Co chcesz
zrobić? - zapytał James, podając mi srebrzystą, jedwabną tkaninę. Zarzuciłam ją
na ramiona i powiedziałam:
- Później
ci wszystko wyjaśnię.
- A nie
mógłbym pójść z tobą? - zapytał chłopak z nadzieją w głosie.
Najwidoczniej
odznaka prefekta naczelnego w żaden sposób nie wpływała na żądzę przygód jej
posiadacza. Doskonale wiedziałam, że takie ryzykowne akcje bardzo pociągają
Jamesa, ale zdawałam też sobie sprawę, że tę jedną rzecz muszę załatwić sama.
Pokręciłam więc przecząco głową, upewniłam się, że peleryna dokładnie okrywa
całe moje ciało i cichutko wymknęłam się z pokoju wspólnego.
W
przeciwieństwie do Huncwotów, nie miałam doświadczenia w szwendaniu się po
zamku nocą, nie licząc regularnych patroli, które były moim obowiązkiem, odkąd
zostałam prefektem. Teraz jednak, gdy przemykałam korytarzami, uważnie
nasłuchując najlżejszego bodaj szmeru, czułam się znacznie mniej komfortowo,
niż podczas wypełniania powinności uczniowskich. Miałam wrażenie, że za każdą
zbroją czyha na mnie Filch lub pani Norris, a postacie na obrazach śledzą każdy
mój krok, gotowe wszcząć alarm, jeśli tylko czymś się zdradzę. Z niemałą ulgą
dotarłam wreszcie do drzwi wejściowych. Gdy je jednak popchnęłam, zatrzeszczały
tak głośno, że echo poniosło się po całym zamku. Spłoszona, szybko wybiegłam na
błonia w nadziei, że nikt tego nie słyszał.
Na
zewnątrz lało jak z cebra. Już po kilku krokach poczułam, jak peleryna przylega
do mojego ciała, a w butach chlupocze woda. Nie zwracałam jednak na to uwagi,
zbyt skupiona na celu swojej wyprawy. Z ulgą stanęłam przy chatce Hagrida i
zapukałam do drzwi na tyle mocno, by odgłos mojej uderzającej o drewno pięści
przebił się jakoś przez szum deszczu. Gdy tylko Hagrid mi otworzył, zdjęłam
natychmiast pelerynę i spojrzałam na niego wyczekująco.
- Co tak
długo? - zapytał z wyrzutem. – Cholibka, Lily, mogłabyś się pośpieszyć, nie ma
co… Ta bidula siedzi u mnie cały dzień, ale jak gębę otwieram, żeby o coś
zapytać, to się odwraca i mówi, że musi pomyśleć. I weź tu się z kobitą
dogadaj…
- Jak ona
się czuje? - zapytałam szybko, choć już z nieukrywaną ulgą, że moja zguba się
odnalazła. Że też nie wpadłam na to prędzej!
- A bo ja
wiem. Cicho siedzi, to chyba dobrze, tylko ręka jej krwawi, jak nie wiem co...
Musiała się dziecina nieźle skaleczyć.
Przypomniało
mi się pęknięte lustro w dormitorium, co znowu wzmogło mój niepokój.
- Mogę z
nią porozmawiać? – zapytałam.
- A wchodź
- powiedział Hagrid, otwierając szerzej drzwi.
Weszłam do
wnętrza jego niewielkiej chatki, oświetlonej ogarkami świec i dużą lampą
stojącą na kominku. W kącie na tapczanie siedziała skulona dziewczyna z
potarganymi, zasłaniającymi całą twarz włosami. Podbiegłam do niej natychmiast,
rzucając pelerynę na pobliskie krzesło.
- Alice,
wszystko w porządku? - zapytałam i dotknęłam jej ramienia. Przyjaciółka
drgnęła, podniosła na mnie zapuchnięte od płaczu oczy i powiedziała zdławionym
głosem:
-
Li–Lily... P-p–przepraszam. Nie chciałam t-t-t-tego powiedzieć – wydukała.
- W
porządku - odpowiedziałam, przytulając ją do siebie. Hagrid, który do tej pory
przyglądał nam się z zakłopotaniem, postawił przed nami dwa wiaderka (w jego
mniemaniu kubeczki) herbaty.
- No,
wypijcie i wracajcie do Hogwartu. Już późno - powiedział, wpatrując się z
troską w Alice. Dziewczyna otarła łzy wierzchem szaty i podniosła się z
tapczanu.
- Taaak...
Już czas wracać. Idziemy? - zapytała, przyglądając mi się wyczekująco.
Pokiwałam twierdząco głową, bardzo zdziwiona faktem, że Alice tak szybko doszła
do siebie. Spodziewałam się jednak, że chce mi po prostu powiedzieć coś, czego
nie może zdradzić mi przy Hagridzie.
Gdy
opuściłyśmy ciepłą chatkę gajowego, okrutna pogoda od razu przypomniała nam o
swoim istnieniu. Lodowaty deszcz wlewał nam się za kołnierze, a wiatr szarpał
nam ubrania. Czułam, jak Alice drży z zimna, więc objęłam ją ramieniem w
nadziei, że zrobi jej się choć trochę cieplej.
Całą drogę
przez błonia odbyłyśmy w milczeniu. Po części dlatego, że wiatr na pewno
zagłuszyłby nasze słowa, po części jednak, ponieważ czułam, że Alice potrzebuje
czasu, by się przede mną otworzyć. Gdy cichutko wsunęłyśmy się do wnętrza
zamku, zagadałam do niej szeptem:
- Wiesz...
- zaczęłam, chcąc oderwać ją nieco od nieprzyjemnych myśli – Jesteśmy z Jamesem
parą.
Alice
przystanęła na moment, a na jej bladej, ponurej twarzy pojawił się cień
uśmiechu.
-
Naprawdę? Od kiedy? – zapytała.
- Od...
wczoraj. - odpowiedziałam i sama się tym zdziwiłam. W ciągu tych dwóch dni
wydarzyło się tak wiele, że miałam wrażenie, jakbyśmy byli z Jamesem razem już
od wielu lat.
W
korytarzu panował półmrok. Jedyne światło sączyło się z pochodni przymocowanych
do ścian. Szybko zdałam sobie sprawę, że nie jesteśmy same, gdy usłyszałam za
nami dudnienie kroków po marmurowej posadzce. Chciałam uciekać, ale dosłownie
sparaliżowało mnie ze strachu. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że
peleryna-niewidka została u Hagrida.
W
ciemności dostrzegłyśmy żar ślepi pani Norris, a tuż za nią…
- Pan
Filch! - szepnęła przestraszona Alice. Woźny uśmiechnął się szyderczo i
powiedział lodowatym głosem:
- No
proszę... Prędzej spodziewałem się Pottera i Blacka, ale cóż... Widzę, że
Huncwoci potrafią zgorszyć nawet wzorowe uczennice. Za mną! - syknął.
Alice
spojrzała na mnie rozpaczliwie, jakby liczyła na to, że będę w stanie jakoś nas
z tego wyciągnąć. Dobrze jednak wiedziałam, że skoro Filch nas rozpoznał, nie
pozostaje nam nic innego, jak go posłuchać. Powolnym krokiem ruszyłyśmy za
woźnym, wymieniając między sobą ponure spojrzenia.
W pewnym
momencie Filch zatrzymał się i zapukał do jednych z drzwi, zza których po
chwili wyłoniła się profesor McGonagall. Nauczycielka, ubrana w szlafrok w
szkocką kratę i z okularami przekrzywionymi na kościstym nosie, ziewnęła
potężnie i spojrzała na nas pytająco. Już otwierałam usta, aby jakoś
wytłumaczyć jej zaistniałą sytuację, ale woźny mnie ubiegł.
- Pani
profesor, przyłapałem je na włóczeniu się po zamku - oznajmił tonem pełnym
oburzenia – Wychodziły poza teren Hogwartu. Mają błoto na butach - dodał, teraz
już z lekkim, złośliwym uśmieszkiem.
- Czy to
prawda? - zapytała kobieta, patrząc to na mnie, to na Alice.
- Tak,
ale... - zaczęłam, jednak nauczycielka uciszyła mnie stanowczym ruchem ręki.
- Zostaw
nas, Argusie. - powiedziała McGonagall, patrząc surowo na Filcha i kazała nam wejść
do swej sypialni.
Niewiele
dało się zauważyć w tych egipskich ciemnościach. Wymacałyśmy ręką jakiś fotel i
skuliłyśmy się na nim. Nauczycielka weszła zaraz za nami. Mruknęła pod nosem
jakieś zaklęcie, a w pokoju rozbłysło z pięćdziesiąt świec. Oślepiona nagłym
blaskiem, zamknęłam oczy. Gdy otworzyłam je po chwili, zauważyłam, że sypialnia
McGonagall była bardzo podobna do naszego dormitorium, choć oczywiście,
znacznie większa. Przy ścianach tłoczyły się półki z książkami, a na podłodze
leżał ładny, pleciony dywan. W rogu pomieszczenia znajdowało się proste, wąskie
łóżko, które za dnia nauczycielka zamieniała zapewne w biurko, gdy pokój służył
jej jako gabinet.
Nie
zdążyłam jednak przyjrzeć się pomieszczeniu uważniej, bo McGonagall spojrzała
na nas z taką złością, że zabrakło mi w płucach powietrza.
- Co wy
sobie w ogóle myślicie? – wycedziła przez zaciśnięte zęby – Wyobrażacie sobie,
że wolno wam wychodzić ze szkoły, kiedy tylko wam się podoba? Czytałam dziś
rozporządzenia, a wy już…
-
Przepraszam bardzo, ale ja nie wiem nic o żadnych rozporządzeniach - wtrąciła
Alice, ale ucichła natychmiast, spiorunowana wzrokiem McGonagall.
- Co
robiłyście poza zamkiem? - zapytała nauczycielka surowo. Spojrzałam na przyjaciółkę
i od razu domyśliłam się, że nie chce, by ktokolwiek dowiedział się o jej
problemach.
-
Chciałyśmy odwiedzić Hagrida - wymyśliłam na poczekaniu. McGonagall uniosła
wysoko brew i przyjrzała mi się z niedowierzaniem. W tamtej chwili żałowałam
bardziej niż kiedykolwiek, że nie mam doświadczenia w wymyślaniu wiarygodnych
wymówek.
- O tej
porze? – zapytała nauczycielka.
- Tak -
brnęłam dalej – Chciałam odebrać swoją książkę z transmutacji, którą u niego
zostawiłam, bo na jutro zadała nam pani wypracowanie o kurczeniu przedmiotów i…
- Nie
prościej byłoby odwiedzić Hagrida przed porannymi lekcjami, zamiast opuszczać
zamek nocą?
- Ja… Och,
tak… Nie pomyślałam o tym… - wydukałam, wpatrując się w swoje stopy. Że też nie
mogłam wymyślić niczego lepszego!
- Bez
względu na powód, złamałyście regulamin i powinniście wiedzieć, co takiego was
teraz czeka.
- Co
takiego?- spytała Alice niepewnie, a ja poczułam w gardle ołowianą kulę, gdy
przypomniała mi się treść rozporządzenia, które odczytała nam rano McGonagall.
- Zostaniecie
usunięte z Hogwartu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz