niedziela, 12 sierpnia 2012

Tajemnice cz.2


Emily, dysząc ciężko, oparła się o krzesło.
- Co się stało? - zapytałam, przyglądając się przyjaciółce uważnie. Dziewczyna poderwała się gwałtownie i złapała mnie za ramiona.
- Alice! Z nią jest coś nie tak... Kilka minut temu wróciła ze spaceru... Była cała roztrzęsiona, płakała, a na koniec zemdlała. Ocuciłam ją, ale teraz leży tylko w łóżku i do nikogo się nie odzywa… Chodź ze mną, Lily, bo już naprawdę nie wiem, co jeszcze mogę zrobić!
Ignorując fakt, że, bądź co bądź, mam szlaban, razem z Emily opuściłam gabinet profesor Kinglyton i udałam się w kierunku Wieży Gryffindoru. Tak bardzo przejęłam się tym, co stało się mojej przyjaciółce, że chciałam znaleźć się przy jej boku najszybciej, jak to było możliwe. Droga zdawała się nie mieć końca, chociaż pokonywałyśmy ją w ogromnym pośpiechu. Wreszcie jednak udało nam się stanąć przed portretem Grubej Damy.
- Co wy robicie poza wieżą o tej godzinie? - odezwał się obraz karcącym tonem.
Żadna z nas nie zamierzała się tłumaczyć. Emily w pośpiechu podała hasło i wbiegłyśmy do pokoju wspólnego, który okazał się być zupełnie pusty, co wcale mnie nie zdziwiło. W końcu była już prawie północ. Wraz z Nortonówną wbiegłam szybko na marmurowe schody, które wiodły do naszej sypialni, a gdy znalazłyśmy się już na ich szczycie, pchnęłam lekko drzwi i weszłam do dormitorium, w którym panował lekki półmrok, nadający całej tej sytuacji nieco grozy.
Na jednym z łóżek leżała nieruchomo Alice. Nawet w tak słabym świetle zauważyłam, że była bardzo blada, a na jej policzkach wyżłobione były ślady łez. Podbiegłam do niej i złapałam ją za rękę.
- Jak się czujesz? - zapytałam troskliwie, siadając na brzegu jej łóżka. Odpowiedziało mi milczenie. Alice z uporem wpatrywała się w sufit.
-Bardzo nas wystraszyłaś... - kontynuowałam niezrażona, w nadziei, że uda mi się skłonić przyjaciółkę do odezwania się choćby jednym słowem. Na próżno.
Emily zaczęła nerwowo przechadzać się po dormitorium, pocierając palcami skronie. W pewnej chwili podeszła do okna i powiedziała cicho:
- Pełnia...
To jedno słowo wystarczyło, aby w Alice coś się odblokowało. Zaczęła płakać, wtulając głowę w poduszkę. Po chwili odezwała się zdławionym głosem:
- J-ja... ja chciałam sprawdzić, j-jak to jest. Miałam p-prawo... Z-zabrałam Jamesowi pelerynę-niewidkę i poszłam za Huncwotami do Wrzeszczącej Chaty... Ch-chciałam zobaczyć Remusa, jak będzie... będzie...
- Przemieniał się w wilkołaka? - podsunęła Emily nieśmiało. Alice skinęła głową. Usiadła na łóżku, podkurczyła kolana pod brodę i zaczęła kołysać się w przód i w tył.
- To było straszne... – szepnęła, bardziej do siebie niż do nas - Nigdy nie myślałam, że... że to TAK wygląda... On zupełnie nad sobą nie panował... Ja... ja się go boję.
Wymieniłyśmy z Emily zaniepokojone spojrzenia. Zupełnie nie wiedziałam, jak powinnam się teraz zachować. Zawsze byłam przekonana, że Alice doskonale zdaje sobie sprawę z odmienności Remusa i akceptuje chłopaka takim, jakim był. Rozumiałam wprawdzie, że jego przemiana musiała wyglądać przerażająco, ale w głowie mi się nie mieściło, by coś takiego mogło aż tak bardzo wpłynąć na uczucia Alice.
- To tylko taki wstrząs... - zaczęłam – Jak się trochę prześpisz, będziesz myślała o tym wszystkim inaczej. Za parę dni Remus wróci i wtedy znowu…
- NIE! - zaprzeczyła Alice stanowczo. Poderwała się z łóżka i zaczęła chodzić po sypialni, tak jak robiła to wcześniej Emily - Ja już nie mogę z nim być. Nie po tym, co zobaczyłam! On zupełnie nie umiał nad sobą zapanować... Był taki dziki, taki obcy… Gdyby Huncwoci nie byli animagami, rozszarpałby ich na strzępy… Sama nie umiem zmieniać się w żadne zwierzę! Co by się stało, gdyby zrobił mi kiedyś krzywdę?
- Przestań! - warknęłam zdenerwowana - Przecież kochasz Remusa, wiedziałaś, że jest wilkołakiem i wiedziałaś też, że w trakcie transformacji nie ma nad sobą kontroli. Niczego przed tobą nie ukrywał. Przeciwnie, starał się, żebyś wszystko dokładnie zrozumiała, zanim zdecydujesz się z nim być. Wcześniej ci to nie przeszkadzało, a teraz co?
- O czymś wiedzieć, a coś widzieć, to dwie różne sprawy! - odpowiedziała przyjaciółka, odwracając się do nas plecami - Zostawcie mnie w spokoju! Chcę zostać sama! – warknęła załamującym się głosem.
- O NIE! - powiedziała stanowczo Emily - Nie licz na to. Nie damy ci spokoju, dopóki wszystkiego sobie nie wyjaśnimy!
- A CO TU JEST JESZCZE DO WYJAŚNIANIA? - krzyknęła Alice piskliwym głosem. - OPRÓCZ TEGO, ŻE ZOBACZYŁAM, ŻE MÓJ CHŁOPAK JEST NIEBEZPIECZNY DLA OTOCZENIA I DLA MNIE SAMEJ, WSZYSTKO JEST W PORZĄDKU, WIĘC MNIE ZOSTAWCIE!
- Przecież, kiedy jest pełnia, Remus przebywa poza Hogwartem, więc nic ci nie grozi, idiotko! – zawołałam, przekrzykując jej piski. Nie miałam zamiaru w żaden sposób jej obrazić, ale nie mogłam pozwolić, by odrzuciła Lupina, który wreszcie zaczął wierzyć w to, że może prowadzić normalne życie i zaznać odrobiny miłości.
- Tak? A co będzie później, po Hogwarcie? – zapytała Alice, wpatrując się we mnie z wściekłością - Jeśli nie znajdzie miejsca, gdzie będzie mógł przeczekać pełnię, to co się będzie działo? Wydaje ci się, że jesteś taka mądra, bo ciebie ten problem nie dotyczy! Uważasz mnie za idiotkę, chociaż wcale nie jesteś ode mnie lepsza! Ja dałam szansę Remusowi, a ty? Jesteś wiecznie niezdecydowana! Jamesowi na tobie zależy, a ty go wiecznie ranisz. TAK! Bo to, że wam się nie układa, to tylko i wyłącznie TWOJA wina! Nic dziwnego, że szuka sobie innej, bo z tobą i tak nie byłby szczęśliwy! Nikt by nie był! Myślisz tylko o sobie i o swoich uczuciach. Niby zależy ci na Jamesie, ale jakoś nie starasz się go zdobyć. A wiesz dlaczego? Bo jesteś po prostu tchórzem! Wielkim tchórzem!
Straciłam nad sobą panowanie i, zanim zdążyłam zastanowić się nad tym, co robię, wymierzyłam jej policzek. Natychmiast jednak tego pożałowałam. Alice syknęła cicho i złapała się za uderzone miejsce.
- Prawda w oczy kole, co? - zapytała szyderczo.
Nie odpowiedziałam. Miałam ochotę uderzyć ją raz jeszcze, ale, zamiast tego, wybiegłam z dormitorium, ignorując Emily, która na marne starała się załagodzić sytuację. Ledwo jednak znalazłam się w pokoju wspólnym, zaklęłam głośno. Przecież wciąż trwał mój szlaban u profesor Kinglyton, a ja tak po prostu sobie z niego wyszłam, bo martwiłam się o przyjaciółkę, która zmieszała mnie z błotem…
Ignorując pytania Grubej Damy, której wybitnie nie spodobało się to, że jako prefekt naczelny opuszczam Wieżę Gryffindoru nocą, pobiegłam do gabinetu profesor Kinglyton. Szczęście mi sprzyjało, bo po drodze nie nadziałam się na żadnego ucznia, nauczyciela czy ducha. Gdy wbiegłam do pomieszczenia, gdzie odpracowywałam szlaban, stanęłam jednak jak wryta. Książka, którą przeglądałam kilka godzin wcześniej, leżała tam, gdzie ją położyłam, list do Milicenty Bagnold urywał się w tym samym momencie, a po profesor Kinglyton nie było ani śladu.
Czyżby zebranie nadal trwało?
Ledwie jednak zajęłam miejsce w fotelu, drzwi otworzyły się gwałtownie i do gabinetu wbiegła nauczycielka obrony przed czarną magią, soczyście przeklinając. Na mój widok zrobiła taką minę, jakby spodziewała się ujrzeć tu prędzej bazyliszka.
- Evans... - zaczęła drżącym głosem - Możesz już iść...
- O której mam przyjść jutro? - zapytałam, patrząc na nią z uwagą.
- Jutro? Aaa... Nie, już nie musisz... To koniec szlabanu - powiedziała nieprzytomnie - Idź już!
Posłusznie opuściłam jej gabinet i powlokłam się schodami do Wieży Gryffindoru. Miałam mętlik w głowie. Z jednej strony intrygowało mnie bardzo, co działo się na tajemniczym zebraniu nauczycieli, z drugiej jednak – bardzo martwiłam się o Alice i było mi przykro, że się pokłóciłyśmy.
Gdy znalazłam się już w pokoju wspólnym, stwierdziłam, że Alice z pewnością jeszcze nie śpi, więc postanowiłam nie wracać na razie do dormitorium. Póki co, podeszłam do okna i wpatrzyłam się w granatowo-czarne niebo, które lśniło milionami gwiazd. Przyłożyłam do szyby zmęczoną głowę, czując kojący chłód szkła.
W pewnej chwili usłyszałam jednak, jak ktoś wchodzi do pokoju wspólnego przez dziurę pod portretem. Obróciłam się z niepokojem.
- Evans? – usłyszałam zdumiony, cichy głos.
Stanęłam twarzą w twarz z…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz