Ranek pierwszego
września zwiastował cudowny, słoneczny dzień. Gdy tylko pierwsze promienie
słońca zalały światłem mój pokój, otworzyłam oczy i usiadłam na łóżku. Tak, to
dziś. Pierwszy września jest właśnie dziś!
Zerwałam się na
równe nogi, wykąpałam się, ubrałam i wytaszczyłam kufer ze swojego pokoju,
mimo, iż godzina była jeszcze bardzo wczesna. Jak na skrzydłach wpadłam do
kuchni i przygotowałam naleśniki dla taty. Aromaty mojej potrawy wyciągnęły z
łóżka również i Petunię.
- O,
jadalne śniadanie... - powiedziała skrzekliwie i wyciągnęła rękę po naleśnik.
Szybko odsunęłam półmisek i uśmiechnęłam się złośliwie.
- To nie
dla ciebie.
Tunia
wzruszyła sztywno ramionami i poczłapała do lodówki, z której wyciągnęła mleko.
- Bez
łaski. Zrobię sobie płatki - mruknęła.
- To zrób
- odparłam obojętnie i poszłam zanieść śniadanie tacie.
- A dy
gdże sze wyberasz? - zapytała siostrunia kilka minut później, gdy zauważyła,
jak podchodzę do drzwi frontowych. Usta miała pełne płatków owsianych, co
nadawało jej twarzy wygląd świnki morskiej.
- Mam coś
do załatwienia - odparłam tajemniczo i, zanim Petunia zdążyła zadać kolejne
pytanie, wyszłam z domu.
Ciepły,
letni wietrzyk chłostał mnie po twarzy, a promienie słoneczne natychmiast
wywołały mój uśmiech. Żwawym krokiem przecięłam Magnolia Crescent, skręciłam w
lewo i, idąc jakiś czas wzdłuż kolejnej z ulic, dotarłam do niewielkiego,
miejskiego cmentarza.
Od czasu
mojego powrotu do domu - bardzo często przychodziłam na grób mojej mamy.
Wpatrując się w wygrawerowane na granitowej płycie litery, układające się w jej
imię i nazwisko, opowiadałam półgłosem o swoich przygodach, obawach i
nadziejach. Zdaję sobie sprawę, jak śmiesznie mogło to wyglądać z boku, ale
niewiele mnie to obchodziło. Będąc na cmentarzu i mogąc zwierzyć się ze
wszystkiego mamie, moja tęsknota za nią stawała się nieco mniejsza, a ból –
łatwiejszy do zniesienia. Te spacery pomogły mi też uporać się z poczuciem winy
po śmierci babci Gertrudy. Wprawdzie wciąż bolało mnie bardzo, że za późno
odkryłam jej dobre cechy, ale teraz mogłam już myśleć o tym wszystkim bez
wyrzutów sumienia, a to także miało dla mnie duże znaczenie.
- Dziś
wracam do Hogwartu… - oznajmiłam z uśmiechem, układając kwiaty przy płycie
nagrobnej – I wiesz…? Mam zamiar wreszcie wyznać swoje uczucia Jamesowi… Nie
wiem, czy akurat dzisiaj, ale na pewno zrobię to w najbliższym czasie –
obiecałam solennie – Myślisz, że się ucieszy? Że dalej mnie jeszcze lubi?
Odpowiedziała
mi tylko cisza, ale było w niej coś tak majestatycznego, że odniosłam wrażenie,
iż mama udzieliła mi odpowiedzi twierdzącej, co bardzo podniosło mnie na duchu.
*
- To
cześć... - bąknęła Petunia kilka godzin później i sztywno podała mi rękę. Spojrzałam
na nią z pobłażaniem, uścisnęłam ją mocno i powiedziałam najzupełniej szczerze:
- Mnie też
będzie ciebie brakować.
Siostra
skrzywiła się nieco wobec mojej nieprzewidywalnej serdeczności, ale oszczędziła
sobie złośliwych komentarzy. Gdy pomagałam tacie wtaszczyć kufer i klatkę z
Laurel do samochodu, zauważyłam, że przygląda mi się dyskretnie przez okno,
ukryta częściowo za firanką. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem, a w moim sercu
zakwitła nadzieja, że rezerwa między mną i Tunią kiedyś całkiem już stopnieje.
- No to…
do zobaczenia, Promyczku… - mruknął tata wzruszony, kiedy znaleźliśmy się już
na dworcu King’s Cross. Pocałował mnie w oba policzki, wymógł na mnie
obietnicę, że będę do niego pisać częściej niż w ubiegłym roku, po czym uwolnił
mnie z objęć i odprowadził wzrokiem, gdy podeszłam do barierki między peronami
dziewiątym i dziesiątym.
Moim oczom
ukazał się okazały Express Londyn - Hogwart oraz całe morze uczniów, którzy
albo żegnali się z rodzicami, albo wciskali się do pociągu, albo biegali po peronie
w poszukiwaniu swoich przyjaciół.
- To już
ostatni rok… - przemknęło mi przez myśl. Chwyciłam pewniej rączkę kufra i
obiecałam sobie, że się nie rozpłaczę. W końcu rok szkolny dopiero się
rozpoczyna i czeka mnie aż dziesięć miesięcy w Hogwarcie, zanim zmuszona będę
ostatecznie pożegnać się z ukochaną szkołą.
W pewnej
chwili grupka stojących przede mną uczniów rozstąpiła się nieco i tuż za nimi
zauważyłam wysokiego chłopaka o czarnych, bardzo rozczochranych włosach.
- James… -
szepnęłam, czując, jak na twarzy zakwitają mi rumieńce.
Nie
zdążyłam jednak wykonać żadnego gestu, bo do chłopaka podbiegła wysoka,
majestatycznie piękna blondynka, cmoknęła go w policzek i uśmiechnęła się do
niego zalotnie. Kogo jak kogo, ale ją akurat rozpoznałabym na końcu świata…
Candace Larocca, bo to właśnie ona przywitała się z Potterem tak wylewnie,
obdarzyła go kolejnym, uwodzicielskim uśmiechem, po czym odeszła w kierunku
swoich koleżanek z Hufflepuffu.
Gdy tylko
zniknęła z pola mojego widzenia, James odwrócił się i napotkał moje spojrzenie,
po czym, jak gdyby nigdy nic, podszedł do mnie i się ze mną przywitał.
- Jak
wakacje, Evans? – zapytał swobodnie, mierzwiąc sobie włosy.
- Och… W
porządku – mruknęłam. Wciąż nie mogłam dojść do siebie po scenie, której byłam
właśnie świadkiem.
- U mnie
też – odparł Potter, zupełnie nie zwracając uwagi na moje zmieszanie – O, widzę
Lunia! – dodał, zerkając gdzieś ponad moją głową – No, to zobaczymy się w
pociągu – rzucił na odchodnym, po czym pobiegł do przyjaciela.
Na szczęście, nie zostałam zbyt długo sam na sam ze
swoimi myślami, bo z tłumu uczniów wyłoniły się dwie Gryfonki - jedna z nich,
niziutka i drobna, z długimi blond włosami i o ujmująco uroczej buzi, druga
wyższa, bardzo szczupła szatynka o krótkiej fryzurce. Obie podbiegły do mnie,
uśmiechając się od ucha do ucha.
Starając się odpędzić od siebie wizję Candace i jej
ust przyklejonych do policzka Jamesa, zajęłam wraz z Emily i Alice jeden z
przedziałów i zdałam im szczegółową relację ze swoich wakacji. Rozbawiła je
wiadomość o mojej ospie, za to sprawiały wrażenie zakłopotanych, gdy
opowiedziałam im o śmierci babci Gertrudy.
- No, ale… przynajmniej mój świstoklik uratował komuś
życie – wtrąciła Alice, próbując nieco rozładować atmosferę, która stała się
dziwnie ciężka po mojej relacji na temat pogrzebu w Bradford.
- Ciekawe, kto uratuje moje... – mruknęłam, o czymś
sobie przypominając – Muszę lecieć na spotkanie do przedziału prefektów –
dodałam na widok pytającego spojrzenia przyjaciółek, po czym z trudem
wygrzebałam z kufra swoją szatę i nowiutką odznakę.
- Lily Evans prefektem naczelnym? Gratuluję! – pisnęła
Emily – Liczę na taryfę ulgową – dodała z nadzieją, puszczając do mnie oko.
- Nie wygłupiaj się – żachnęła się Alice – Lily
powinna być sprawiedliwa i nie robić dla nikogo wyjątków. I taka będziesz,
prawda? – zapytała, przyglądając mi się z uwagą.
- Jasne – odparłam, nie patrząc jej w oczy, po czym
pobiegłam do przedziału dla prefektów w nadziei, że nikt nie zauważy mojego
spóźnienia.
*
- Żartujesz? – zapytała Emily pod koniec podróży, gdy
zajęłam miejsce obok nich. Byłam tak skołowana, że ledwo to do mnie docierało –
Drugim prefektem naczelnym jest JAMES POTTER?
Pokiwałam twierdząco głową, wpatrując się ze złością w
swoje zaciśnięte na kolanach pięści. Co Albus Dumbledore sobie myślał? James
Potter prefektem naczelnym? Huncwot, który każdego dnia traci dziesiątki
punktów, który stworzył mapę, ułatwiającą psoty, który jest niezarejestrowanym
animagiem i który nie omieszka miotać zaklęciami w Ślizgonów... jest prefektem
naczelnym?
- Może to pomyłka? – zasugerowała Alice ostrożnie –
Może, wiecie… Sowy się pomyliły przy dostarczaniu listów?
- Też tak myślałam… - westchnęłam z rezygnacją – Ale
nie ma mowy o żadnej pomyłce. Prefektami naczelnymi jesteśmy ja i James.
- I jak on to przyjął? – zainteresowała się Emily –
Mam na myśli, jak przyjął to, że razem będziecie sobie patrolować korytarze
wieczorami, wymyślać hasła do pokoju wspólnego i takie tam?
- Och, normalnie… Zbyt się tym nie ekscytował –
stwierdziłam zgodnie z prawdą.
Tak było w
istocie. Gdy weszłam do przedziału dla prefektów, Potter już tam był, również
przebrany w swoją szatę, z przypiętą lśniącą odznaką do piersi. Nie zaskoczyło
go wcale to, że i ja zostałam tak wyróżniona. W końcu na peronie sam mi
wspomniał, że „spotkamy się w pociągu”.
Kiedy objaśnialiśmy pozostałym prefektom, na czym
polegać będą ich obowiązki, nie starał się wcale zwrócić mojej uwagi i (nie
licząc kilku złośliwości rzuconych w kierunku prefektów Slytherinu), zachowywał
się zupełnie w porządku i zupełnie nie jak Huncwot.
- Jak do tego doszło? – odważyłam się zapytać, gdy
zostaliśmy w przedziale sami, a podlegli nam prefekci udali się na patrol
pociągu – To znaczy, jak…?
- Sam nie wiem – mruknął James,przyglądając się swojej
odznace z rozbawieniem – Chyba Dumbledore chce mi zafundować przyspieszony kurs
dorastania. Cóż, trzeba robić dobrą minę do złej gry, prawda? – zapytał,
uśmiechając się szeroko.
- Reszta Huncwotów nie wydziedziczy cię za coś
takiego?
- Oby nie… Jestem bardzo wrażliwy na wszelkie formy
odrzucenia. Zresztą, to akurat powinnaś wiedzieć – odparł wesoło, sprawiając,
że moje i tak już zaróżowione policzki, przybrały teraz barwę purpury – Ooo…
Jednak dalej na ciebie działam! – zauważył Potter zadowolony z siebie, po czym,
zanim zdążyłam w jakikolwiek sposób zareagować, wyminął mnie i ruszył w
kierunku przedziałów Ślizgonów, gotowy zapewne obnosić się swoją władzą. Byłam
jednak nadal w zbyt wielkim szoku, by mu przeszkodzić.
- Żyjesz, Lily? – zapytała Alice niecierpliwie.
Wzdrygnęłam się lekko, odrzucając od siebie wspomnienie Jamesa.
- Wiesz… Tak sobie myślę, że to świetna okazja… -
zastanowiła się na głos Emily, posyłając mi niepewny uśmiech.
- Okazja? Na co? – zapytałam, nic z tego nie
rozumiejąc.
- Na zdobycie Jamesa! – wypaliła.
- No wiesz?! – żachnęłam się, ale nie zdążyłam dodać
nic więcej, bo wypatrzyłam w oknie majaczące w oddali wieże Hogwartu i ogarnęła
mnie taka radość, że na moment zapomniałam o wszystkim, nawet o Jamesie
Potterze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz