niedziela, 12 sierpnia 2012

Czerwony Kapturek i spółka


Gdy znalazłam się w Wielkiej Sali, poczułam, jak ogarnia mnie potężna fala szczęścia. Znowu byłam w miejscu, które uważałam za swój prawdziwy dom. Znowu mogłam zająć miejsce przy stole Gryffindoru, podziwiać zaczarowane sklepienie, obserwować ceremonię przydziału i nagradzać oklaskami każde dziecko, które trafiało do mojego domu. Przede wszystkim jednak – znowu znalazłam się wśród swoich przyjaciół, których obecność była dla mnie cenniejsza niż cokolwiek innego na świecie.
Gdy wreszcie świeżo upieczeni uczniowie Hogwartu zajęli już miejsca przy odpowiednich stołach, profesor Dumbledore podniósł się z miejsca i, jak co roku, rozpoczął swoją przemowę, której najmłodsi uczniowie słuchali w absolutnym skupieniu.
- Witam was wszystkich w nowym roku szkolnym - zaczął dyrektor - Jest kilka spraw organizacyjnych, o których muszę wam nadmienić. Po pierwsze, wstęp do Zakazanego Lasu i opuszczanie pokojów wspólnych po dziewiątej wieczorem są zabronione. Pan Filch kazał przekazać wam, że jeśli zobaczy ucznia z łajnobombami, nie będzie miał żadnych skrupułów - kilkoro uczniów przełknęło głośno ślinę, a Huncwoci uśmiechnęli się pod nosem z pobłażaniem - A teraz coś weselszego. Przedstawiam wam nową nauczycielkę obrony przed czarną magią, profesor Laurel Kinglyton.
- Nazywa się tak jak twoja sowa. - zauważyła Emily. Odpowiedziałam jej dyskretnym uśmiechem i przeniosłam wzrok na nową nauczycielkę.
Kinglyton była kobietą średniego wzrostu i miała już z pewnością czterdziestkę na karku. Ostre rysy twarzy, zadarty nos i intensywnie czerwone usta mogły świadczyć o trudnym, wybuchowym charakterze. W zestawieniu z profesor Madson, elegancką w każdym calu i bardzo kobiecą, nowa nauczycielka wyglądała na nieposkromioną chłopczycę.
Gdy odwróciłam spojrzenie od Kinglyton, mój wzrok mimowolnie powędrował w kierunku stołu Puchonów, wśród których prym wiodła piękna i popularna Candace Larocca, dyskutując z chyba trzydziestoma osobami jednocześnie. Przygryzłam nerwowo wargi i zamknęłam na moment oczy, choć i tak moich uszu dobiegał jej irytujący szczebiot.
Chcąc oderwać myśli od Puchonki, przeniosłam wzrok na stół Krukonów, gdzie wypatrzyłam Courtney, wciśniętą między dwie wysokie zawodniczki quidditcha. Sprawiała wrażenie dość markotnej, choć wcale się temu nie dziwiłam. W końcu Michael skończył już szkołę i nie będzie mogła go codziennie widywać. Dobrze rozumiałam jej smutek. Sama też nie umiałabym zbyt długo wytrzymać bez Jamesa, choć często doprowadzał mnie do wściekłości.
- Może pani prefekt raczy coś zjeść? – zapytała Emily z uśmiechem, wyrywając mnie z transu.
Spojrzałam na nią nieprzytomnie, a następnie powiodłam wzrokiem po suto zastawionym stole. Dopiero widok jedzenia uświadomił mi, że od śniadania nie miałam nic w ustach. Objawiło się to gwałtownym burczeniem w brzuchu, co wywołało chichoty moich przyjaciółek. Nie zważając na nie, oddałam się konsumpcji.
Po kolacji wraz z Jamesem musiałam spełnić obowiązki prefektów i nakierowywać nowych uczniów do właściwych części zamku. I chociaż miałam wielką ochotę, by z nim porozmawiać, zamieszanie było tak wielkie, że nie mogłam zamienić z nim nawet słowa. Gdy dotarliśmy już do pokoju wspólnego, byliśmy tak zmęczeni, że tylko powiedzieliśmy sobie „dobranoc” i każde z nas udało się w stronę swojej sypialni.

*

Obudziło mnie rytmiczne dzwonienie budzika o godzinie za pięć siódma. Otworzyłam najpierw jedno oko, potem drugie i upewniwszy się, że naprawdę jestem w Hogwarcie, zerwałam się gwałtownie z łóżka i krzycząc: "pierwsza", zajęłam łazienkę. Ponaglana przez zaspane koleżanki wzięłam szybki prysznic, doprowadziłam do ładu burzę rudych włosów i zeszłam do Wielkiej Sali na śniadanie.
Gdy wszyscy Gryfoni zajęli już swoje miejsca przy stole, profesor McGonagall rozdała nam plany zajęć. Z zaciekawieniem przyjrzałam się, jakie czekają mnie dziś zajęcia.

Poniedziałek
8:00 - Transmutacja
9:00 - Eliksiry
12:00 - obiad
13:00 - obrona przed czarną magią
14:00 - obrona przed czarną magią

Ożywiłam się, gdy zauważyłam, że już pierwszego dnia czekają mnie dwie godziny zajęć z nową nauczycielką. Z jakichś powodów wydawało mi się, że będzie kładła większy nacisk na praktyczne wykorzystanie magii obronnej niż teorię, co bardzo przypadłoby mi do gustu.
- Jak wszyscy wiecie, w tym roku zdajecie owutemy, więc pracy macie sporo - powiedziała ostro McGonagall podczas zajęć transmutacji, patrząc na nas surowo i groźnie marszcząc brwi - Dziś nauczycie się zamieniać zwierzęta w drewno, o tak! - oznajmiła. Zwróciła się w stronę kruka siedzącego na żerdzi - Incorusso!- rzekła wyraźnie, a ptak zesztywniał i po chwili została po nim tylko drewniana deseczka.
Alice oczywiście udało się już za pierwszym podejściem. Huncwoci (za wyjątkiem Petera) również nie mieli z poleceniem McGonagall większych kłopotów. Gdy kruk Jamesa zmienił się już w deseczkę, chłopak ziewnął potężnie, od niechcenia przetarł rękawem odznakę prefekta naczelnego i powiódł znudzonym wzrokiem po klasie, zatrzymując swoje spojrzenie... na mnie. Zrobiłam się czerwona aż po same uszy i udając, że go nie zauważam, starałam się wykonać zadanie.
- Incorusso! Incorusso! - wołałam. James okropnie mnie peszył, przez co nie umiałam wykonać poprawnie tego ćwiczenia. Wreszcie, gdy moja różdżka przez przypadek wylądowała w uchu Alice, dziewczyna pisnęła poirytowana:
- Lily! Robisz to źle. Nie podryguj tak tą różdżką. Jeszcze kogoś zabijesz!
Gdy przyjaciółka pokazała mi, jak należy wykonać zaklęcie poprawnie, mój kruk wreszcie zmienił się w deseczkę. Emily udało się to również z dużym opóźnieniem, jednak wcale nie sprawiała wrażenia, jakby się tym przejęła.
Następną lekcją były eliksiry. Po śmierci Flevila profesor Madson nie była już tak wesoła i energiczna jak zazwyczaj, nie mówiąc już o tym, że wciąż nosiła żałobę po niedoszłym mężu.
- W tym roku zdajecie owutemy, więc czeka was wiele pracy - powiedziała na wstępie posępnym tonem - Dziś przygotujecie eliksir humoru. Tu jest przepis – to powiedziawszy, machnęła krótko różdżką, a na tablicy pojawił się spis składników oraz sposób przygotowania wywaru. Pod koniec lekcji efekt mojej pracy miał klarowny, jasnoniebieski kolor. Alice również nie miała większych problemów z przygotowaniem eliksiru. Jeżeli chodzi o wywar Emily, to był on wściekle czerwony i syczał groźnie przy każdej zmianie pozycji kociołka.
- Coś ci tym razem nie wyszło… - powiedziała Madson, podchodząc do naszego stolika z dużym notatnikiem - Norton, przesadziłaś z piołunem - dodała, badając dokładnie zawartość jej kociołka. Zauważyłam, jak wpisuje literkę"N" przy nazwisku mojej przyjaciółki.
- To nie moja bajka - wzruszyła ramionami Emily. Najwidoczniej zupełnie nie przejmowała się kolejnym niepowodzeniem tego dnia. Szczerze zazdrościłam przyjaciółce tak żelaznych nerwów.
Po eliksirach i przerwie obiadowej z niecierpliwością usiadłam w pierwszym rzędzie w klasie obrony przed czarną magią. Profesor Kinglyton wpadła do niej jak burza, co spowodowało, że kilka osób podskoczyło na swoich miejscach.
- Dzień dobry - rzuciła chłodno psorka, po czym dodała, przyglądając się nam z uwagą - Jak zapewne wiecie, w tym roku zdajecie owutemy, więc czeka was wiele pracy.
- Jeśli jeszcze raz usłyszę to zdanie, to zwariuję… - burknęła Emily pod nosem.
Nauczycielka oznajmiła nam, że najpierw musi sprawdzić naszą dotychczasową wiedzę, aby móc przerabiać dalej materiał. Wobec tego zaczęła nas odpytywać. Wszystko szło dobrze, póki nie doszła do Petera.
- Pettigrew... Powiedz mi coś o czerwonym kapturku.
Glizdogon podrapał się po mysich włosach, a na jego twarzy pojawiło się zakłopotanie.
- No... tego... - zaczął niepewnie, wyłamując sobie palce - Więc Czerwonemu Kapturkowi zachorowała babcia i on poszedł ją odwiedzić i... - jego głos zagłuszył tubalny śmiech całej klasy.
Dla większości uczniów słowa Petera musiały zupełnie nie mieć sensu, jednak ja, która wychowałam się na mugolskich bajkach, dobrze wiedziałam, co Czerwony Kapturek miał wspólnego z chorą babcią. Zdziwiło mnie jednak, że Glizdogon, który był czarodziejem czystej krwi, również znał tę historię.
- Tak, a potem poszedł z Kopciuszkiem i Królewną Śnieżką na herbatkę... - wycedziła psorka przez zaciśnięte zęby, celując w Glizdogona chudym palcem. Mimowolnie drgnęłam, przenosząc na nią zaskoczone spojrzenie. Większość osób w klasie, w tym i James, nie miało pojęcia, co właśnie powiedziała nauczycielka, ja jednak byłam już pewna, że i ona pochodzi z niemagicznej rodziny.
- Nie... - zaprzeczył Peter przestraszony, jakby z paznokcia Kinglyton miało wystrzelić zaklęcie niewybaczalne - Ją zjadł wilk i potem przyszedł gajowy i…
- Siadaj, Pettigrew - powiedziała nauczycielka, nie kryjąc irytacji - Jeżeli jeszcze raz usłyszę podobne głupoty na mojej lekcji, to skończy się to szlabanem. Mówię do wszystkich!
Spojrzałam na Petera. Wyglądał, jakby miał zamiar za chwilę się rozpłakać. Profesor Kinglyton przepytywała nas tak długo, że gdy zabrzmiał dzwonek po naszej drugiej godzinie, okazało się, że nie zdążymy już przerobić niczego nowego. Nieco rozczarowana powlokłam się w kierunku wyjścia. Zanim przekroczyłam jednak próg klasy, moich uszu doszedł jeszcze pełen politowania głos Syriusza Blacka:
- Nie no, Glizdogonie, jak mogłeś tak się zbłaźnić? Czerwone kapturki to przecież materiał z trzeciej klasy…
Westchnęłam z rezygnacją. Peter był z pewnością najmniej zdolnym Huncwotem, ale gdyby nie on – w szkole z pewnością nie byłoby tak wesoło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz