niedziela, 12 sierpnia 2012

Sekrety państwa Larsson


Przez całą drogę do gabinetu Dumbledore’a żadna z nas się nie odezwała. W mojej głowie panował zupełny chaos. Już wyobrażałam sobie, jak będzie wyglądać mój powrót do Little Whinging. Niemal widziałam rozczarowane miny rodziców i ironiczny uśmiech Petunii, która swoim skrzekliwym głosem prawiłaby mi złośliwości o tym, że nie nadaję się nawet na absolwentkę szkoły dla wariatów. Ta wizja była tak przykra, że byłam gotowa zrobić wszystko, byle tylko pozostać w Hogwarcie.
Gdy wreszcie stanęłyśmy przed kamienną chimerą, McGonagall wypowiedziała hasło:
- Cytrynowe dropsy.
Chimera odskoczyła w bok, ukazując nam kręte schodki wiodące do gabinetu dyrektora. Nauczycielka zapukała do drzwi i po krótkim „proszę” - weszła wraz z nami do środka.
Bardzo dobrze znałam już to pomieszczenie pełne ksiąg, dziwnych przedmiotów i owiane nietypową aurą tajemnicy. Na nowo odżyły we mnie wspomnienia sprzed roku, kiedy to w takiej samej scenerii dyrektor poinformował mnie o śmierci mamy…
Albus Dumbledore siedział w fotelu przy biurku i przyglądał się nam uważnie znad swoich okularów – połówek. McGonagall w paru słowach streściła mu całe zajście i zostawiła nas samych.
- Usiądźcie, proszę - powiedział życzliwie i zwinnym ruchem ręki wyczarował nam dwa fotele obite czerwonym aksamitem, na których nieco niepewnie zajęłyśmy miejsca.
- Zostaniemy wyrzucone? - zapytałam, patrząc na profesora błagalnie. Dumbledore uśmiechnął się lekko i powiedział:
- Oczywiście, że nie, panno Evans. Za odwiedzenie Hagrida grozi wam co najwyżej obślinienie przez Kła – zażartował, uśmiechając się do nas łagodnie.
- Jak to? - krzyknęłyśmy z Alice jednocześnie. Czułam tak niewyobrażalną ulgę, że zakręciło mi się w głowie. Złapałam się silniej poręczy fotela i wpatrzyłam w dyrektora, nie wierząc w to, co właśnie usłyszałam.
Dumbledore wstał z krzesła i zaczął przechadzać się po swoim okazałym gabinecie. Podszedł do żerdzi, na której siedział jego piękny ptak, feniks o imieniu Fawkes i powiedział bardzo cicho:
- Ach, ta Minerwa... Bardzo lubi przesadzać - odwrócił się w naszą stronę i posłał Alice dziwne spojrzenie – Niebezpieczeństwo zażegnane - dodał, cały czas patrząc na moją przyjaciółkę - Panno Evans, zabierz, proszę, koleżankę do skrzydła szpitalnego. Ktoś musi w końcu opatrzyć jej rękę.         
Teraz dopiero to zauważyłam. Dłoń Alice, zawiązana byle jak jakąś chustą, krwawiła bardzo mocno, choć jej właścicielka zdawała się tego nie dostrzegać. Chociaż na usta cisnęło mi się jeszcze wiele pytań i wciąż nie umiałam uwierzyć we własne szczęście, posłusznie pożegnałam się z dyrektorem i, wraz z Alice, ruszyłam w stronę wyjścia. Gdy byłyśmy już przy drzwiach, usłyszałyśmy jeszcze za sobą spokojny głos Dumbledore’a:            
- Pamiętajcie, że to, co zrobiłyście, w dalszym ciągu jest wbrew regulaminowi. 

*

Gdy znalazłyśmy się w skrzydle szpitalnym kilka minut później, zobaczyłyśmy panią Pomfrey pochyloną nad jakimś Krukonem, który podczas ostatniego meczu quidditcha spadł ze swojej miotły. Kiedy weszłyśmy, oderwała jednak wzrok od chłopaka, a jej bystre oko natychmiast dostrzegło krwawiącą dłoń Alice.
- Zdaje się, że mam jeszcze butelkę z Balsamem Doktora Ferrtige’a – powiedziała cicho, po oględzinach ręki.
Oddaliła się na zaplecze, skąd wróciła po chwili z pękatym naczyniem o zawartości barwy zgniłej zieleni. Nasmarowała dłoń Alice gęstą cieczą, powiedziała, że rana powinna zniknąć w ciągu paru minut i doradziła nam, żebyśmy szybko wracały do łóżek.
Wciąż milcząc, ruszyłyśmy w kierunku Wieży Gryffindoru. Kiedy jednak znalazłyśmy się tuż przy portrecie Grubej Damy, usłyszałyśmy za sobą kpiący głos woźnego:
- I jak? Spakowane?
Ignorując jego złośliwość, wypowiedziałam hasło, po czym przepuściłam w drzwiach Alice, która, nie reagując na nic, powlokła się prosto w kierunku dormitorium. Zanim jednak poszłam w jej ślady, oznajmiłam spokojnie:
- Obawiam się, że jednak tu zostaniemy, panie Filch. Nie dostałyśmy nawet szlabanu.
Nie musiałam nawet oglądać się za siebie, by wiedzieć, jak bardzo rozwścieczyłam woźnego. Zanim portret ponownie zasłonił wejście do pokoju wspólnego, usłyszałam jeszcze, jak Filch mamrotał pod nosem coś o„faworyzowaniu” i „niesprawiedliwości”. Jego wzburzenie niewiele mnie jednak obchodziło. Szybko wspięłam się po schodach wiodących do naszej sypialni. Musiałam teraz przede wszystkim rozmówić się z Alice.
- Jak twoja ręka? – zapytałam cichutko, wchodząc do dormitorium. Zauważyłam od razu, że przy przyjaciółce siedzi już Emily, przyglądając się jej z zatroskaną miną.
- Lepiej… - odparła Alice, mimowolnie pocierając wierzch dłoni. Zerknęłam dyskretnie w kierunku łóżek, które zajmowały nasze współlokatorki, po czym wskazałam przyjaciółkom na drzwi do łazienki. Gdy zamknęłyśmy się w środku, zadałam wreszcie to pytanie, na którym najbardziej mi zależało:
- Co się tak właściwie stało?
- Uderzyłam ręką o lustro i się skaleczyłam – odparła Alice, wpatrując się w wykafelkowaną ścianę za moimi plecami.
- Wiesz dobrze, że nie chodziło mi o rękę… - odparłam nieco zniecierpliwiona.
- Stało się coś złego, prawda? – zapytała Emily, obejmując Alice ramieniem – Nie chodzi tylko o Remusa… Czuję to. Nam możesz o wszystkim powiedzieć – dodała, uśmiechając się do dziewczyny – Nie musisz ze wszystkim borykać się sama. Od tego są przyjaciele, by się wspierać.
Alice przyjrzała się nam podejrzliwie i przygryzła nerwowo wargę, tak jakby czuła, że to, co chce nam powiedzieć, może radykalnie wpłynąć na nasze wzajemne relacje.
- Nikomu… o tym nie powiecie? – upewniła się, świdrując nas wzrokiem. Sprawiała wrażenie osoby, którą z jednej strony tajemnica trzymana w sercu przeraża na tyle, by nikomu o niej nie mówić, z drugiej zaś, niemożność podzielenia się nią doprowadza ją do szaleństwa.
- Wiesz, że możesz mieć do nas zaufanie – powiedziałam łagodnie – Jeśli nie czujesz się jeszcze na siłach, nie będziemy cię do niczego zmuszać, ale jeśli zdecydujesz się nam powiedzieć, co się stało, zrobimy wszystko, aby ci pomóc.
Alice raz jeszcze rzuciła nam kontrolne spojrzenie, po czym usiadła na brzegu wanny i oplotła dłońmi swoje ramiona.
- Dzisiaj rano… - zaczęła drżącym głosem - …dzisiaj rano, kiedy byłam sama w dormitorium, przyszła do mnie McGonagall… Powiedziała, że dyrektor chce mnie widzieć w swoim gabinecie… - na moment zawiesiła głos, a ja odniosłam wrażenie, że wypowiedzenie każdego kolejnego słowa sprawia jej fizyczny ból – Ja już od dawna chciałam wam o tym opowiedzieć… naprawdę… Ale się bałam… Bałam się, że mnie odrzucicie, że pomyślicie, że ja też mogłabym być… taka sama…
- Nie ma takiej możliwości, żebyśmy cię odrzuciły – zapewniła Emily stanowczo, zaś ja objęłam Alice ramieniem, aby dodać jej otuchy.
- Dumbledore… - kontynuowała dziewczyna, nabrawszy powietrza – Dumbledore powiedział, że rodzice chcieli mnie zabrać z Hogwartu…
- Co? – zapytałam, nic z tego nie rozumiejąc – Dlaczego? Przecież Hogwart jest teraz najbezpieczniejszym miejscem w całym kraju!
- Chyba, że… - zaczęła Emily – Czy twoi rodzice dowiedzieli się o tym, że Same Wiecie Kto chce przeniknąć do szkoły? Może pomyśleli, że nie będziesz już tu bezpieczna?
Alice pokręciła głową.
- To nie ON chciał przeniknąć do szkoły… - szepnęła, a jej głos zaczął coraz bardziej drżeć – To moi rodzice chcieli się tu dostać… Moi rodzice… oni… - wzięła głębszy oddech, później drugi i trzeci. Zauważyłam, że po jej policzkach pociekły łzy – Moi rodzice są śmierciożercami – zakończyła, po czym rozpłakała się na dobre.
Poczułam się tak, jakby ktoś gwałtownie uderzył mnie w brzuch. Spojrzałam na Emily. Wyglądała na równie wstrząśniętą co ja. Chociaż nie miałam możliwości poznać państwa Larsson, to nigdy, przenigdy bym nie pomyślała, że mogliby służyć Voldemortowi, skoro mają tak dobrą i szlachetną córkę. Córkę, która jest w Gryffindorze...
- Moi rodzice służą mu od lat… - powiedziała Alice ochryple – Pamiętam, jak byli na mnie źli, kiedy okazało się, że Tiara Przydziału nie umieściła mnie w Slytherinie… Oni… coś im się nie udało… Nie wykonali jakiegoś zadania… To było tak ważne, że ON zdecydował się osobiście ich ukarać… Chcieli uciec razem ze mną i się gdzieś ukryć… Spodziewali się, że inni śmierciożercy zechcą coś mi zrobić, aby jeszcze bardziej ich ukarać… Ale oni sami też byli bardzo niebezpieczni…
- Teraz już rozumiem… - szepnęła Emily.
- Co rozumiesz? – zapytałam.
- Te wszystkie idiotyczne rozporządzenia, które przeczytała nam McGonagall... Dumbledore chciał się zabezpieczyć przed wtargnięciem państwa Larsson do Hogwartu.
- Niebezpieczeństwo zostało zażegnane… - przytoczyłam bezwiednie słowa dyrektora – Tak nam powiedział Dumbledore i pozwolił nam wrócić na wieżę…- dodałam tonem wyjaśnienia, gdy napotkałam pytające spojrzenie Emily – A to może oznaczać, że…
- Że albo rodziców Alice złapali ludzie z Ministerstwa Magii i siedzą już w Azkabanie, albo… - Em zawiesiła głos, nie będąc w stanie dokończyć.
- Wciąż żyją – odparła Alice z przekonaniem – Gdyby było inaczej, Dumbledore dałby mi znać. Pewnie teraz ich przesłuchują – odparła bezbarwnym, wypranym z emocji głosem, po czym spojrzała na nas ze strachem.
- Nikomu nic nie powiemy – zapewniłam ją natychmiast.
- Ani się od ciebie nie odwrócimy – dodała Emily – Jak w ogóle mogłaś tak pomyśleć?
- Przepraszam… - szepnęła Alice, po czym przyjrzała nam się z niedowierzaniem, jakby nie mogła uwierzyć w to, że nie zamierzamy jej od siebie odtrącić – Tak długo to przed wami ukrywałam, ale nie chciałam was stracić… Przywykłam do tego, że jestem sama. Zawsze byłam sama. Myślałam, że tak będzie najlepiej, że ukarzę się samotnością za to, jakich mam rodziców…
- To nie twoja wina! – zaprzeczyłam gorąco.
- Pamiętasz, Lily, kiedy wysłałaś mi list z pytaniem, czy mogłabym cię przygarnąć do siebie? Wtedy, kiedy nie chciałaś wyjechać na wakacje?
Przytaknęłam. W wakacje po piątej klasie za żadne skarby świata nie chciałam pojechać na obóz razem z Tunią i chwytałam się każdej szansy, która pozwoliłaby mi się od tego wykręcić.
- Musiałam cię wtedy okłamać… - powiedziała Alice cicho – W moim domu nie czułabyś się bezpiecznie… - dodała, a na jej policzkach zakwitł rumieniec wstydu – Twoje pochodzenie nie spodobałoby się rodzicom… Ale mnie nigdy to nie przeszkadzało, naprawdę! – oznajmiła szybko, patrząc na mnie błagalnie – To dla mnie bez różnicy, czy twoi rodzice są mugolami, czy czarodziejami… Dla mnie czysta krew to jedna, wielka bzdura, przyrzekam!
- Wierzę ci – odparłam, posyłając jej uspokajający uśmiech – Naprawdę nigdy nie przeszło mi przez myśl, żeby mogłoby ci przeszkadzać moje pochodzenie.
- Tak się bałam… tak się bałam, że kiedy to wyjdzie na jaw...
- Ale nie wyszło, prawda? Nikt w szkole nie ma pojęcia, że te rozporządzenia powstały z powodu twoich rodziców! Wszyscy myślą, że chodzi o Same Wiecie Kogo. Dumbledore na pewno nie pozwoli, żeby ktoś się o tym dowiedział – zapewniła Emily.
- To racja – dodałam – Poza nami nikt o tym nie wie, a my nie mamy zamiaru tego rozgłaszać.
- I nie waż się myśleć, że się od ciebie odwrócimy. Jesteś na nas SKAZANA i to dożywotnie – zażartowała Emily.
Na mokrej od łez twarzy Alice zagościł lekki uśmiech. I w tym momencie wszystkie trzy się objęłyśmy. Nigdy wcześniej nie czułam potrzeby, by okazywać moim przyjaciółkom, że są dla mnie ważne. Spędzałyśmy razem czas, razem się wygłupiałyśmy, chodziłyśmy na zajęcia i rozmawiałyśmy na różne tematy. Teraz jednak, gdy czułam na plecach ramiona Emily i Alice, po raz pierwszy zrozumiałam tak dobitnie, co oznacza przyjaźń.
Być razem na dobre i na złe.
Wspierać się w każdej sytuacji.
Trwać przy swoim boku bez względu na okoliczności.
To właśnie ten rodzaj przyjaźni sprawił, że James, Syriusz i Peter nauczyli się zmieniać w zwierzęta, by towarzyszyć Remusowi. I to właśnie ten rodzaj przyjaźni połączył teraz mnie, Emily i Alice jeszcze silniej niż kiedykolwiek. To nie miało znaczenia, kim byli nasi rodzice. Nie miało znaczenia, w jakich kręgach się obracamy. Nie miało też znaczenia, kim same będziemy w przyszłości. Liczyło się tylko to, że ufamy sobie wzajemnie i istniejemy po to, by się wspierać. Na zawsze. Do samego końca.
Tej nocy długo nie umiałam zmrużyć oka. Chociaż słyszałam równomierne oddechy wszystkich swoich przyjaciółek, nawet Alice, sama nie mogłam ot tak odpłynąć w niebyt. W mojej głowie nagromadziło się zbyt wiele myśli, żebym była w stanie się teraz odprężyć. Cichutko więc podniosłam się z łóżka i wyplątałam z pościeli, po czym na palcach przemierzyłam nasze dormitorium, zeszłam po schodach do pokoju wspólnego i wspięłam się po kolejnych, które wiodły do męskich sypialni. Byłam już tam tyle razy, że bez trudu odnalazłam łóżko Jamesa. Odsunęłam kotarę i delikatnie dotknęłam jego ramienia. Obudził się natychmiast.
- Co się stało? – zapytał zaniepokojony, sięgając po swoje okulary – Lily?
Uśmiechnęłam się do niego smutno i usiadłam przy nim, na łóżku. Wyraz mojej twarzy musiał zdradzać więcej, niż przypuszczałam, bo James natychmiast otoczył mnie ramionami i przyciągnął do swojej klatki piersiowej, tak jakby doskonale wiedział, jak bardzo teraz potrzebuję, by ktoś mnie przytulił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz