Emily,
dysząc ciężko, oparła się o krzesło.
- Co się
stało? - zapytałam, przyglądając się przyjaciółce uważnie. Dziewczyna poderwała
się gwałtownie i złapała mnie za ramiona.
- Alice! Z
nią jest coś nie tak... Kilka minut temu wróciła ze spaceru... Była cała
roztrzęsiona, płakała, a na koniec zemdlała. Ocuciłam ją, ale teraz leży tylko
w łóżku i do nikogo się nie odzywa… Chodź ze mną, Lily, bo już naprawdę nie
wiem, co jeszcze mogę zrobić!
Ignorując
fakt, że, bądź co bądź, mam szlaban, razem z Emily opuściłam gabinet profesor
Kinglyton i udałam się w kierunku Wieży Gryffindoru. Tak bardzo przejęłam się
tym, co stało się mojej przyjaciółce, że chciałam znaleźć się przy jej boku
najszybciej, jak to było możliwe. Droga zdawała się nie mieć końca, chociaż
pokonywałyśmy ją w ogromnym pośpiechu. Wreszcie jednak udało nam się stanąć
przed portretem Grubej Damy.
- Co wy
robicie poza wieżą o tej godzinie? - odezwał się obraz karcącym tonem.
Żadna z
nas nie zamierzała się tłumaczyć. Emily w pośpiechu podała hasło i wbiegłyśmy
do pokoju wspólnego, który okazał się być zupełnie pusty, co wcale mnie nie
zdziwiło. W końcu była już prawie północ. Wraz z Nortonówną wbiegłam szybko na
marmurowe schody, które wiodły do naszej sypialni, a gdy znalazłyśmy się już na
ich szczycie, pchnęłam lekko drzwi i weszłam do dormitorium, w którym panował
lekki półmrok, nadający całej tej sytuacji nieco grozy.
Na jednym
z łóżek leżała nieruchomo Alice. Nawet w tak słabym świetle zauważyłam, że była
bardzo blada, a na jej policzkach wyżłobione były ślady łez. Podbiegłam do niej
i złapałam ją za rękę.
- Jak się
czujesz? - zapytałam troskliwie, siadając na brzegu jej łóżka. Odpowiedziało mi
milczenie. Alice z uporem wpatrywała się w sufit.
-Bardzo
nas wystraszyłaś... - kontynuowałam niezrażona, w nadziei, że uda mi się
skłonić przyjaciółkę do odezwania się choćby jednym słowem. Na próżno.
Emily
zaczęła nerwowo przechadzać się po dormitorium, pocierając palcami skronie. W
pewnej chwili podeszła do okna i powiedziała cicho:
-
Pełnia...
To jedno
słowo wystarczyło, aby w Alice coś się odblokowało. Zaczęła płakać, wtulając
głowę w poduszkę. Po chwili odezwała się zdławionym głosem:
- J-ja...
ja chciałam sprawdzić, j-jak to jest. Miałam p-prawo... Z-zabrałam Jamesowi
pelerynę-niewidkę i poszłam za Huncwotami do Wrzeszczącej Chaty... Ch-chciałam
zobaczyć Remusa, jak będzie... będzie...
-
Przemieniał się w wilkołaka? - podsunęła Emily nieśmiało. Alice skinęła głową.
Usiadła na łóżku, podkurczyła kolana pod brodę i zaczęła kołysać się w przód i
w tył.
- To było
straszne... – szepnęła, bardziej do siebie niż do nas - Nigdy nie myślałam,
że... że to TAK wygląda... On zupełnie nad sobą nie panował... Ja... ja się go
boję.
Wymieniłyśmy
z Emily zaniepokojone spojrzenia. Zupełnie nie wiedziałam, jak powinnam się
teraz zachować. Zawsze byłam przekonana, że Alice doskonale zdaje sobie sprawę
z odmienności Remusa i akceptuje chłopaka takim, jakim był. Rozumiałam
wprawdzie, że jego przemiana musiała wyglądać przerażająco, ale w głowie mi się
nie mieściło, by coś takiego mogło aż tak bardzo wpłynąć na uczucia Alice.
- To tylko
taki wstrząs... - zaczęłam – Jak się trochę prześpisz, będziesz myślała o tym
wszystkim inaczej. Za parę dni Remus wróci i wtedy znowu…
- NIE! -
zaprzeczyła Alice stanowczo. Poderwała się z łóżka i zaczęła chodzić po
sypialni, tak jak robiła to wcześniej Emily - Ja już nie mogę z nim być. Nie po
tym, co zobaczyłam! On zupełnie nie umiał nad sobą zapanować... Był taki dziki,
taki obcy… Gdyby Huncwoci nie byli animagami, rozszarpałby ich na strzępy… Sama
nie umiem zmieniać się w żadne zwierzę! Co by się stało, gdyby zrobił mi kiedyś
krzywdę?
-
Przestań! - warknęłam zdenerwowana - Przecież kochasz Remusa, wiedziałaś, że
jest wilkołakiem i wiedziałaś też, że w trakcie transformacji nie ma nad sobą
kontroli. Niczego przed tobą nie ukrywał. Przeciwnie, starał się, żebyś
wszystko dokładnie zrozumiała, zanim zdecydujesz się z nim być. Wcześniej ci to
nie przeszkadzało, a teraz co?
- O czymś
wiedzieć, a coś widzieć, to dwie różne sprawy! - odpowiedziała przyjaciółka,
odwracając się do nas plecami - Zostawcie mnie w spokoju! Chcę zostać sama! –
warknęła załamującym się głosem.
- O NIE! -
powiedziała stanowczo Emily - Nie licz na to. Nie damy ci spokoju, dopóki
wszystkiego sobie nie wyjaśnimy!
- A CO TU
JEST JESZCZE DO WYJAŚNIANIA? - krzyknęła Alice piskliwym głosem. - OPRÓCZ TEGO,
ŻE ZOBACZYŁAM, ŻE MÓJ CHŁOPAK JEST NIEBEZPIECZNY DLA OTOCZENIA I DLA MNIE
SAMEJ, WSZYSTKO JEST W PORZĄDKU, WIĘC MNIE ZOSTAWCIE!
-
Przecież, kiedy jest pełnia, Remus przebywa poza Hogwartem, więc nic ci nie
grozi, idiotko! – zawołałam, przekrzykując jej piski. Nie miałam zamiaru w
żaden sposób jej obrazić, ale nie mogłam pozwolić, by odrzuciła Lupina, który
wreszcie zaczął wierzyć w to, że może prowadzić normalne życie i zaznać
odrobiny miłości.
- Tak? A
co będzie później, po Hogwarcie? – zapytała Alice, wpatrując się we mnie z
wściekłością - Jeśli nie znajdzie miejsca, gdzie będzie mógł przeczekać pełnię,
to co się będzie działo? Wydaje ci się, że jesteś taka mądra, bo ciebie ten
problem nie dotyczy! Uważasz mnie za idiotkę, chociaż wcale nie jesteś ode mnie
lepsza! Ja dałam szansę Remusowi, a ty? Jesteś wiecznie niezdecydowana!
Jamesowi na tobie zależy, a ty go wiecznie ranisz. TAK! Bo to, że wam się nie
układa, to tylko i wyłącznie TWOJA wina! Nic dziwnego, że szuka sobie innej, bo
z tobą i tak nie byłby szczęśliwy! Nikt by nie był! Myślisz tylko o sobie i o
swoich uczuciach. Niby zależy ci na Jamesie, ale jakoś nie starasz się go
zdobyć. A wiesz dlaczego? Bo jesteś po prostu tchórzem! Wielkim tchórzem!
Straciłam
nad sobą panowanie i, zanim zdążyłam zastanowić się nad tym, co robię,
wymierzyłam jej policzek. Natychmiast jednak tego pożałowałam. Alice syknęła
cicho i złapała się za uderzone miejsce.
- Prawda w
oczy kole, co? - zapytała szyderczo.
Nie
odpowiedziałam. Miałam ochotę uderzyć ją raz jeszcze, ale, zamiast tego,
wybiegłam z dormitorium, ignorując Emily, która na marne starała się załagodzić
sytuację. Ledwo jednak znalazłam się w pokoju wspólnym, zaklęłam głośno.
Przecież wciąż trwał mój szlaban u profesor Kinglyton, a ja tak po prostu sobie
z niego wyszłam, bo martwiłam się o przyjaciółkę, która zmieszała mnie z
błotem…
Ignorując
pytania Grubej Damy, której wybitnie nie spodobało się to, że jako prefekt
naczelny opuszczam Wieżę Gryffindoru nocą, pobiegłam do gabinetu profesor
Kinglyton. Szczęście mi sprzyjało, bo po drodze nie nadziałam się na żadnego
ucznia, nauczyciela czy ducha. Gdy wbiegłam do pomieszczenia, gdzie
odpracowywałam szlaban, stanęłam jednak jak wryta. Książka, którą przeglądałam
kilka godzin wcześniej, leżała tam, gdzie ją położyłam, list do Milicenty
Bagnold urywał się w tym samym momencie, a po profesor Kinglyton nie było ani
śladu.
Czyżby zebranie
nadal trwało?
Ledwie
jednak zajęłam miejsce w fotelu, drzwi otworzyły się gwałtownie i do gabinetu
wbiegła nauczycielka obrony przed czarną magią, soczyście przeklinając. Na mój
widok zrobiła taką minę, jakby spodziewała się ujrzeć tu prędzej bazyliszka.
- Evans...
- zaczęła drżącym głosem - Możesz już iść...
- O której
mam przyjść jutro? - zapytałam, patrząc na nią z uwagą.
- Jutro?
Aaa... Nie, już nie musisz... To koniec szlabanu - powiedziała nieprzytomnie -
Idź już!
Posłusznie
opuściłam jej gabinet i powlokłam się schodami do Wieży Gryffindoru. Miałam
mętlik w głowie. Z jednej strony intrygowało mnie bardzo, co działo się na
tajemniczym zebraniu nauczycieli, z drugiej jednak – bardzo martwiłam się o
Alice i było mi przykro, że się pokłóciłyśmy.
Gdy
znalazłam się już w pokoju wspólnym, stwierdziłam, że Alice z pewnością jeszcze
nie śpi, więc postanowiłam nie wracać na razie do dormitorium. Póki co,
podeszłam do okna i wpatrzyłam się w granatowo-czarne niebo, które lśniło
milionami gwiazd. Przyłożyłam do szyby zmęczoną głowę, czując kojący chłód
szkła.
W pewnej
chwili usłyszałam jednak, jak ktoś wchodzi do pokoju wspólnego przez dziurę pod
portretem. Obróciłam się z niepokojem.
- Evans? –
usłyszałam zdumiony, cichy głos.
Stanęłam
twarzą w twarz z…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz