Życie
czasami okrutnie się nami bawi. Pozwala nam zasmakować szczęścia i spokoju, by
zaraz później przypomnieć, że każdemu z nas przysługuje określona z góry dawka
cierpienia. Ostatnimi czasy miałam wrażenie, że smutek zupełnie o mnie
zapomniał, po to tylko, by dziś upomnieć się z nawiązką o moje łzy i żal.
Siedziałam
sama w dormitorium, skulona na parapecie i wpatrzona w krople deszczu, bębniące
po szybie. Wszyscy moi przyjaciele byli teraz w Hogsmeade i pewnie zmagali się
z okropną pogodą, zaś James, jako jedyny, nie bawił się razem z nimi. Trening
quidditcha w taką pogodę z pewnością nie należał do przyjemnych.
- Ciekawe,
co robi teraz Alice… - zastanowiłam się na głos.
Od dnia, w
którym w „Proroku Codziennym” ogłoszono śmierć Larssonów, zupełnie straciłam
kontakt z przyjaciółką. Alice stała się osowiała i zamknięta w sobie. Celowo
unikała rozmowy z kimkolwiek i przestała się nawet zgłaszać na lekcjach do
odpowiedzi. Początkowo próbowałam na wszelkie możliwe sposoby znowu się do niej
zbliżyć, ale ona tak dobitnie potrafiła mi pokazać, jak bardzo sobie tego nie
życzy, że dałam sobie spokój, choć wciąż brakowało mi jej towarzystwa.
Westchnęłam
cichutko i powiodłam wzrokiem po pustym dormitorium. Moje spojrzenie zatrzymało
się na moment na kalendarzu. Podeszłam do niego i ze złości wyrwałam kartkę z
przeklętą datą, po czym wyrzuciłam ją do kosza, tak samo jak i plik innych
papierów, które nawinęły mi się akurat pod rękę.
Byłam
smutna, zła, rozczarowana… Dawno już przestałam się łudzić, że ktoś jednak sobie
o mnie przypomni. Musiałam pogodzić się z tym, że moje siedemnaste urodziny
przemkną bez echa, ale to wcale nie było łatwe. Nie umiałam sobie nawet
wyobrazić tego, jak jutro będę zachowywać się względem moich przyjaciół. Czy
naprawdę będę w stanie udawać, że nic się nie wydarzyło?
Moje
rozmyślania przerwało wtargnięcie do dormitorium rozchichotanej Emily.
-
Zmokliśmy trochę - powiedziała wesoło, jakbym nie zdążyła jeszcze zauważyć, że
cała ocieka wodą. - Żałuj, że z nami nie poszłaś!
- Miałam
inne plany - odparłam chłodno, uparcie patrząc w okno, przez które nie było już
niczego widać. Emily zdjęła kurtkę i buty, po czym rozwaliła się na łóżku,
wzdychając ciężko.
- Co za
dzień... - mruknęła, odgarniając z czoła wilgotne pasma włosów.
- Taaak...
- powiedziałam przeciągle, rozważając w myślach rzucenie na przyjaciółkę
jakiegoś paraliżującego zaklęcia.
- Nie
uwierzysz, co się stało!
- No co? -
zapytałam bez emocji.
- Michael
przyjechał! Myślałam, że Courtney zemdleje, jak zobaczyła, kiedy wchodził do
Trzech Mioteł! Powiedział, że musi z nią porozmawiać i gdzieś wyszli. Na pewno
się za nią stęsknił i po prostu chciał być z nią sam na sam - stwierdziła Emily
wszystkowiedzącym tonem. - Nie widziałaś mojej pracy domowej z zaklęć? –
zapytała, rozglądając się z niepokojem po dormitorium.
- Nie -
mruknęłam chłodno, z trudem już opanowując nerwy. Nie mogłam znieść, że moja
najlepsza przyjaciółka, która zapomniała o moich urodzinach, rozmawia ze mną,
jakby nic się nie stało.
- Leżała
na stoliku. O, tutaj - powiedziała, wskazując palcem na miejsce, obok którego
stałam. Wtedy zorientowałam się, że, faktycznie, na stoliku leżały jakieś
papiery, które w przypływie złości wyrzuciłam do kosza wraz z kartką z
kalendarza.
- Jest...
Wyrzuciłam ją. Przez przypadek - odparłam chłodno, wzięłam z szafy piżamę i
dodałam szorstko – Idę się wykąpać - po czym zniknęłam za drzwiami łazienki,
nim Emily zdołała powiedzieć choć słowo.
Nalałam do
wanny gorącej wody. Kąpiel zawsze działała kojąco zarówno na moje ciało, jak i
skołatane nerwy. Tym razem jednak nie wypełniła swego zadania. Choć bardzo się
starałam, nie potrafiłam się zrelaksować, cały czas powtarzając w myślach
jedno, jedyne pytanie:
- Jak oni
mogli zapomnieć?
*
Gdy
wyszłam już z łazienki, Emily nie było. Zapewne siedziała w pokoju wspólnym z
Huncwotami. James z kolei nawet nie raczył zajrzeć do mnie po treningu. Wypiłam
wodę ze szklanki, którą znalazłam na szafce, po czym położyłam się do łóżka i,
zanim zdążyłam się zorientować, zapadłam w głęboki sen.
Czułam się
tak, jakbym dotknęła świstoklika. Przez moją głowę przelatywały różne obrazy i
miałam dziwne wrażenie, jakbym dryfowała w przestrzeni. Gdy wreszcie się
zatrzymałam, upadłam na ziemię i rozejrzałam się wokół. Znajdowałam się w
ładnym, jasno oświetlonym pokoju. Niepewnie stanęłam na drżących nogach i
usłyszałam za sobą jakiś hałas. Odwróciłam się przerażona. Młoda kobieta,
tłumiąc łzy, próbowała zabarykadować się od środka. Gdy jej się to udało,
podbiegła do tej części pomieszczenia, w którym mieściło się dziecięce
łóżeczko. W ogóle nie zwróciła na mnie uwagi.
- Proszę
pani? – zapytałam niepewnie, ale kobieta nie zareagowała. Już miałam zamiar do
niej podejść, gdy usłyszałam, jak ktoś od zewnątrz otwiera drzwi. Instynktownie
sięgnęłam po różdżkę i z paniką uświadomiłam sobie, że nie mam jej przy sobie.
Do pokoju
wkroczył mężczyzna. Szczupły, bardzo blady, wzbudzający niepokój. Obracał
różdżkę w swoich cienkich palcach i przyglądał się z rozbawieniem kobiecie,
która za wszelką cenę starała się zasłonić własnym ciałem swoje dziecko. Przez
moje ciało przebiegł dreszcz. Do tej pory nigdy nie spotkałam tego czarodzieja,
ale szkarłat jego oczu upewnił mnie w przekonaniu, że mam przed sobą Tego,
Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, Lorda Voldemorta.
- Zostaw
ją! – krzyknęłam przerażona, gdy zauważyłam, że Czarny Pan zbliża się do
kobiety. Nie zwrócił jednak na mnie najmniejszej uwagi. Szybko wybiegłam z
pokoju w nadziei, że uda mi się sprowadzić pomoc. Ledwo jednak zeszłam ze
schodów, zobaczyłam mężczyznę, leżącego bez czucia na ziemi. Jego postać
wydawała mi się dziwnie znajoma, podobnie jak kruczoczarne, bardzo rozczochrane
włosy…
- James?!
- szepnęłam przerażona, podbiegając do ukochanego.
Tak,
martwym mężczyzną był James Potter. Wciąż miał otwarte oczy, a jego twarz zastygła
w wyrazie zaskoczenia i obawy. Zupełnie, jakby nie był przygotowany na śmierć,
która nadeszła zbyt szybko.
- James… -
zawołałam ochryple, nadaremno potrząsając jego bezwładnym ciałem. Po policzkach
pociekły mi łzy.
Nie, to
nie mogła być prawda…
Mój James
nie mógł odejść…
Nie mógł
dać się zaskoczyć…
On na
pewno żyje…
Gdzieś z
góry doszły mnie głosy należące do kobiety i Voldemorta. Ostatni raz spojrzałam
na leżącego bez czucia Jamesa, po czym z powrotem wbiegłam do dziecinnego
pokoju.
- To
ostatnie ostrzeżenie… - powiedział Czarny Pan wysokim głosem.
- Nie
Harry! Błagam… zlituj się… zlituj… Nie Harry! Nie Harry! Błagam… zrobię
wszystko… - wołała gorączkowo kobieta. Jej głos brzmiał dziwnie znajomo…
- Odsuń
się… odsuń się, dziewczyno... – odparł Voldemort, a w tonie, jakim wypowiedział
te słowa, wyczułam już wyraźne zniecierpliwienie. Kiedy jednak kobieta nie
ruszyła się z miejsca, wycelował w jej kierunku różdżkę, po czym wymówił
śmiercionośne zaklęcie. Moje oczy na moment oślepił strumień zielonego światła.
Gdy ponownie byłam w stanie normalnie widzieć, kobieta leżała już bez czucia na
ziemi, a Voldemort z lekkim uśmiechem zbliżał się do dziecka.
- Nie! –
krzyknęłam głośno. Sama nie wiedziałam, dlaczego czuję tak wielką potrzebę
ochrony tego maleństwa. Świadomość faktu, że może zginąć, odbierała mi oddech.
Voldemort jednak ponownie nie zwrócił na mnie uwagi. Raz jeszcze wycelował swą
różdżkę w ofiarę i szepnął z satysfakcją:
- Avada
Kedavra…
Gwałtownie
podniosłam się z łóżka. Deszcz wciąż bębnił o szyby, a kotary zasłonięte wokół
mojego posłania skutecznie chroniły mnie przed tym, co działo się na zewnątrz.
- To tylko
sen… - szepnęłam do siebie, przykładając dłonie do klatki piersiowej. Serce
biło mi jak oszalałe – To sen… James żyje… tamto dziecko to sen… to TYLKO sen…
- powtarzałam.
Nie mogłam
jednak pozbyć się przekonania, że doświadczyłam czegoś, co z pewnością nie było
zwykłym, nocnym koszmarem…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz