Gdy znalazłam się w
Wielkiej Sali, poczułam, jak ogarnia mnie potężna fala szczęścia. Znowu byłam w
miejscu, które uważałam za swój prawdziwy dom. Znowu mogłam zająć miejsce przy
stole Gryffindoru, podziwiać zaczarowane sklepienie, obserwować ceremonię
przydziału i nagradzać oklaskami każde dziecko, które trafiało do mojego domu.
Przede wszystkim jednak – znowu znalazłam się wśród swoich przyjaciół, których
obecność była dla mnie cenniejsza niż cokolwiek innego na świecie.
Gdy
wreszcie świeżo upieczeni uczniowie Hogwartu zajęli już miejsca przy
odpowiednich stołach, profesor Dumbledore podniósł się z miejsca i, jak co
roku, rozpoczął swoją przemowę, której najmłodsi uczniowie słuchali w
absolutnym skupieniu.
- Witam
was wszystkich w nowym roku szkolnym - zaczął dyrektor - Jest kilka spraw
organizacyjnych, o których muszę wam nadmienić. Po pierwsze, wstęp do
Zakazanego Lasu i opuszczanie pokojów wspólnych po dziewiątej wieczorem są
zabronione. Pan Filch kazał przekazać wam, że jeśli zobaczy ucznia z
łajnobombami, nie będzie miał żadnych skrupułów - kilkoro uczniów przełknęło
głośno ślinę, a Huncwoci uśmiechnęli się pod nosem z pobłażaniem - A teraz coś
weselszego. Przedstawiam wam nową nauczycielkę obrony przed czarną magią,
profesor Laurel Kinglyton.
- Nazywa
się tak jak twoja sowa. - zauważyła Emily. Odpowiedziałam jej dyskretnym
uśmiechem i przeniosłam wzrok na nową nauczycielkę.
Kinglyton
była kobietą średniego wzrostu i miała już z pewnością czterdziestkę na karku.
Ostre rysy twarzy, zadarty nos i intensywnie czerwone usta mogły świadczyć o
trudnym, wybuchowym charakterze. W zestawieniu z profesor Madson, elegancką w
każdym calu i bardzo kobiecą, nowa nauczycielka wyglądała na nieposkromioną
chłopczycę.
Gdy
odwróciłam spojrzenie od Kinglyton, mój wzrok mimowolnie powędrował w kierunku
stołu Puchonów, wśród których prym wiodła piękna i popularna Candace Larocca,
dyskutując z chyba trzydziestoma osobami jednocześnie. Przygryzłam nerwowo
wargi i zamknęłam na moment oczy, choć i tak moich uszu dobiegał jej irytujący
szczebiot.
Chcąc
oderwać myśli od Puchonki, przeniosłam wzrok na stół Krukonów, gdzie
wypatrzyłam Courtney, wciśniętą między dwie wysokie zawodniczki quidditcha.
Sprawiała wrażenie dość markotnej, choć wcale się temu nie dziwiłam. W końcu
Michael skończył już szkołę i nie będzie mogła go codziennie widywać. Dobrze
rozumiałam jej smutek. Sama też nie umiałabym zbyt długo wytrzymać bez Jamesa,
choć często doprowadzał mnie do wściekłości.
- Może
pani prefekt raczy coś zjeść? – zapytała Emily z uśmiechem, wyrywając mnie z transu.
Spojrzałam
na nią nieprzytomnie, a następnie powiodłam wzrokiem po suto zastawionym stole.
Dopiero widok jedzenia uświadomił mi, że od śniadania nie miałam nic w ustach.
Objawiło się to gwałtownym burczeniem w brzuchu, co wywołało chichoty moich
przyjaciółek. Nie zważając na nie, oddałam się konsumpcji.
Po kolacji
wraz z Jamesem musiałam spełnić obowiązki prefektów i nakierowywać nowych
uczniów do właściwych części zamku. I chociaż miałam wielką ochotę, by z nim
porozmawiać, zamieszanie było tak wielkie, że nie mogłam zamienić z nim nawet
słowa. Gdy dotarliśmy już do pokoju wspólnego, byliśmy tak zmęczeni, że tylko
powiedzieliśmy sobie „dobranoc” i każde z nas udało się w stronę swojej
sypialni.
*
Obudziło
mnie rytmiczne dzwonienie budzika o godzinie za pięć siódma. Otworzyłam
najpierw jedno oko, potem drugie i upewniwszy się, że naprawdę jestem w
Hogwarcie, zerwałam się gwałtownie z łóżka i krzycząc: "pierwsza",
zajęłam łazienkę. Ponaglana przez zaspane koleżanki wzięłam szybki prysznic, doprowadziłam
do ładu burzę rudych włosów i zeszłam do Wielkiej Sali na śniadanie.
Gdy
wszyscy Gryfoni zajęli już swoje miejsca przy stole, profesor McGonagall
rozdała nam plany zajęć. Z zaciekawieniem przyjrzałam się, jakie czekają mnie
dziś zajęcia.
Poniedziałek
8:00 - Transmutacja
9:00 - Eliksiry
12:00 - obiad
13:00 - obrona przed czarną magią
14:00 - obrona przed czarną magią
Ożywiłam się, gdy zauważyłam, że już
pierwszego dnia czekają mnie dwie godziny zajęć z nową nauczycielką. Z jakichś
powodów wydawało mi się, że będzie kładła większy nacisk na praktyczne
wykorzystanie magii obronnej niż teorię, co bardzo przypadłoby mi do gustu.
- Jak
wszyscy wiecie, w tym roku zdajecie owutemy, więc pracy macie sporo -
powiedziała ostro McGonagall podczas zajęć transmutacji, patrząc na nas surowo
i groźnie marszcząc brwi - Dziś nauczycie się zamieniać zwierzęta w drewno, o
tak! - oznajmiła. Zwróciła się w stronę kruka siedzącego na żerdzi - Incorusso!- rzekła wyraźnie, a ptak zesztywniał i po chwili została po nim tylko
drewniana deseczka.
Alice
oczywiście udało się już za pierwszym podejściem. Huncwoci (za wyjątkiem
Petera) również nie mieli z poleceniem McGonagall większych kłopotów. Gdy kruk
Jamesa zmienił się już w deseczkę, chłopak ziewnął potężnie, od niechcenia
przetarł rękawem odznakę prefekta naczelnego i powiódł znudzonym wzrokiem po
klasie, zatrzymując swoje spojrzenie... na mnie. Zrobiłam się czerwona aż po
same uszy i udając, że go nie zauważam, starałam się wykonać zadanie.
- Incorusso! Incorusso! - wołałam. James okropnie mnie peszył, przez co nie
umiałam wykonać poprawnie tego ćwiczenia. Wreszcie, gdy moja różdżka przez
przypadek wylądowała w uchu Alice, dziewczyna pisnęła poirytowana:
- Lily!
Robisz to źle. Nie podryguj tak tą różdżką. Jeszcze kogoś zabijesz!
Gdy
przyjaciółka pokazała mi, jak należy wykonać zaklęcie poprawnie, mój kruk
wreszcie zmienił się w deseczkę. Emily udało się to również z dużym
opóźnieniem, jednak wcale nie sprawiała wrażenia, jakby się tym przejęła.
Następną
lekcją były eliksiry. Po śmierci Flevila profesor Madson nie była już tak
wesoła i energiczna jak zazwyczaj, nie mówiąc już o tym, że wciąż nosiła żałobę
po niedoszłym mężu.
- W tym
roku zdajecie owutemy, więc czeka was wiele pracy - powiedziała na wstępie
posępnym tonem - Dziś przygotujecie eliksir humoru. Tu jest przepis – to
powiedziawszy, machnęła krótko różdżką, a na tablicy pojawił się spis
składników oraz sposób przygotowania wywaru. Pod koniec lekcji efekt mojej
pracy miał klarowny, jasnoniebieski kolor. Alice również nie miała większych
problemów z przygotowaniem eliksiru. Jeżeli chodzi o wywar Emily, to
był on wściekle czerwony i syczał groźnie przy każdej zmianie pozycji
kociołka.
- Coś ci
tym razem nie wyszło… - powiedziała Madson, podchodząc do naszego stolika z
dużym notatnikiem - Norton, przesadziłaś z piołunem - dodała, badając dokładnie
zawartość jej kociołka. Zauważyłam, jak wpisuje literkę"N" przy
nazwisku mojej przyjaciółki.
- To nie
moja bajka - wzruszyła ramionami Emily. Najwidoczniej zupełnie nie przejmowała
się kolejnym niepowodzeniem tego dnia. Szczerze zazdrościłam przyjaciółce tak
żelaznych nerwów.
Po
eliksirach i przerwie obiadowej z niecierpliwością usiadłam w pierwszym rzędzie
w klasie obrony przed czarną magią. Profesor Kinglyton wpadła do niej jak burza,
co spowodowało, że kilka osób podskoczyło na swoich miejscach.
- Dzień
dobry - rzuciła chłodno psorka, po czym dodała, przyglądając się nam z uwagą -
Jak zapewne wiecie, w tym roku zdajecie owutemy, więc czeka was wiele pracy.
- Jeśli
jeszcze raz usłyszę to zdanie, to zwariuję… - burknęła Emily pod nosem.
Nauczycielka
oznajmiła nam, że najpierw musi sprawdzić naszą dotychczasową wiedzę, aby móc
przerabiać dalej materiał. Wobec tego zaczęła nas odpytywać. Wszystko szło
dobrze, póki nie doszła do Petera.
-
Pettigrew... Powiedz mi coś o czerwonym kapturku.
Glizdogon
podrapał się po mysich włosach, a na jego twarzy pojawiło się zakłopotanie.
- No...
tego... - zaczął niepewnie, wyłamując sobie palce - Więc Czerwonemu Kapturkowi
zachorowała babcia i on poszedł ją odwiedzić i... - jego głos zagłuszył tubalny
śmiech całej klasy.
Dla
większości uczniów słowa Petera musiały zupełnie nie mieć sensu, jednak ja,
która wychowałam się na mugolskich bajkach, dobrze wiedziałam, co Czerwony
Kapturek miał wspólnego z chorą babcią. Zdziwiło mnie jednak, że Glizdogon,
który był czarodziejem czystej krwi, również znał tę historię.
- Tak, a
potem poszedł z Kopciuszkiem i Królewną Śnieżką na herbatkę... - wycedziła
psorka przez zaciśnięte zęby, celując w Glizdogona chudym palcem. Mimowolnie
drgnęłam, przenosząc na nią zaskoczone spojrzenie. Większość osób w klasie, w
tym i James, nie miało pojęcia, co właśnie powiedziała nauczycielka, ja jednak
byłam już pewna, że i ona pochodzi z niemagicznej rodziny.
- Nie... -
zaprzeczył Peter przestraszony, jakby z paznokcia Kinglyton miało wystrzelić
zaklęcie niewybaczalne - Ją zjadł wilk i potem przyszedł gajowy i…
- Siadaj,
Pettigrew - powiedziała nauczycielka, nie kryjąc irytacji - Jeżeli jeszcze raz
usłyszę podobne głupoty na mojej lekcji, to skończy się to szlabanem. Mówię do
wszystkich!
Spojrzałam
na Petera. Wyglądał, jakby miał zamiar za chwilę się rozpłakać. Profesor
Kinglyton przepytywała nas tak długo, że gdy zabrzmiał dzwonek po naszej
drugiej godzinie, okazało się, że nie zdążymy już przerobić niczego nowego.
Nieco rozczarowana powlokłam się w kierunku wyjścia. Zanim przekroczyłam jednak
próg klasy, moich uszu doszedł jeszcze pełen politowania głos Syriusza Blacka:
- Nie no,
Glizdogonie, jak mogłeś tak się zbłaźnić? Czerwone kapturki to przecież
materiał z trzeciej klasy…
Westchnęłam
z rezygnacją. Peter był z pewnością najmniej zdolnym Huncwotem, ale gdyby nie
on – w szkole z pewnością nie byłoby tak wesoło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz