Dni wolne
od zajęć wydawały mi się tym przyjemniejsze, im bliższa była perspektywa
zdawania owutemów. Po rozmowie z profesor Madson nabrałam przekonania, że mój
sen nijak ma się do przyszłości, więc przestałam się tym zadręczać, zamiast
tego skupiając się na urokach niedzieli.
Światło
sączyło się przez okna do naszego dormitorium, napawając mnie radością i chęcią
do życia. Leżałam na brzuchu, przeglądając od niechcenia ostatni numer
„Czarownicy”, Emily bez przerwy pokonywała dystans pomiędzy dormitorium a
łazienką, przynosząc coraz to nowe łaszki i błyskotki, zaś Alice siedziała na
podłodze wśród porozkładanych książek i usiłowała przygotowywać się do
owutemów, jednak żwawy sprint Nortonówny skutecznie jej to udaremniał.
- Mogłabyś
przestać? - zapytała rozdrażniona, spoglądając na przyjaciółkę ze złością znad
opasłego podręcznika do transmutacji.
- Nie za
bardzo - stwierdziła Emily przekornie, malując usta krzykliwą szminką i
demonstrując przed lustrem dzióbek.
- Próbuję
się uczyć - warknęła Alice, wertując nerwowymi ruchami książkę.
- Zaraz
dam ci wolną rękę - mruknęła Emily, przymierzając czerwoną (o wiele za krótką)
sukienkę i poprawiając ręką fryzurę – W skali od jeden do dziesięciu, na ile
wyglądam? - zapytała, okręcając się z gracją wokół własnej osi.
- Dziesięć
- stwierdziłam, obdarzając przyjaciółkę nieuważnym spojrzeniem, po czym
przeniosłam wzrok na artykuł „Co zrobić, gdy twój chłopak coś przed tobą
ukrywa?” Zabawne, jak bardzo "Czarownica" jest teraz na czasie...
- Zero -
burknęła Alice złośliwie.
Emily
cmoknęła z niezadowoleniem, pokazała jej język i szybko narzuciła na ramiona
ciemny płaszcz, aby nikt poza Syriuszem Blackiem nie miał możliwości
przyjrzenia się atutom jej sylwetki, które czerwona kreacja bardzo wyraźnie
eksponowała.
- Nie
widziałaś Jamesa? - zapytałam z nadzieją, zanim Em zdążyła opuścić dormitorium.
- Nie –
odparła nieuważnie, po czym zbiegła z gracją ze schodów.
Alice
prychnęła pogardliwie i ponownie przeniosła swój wzrok na zawartość książki. Po
jakimś czasie jednak odezwała się do mnie niepewnie:
- Co cię
gryzie, Lily?
- Dlaczego
coś miałoby mnie gryźć? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Bo od pewnego
czasu czytasz spis treści - stwierdziła Alice i spojrzała na mnie niespokojnie.
Odłożyłam
„Czarownicę” i usiadłam na podłodze w siadzie skrzyżnym.
- Tak
jakoś... - odparłam smętnie, wpatrując się w swoje stopy.
- To
znaczy? - dociekała Alice. Zabawne, pogodziłyśmy się zaledwie wczoraj, a ona
znowu wydusza ze mnie moje obawy i tajemnice. Miałam wrażenie, że swoją troską
w jakiś sposób próbuje zatrzeć niemiłe wspomnienia kilku ostatnich tygodni,
podczas których w ogóle ze sobą nie rozmawiałyśmy. Tak bardzo jednak tęskniłam
za jej towarzystwem, że nie miałam za złe tej jej dociekliwości.
- Bo
wiesz... – zaczęłam. – Może to i głupie, ale... chciałabym wiedzieć, skąd James
ma myślodsiewnię.
- I na tym
polega cały twój problem? - zapytała Larsson zdziwiona. Najwidoczniej zupełnie
nie zdawała sobie sprawy z powagi sytuacji.
- Nie
chciał mi tego powiedzieć - dodałam takim tonem, jakby to miało jej wyjaśnić
sedno mojego zmartwienia. Alice uśmiechnęła się w dziwny sposób. Ni to
pobłażanie, ni to ironia igrała w kącikach jej ust.
- Lily,
Lily, Lily... – westchnęła. – Odrobina zaufania. James jest w porządku i mogę
cię zapewnić, że nie musi dla ciebie kraść.
- To
dlaczego nie chciał mi powiedzieć, skąd ją ma? - zapytałam, nie dając za
wygraną. Alice potrząsnęła głową i odgarnęła z czoła pasmo krótkich,
orzechowych włosów. - Obiecał, że powie mi dzisiaj, a cały dzień mnie unika -
dodałam, utwierdzając się w przekonaniu, że Rogacz naprawdę coś przede mną
ukrywa.
- Jesteś
przewrażliwiona. - stwierdziła Alice i najzupełniej w świecie powróciła do
nauki.
Prychnęłam
ze złością i zeszłam na dół do pokoju wspólnego. Sama nie wiedziałam, dlaczego
uwaga Alice tak bardzo mnie zirytowała. Czyżbym naprawdę przejmowała się tylko
na zapas? Czemu w takim razie miałam wrażenie, że James nie zdobył myślodsiewni
w całkowicie legalny sposób?
Cóż,
jedynym sposobem na pozbycie się wątpliwości była otwarta rozmowa z chłopakiem.
Skierowałam się więc prosto do dormitorium chłopców.
- Jest
James? – zapytałam, gdy otworzył mi Glizdogon. Chłopak pokręcił jednak
przecząco głową.
- Jest na
boisku. Ćwiczy.
- Dziś
trening quidditcha? – zdziwiłam się. Nie przypominałam sobie, by James mi o nim
wspominał.
- Nie,
ćwiczy sam - odparł Peter.
Wróciłam
do sypialni dziewcząt, wzięłam swój płaszcz i, nie reagując na zdziwioną minę
Alice, pobiegłam prosto na stadion quidditcha. Choć wiał zimny wiatr i brnęłam
w śniegu po kolana, dzielnie dotarłam do celu swojej wędrówki. Zadarłam wysoko
głowę i ujrzałam jakieś sześćdziesiąt stóp nad sobą, mały, poruszający się
między pętlami punkcik, który na mój widok niemal od razu zmniejszył swoją
wysokość. Po jakimś czasie mogłam już rozróżnić rozczochrane, czarne włosy,
długi nos i pełne czaru orzechowe oczy Jamesa.
- Cześć! -
zawołał chłopak zadowolony, po czym wylądował i obdarzył mnie czułym,
rozgrzewającym pocałunkiem. Smak jego ust niemal zupełnie wybił mi z głowy
powód, dla którego opuściłam ciepłe i przytulne dormitorium.
- Musimy
chyba pogadać – stwierdziłam stanowczo, gdy udało mi się już oderwać od jego
miękkich warg.
- O czym?
- zdziwił się James.
- O
myślodsiewni. Nadal nie wiem, skąd ją masz.
Przez
twarz Rogacza przemknął ledwo zauważalny grymas niezadowolenia. Bez słowa wziął
mnie za rękę i pociągnął w stronę zamku.
- Co
robisz?
- Chyba
nie chcesz rozmawiać tutaj? – zapytał, przewracając oczami.
Faktycznie,
na błoniach było bardzo zimno i wietrznie. Dopiero słowa Jamesa uświadomiły mi,
że zdążyłam już nieźle zmarznąć. Pozwoliłam więc zaprowadzić mu się do
Hogwartu, a konkretniej, do Pokoju Życzeń, w którym czekały już na nas dwa
kubki gorącej czekolady i miękkie fotele.
- No to
zamieniam się w słuch – oznajmiłam, spoglądając na Jamesa wyczekująco.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz