niedziela, 12 sierpnia 2012

Sensacja miesiąca


Ciepłe promienie słoneczne zalały światłem całe dormitorium mimo bardzo wczesnej godziny. Otworzyłam oczy, przeciągnęłam się leniwie i usiadłam na łóżku. W pamięci stanęły mi wydarzenia, mające miejsce poprzedniego dnia. Laurel, szlaban u Kinglyton, kłótnia z Alice, James...
Odsunęłam kotary i wyskoczyłam z łóżka. Byłam taka szczęśliwa, że zaczęłam wirować po całej sypialni. Z trudem powstrzymywałam się, by nie piszczeć z radości. Podbiegłam do okna i otworzyłam je na oścież, wpuszczając do pomieszczenia świeże, jesienne powietrze i orzeźwiający wietrzyk, który, nie wiedzieć kiedy, zdmuchnął ze stołu notatki, pracowicie uzupełniane przez Alice wczorajszego wieczoru. Szelest kartek obudził dziewczynę.
- Co ty wyprawiasz? - syknęła, budząc nasze pozostałe współlokatorki i łapiąc w powietrzu wypracowanie z zaklęć. Szybko zamknęłam okno i posłałam rozzłoszczonej przyjaciółce przepraszający uśmiech.
- Nie chciałam... - odparłam i zamknęłam się w łazience, zanim Alice zdążyła coś mi odpowiedzieć. W końcu musiałam dzisiaj wyglądać ładniej niż zwykle, a kłótnia z samego rana z pewnością nie dodałaby mi urody.
Wzięłam długi prysznic, starannie się ubrałam i spojrzałam w lustro, uśmiechając się do swojego odbicia. Nie mogłam uwierzyć, że to wszystko było takie proste, że szczęście naprawdę przez cały czas było na wyciągnięcie mojej ręki. Wystarczyła zaledwie odrobina odwagi, by zostać dziewczyną Jamesa Pottera i najszczęśliwszą osobą na świecie…
- Co tak długo? - mruknęła Emily zaspanym głosem, gdy opuściłam wreszcie łazienkę. Przetarła oczy i przyjrzała mi się już mniej posępnie – A co ty taka wystrojona, co?
Posłałam jej zagadkowy uśmiech i zerknęłam na plan lekcji. Dziś czwartek...

8:00 Zaklęcia
9:00 Transmutacja
10:00 Transmutacja
12:00 obiad
13:00 Eliksiry

Pośpiesznie spakowałam książki do torby i zeszłam do pokoju wspólnego. Było jeszcze bardzo wcześnie, więc był niemal zupełnie opustoszały. Usiadłam w swoim ulubionym fotelu i wpatrzyłam się wyczekująco w drzwi wiodące do dormitorium Huncwotów, które w tej właśnie chwili otworzyły się z głośnym trzaskiem, przyprawiając o czkawkę jedną z piątoklasistek.
- Ja nie mogę, dziś dwie godziny z McGonagall pod rząd... - mruknął ponuro Syriusz, drapiąc się za uchem.
- Taaak... - odparł równie posępnym tonem James, ale na mój widok od razu się rozpromienił. Pewnym krokiem podszedł do zajmowanego przeze mnie fotela i wyszczerzył do mnie zęby – Jak tam, kochanie? – zapytał.
Zauważyłam, że wstrzymał oddech w oczekiwaniu na moją odpowiedź, jakby faktycznie nie był pewny, czy zdarzenie minionej nocy nie było przypadkiem tylko okrutnym żartem jego wyobraźni.
- Świetnie, a u ciebie? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie, odwzajemniając jego uśmiech. Zanim jednak James zdążył się odezwać, błyskawicznie znalazł się przy nas Black. Położył dłonie na moich ramionach i przyjrzał mi się uważnie, jakby chciał dostrzec w moich zielonych oczach pierwszy cień szaleństwa.
- Evans, nie żebym się czepiał, ale Rogacz właśnie nazwał cię „kochaniem” – oznajmił z namaszczeniem, zezując na Pottera.
- Wiem, słyszałam – odpowiedziałam spokojnie.
- No więc… - zaczął Syriusz, nie zdejmując rąk z moich ramion – Chyba powinien dostać nauczkę, nie? Ten zarozumiały, napuszony, bezczelny…
- Ejże! – zawołał Rogacz rozbawiony – Nie nastawiaj jej przeciwko mnie!
Z trudem stłumiłam chichot.
- Nie powinieneś tak się wyrażać o swoim przyjacielu – zauważyłam niewinnie.
- Więc nie zmieszasz go z błotem z samego rana? – zdziwił się Black – To może jakieś zaklęcie oszałamiające albo chociaż tradycyjny kopniak w krocze?
- ŁAPO!
- Nie będę go ani obrażać, ani rzucać na niego zaklęć, ani go… uszkadzać – odpowiedziałam zdecydowanie, ku wyraźnej uldze Jamesa.
- Nie wiem, co Rogacz ci nagadał, ale ma urodziny w marcu, a teraz jest październik – oznajmił Syriusz, uśmiechając się ironicznie.
- Widzisz, jakiego mam lojalnego kumpla? – zapytał James, przewracając oczami.
- Oczywiście, że jestem lojalny – zaperzył się Syriusz – Ruda ci świruje, a ty, zamiast się o nią martwić, potrafisz tylko zęby suszyć.
- Lily nie świruje…
- Lily? – zapytał Black, unosząc wysoko brwi. – No, no, no, no, no…Więc to TAK sprawy stoją…
Syriusz zdjął wreszcie dłonie z moich ramion i podszedł do Jamesa, po czym przyjrzał się odznace prefekta naczelnego przypiętej do jego szaty.
- Ja wiedziałem, że z tym jest coś nie tak… - stwierdził złowróżbnie, stukając palcem po powierzchni odznaki – Przypinasz to do szaty i czujesz się od razu jak samiec alfa. A samice… - tu posłał mi rozbawione spojrzenie - …to kręci.
- Żebyś to ty przypadkiem zaraz nie dostał tradycyjnego kopniaka w krocze, Black! – wycedziłam, mrużąc groźnie oczy, choć z trudem powstrzymywałam się od wybuchnięcia śmiechem.
- Więc teraz to ja jestem pierwszy w kolejce do bicia? – zapytał Syriusz, udając oburzenie – Cóż, to może oznaczać tylko jedno… - zawiesił dramatycznie głos, a osoby, które zdążyły się już w międzyczasie zgromadzić w pokoju wspólnym, zamilkły w uroczystym oczekiwaniu – JAMES POTTER ZDOBYŁ LILY EVANS! – wykrzyknął na całe gardło.
Gryfoni zaczęli bić brawo i gwizdać. Rogacz ukłonił się wszystkim z wdziękiem, a ja zrobiłam się czerwona jak burak. Widząc moje zmieszanie, chłopak objął mnie ramieniem i wyprowadził z pokoju wspólnego.
Gdy tylko znaleźliśmy się na korytarzu, skorzystał z okazji i pocałował mnie tak zachłannie, że zabrakło mi w płucach powietrza.
- Brakowało mi tego - powiedział po chwili z szelmowskim uśmieszkiem. Pacnęłam go lekko w ramię i zaciągnęłam do Wielkiej Sali.
Wszystkie głowy (nawet i te, należące do ciała pedagogicznego) zwróciły się w naszą stronę. Cała szkoła wiedziała, że Potter od sześciu długich lat bezskutecznie usiłuje się ze mną umówić, toteż nasz widok, wesołych i trzymających się za ręce, rzeczywiście zasługiwał na miano co najmniej sensacji miesiąca. Nie zwracając uwagi na świdrujące nas spojrzenia i podniecone szepty, usiedliśmy przy stole Gryffindoru i zajęliśmy się naszym śniadaniem. Kątem oka zauważyłam jednak, że profesorowie Flitwick i Sprout pokazują Jamesowi uniesione w górę kciuki, a Hagrid ze wzruszenia wyciera sobie oczy ogromną chusteczką. Naszemu związkowi kibicowało więcej osób, niż kiedykolwiek to sobie wyobrażałam.
Po chwili do Wielkiej Sali wpadł roześmiany Syriusz, a tuż za nim, nieco zdyszana Emily.
- Nie, no... Ja tak nie mogę! - powiedziała urażonym tonem, opadając z wdziękiem na wolne miejsce – Żebym się takich rzeczy dowiadywała od innych!
- Jakich rzeczy? - zapytałam z niewinną minką, obserwując uważnie przyjaciółkę. Emily wyglądała jak napompowana piłka. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie wybuchnie, ale jej twarz rozpogodziła się niemal natychmiast. Przytuliła najpierw mnie, potem Jamesa i powiedziała tylko jedno słowo:
- NARESZCIE!
-Też to mówię... - dopowiedział Rogacz z ustami pełnym owsianki. Uśmiechnęłam się lekko i poczochrałam mu włosy, z satysfakcją dochodząc do wniosku, że po raz pierwszy mogę to zrobić bez poczucia zakłopotania. Mało tego, miałam pełne prawo, by to zrobić, a rozczochrana czupryna Jamesa była teraz w jakiś magiczny sposób… moja.
Po śniadaniu poszłam wraz z Emily i Huncwotami na lekcję zaklęć. Na próżno jednak wypatrywałam na korytarzach Alice. Najwidoczniej szok po wydarzeniach minionej nocy był tak duży, że postanowiła zrezygnować dzisiaj z zajęć.
Profesor Flitwick zmierzył nas wesołym spojrzeniem, gdy tylko weszliśmy do klasy i oznajmił piskliwym głosikiem:
- Na dzisiejszych zajęciach nauczycie się bardzo przydatnej umiejętności. Będziecie rzucać na te oto kruki (tu wskazał na czarne ptaki siedzące na żerdziach przy każdej ławce) zaklęcie Nurobus. Innymi słowy, będziecie w stanie zmusić je do wypowiedzenia jakiejś konkretnej kwestii. Pracujecie w parach. Radzę wam się przyłożyć do ćwiczeń, bo podobne zadania zazwyczaj pojawiają się na owutemach.
Po sali przeszły zaciekawione pomruki. Oczywiście ja byłam w parze z Jamesem, więc nie musiałam się martwić o to, że coś nam się nie uda. Moja druga połowa chyba czytała w moich myślach, bo uśmiechnęła się szeroko. Odwzajemniłam gest i rozejrzałam się po klasie, mając nadzieję, że w którejś z ławek wypatrzę jednak Alice, ale musiałam pogodzić się z tym, że naprawdę zdecydowała się opuścić zajęcia.
- Nurobus - mruknęłam, celując końcem różdżki w kruka. Dłoń lekko mi drżała, bo czułam na sobie spojrzenie Jamesa. Nie chciałam jednak dać tego po sobie poznać – Nurobus. Nurobus.
Kruk nie chciał jednak ze mną współpracować. Przygryzłam lekko wargę i pozwoliłam, by James zajął się kapryśnym ptaszyskiem. Potter odchrząknął znacząco i machnął różdżką, wypowiadając formułkę. Ku mojemu zdumieniu z gardła ptaka zaczęły wydobywać się jakieś ochrypłe dźwięki:
- LILY EVANS, JESTEM NAJSZCZĘŚLIWSZYM CZŁOWIEKIEM NA ŚWIECIE! JEŚLI KTOŚ JESZCZE NIE WIE, TO OD DZISIAJ LILY EVANS JEST DZIEWCZYNĄ JAMESA POTTERA! ZAPAMIĘTAJCIE TO SOBIE! - skrzeczał kruk.
Zrobiłam się bordowa na twarzy, a po klasie przetoczyły się salwy śmiechu. Przez cały ten hałas z trudem przebił się cienki głos Flitwicka:
-Brawo, panie Potter. Za pierwszym podejściem zmusił pan kruka do wypowiedzenia aż trzech zdań! Trzydzieści punktów dla Gryffindoru!
Śmiechy uczniów zamieniły się w oklaski i gwizdy aprobaty. Rogacz wypiął dumnie pierś, do której przypięta była lśniąca odznaka prefekta naczelnego i spojrzał na mnie wymownie.
- Całkiem, całkiem - powiedziałam w miarę obojętnie, choć w głębi duszy byłam pod ogromnym wrażeniem jego umiejętności – Mogłeś mu chociaż kazać powiedzieć coś innego... - dodałam po chwili, oblewając się rumieńcem, gdy zauważyłam, że większość klasy wciąż się nam przygląda. Chłopak pokręcił przecząco rozczochraną głową i oznajmił poważnym, jak na niego, tonem:
- Chcę, żeby o naszej miłości wiedział cały świat.
Gdy lekcja zaklęć dobiegła końca, rozstałam się z Huncwotami i Emily, i ruszyłam żwawym krokiem w kierunku pokoju wspólnego. Mimo kłótni z Alice, czułam się za nią odpowiedzialna i martwiłam się, czemu opuściła zajęcia. To zupełnie nie było w jej stylu. Kto jak kto, ale panna Alice Larsson nigdy nie pozwoliłaby sobie na chwilę zapomnienia. Pełna złych przeczuć, wspięłam się po kamiennych schodkach do drzwi dormitorium i otworzyłam je, układając w myślach formułki, jakimi skłonię przyjaciółkę do zawieszenia broni.
Gdy weszłam do środka, wstrzymałam oddech ze strachu. Nasza sypialnia przypominała pobojowisko. Wszystkie szuflady były pootwierane, po podłodze walały się części naszej garderoby, poduszki i kołdry. Lustro w rogu pomieszczenia było pęknięte...
- ALICE! - zawołałam przerażona nie na żarty.
Odpowiedziała mi cisza.
- Może jest w łazience i mnie nie słyszy... - przemknęło mi przez myśl.
Niestety, tam również było pusto. Odruchowo podeszłam do okna i wpatrzyłam się w błonia z nadzieją, że może ujrzę gdzieś na horyzoncie znajomą postać dziewczyny.
Nagle usłyszałam, jak otwierają się drzwi dormitorium. Z ulgą odwróciłam głowę, ale zamiast Larssonówny zobaczyłam jedynie Jamesa, rozglądającego się wokół z zaciekawieniem. Najwidoczniej zaklęcie zmieniające schody do dormitorium w zjeżdżalnię nie stanowiło przeszkody dla zdolnego Huncwota.
- Mogłybyście tu czasem posprzątać - stwierdził swobodnie na widok panującego w pokoju rozgardiaszu - To twoje? - zapytał wskazując ręką na krwistoczerwony biustonosz pod jego stopami.
- Nie. Jest Emily... - odparłam nieco zażenowana.
- Idziemy? Za chwilę mamy dwie godziny z McGonagall. Prefekci naczelni pierwszego dnia trwania ich związku nie powinni się spóźnić – oznajmił z uśmiechem.
- Zaraz przyjdę… - powiedziałam nieprzytomnie, zastanawiając się gorączkowo, co mogło przydarzyć się Alice.
- Co się stało? - zapytał chłopak, obejmując mnie w pasie. Wtuliłam się w jego silne, męskie ramiona i poczułam, że mogę mu zaufać. Opowiedziałam mu wszystko…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz