niedziela, 12 sierpnia 2012

Nieszczęścia chodzą parami (w tym przypadku całym stadem)


Co chcesz zrobić? - zapytał James, podając mi srebrzystą, jedwabną tkaninę. Zarzuciłam ją na ramiona i powiedziałam:
- Później ci wszystko wyjaśnię.
- A nie mógłbym pójść z tobą? - zapytał chłopak z nadzieją w głosie.
Najwidoczniej odznaka prefekta naczelnego w żaden sposób nie wpływała na żądzę przygód jej posiadacza. Doskonale wiedziałam, że takie ryzykowne akcje bardzo pociągają Jamesa, ale zdawałam też sobie sprawę, że tę jedną rzecz muszę załatwić sama. Pokręciłam więc przecząco głową, upewniłam się, że peleryna dokładnie okrywa całe moje ciało i cichutko wymknęłam się z pokoju wspólnego.
W przeciwieństwie do Huncwotów, nie miałam doświadczenia w szwendaniu się po zamku nocą, nie licząc regularnych patroli, które były moim obowiązkiem, odkąd zostałam prefektem. Teraz jednak, gdy przemykałam korytarzami, uważnie nasłuchując najlżejszego bodaj szmeru, czułam się znacznie mniej komfortowo, niż podczas wypełniania powinności uczniowskich. Miałam wrażenie, że za każdą zbroją czyha na mnie Filch lub pani Norris, a postacie na obrazach śledzą każdy mój krok, gotowe wszcząć alarm, jeśli tylko czymś się zdradzę. Z niemałą ulgą dotarłam wreszcie do drzwi wejściowych. Gdy je jednak popchnęłam, zatrzeszczały tak głośno, że echo poniosło się po całym zamku. Spłoszona, szybko wybiegłam na błonia w nadziei, że nikt tego nie słyszał.
Na zewnątrz lało jak z cebra. Już po kilku krokach poczułam, jak peleryna przylega do mojego ciała, a w butach chlupocze woda. Nie zwracałam jednak na to uwagi, zbyt skupiona na celu swojej wyprawy. Z ulgą stanęłam przy chatce Hagrida i zapukałam do drzwi na tyle mocno, by odgłos mojej uderzającej o drewno pięści przebił się jakoś przez szum deszczu. Gdy tylko Hagrid mi otworzył, zdjęłam natychmiast pelerynę i spojrzałam na niego wyczekująco.
- Co tak długo? - zapytał z wyrzutem. – Cholibka, Lily, mogłabyś się pośpieszyć, nie ma co… Ta bidula siedzi u mnie cały dzień, ale jak gębę otwieram, żeby o coś zapytać, to się odwraca i mówi, że musi pomyśleć. I weź tu się z kobitą dogadaj…
- Jak ona się czuje? - zapytałam szybko, choć już z nieukrywaną ulgą, że moja zguba się odnalazła. Że też nie wpadłam na to prędzej!
- A bo ja wiem. Cicho siedzi, to chyba dobrze, tylko ręka jej krwawi, jak nie wiem co... Musiała się dziecina nieźle skaleczyć.
Przypomniało mi się pęknięte lustro w dormitorium, co znowu wzmogło mój niepokój.
- Mogę z nią porozmawiać? – zapytałam.
- A wchodź - powiedział Hagrid, otwierając szerzej drzwi.
Weszłam do wnętrza jego niewielkiej chatki, oświetlonej ogarkami świec i dużą lampą stojącą na kominku. W kącie na tapczanie siedziała skulona dziewczyna z potarganymi, zasłaniającymi całą twarz włosami. Podbiegłam do niej natychmiast, rzucając pelerynę na pobliskie krzesło.
- Alice, wszystko w porządku? - zapytałam i dotknęłam jej ramienia. Przyjaciółka drgnęła, podniosła na mnie zapuchnięte od płaczu oczy i powiedziała zdławionym głosem:
- Li–Lily... P-p–przepraszam. Nie chciałam t-t-t-tego powiedzieć – wydukała.
- W porządku - odpowiedziałam, przytulając ją do siebie. Hagrid, który do tej pory przyglądał nam się z zakłopotaniem, postawił przed nami dwa wiaderka (w jego mniemaniu kubeczki) herbaty.
- No, wypijcie i wracajcie do Hogwartu. Już późno - powiedział, wpatrując się z troską w Alice. Dziewczyna otarła łzy wierzchem szaty i podniosła się z tapczanu.
- Taaak... Już czas wracać. Idziemy? - zapytała, przyglądając mi się wyczekująco. Pokiwałam twierdząco głową, bardzo zdziwiona faktem, że Alice tak szybko doszła do siebie. Spodziewałam się jednak, że chce mi po prostu powiedzieć coś, czego nie może zdradzić mi przy Hagridzie.
Gdy opuściłyśmy ciepłą chatkę gajowego, okrutna pogoda od razu przypomniała nam o swoim istnieniu. Lodowaty deszcz wlewał nam się za kołnierze, a wiatr szarpał nam ubrania. Czułam, jak Alice drży z zimna, więc objęłam ją ramieniem w nadziei, że zrobi jej się choć trochę cieplej.
Całą drogę przez błonia odbyłyśmy w milczeniu. Po części dlatego, że wiatr na pewno zagłuszyłby nasze słowa, po części jednak, ponieważ czułam, że Alice potrzebuje czasu, by się przede mną otworzyć. Gdy cichutko wsunęłyśmy się do wnętrza zamku, zagadałam do niej szeptem:
- Wiesz... - zaczęłam, chcąc oderwać ją nieco od nieprzyjemnych myśli – Jesteśmy z Jamesem parą.
Alice przystanęła na moment, a na jej bladej, ponurej twarzy pojawił się cień uśmiechu.
- Naprawdę? Od kiedy? – zapytała.
- Od... wczoraj. - odpowiedziałam i sama się tym zdziwiłam. W ciągu tych dwóch dni wydarzyło się tak wiele, że miałam wrażenie, jakbyśmy byli z Jamesem razem już od wielu lat.
W korytarzu panował półmrok. Jedyne światło sączyło się z pochodni przymocowanych do ścian. Szybko zdałam sobie sprawę, że nie jesteśmy same, gdy usłyszałam za nami dudnienie kroków po marmurowej posadzce. Chciałam uciekać, ale dosłownie sparaliżowało mnie ze strachu. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że peleryna-niewidka została u Hagrida.
W ciemności dostrzegłyśmy żar ślepi pani Norris, a tuż za nią…
- Pan Filch! - szepnęła przestraszona Alice. Woźny uśmiechnął się szyderczo i powiedział lodowatym głosem:
- No proszę... Prędzej spodziewałem się Pottera i Blacka, ale cóż... Widzę, że Huncwoci potrafią zgorszyć nawet wzorowe uczennice. Za mną! - syknął.
Alice spojrzała na mnie rozpaczliwie, jakby liczyła na to, że będę w stanie jakoś nas z tego wyciągnąć. Dobrze jednak wiedziałam, że skoro Filch nas rozpoznał, nie pozostaje nam nic innego, jak go posłuchać. Powolnym krokiem ruszyłyśmy za woźnym, wymieniając między sobą ponure spojrzenia.
W pewnym momencie Filch zatrzymał się i zapukał do jednych z drzwi, zza których po chwili wyłoniła się profesor McGonagall. Nauczycielka, ubrana w szlafrok w szkocką kratę i z okularami przekrzywionymi na kościstym nosie, ziewnęła potężnie i spojrzała na nas pytająco. Już otwierałam usta, aby jakoś wytłumaczyć jej zaistniałą sytuację, ale woźny mnie ubiegł.
- Pani profesor, przyłapałem je na włóczeniu się po zamku - oznajmił tonem pełnym oburzenia – Wychodziły poza teren Hogwartu. Mają błoto na butach - dodał, teraz już z lekkim, złośliwym uśmieszkiem.
- Czy to prawda? - zapytała kobieta, patrząc to na mnie, to na Alice.
- Tak, ale... - zaczęłam, jednak nauczycielka uciszyła mnie stanowczym ruchem ręki.
- Zostaw nas, Argusie. - powiedziała McGonagall, patrząc surowo na Filcha i kazała nam wejść do swej sypialni.
Niewiele dało się zauważyć w tych egipskich ciemnościach. Wymacałyśmy ręką jakiś fotel i skuliłyśmy się na nim. Nauczycielka weszła zaraz za nami. Mruknęła pod nosem jakieś zaklęcie, a w pokoju rozbłysło z pięćdziesiąt świec. Oślepiona nagłym blaskiem, zamknęłam oczy. Gdy otworzyłam je po chwili, zauważyłam, że sypialnia McGonagall była bardzo podobna do naszego dormitorium, choć oczywiście, znacznie większa. Przy ścianach tłoczyły się półki z książkami, a na podłodze leżał ładny, pleciony dywan. W rogu pomieszczenia znajdowało się proste, wąskie łóżko, które za dnia nauczycielka zamieniała zapewne w biurko, gdy pokój służył jej jako gabinet.
Nie zdążyłam jednak przyjrzeć się pomieszczeniu uważniej, bo McGonagall spojrzała na nas z taką złością, że zabrakło mi w płucach powietrza.
- Co wy sobie w ogóle myślicie? – wycedziła przez zaciśnięte zęby – Wyobrażacie sobie, że wolno wam wychodzić ze szkoły, kiedy tylko wam się podoba? Czytałam dziś rozporządzenia, a wy już…
- Przepraszam bardzo, ale ja nie wiem nic o żadnych rozporządzeniach - wtrąciła Alice, ale ucichła natychmiast, spiorunowana wzrokiem McGonagall.
- Co robiłyście poza zamkiem? - zapytała nauczycielka surowo. Spojrzałam na przyjaciółkę i od razu domyśliłam się, że nie chce, by ktokolwiek dowiedział się o jej problemach.
- Chciałyśmy odwiedzić Hagrida - wymyśliłam na poczekaniu. McGonagall uniosła wysoko brew i przyjrzała mi się z niedowierzaniem. W tamtej chwili żałowałam bardziej niż kiedykolwiek, że nie mam doświadczenia w wymyślaniu wiarygodnych wymówek.
- O tej porze? – zapytała nauczycielka.
- Tak - brnęłam dalej – Chciałam odebrać swoją książkę z transmutacji, którą u niego zostawiłam, bo na jutro zadała nam pani wypracowanie o kurczeniu przedmiotów i…
- Nie prościej byłoby odwiedzić Hagrida przed porannymi lekcjami, zamiast opuszczać zamek nocą?
- Ja… Och, tak… Nie pomyślałam o tym… - wydukałam, wpatrując się w swoje stopy. Że też nie mogłam wymyślić niczego lepszego!
- Bez względu na powód, złamałyście regulamin i powinniście wiedzieć, co takiego was teraz czeka.
- Co takiego?- spytała Alice niepewnie, a ja poczułam w gardle ołowianą kulę, gdy przypomniała mi się treść rozporządzenia, które odczytała nam rano McGonagall.
- Zostaniecie usunięte z Hogwartu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz