Ciepłe
promienie słoneczne zalały światłem całe dormitorium mimo bardzo wczesnej
godziny. Otworzyłam oczy, przeciągnęłam się leniwie i usiadłam na łóżku. W
pamięci stanęły mi wydarzenia, mające miejsce poprzedniego dnia. Laurel,
szlaban u Kinglyton, kłótnia z Alice, James...
Odsunęłam
kotary i wyskoczyłam z łóżka. Byłam taka szczęśliwa, że zaczęłam wirować po
całej sypialni. Z trudem powstrzymywałam się, by nie piszczeć z radości.
Podbiegłam do okna i otworzyłam je na oścież, wpuszczając do pomieszczenia
świeże, jesienne powietrze i orzeźwiający wietrzyk, który, nie wiedzieć kiedy,
zdmuchnął ze stołu notatki, pracowicie uzupełniane przez Alice wczorajszego
wieczoru. Szelest kartek obudził dziewczynę.
- Co ty
wyprawiasz? - syknęła, budząc nasze pozostałe współlokatorki i łapiąc w powietrzu
wypracowanie z zaklęć. Szybko zamknęłam okno i posłałam rozzłoszczonej
przyjaciółce przepraszający uśmiech.
- Nie
chciałam... - odparłam i zamknęłam się w łazience, zanim Alice zdążyła coś mi
odpowiedzieć. W końcu musiałam dzisiaj wyglądać ładniej niż zwykle, a kłótnia z
samego rana z pewnością nie dodałaby mi urody.
Wzięłam
długi prysznic, starannie się ubrałam i spojrzałam w lustro, uśmiechając się do
swojego odbicia. Nie mogłam uwierzyć, że to wszystko było takie proste, że
szczęście naprawdę przez cały czas było na wyciągnięcie mojej ręki. Wystarczyła
zaledwie odrobina odwagi, by zostać dziewczyną Jamesa Pottera i najszczęśliwszą
osobą na świecie…
- Co tak
długo? - mruknęła Emily zaspanym głosem, gdy opuściłam wreszcie łazienkę.
Przetarła oczy i przyjrzała mi się już mniej posępnie – A co ty taka
wystrojona, co?
Posłałam
jej zagadkowy uśmiech i zerknęłam na plan lekcji. Dziś czwartek...
8:00 Zaklęcia
9:00 Transmutacja
10:00 Transmutacja
12:00 obiad
13:00 Eliksiry
Pośpiesznie
spakowałam książki do torby i zeszłam do pokoju wspólnego. Było jeszcze bardzo
wcześnie, więc był niemal zupełnie opustoszały. Usiadłam w swoim ulubionym
fotelu i wpatrzyłam się wyczekująco w drzwi wiodące do dormitorium Huncwotów,
które w tej właśnie chwili otworzyły się z głośnym trzaskiem, przyprawiając o
czkawkę jedną z piątoklasistek.
- Ja nie
mogę, dziś dwie godziny z McGonagall pod rząd... - mruknął ponuro Syriusz,
drapiąc się za uchem.
- Taaak...
- odparł równie posępnym tonem James, ale na mój widok od razu się
rozpromienił. Pewnym krokiem podszedł do zajmowanego przeze mnie fotela i
wyszczerzył do mnie zęby – Jak tam, kochanie? – zapytał.
Zauważyłam,
że wstrzymał oddech w oczekiwaniu na moją odpowiedź, jakby faktycznie nie był
pewny, czy zdarzenie minionej nocy nie było przypadkiem tylko okrutnym żartem
jego wyobraźni.
-
Świetnie, a u ciebie? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie, odwzajemniając jego
uśmiech. Zanim jednak James zdążył się odezwać, błyskawicznie znalazł się przy
nas Black. Położył dłonie na moich ramionach i przyjrzał mi się uważnie, jakby
chciał dostrzec w moich zielonych oczach pierwszy cień szaleństwa.
- Evans,
nie żebym się czepiał, ale Rogacz właśnie nazwał cię „kochaniem” – oznajmił z
namaszczeniem, zezując na Pottera.
- Wiem,
słyszałam – odpowiedziałam spokojnie.
- No więc…
- zaczął Syriusz, nie zdejmując rąk z moich ramion – Chyba powinien dostać
nauczkę, nie? Ten zarozumiały, napuszony, bezczelny…
- Ejże! –
zawołał Rogacz rozbawiony – Nie nastawiaj jej przeciwko mnie!
Z trudem
stłumiłam chichot.
- Nie
powinieneś tak się wyrażać o swoim przyjacielu – zauważyłam niewinnie.
- Więc nie
zmieszasz go z błotem z samego rana? – zdziwił się Black – To może jakieś
zaklęcie oszałamiające albo chociaż tradycyjny kopniak w krocze?
- ŁAPO!
- Nie będę
go ani obrażać, ani rzucać na niego zaklęć, ani go… uszkadzać – odpowiedziałam
zdecydowanie, ku wyraźnej uldze Jamesa.
- Nie
wiem, co Rogacz ci nagadał, ale ma urodziny w marcu, a teraz jest październik –
oznajmił Syriusz, uśmiechając się ironicznie.
- Widzisz,
jakiego mam lojalnego kumpla? – zapytał James, przewracając oczami.
-
Oczywiście, że jestem lojalny – zaperzył się Syriusz – Ruda ci świruje, a ty,
zamiast się o nią martwić, potrafisz tylko zęby suszyć.
- Lily nie
świruje…
- Lily? –
zapytał Black, unosząc wysoko brwi. – No, no, no, no, no…Więc to TAK sprawy
stoją…
Syriusz
zdjął wreszcie dłonie z moich ramion i podszedł do Jamesa, po czym przyjrzał
się odznace prefekta naczelnego przypiętej do jego szaty.
- Ja
wiedziałem, że z tym jest coś nie tak… - stwierdził złowróżbnie, stukając
palcem po powierzchni odznaki – Przypinasz to do szaty i czujesz się od razu
jak samiec alfa. A samice… - tu posłał mi rozbawione spojrzenie - …to kręci.
- Żebyś to
ty przypadkiem zaraz nie dostał tradycyjnego kopniaka w krocze, Black! –
wycedziłam, mrużąc groźnie oczy, choć z trudem powstrzymywałam się od
wybuchnięcia śmiechem.
- Więc
teraz to ja jestem pierwszy w kolejce do bicia? – zapytał Syriusz, udając
oburzenie – Cóż, to może oznaczać tylko jedno… - zawiesił dramatycznie głos, a
osoby, które zdążyły się już w międzyczasie zgromadzić w pokoju wspólnym,
zamilkły w uroczystym oczekiwaniu – JAMES POTTER ZDOBYŁ LILY EVANS! –
wykrzyknął na całe gardło.
Gryfoni
zaczęli bić brawo i gwizdać. Rogacz ukłonił się wszystkim z wdziękiem, a ja
zrobiłam się czerwona jak burak. Widząc moje zmieszanie, chłopak objął mnie
ramieniem i wyprowadził z pokoju wspólnego.
Gdy tylko
znaleźliśmy się na korytarzu, skorzystał z okazji i pocałował mnie tak
zachłannie, że zabrakło mi w płucach powietrza.
-
Brakowało mi tego - powiedział po chwili z szelmowskim uśmieszkiem. Pacnęłam go
lekko w ramię i zaciągnęłam do Wielkiej Sali.
Wszystkie
głowy (nawet i te, należące do ciała pedagogicznego) zwróciły się w naszą
stronę. Cała szkoła wiedziała, że Potter od sześciu długich lat bezskutecznie
usiłuje się ze mną umówić, toteż nasz widok, wesołych i trzymających się za
ręce, rzeczywiście zasługiwał na miano co najmniej sensacji miesiąca. Nie
zwracając uwagi na świdrujące nas spojrzenia i podniecone szepty, usiedliśmy
przy stole Gryffindoru i zajęliśmy się naszym śniadaniem. Kątem oka zauważyłam
jednak, że profesorowie Flitwick i Sprout pokazują Jamesowi uniesione w górę
kciuki, a Hagrid ze wzruszenia wyciera sobie oczy ogromną chusteczką. Naszemu
związkowi kibicowało więcej osób, niż kiedykolwiek to sobie wyobrażałam.
Po chwili
do Wielkiej Sali wpadł roześmiany Syriusz, a tuż za nim, nieco zdyszana Emily.
- Nie,
no... Ja tak nie mogę! - powiedziała urażonym tonem, opadając z wdziękiem na
wolne miejsce – Żebym się takich rzeczy dowiadywała od innych!
- Jakich
rzeczy? - zapytałam z niewinną minką, obserwując uważnie przyjaciółkę. Emily
wyglądała jak napompowana piłka. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie
wybuchnie, ale jej twarz rozpogodziła się niemal natychmiast. Przytuliła
najpierw mnie, potem Jamesa i powiedziała tylko jedno słowo:
-
NARESZCIE!
-Też to
mówię... - dopowiedział Rogacz z ustami pełnym owsianki. Uśmiechnęłam się lekko
i poczochrałam mu włosy, z satysfakcją dochodząc do wniosku, że po raz pierwszy
mogę to zrobić bez poczucia zakłopotania. Mało tego, miałam pełne prawo, by to
zrobić, a rozczochrana czupryna Jamesa była teraz w jakiś magiczny sposób…
moja.
Po
śniadaniu poszłam wraz z Emily i Huncwotami na lekcję zaklęć. Na próżno jednak
wypatrywałam na korytarzach Alice. Najwidoczniej szok po wydarzeniach minionej
nocy był tak duży, że postanowiła zrezygnować dzisiaj z zajęć.
Profesor
Flitwick zmierzył nas wesołym spojrzeniem, gdy tylko weszliśmy do klasy i
oznajmił piskliwym głosikiem:
- Na dzisiejszych
zajęciach nauczycie się bardzo przydatnej umiejętności. Będziecie rzucać na te
oto kruki (tu wskazał na czarne ptaki siedzące na żerdziach przy każdej ławce)
zaklęcie Nurobus. Innymi słowy, będziecie w stanie zmusić je do
wypowiedzenia jakiejś konkretnej kwestii. Pracujecie w parach. Radzę wam się
przyłożyć do ćwiczeń, bo podobne zadania zazwyczaj pojawiają się na owutemach.
Po sali
przeszły zaciekawione pomruki. Oczywiście ja byłam w parze z Jamesem, więc nie
musiałam się martwić o to, że coś nam się nie uda. Moja druga połowa chyba
czytała w moich myślach, bo uśmiechnęła się szeroko. Odwzajemniłam gest i
rozejrzałam się po klasie, mając nadzieję, że w którejś z ławek wypatrzę jednak
Alice, ale musiałam pogodzić się z tym, że naprawdę zdecydowała się opuścić
zajęcia.
- Nurobus - mruknęłam, celując końcem różdżki w kruka. Dłoń lekko mi drżała, bo
czułam na sobie spojrzenie Jamesa. Nie chciałam jednak dać tego po sobie poznać
– Nurobus. Nurobus.
Kruk nie
chciał jednak ze mną współpracować. Przygryzłam lekko wargę i pozwoliłam, by
James zajął się kapryśnym ptaszyskiem. Potter odchrząknął znacząco i machnął
różdżką, wypowiadając formułkę. Ku mojemu zdumieniu z gardła ptaka zaczęły
wydobywać się jakieś ochrypłe dźwięki:
- LILY
EVANS, JESTEM NAJSZCZĘŚLIWSZYM CZŁOWIEKIEM NA ŚWIECIE! JEŚLI KTOŚ JESZCZE NIE
WIE, TO OD DZISIAJ LILY EVANS JEST DZIEWCZYNĄ JAMESA POTTERA! ZAPAMIĘTAJCIE TO
SOBIE! - skrzeczał kruk.
Zrobiłam
się bordowa na twarzy, a po klasie przetoczyły się salwy śmiechu. Przez cały
ten hałas z trudem przebił się cienki głos Flitwicka:
-Brawo,
panie Potter. Za pierwszym podejściem zmusił pan kruka do wypowiedzenia aż
trzech zdań! Trzydzieści punktów dla Gryffindoru!
Śmiechy
uczniów zamieniły się w oklaski i gwizdy aprobaty. Rogacz wypiął dumnie pierś,
do której przypięta była lśniąca odznaka prefekta naczelnego i spojrzał na mnie
wymownie.
- Całkiem,
całkiem - powiedziałam w miarę obojętnie, choć w głębi duszy byłam pod ogromnym
wrażeniem jego umiejętności – Mogłeś mu chociaż kazać powiedzieć coś innego...
- dodałam po chwili, oblewając się rumieńcem, gdy zauważyłam, że większość
klasy wciąż się nam przygląda. Chłopak pokręcił przecząco rozczochraną głową i
oznajmił poważnym, jak na niego, tonem:
- Chcę,
żeby o naszej miłości wiedział cały świat.
Gdy lekcja
zaklęć dobiegła końca, rozstałam się z Huncwotami i Emily, i ruszyłam żwawym krokiem
w kierunku pokoju wspólnego. Mimo kłótni z Alice, czułam się za nią
odpowiedzialna i martwiłam się, czemu opuściła zajęcia. To zupełnie nie było w
jej stylu. Kto jak kto, ale panna Alice Larsson nigdy nie pozwoliłaby sobie na
chwilę zapomnienia. Pełna złych przeczuć, wspięłam się po kamiennych schodkach
do drzwi dormitorium i otworzyłam je, układając w myślach formułki, jakimi
skłonię przyjaciółkę do zawieszenia broni.
Gdy
weszłam do środka, wstrzymałam oddech ze strachu. Nasza sypialnia przypominała
pobojowisko. Wszystkie szuflady były pootwierane, po podłodze walały się części
naszej garderoby, poduszki i kołdry. Lustro w rogu pomieszczenia było
pęknięte...
- ALICE! -
zawołałam przerażona nie na żarty.
Odpowiedziała
mi cisza.
- Może
jest w łazience i mnie nie słyszy... - przemknęło mi przez myśl.
Niestety,
tam również było pusto. Odruchowo podeszłam do okna i wpatrzyłam się w błonia z
nadzieją, że może ujrzę gdzieś na horyzoncie znajomą postać dziewczyny.
Nagle
usłyszałam, jak otwierają się drzwi dormitorium. Z ulgą odwróciłam głowę, ale
zamiast Larssonówny zobaczyłam jedynie Jamesa, rozglądającego się wokół z
zaciekawieniem. Najwidoczniej zaklęcie zmieniające schody do dormitorium w
zjeżdżalnię nie stanowiło przeszkody dla zdolnego Huncwota.
-
Mogłybyście tu czasem posprzątać - stwierdził swobodnie na widok panującego w
pokoju rozgardiaszu - To twoje? - zapytał wskazując ręką na krwistoczerwony
biustonosz pod jego stopami.
- Nie.
Jest Emily... - odparłam nieco zażenowana.
- Idziemy?
Za chwilę mamy dwie godziny z McGonagall. Prefekci naczelni pierwszego dnia
trwania ich związku nie powinni się spóźnić – oznajmił z uśmiechem.
- Zaraz
przyjdę… - powiedziałam nieprzytomnie, zastanawiając się gorączkowo, co mogło
przydarzyć się Alice.
- Co się
stało? - zapytał chłopak, obejmując mnie w pasie. Wtuliłam się w jego silne,
męskie ramiona i poczułam, że mogę mu zaufać. Opowiedziałam mu wszystko…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz