mną uczniów rozstąpiła się nieco i tuż za nimi zauważyłam wysokiego chłopaka o czarnych, bardzo rozczochranych włosach.
- James… - szepnęłam, czując, jak na twarzy zakwitają mi rumieńce.
Nie zdążyłam jednak wykonać żadnego gestu, bo do chłopaka podbiegła wysoka, majestatycznie piękna blondynka, cmoknęła go w policzek i uśmiechnęła się do niego zalotnie. Kogo jak kogo, ale ją akurat rozpoznałabym na końcu świata… Candace Larocca, bo to właśnie ona przywitała się z Potterem tak wylewnie, obdarzyła go kolejnym, uwodzicielskim uśmiechem, po czym odeszła w kierunku swoich koleżanek z Hufflepuffu.
Gdy tylko zniknęła z pola mojego widzenia, James odwrócił się i napotkał moje spojrzenie, po czym, jak gdyby nigdy nic, podszedł do mnie i się ze mną przywitał.
- Jak wakacje, Evans? – zapytał swobodnie, mierzwiąc sobie włosy.
- Och… W porządku – mruknęłam. Wciąż nie mogłam dojść do siebie po scenie, której byłam właśnie świadkiem.
- U mnie też – odparł Potter, zupełnie nie zwracając uwagi na moje zmieszanie – O, widzę Lunia! – dodał, zerkając gdzieś ponad moją głową – No, to zobaczymy się w pociągu – rzucił na odchodnym, po czym pobiegł do przyjaciela.
Na szczęście, nie zostałam zbyt długo sam na sam ze swoimi myślami, bo z tłumu uczniów wyłoniły się dwie Gryfonki - jedna z nich, niziutka i drobna, z długimi blond włosami i o ujmująco uroczej buzi, druga wyższa, bardzo szczupła szatynka o krótkiej fryzurce. Obie podbiegły do mnie, uśmiechając się od ucha do ucha.
Starając się odpędzić od siebie wizję Candace i jej ust przyklejonych do policzka Jamesa, zajęłam wraz z Emily i Alice jeden z przedziałów i zdałam im szczegółową relację ze swoich wakacji. Rozbawiła je wiadomość o mojej ospie, za to sprawiały wrażenie zakłopotanych, gdy opowiedziałam im o śmierci babci Gertrudy.
- No, ale… przynajmniej mój świstoklik uratował komuś życie – wtrąciła Alice, próbując nieco rozładować atmosferę, która stała się dziwnie ciężka po mojej relacji na temat pogrzebu w Bradford.
- Ciekawe, kto uratuje moje... – mruknęłam, o czymś sobie przypominając – Muszę lecieć na spotkanie do przedziału prefektów – dodałam na widok pytającego spojrzenia przyjaciółek, po czym z trudem wygrzebałam z kufra swoją szatę i nowiutką odznakę.
- Lily Evans prefektem naczelnym? Gratuluję! – pisnęła Emily – Liczę na taryfę ulgową – dodała z nadzieją, puszczając do mnie oko.
- Nie wygłupiaj się – żachnęła się Alice – Lily powinna być sprawiedliwa i nie robić dla nikogo wyjątków. I taka będziesz, prawda? – zapytała, przyglądając mi się z uwagą.
- Jasne – odparłam, nie patrząc jej w oczy, po czym pobiegłam do przedziału dla prefektów w nadziei, że nikt nie zauważy mojego spóźnienia.

*

- Żartujesz? – zapytała Emily pod koniec podróży, gdy zajęłam miejsce obok nich. Byłam tak skołowana, że ledwo to do mnie docierało – Drugim prefektem naczelnym jest JAMES POTTER?
Pokiwałam twierdząco głową, wpatrując się ze złością w swoje zaciśnięte na kolanach pięści. Co Albus Dumbledore sobie myślał? James Potter prefektem naczelnym? Huncwot, który każdego dnia traci dziesiątki punktów, który stworzył mapę, ułatwiającą psoty, który jest niezarejestrowanym animagiem i który nie omieszka miotać zaklęciami w Ślizgonów... jest prefektem naczelnym?
- Może to pomyłka? – zasugerowała Alice ostrożnie – Może, wiecie… Sowy się pomyliły przy dostarczaniu listów?
- Też tak myślałam… - westchnęłam z rezygnacją – Ale nie ma mowy o żadnej pomyłce. Prefektami naczelnymi jesteśmy ja i James.
- I jak on to przyjął? – zainteresowała się Emily – Mam na myśli, jak przyjął to, że razem będziecie sobie patrolować korytarze wieczorami, wymyślać hasła do pokoju wspólnego i takie tam?
- Och, normalnie… Zbyt się tym nie ekscytował – stwierdziłam zgodnie z prawdą.
Tak było w istocie. Gdy weszłam do przedziału dla prefektów, Potter już tam był, również przebrany w swoją szatę, z przypiętą lśniącą odznaką do piersi. Nie zaskoczyło go wcale to, że i ja zostałam tak wyróżniona. W końcu na peronie sam mi wspomniał, że „spotkamy się w pociągu”.
Kiedy objaśnialiśmy pozostałym prefektom, na czym polegać będą ich obowiązki, nie starał się wcale zwrócić mojej uwagi i (nie licząc kilku złośliwości rzuconych w kierunku prefektów Slytherinu), zachowywał się zupełnie w porządku i zupełnie nie jak Huncwot.
- Jak do tego doszło? – odważyłam się zapytać, gdy zostaliśmy w przedziale sami, a podlegli nam prefekci udali się na patrol pociągu – To znaczy, jak…?
- Sam nie wiem – mruknął James,przyglądając się swojej odznace z rozbawieniem – Chyba Dumbledore chce mi zafundować przyspieszony kurs dorastania. Cóż, trzeba robić dobrą minę do złej gry, prawda? – zapytał, uśmiechając się szeroko.
- Reszta Huncwotów nie wydziedziczy cię za coś takiego?
- Oby nie… Jestem bardzo wrażliwy na wszelkie formy odrzucenia. Zresztą, to akurat powinnaś wiedzieć – odparł wesoło, sprawiając, że moje i tak już zaróżowione policzki, przybrały teraz barwę purpury – Ooo… Jednak dalej na ciebie działam! – zauważył Potter zadowolony z siebie, po czym, zanim zdążyłam w jakikolwiek sposób zareagować, wyminął mnie i ruszył w kierunku przedziałów Ślizgonów, gotowy zapewne obnosić się swoją władzą. Byłam jednak nadal w zbyt wielkim szoku, by mu przeszkodzić.
- Żyjesz, Lily? – zapytała Alice niecierpliwie. Wzdrygnęłam się lekko, odrzucając od siebie wspomnienie Jamesa.
- Wiesz… Tak sobie myślę, że to świetna okazja… - zastanowiła się na głos Emily, posyłając mi niepewny uśmiech.
- Okazja? Na co? – zapytałam, nic z tego nie rozumiejąc.
- Na zdobycie Jamesa! – wypaliła.
- No wiesz?! – żachnęłam się, ale nie zdążyłam dodać nic więcej, bo wypatrzyłam w oknie majaczące w oddali wieże Hogwartu i ogarnęła mnie taka radość, że na moment zapomniałam o wszystkim, nawet o Jamesie Potterze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz